18 lip 2015

VI. Wciąż wierzę


“Słuchaj, jeżeli nigdy nie podejmiesz ryzyka,
to nigdy nie będziesz żyć w pełni.
Ja mam taki stosunek do życia.
Mamy tylko jedno życie,
więc dlaczego nie brać z niego tyle,
ile możemy?”
~ Shanora Williams

Siedziałam maksymalnie naburmuszona na miejscu pasażera i próbowałam skupić słuch na dźwięku rozbijających się o karoserię czy szyby, kropel deszczu. Naruto nie było już jakieś piętnaście minut, a mój chory i obolały tyłek chciał zamienić twarde siedzenie na mięciutki materac łóżka.
Ale nie, bo po co?
Choć z początku byłam przestraszona nastawieniem Uzumakiego, później już nieco się uspokoiłam. Nie ukrywam, że przez pierwszy moment zaczęłam sobie wmawiać, iż wcale nie jest wesołym blondynkiem tylko mordercą, który wywiezie mnie do lasu, poćwiartuje i zakopie, a Hinacie wmówi, że przecież odstawił jej lokatorkę pod blok.
Skończyło się na tym, że zostawił mnie w aucie i poszedł po śmieciowe żarcie do maca. Nie miałam pojęcia o czym chciał rozmawiać, ale szykowałam już w głowie wszelkie możliwe argumenty co do Hinaty i jej uczuć wobec niego. W sumie dziewczyna nie opowiadała mi o tym, jaki tak naprawdę ma do niego stosunek, więc nie musiałam nawet kłamać.
— Brr, te deszcze mnie wykończą — prychnął, gdy wpadł do samochodu. Schowałam nos w szaliku, próbując ukryć lekką zadyszkę spowodowaną nagłym wtargnięciem. Wcisnął mi do rąk brązową, papierową torebkę i rozsiadł się wygodnie.
— Będziemy rozmawiać tutaj? — spytałam, grzebiąc w jej zawartości. Wyjęłam pudełeczko z nuggetsami i opakowanie frytek, rozłożyłam je sobie na kolanach i poczułam, jak moje kubki smakowe mnie poganiają. Zrobiło mi się smutno. Przez katar i tak nie miałam specjalnego smaku.
— To idealny parking, uwierz mi — mruknął, biorąc gryza cheesburgera.
Przytaknęłam z uniesioną do góry brwią. Czasem zastanawiałam się, czy te momenty jego bezgranicznej głupoty to specjalne zagrania, czy po prostu on bywał taki durny.
— No więc? — Ciągnęłam go za język, wpychając do buzi całego kurczaczka i kilka frytek. Zapach tego szajsu uświadomił mi, że przez złe samopoczucie nic jeszcze nie jadłam oprócz kilku słonych paluszków, które Mayako wcisnęła mi siłą do gardła.
— Hm?
— Chciałeś o czymś rozmawiać! — krzyknęłam, uważając na to, by już lekko zmielone jedzenie nie wypadło mi z buzi.
— A, tak… — Posmutniał? Tak! To nie było zamyślenie; jego humor po prostu opadł nagle poniżej dna. Dokończył swoje jedzenie i wziął do ręki kubek z colą, a ja grzałam dłonie na tym, w którym znajdowała się gorąca herbata.
— Mów — szepnęłam, gdy przez dłuższy czas milczał. — Jestem jaka jestem, może nie znamy się zbyt długo, ale wiesz… Możesz na mnie… Liczyć? — Zmarszczyłam czoło w zdziwieniu. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem.
— Dzięki. — Zaśmiał się, a jego uśmiech lekko mnie pocieszył. Mina jednak znowu stała się lekko posępna; oparł się wygodniej o fotel i skrzyżował dłonie na zagłówku. — Jednak nie o mnie chodzi.
— A o? — Wykonałam dłonią kilka okrążeń, chcąc by kontynuował. Nie lubiłam, gdy ktoś przeciągał w takich chwilach. Stres wbijał we mnie nieskończoną ilość szpilek.
— O Kibę. Ciebie… — Westchnął i zerknął na mnie kątem oka. — I z początku zastanawiałem się nad tym, czy zapytać cię o chęci. Później jednak doszedłem do wniosku, że zrobię to bez względu na twoją zgodę. — Dawno nie czułam takiej konsternacji jak w tamtej chwili. Przyłożyłam pięść do brody, mając wrażenie, że z osłabienia nie utrzymam dolnej szczęki w odpowiedniej pozycji.
— Więc postanowiłeś mnie zamknąć w samochodzie? — Zaśmiałam się, udając, że sprawa mnie tak naprawdę w ogóle nie dotyczy. Chyba na marne, bo moje serce zaczęło walić na tyle głośno, że nawet głuchy człowiek by je wyczuł.
— Nie uciekniesz mi stąd. — Jak na komendę zamki drzwi automatycznie się zatrzasnęły, gdy wcisnął odpowiedni guzik. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz; wiedziałam, że jestem w swego rodzaju potrzasku, jednak… przecież to mogła być szansa. Jakakolwiek na to, by zrozumieć Inuzukę.
— Dlaczego zaczął mnie unikać? — spytałam, naciągając czapkę na oczy. Gdy nie musiałam na niego patrzeć, było łatwiej. — Już pomijając sytuację po meczu, bo wiem, że Levi zrobił swoje i nie miałam na to wpływu, ale już wcześniej coś się popieprzyło… Wiem, że miał treningi i się przygotowywał, ale to nie było chyba na tyle zajmujące, by nie móc napisać sms-a czy powiedzieć mi głupiego cześć na korytarzu…
— Mikasa… Przeżyłaś kiedyś coś strasznego, prawda? — spytał po chwili namysłu.
Każde wspomnienie przynosiło strach. A strach przynosił ból.
Już jakiś czas temu zrozumiałam, że nie musiałam wiele zrobić, by ci ludzie zrozumieli niektóre rzeczy. Sądziłam, że nie pytali, bo tak miało być wygodniej. Potem pojęłam, że nikt z nich nie robił niczego na siłę. Obserwowałam te wszystkie, różnorodne osobowości i widziałam, że każde z nich czekało, aż wybrana osoba sama zechce mówić.
Ja nadal nie miałam zamiaru, ale nie zaprzeczałam. Po co robić coś, co nie ma sensu?
— Tak.
— Dlatego idealnie do nas pasujesz — odparł cicho. Złapałam za krawędź czapki i zsunęłam ją z oczu, by na niego popatrzeć. To był naprawdę przemiły sposób na powiedzenie o tym, że nie tylko ja jestem jakaś popierdolona. — Wiesz, Kiba wbrew pozorom jest bardzo słaby. Wystarczy jedna kłoda pod jego nogami, by się złamał.
— Dlaczego taki jest? — Podciągnęłam nogę na fotel i usiadłam przodem do blondyna, wcześniej ściągając przeszkadzający mi buty.
— Wiesz, naprawdę długo się zastanawiałem nad tym, co teraz ci powiem… — Schował twarz w dłoniach i potarł ją kilka razy. — Z jednej strony nie powinienem, bo ta informacja nigdy nie wyszła poza naszą trójkę, ale zauważyłem, że jesteś dla niego kimś takim jak my, choć tak naprawdę wasz kontakt został ograniczony do zera po dwóch dniach znajomości… No kurwa, wiem, że plącze, ale uwierz mi na słowo. — Spojrzał mi w oczy, a ja z uwagą obserwowałam jego gesty. Był zlękniony i niepewny. — W każdym razie, zależy mi na tym, by był szczęśliwy, bo jest moim najlepszym przyjacielem.
— Rozumiem…
— Nie wiem od czego zacząć…
— Od prawdy.
— To trudne, Mikasa.
— To się do cholery skup — zagrzmiałam, czując lekkie poirytowanie.
Wciągnął mnie w to bez reszty kilkoma słowami; czułam strach i chciałam wiedzieć na czym stoję.
— Kiba nie radzi sobie z agresją i kiedy wie, że może ona zadziałać na jego niekorzyść… Albo naszą – odsuwa się. Irytują go małe rzeczy lub takie, z których nie zdajemy sobie sprawy. — Westchnął i lekko się rozluźnił, gdy już zaczął zsypywać na mnie wolno rozpędzającą się lawinę kamieni. — Sama byłaś świadkiem i ofiarą po meczu, gdy zareagował na Samuela. Wtedy tak naprawdę uświadomiłem sobie do końca, że ciebie nie odpuści. Jednocześnie zaczął się oddalać, byś przypadkiem nie poznała prawdy. A do jego poczucia winy wobec własnych zachowań przyczynił się twój brat.
— O, może ty mi powiesz czego nagadał Kibie? — spytałam, bawiąc się szalikiem.
— Lekko go poszarpał, wrzeszcząc, że nie ma prawa zbliżać się do jego siostry, bo sprawił jej już za dużo problemów. — Prychnął pod nosem i pokręcił głową. — A Kiba był na tyle głupi, by mu pyskować. Co jeszcze bardziej uświadomiło mnie w jego postawie wobec ciebie.
— Pobili się?
— Nie, Kakashi odciągnął Leviego i kazał mu iść ze mną do ciebie. Wtedy znowu zaczął się rzucać, że Kiba nie może z nami iść, bo naprawdę pozbawi go głowy. I, że jeżeli pójdzie, narobi kolejnych problemów tobie.
— A Kiba…
— Zrezygnował, nie chcąc, by przypadkiem tobie się oberwało. — Poprawił się i położył dłoń na kierownicy. — A wyszło jak wyszło.
— Idiota… — warknęłam, a złość na Rivaia ponownie do mnie wróciła. Każdy kto myślał, że to idealny, opiekuńczy starszy brat miał poniekąd rację. Bo taki był, póki wcześniej wspomniana, druga osobowość nie chciała zaczerpnąć świeżego powietrza. — Dobra, odbiegliśmy lekko od tematu. Zapomnijmy o moim popieprzonym cieniu i wróćmy do Kiby… Ta agresja… Ona ma jakieś inne podłoże, prawda?
I chyba tu miało wejść meritum całej sprawy, bo Uzumaki ponownie się zaciął. Wziął kilka oddechów, rozejrzał się, podumał i wrócił do mnie, przyjmując tę samą pozycję co ja.
— Ojciec Kiby był alkoholikiem, znanym na całym jego osiedlu jak nie dalej — zaczął spokojnie, patrząc prosto w moje oczy. — Wracał przez lata, niemalże każdego wieczora, pijany i bardzo agresywny. Wyżywał się na żonie, córce i samym Kibie. Wrzeszczał, tłukł, ranił, gnoił. Był demonem w ludzkim ciele, którego wszyscy się bali.
Serce znowu zabiło mi mocniej, a na skórze pojawiła się gęsia skórka.
— To trwało latami. W końcu w dniu siedemnastych urodzin Kiba wrócił do domu kompletnie pijany. Chciał szybko przejść do swojego pokoju, ale okazało się, że jego ojciec czekał… — Zacisnęłam dłonie na materiale bluzy i wstrzymałam na chwilę oddech. — Dopadł go w korytarzu i skatował. Kibę zabrało pogotowie, któremu ten jebany śmieć wmówił, że pobito go pod klatką i zrzucono ze schodów.
To co zdążył powiedzieć było już naprawdę bolesne, ale to co na mnie czekało… Przerosło mnie.
— Kiba nabawił się wstrząśnienia mózgu. Hana i jego mama odwiedzały go co dzień i ładowały w niego całą miłość, jaką mogły z siebie wykrzesać. — Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. — Jego siostra była główną podporą tej rodziny. Zarabiała pieniądze, dbała o chorą matkę, opiekowała się młodszym bratem i ciągle ślepo wierzyła, że ich ojciec zrozumie swoje błędy i się nawróci. — Odwrócił głowę i oparł czoło o zagłówek. — A on? Pobił ją i zgwałcił, bo nie chciała dać mu pieniędzy na wódkę. Dwa dni później Kiba znalazł kartkę, na której napisane było tylko “Przepraszam, że nie dałam rady zaopiekować się wami dłużej. Wszystko w twoich rękach, Kiba”.
— Nie mów…
— Trzy lata temu powiesiła się w swojej sypialni, a w kieszeni jej swetra znaleziono rodzinne zdjęcie, na którym twarz ich ojca została wydrapana.
Nawet nie wiedziałam kiedy moje oczy się zaszkliły, a serce owiał niewyobrażalny chłód.
— Dlatego Kiba traci czasem nad sobą panowanie. — Usiadł już normalnie i odpalił silnik auta, nie uprzedzając mnie o planowanym odjeździe. Zapięłam pas i czekałam cierpliwie, aż skończy mówić. — Ma napady agresji, odlatuje, znika. Pamiętasz jak zareagował na Ino? Ktoś cię skrzywdził, a dla niego krzywda jego bliskich działa jak zapalnik.
— Co się stało z… nim? — szepnęłam, gdy wyjechaliśmy na ulicę.
— Po śmierci Hany, pani Tsume w końcu powiedziała całą prawdę. Obdukcja Hany również zrobiła swoje… — wymamrotał, zerkając w boczne lusterko, by swobodnie zmienić pas. — Kiba miał dostać kuratora, za pobicie, gdyż ojciec rzucił się na matkę chwilę przed aresztowaniem, a nasz szajbus tego nie zdzierżył. Jednak prokuratura po zebraniu wszystkich dowodów i zeznań chętnych do mówienia świadków, zupełnie się od tego oddaliła. Wszyscy brzydzili się czynami tego człowieka i nie okazywali mu grama współczucia. Dostał czterdzieści lat.
— Nie wiedziałam… — szepnęłam i objęłam się ramionami. — Nawet nie podejrzewałam…
— Nie miałaś takiego obowiązku, Mikasa. Nie miałaś możliwości — mruknął i poklepał mnie po ramieniu. — A ja nie mam pojęcia kiedy Kiba by ci o tym powiedział i czy w ogóle by to zrobił, jednak ty na tę prawdę zasługujesz.
— Bo? — Zdziwiłam się.
— Zrozumiesz w swoim czasie.
Och, jak ja nienawidziłam tych słów.
— W takim razie… — Podjęłam ponownie temat, gdy znaleźliśmy się już w windzie. Gorączka nie odpuszczała, ale skoro przyszło do tak szczerych chwil, chciałam wykorzystać ich możliwości do końca. — Co się stało tym razem?
— Hm? — Wypuścił mnie pierwszą na korytarz, gdy znaleźliśmy się już na moim piętrze.
— Przez kilka dni było w porządku, a potem...
— Wiesz, nie chcę ingerować pomiędzy was, ale gdy przysiedliśmy się wtedy do wspólnego obiadu zauważyłem, że coś z nim było nie tak. Mogłaś być czegoś zupełnie nieświadoma; powiedzieć coś, co właśnie opuściło jakąś zapadkę — wymamrotał, gdy szukałam kluczy w torbie. — No i następnego dnia z rana dostał telefon, że jego matka znowu leży w szpitalu. Kobitka jest niesamowicie sympatyczna, nie zasłużyła sobie na to wszystko. A gdy coś się jej dzieje, wtedy Kiba szaleje.
— Co jej dolega?
— Wieczne nadciśnienie, problemy z sercem i co gorsza… — Tu już nic nie powiedział, tylko dotknął kilkukrotnie skroni.
— Po tym wszystkim… nie dziwię się. — Rzuciłam klucze na komodę, a torbę w kąt przedpokoju. — Napijesz się czegoś?
— Nie, nie… — Uśmiechnął się i został w drzwiach. — Chciałem tylko bezpiecznie eskortować cię do mieszkania.
Było mi naprawdę ciężko. Obwiniałam raz siebie, raz Kibę za jakieś dziecinne podchody, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Broniłam się własną przeszłością nie biorąc pod uwagę tego, że nie tylko ja mogłam mieć spaprane dzieciństwo i resztę życia. Czułam się jak samolubna gówniara, która uważała się za kogoś, z kim powinno obchodzić się jak z jajkiem. Przez Leviego stałam się właśnie taka i dopiero tutaj zaczynałam naukę samoistnienia.
Westchnęłam głośno, po czym zwabiona gorączkowymi omamami i swego rodzaju wdzięcznością, podeszłam do Uzumakiego, by się do niego przytulić. O tak, bardzo polubiłam przytulanie. Nie ważne kto wykonywał tę czynność, była ona nieziemska. Choć z początku stał lekko zszokowany, również mnie objął i mocno do siebie przycisnął.
— Dziękuję ci za tę szczerość — mruknęłam, wciskając nos w materiał wilgotnej od deszczu bluzy. — Teraz wszystko jest jaśniejsze.
— Wiem, tego chciałem dokonać. — Zaśmiał się cicho. — Musisz dać mu troszkę czasu lub wyjść mu na prostą, by zadziałała na niego terapia szokowa. I nie przejmuj się swoim bratem. — Zerknęłam na niego, czując jak powieki kleją się do snu. — Nie wziął jego słów do siebie i powiedział mi w mieszkaniu, że Levi może je sobie wsadzić gdzie tylko chce, a on nie będzie rezygnować z tego, na czym mu zależy. — Odsunął się i przyłożył dłoń do mojego czoła. — Bierz te leki i idź spać, bo można smażyć na tobie jajka. Nieleczone przeziębienie może mieć naprawdę tragiczne powikłania.
— Wiem, wiem — odparłam buńczucznie i cofnęłam się w głąb mieszkania. Chciałam się już żegnać, gdy nagle usłyszałam znajome pewnym sytuacjom piszczenie.
— Daj mi smycz, wyprowadzę ją i zaraz wrócę — bąknął śmiesznie i odebrał ode mnie wspomniany przedmiot. — Jak wrócimy, masz być w łóżku.
— Aj aj, kapitanie.
Touka podbiegła do chłopaka i pociągnęła go w kierunku schodów. Zamknęłam drzwi i ruszyłam prosto do kuchni, w której podjęłam się instrukcjom lekarza.
Naruto przekazał mi podprogowo, że to ja trzymałam pałeczkę. Ode mnie zależało, jak to wszystko się potoczy, bo Kiba, choć próbował kilkukrotnie ukierunkować moje myślenie na to, że w jakiś sposób tęskni, chyba nie do końca wiedział jak się za to zabrać. Odsunął się, by czegoś nie spieprzyć. Okay. Ale odsuwając się, również spieprzył. Mimo to rozumiałam; bycie normalnym po takich sytuacjach było niemalże niemożliwe.
Musiałam wymyślić jakiś sposób i pokazać, że też potrafię zacząć cenić sobie obecność ludzi. Obecność, która choć często przynosi ból, nie omieszka chłostać nas szczęściem po pyskach.

***

— Bardzo mi przykro Mikasa. — Przybity głos Grishy rozchodzi się po salonie, a on sam klęczy przede mną i trzyma moje dłonie. — Niestety wypadła mi jutro bardzo ciężka operacja i nie mogę pojawić się w szkole.
Mi też jest przykro, jednak nic nie mówię. Rozumiem; lekarze są od ratowania ludzi, a nie spełniania moich zachcianek. Uśmiecham się niepewnie, przecież nie robi mi na złość. Opuszczam duży pokój i idę do siebie, pozostawiając w pomieszczeniu przygnębione wujostwo i Leviego.
Leżę na łóżku i myślę; inne dzieci będą szczęśliwe. Ale czy nie zaczną wytykać mnie palcami? Inna, gorsza, osierocona. Może udam, że boli mnie brzuch? Wtedy ciocia każe mi zostać w domu.
Nie, to nie wypali. Ostatnimi czasy zbyt często opuszczałam zajęcia przez choroby. Muszę się z tym zmierzyć, nie mam innego wyjścia. Tata zawsze powtarzał, by stawiać czoła wszystkiemu, co chce mnie zniszczyć.
Idę spać, przecież rano muszę wstać do szkoły.

W sali panuje radosna gwara, wszystkie dzieci są podekscytowane i krążą wokoło dorosłych ludzi. Każde z nich ma dziś za zadanie przyprowadzić na zajęcia swojego ojca; oczywiście gdy ten wyraża chęci i dysponuje wystarczającą ilością czasu.
Siedzę samotnie w ostatniej ławce i marzę, obserwując widoki za oknem. Grisha lubił robić mi niespodzianki, ale teraz nie miał na to szans. Wczoraj widziałam w jego oczach prawdziwy zawód; mówił prawdę, nie będzie go.
— Mikasa, czy twój wujek dziś przyjdzie? — Nauczycielka staje przede mną; spogląda na mnie z politowaniem.
Nie.
Dzieci patrzą na mnie uważnie. Ich rodzice również. Samo słowo wujek, a nie tata, wywołuje zdziwienie.
— Tak, tylko troszkę się spóźni — kłamię, bo tego pragnę.
Czas mija; ojcowie opowiadają o sobie, swoim zawodzie i miłości do dziecka. O ich wspólnych zabawach, wycieczkach, świętach. O więzi, której nic nie zakłóca. Zazdroszczę im, chociaż nie mam takiego złego życia z wujostwem.
Choć jestem na szarym końcu, przychodzi moja kolej.
— Mikasa? — Nauczycielka ponownie do mnie podchodzi i kładzie dłoń na ramieniu. — Co z wujkiem?
Łzy napływają do oczu, drżę. Przecież nie przyjdzie, a ja wbijam wzrok w drzwi jak ostatnia idiotka, czekająca na cud. Otwieram usta, by przyznać się do bolesnej prawdy; przed nimi, przed sobą.
Drewniane skrzydło się otwiera, ktoś wchodzi do środka i strzepuje śnieg z kurtki. Zdejmuje czapkę i rozgląda się po zdziwionych twarzach.
Mam czternaście lat, jednak płaczę jak przedszkolak. Zanoszę się, krztusząc słonymi łzami. Podrywam się z krzesełka, które uderza o ziemię; gruby, brązowy dywan tłumi huk. Podbiegam do naszego gościa i wieszam mu się na szyi. Szlocham ze szczęścia, słabości i wdzięczności, wtulając nos w mokry materiał.
— Nazywam się Levi Ackerman — ogłasza, przytulając mnie do siebie i uśmiechając do zebranych. — A to mój jedyny skarb, o jaki będę dbać do końca życia.

Zerwałam się na łóżku i wbiłam wzrok w Toukę, która spoglądała na mnie jak na wariatkę. Mijał piąty dzień zmagań z moją chorobą, która powoli odpuszczała.
Czułam jak łzy spływają po moich policzkach. Retrospekcja, która nastąpiła w czasie bardzo słabej drzemki, jak nie zwykłego odmóżdżenia, była niesamowicie realna i poruszyła mnie ostatecznie.
Levi był do tej pory całym moim światem. Chronił mnie i chciał dla mnie jak najlepiej; starał się, by moje życie było normalne. To, że sporo się pochrzaniło nie wynikało z tego, że chciał mi zaszkodzić. Mój przyjazd do Londynu był czymś zupełnie nowym i trudnym nie tylko dla mnie, ale i dla niego. Przywykł do tego, że ktoś zawsze miał mnie na oku, a teraz? Przechodziliśmy przez swego rodzaju ojcowski proces. Córeczka tatusia dorosła; on uświadamiał sobie, że już nie trzeba zmieniać mi pieluch, odrabiać ze mną lekcji, przypominać o braniu lekarstw i myciu rąk po wejściu do domu. Od mojego przybycia nie przeprowadziliśmy w niektórych kwestiach należytej rozmowy, tylko same awantury. I chyba zrozumiałam, że czas to zmienić, a wtedy wszyscy będą szczęśliwi.
— Naruto! — krzyknęłam, wychodząc z pokoju gdy tylko zauważyłam, że zmierzał do wyjścia.
Mieliśmy sobotę, a on od środy robił nam co dzień zakupy, bo Hinata przez swoje niedbalstwo i skupienie na opiece nade mną, sama złapała jakieś cholerstwo.
— O, myślałem, że śpisz. — Cofnął się do salonu. — Coś się stało?
Bywał tu tak często... Albo idealnie maskowali swoje relacje, albo nadal nie był w stanie dotrzeć do Hyuugi. Tak dobrze się wypełniali, a nadal byli tak daleko od siebie. Byłam pewna, że w tym wszystkim kryło się drugie dno, jak w przypadku Inuzuki.
— Mógłbyś mnie podrzucić dwa osiedla stąd? — spytałam, wciągając na siebie bluzę. Katar i zaczerwieniony nos w towarzystwie obrzydliwie zachrypniętego głosu dodawały mi tysiąca punktów do żałosności. To się w ogóle odmieniało?
— A ty nie powinnaś nadal leżeć w łóżku? — mruknął, marszcząc czoło.
— Powinna! — Usłyszeliśmy krzyk Hinaty, dochodzący z kuchni.
— To ważne. — Skrzywiłam się lekko, dając do zrozumienia, że mi zależy.
— No dobra, tylko ubierz się ciepło.
Pięć minut później czułam na twarzy rozgrzewający się nawiew. Przez trwającą kwadrans drogę, chłopak nawet na chwilę nie podjął tematu Kiby. Był wesoły i rozgadany, jak to miał w zwyczaju i z silnym entuzjazmem opowiadał mi, że nasza drużyna, po udanym repasażu zapewniła sobie miejsce w półfinałach. W odpowiedzi uśmiechnęłam się delikatnie, żałując, że nie mogłam ponownie zasiąść na trybunach i czuć tych emocji, przy okazji nie myśląc o tym, że jeden z zawodników to ktoś, kto ma mnie w dupie.
— Jesteś pewna? — mruknął, unosząc do góry brew, gdy zorientował się pod czyim blokiem się znajdujemy.
— Tak.
— Może pójdę z tobą?
Dosłownie wylałam się z samochodu i wzięłam głęboki wdech, poirytowana mżawką. Zajrzałam ostatni raz do środka maszyny.
— To mój brat, nie zabije mnie. — Uśmiechnęłam się głupkowato, po czym zdawkowo pożegnałam i ruszyłam w kierunku klatki.
Wychodzący z niej, jakiś chłopak przytrzymał mi drzwi, za co podziękowałam mu lekkim skinieniem i zaczęłam człapać w górę po schodach. Może to było dobre; nie używając kodu nie dałam o sobie znać, a moment zaskoczenia mógł być dla mnie korzyścią. Jak się potem okazało, dzień nie chciał mi wcale sprzyjać.
Gdy wdrapałam się na czwarte piętro, już na korytarzu słyszałam dziwne wrzaski i przekleństwa, a wykrzykujący je głos należał do osoby, którą znałam. Podeszłam pod drzwi mieszkania chłopaków i zatrzymałam się. Były lekko uchylone; chciałam je już pchnąć, jednak cofnęłam dłonie jak poparzone do piersi i zachwiałam się do tyłu.
— Puść mnie, puszczaj! — Gaara dosłownie zrywał swoje struny głosowe, a tonacja jaką się posługiwał, wskazywała na niewyobrażalną złość. — Zapierdolę gnoja!
Chwilę po tym dotarł do mnie huk tłuczonego szkła i upadających na ziemię, metalowych garnków. Zwabiona strachem o brata popchnęłam drzwi i ponownie wrosłam w podłogę, gdy tylko przekroczyłam próg.
Erwin trzymał rozszalałego No Sabaku, który miotał się wściekle i wymachiwał pięściami. Smith popatrzył na mnie przestraszony i pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Mój wzrok poszybował na przejście kuchni, gdzie dostrzegałam tył Leviego. Stał w samych spodniach, bez koszulki, a na jego plecach dostrzegałam odciśniętą dłoń; byłam pewna, że to krew.
— Jebaniec znowu rozwalił nam całą kuchnię! — Gaara nie dawał za wygraną. — Jak ma problem ze swoją zasraną głową, to niech wypierdala robić demolkę u siebie!
Huk znowu do mnie dotarł, przez co poczułam dziwne dreszcze. Rivai odskoczył do tyłu, unikając lecącego ku niemu talerza; ramię i klatka piersiowa również były naznaczone czerwoną cieczą, jednak nie mogła należeć do niego, bo nie dojrzałam żadnych ran.
— Co się dzieje? — szepnęłam bardziej do siebie, jednak brunet prędko to wyłapał. Odwrócił głowę w moim kierunku i otworzył szerzej oczy. Chwilę później zmrużył je i zacisnął zęby, zwracając wzrok z powrotem w kierunku kuchni. Rękę wyciągnął w moją stronę, jakby chcąc mieć szansę w razie czego mnie odepchnąć.
— Uspokój się — syknął, napinając mięśnie.
No, moje przybycie okazało się dobrym pomysłem; nie wiedziałam co się działo, ale bez mojej obecności Levi na pewno nadal cackałby się z agresorem, stacjonującym w kuchni. Ale skoro pojawiłam się i ja, trzeba było go ogarnąć za wszelką cenę. Prawda, mój przewidywalny braciszku?
— Kto przyszedł… — Usłyszałam stłumiony głos. Byłam pewna, że ten również skądś znałam, jednak był zdeformowany przez nerwy, zadyszkę i… ból?
— Mikasa — odparł brat, wyciągając przed siebie ramiona. — Uspokój się, słyszysz?
Levi wykonywał gesty bardzo podobne do tych, które widziałam na filmach. Kiedy to policjant dogonił przestępce i jego zakładnika, po czym unosił ręce ku górze i szeptał, że właśnie odkłada broń, aby tamten nie zrobił nic głupiego.
Dał krok przed siebie, utrzymując niesamowicie skupione spojrzenie. Nagle usłyszałam szurnięcie krzesła i wygłuszony jęk; brat wpadł do środka, a ja jak głupi frędzel wbiegłam tam za nim.
Kuchnia może nie była tak makabrycznie zdemolowana, ale na ziemi leżało dużo szkła, a blaty szafek i stołu wymazane były krwią. Sporo rzeczy było poprzewracanych, łącznie z krzesłem, które zostało kopnięte i obaliło się na nogi tajemniczego gościa, którego tożsamość dosłownie zwaliła mnie z nóg.
— Będziesz spokojny? — szepnął Levi, odrzucając siedzisko.
— Niech tu kurwa wyjdzie! — Gaara ponownie dał o sobie znać. — Obiję mu tę jego zasraną twarzyczkę.
— Erwin wyprowadź tego skończonego idiotę, bo wyjebię go za balkon! — ryknął Ackerman, w ogóle na nich nie patrząc. — Mikasa, pomóż mi go podnieść.
Potrząsnęłam głową i zrobiłam to o co prosił. Posadziliśmy Hatake na krześle, które podciągnęłam do siebie nogą. Spojrzałam na niego, ale miałam wrażenie, że ten chłopak jest w zupełnie innym miejscu.
— Opatrzysz mu to? — Rivai pokazał na rozcięte przedramię i przegub drugiej ręki. Skinęłam głową, nadal obserwując szarowłosego, który wpatrywał się w jeden punkt na ziemi i nie wydał z siebie żadnego słowa. — Pójdę po apteczkę.
Usiadłam przed Kakashim i spokojnie sięgnęłam po zranioną dłoń. Delikatnie ujęłam ją w swoje palce i przysunęłam do siebie, by sprawdzić czy wizyta w szpitalu nie jest niezbędna. Reagował na mój dotyk, jednak nie patrzył na mnie. Nie trudno było się domyślić, że zawstydzał go stan, w jakim go zastałam. Nie odczuwałam strachu, ale zastanawiał mnie powód danego zachowania.
— Nie jestem wariatem… — odezwał się w końcu, powtarzając tak często wypowiadane w myślach przeze mnie słowa.
— Mówisz? — spytałam z nutą sarkazmu, przerzucając spojrzenie z jednej rany na drugą.
— Przykro mi, że musisz na to patrzeć — dodał, w końcu na mnie spoglądając, gdy podniosłam się do jednej z szafek. Wyciągnęłam z niej czystą ścierkę i zmoczyłam zimną wodą, by zetrzeć krew dookoła ran.
— Nie specjalnie mnie to wzruszyło. — Przygryzłam zębami język, by w skupieniu oczyszczać naskórek i nie sprawić mu przy tym bólu. Zatrzymałam na chwilę ruchy dłoni i spojrzałam mu w oczy. — Żadna nowość, ja potrafię narobić większych szkód.
— Mam. — Brat wszedł do pomieszczenia i położył na stole gazy, bandaże i kilka jakiś innych rzeczy, po których przebiegłam tylko wzrokiem. — I co?
— Przedramię w porządku, ale dłoń trzeba szyć — odpowiedziałam, zerkając na bruneta. Unikał mojego wzroku; miałam wrażenie, że boli go punkt honoru. Gdyby nie ta sytuacja, bardzo możliwe, że wyrzuciłby mnie z mieszkania. — Założę prowizoryczne opatrunki, ale trzeba podjechać do szpitala.
— Dobra… Zmyję to z siebie, przebiorę się i jedziemy — rzucił, znikając ponownie w korytarzu.
Oczyściłam rany i zabrałam się za mocowanie opatrunku, czując jak Hatake ostrzeliwuje mnie wzrokiem. Ręce mi się nie trzęsły, trochę mnie to peszyło.
— Znasz się na tym? — spytał, rozluźniając mięśnie.
— Miesiąc przed przyjazdem ukończyłam kursy pierwszej pomocy, to tyle. — Wzruszyłam ramionami, wiążąc supełek, a chwilę później zabrałam się za drugą ranę.
— Masz delikatne dłonie.
Prychnęłam cicho i pokręciłam głową, kontynuując swoje zadanie. Gdy owe ukończyłam, wyprostowałam się, wzdychając lekko.
— Gotowe — mruknęłam, chcąc zebrać rzeczy, jednak przyrosłam do krzesła, kiedy poczułam jak chwyta moją dłoń.
— Naprawdę nim nie jestem — szepnął ochryple i nachylił się do przodu. Oparł czoło o mój bark i zamknął powieki, biorąc przy tym głęboki wdech.
— W-wiem o tym… — jęknęłam, czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele. Dotyk był jak narkotyk; choć Kiba przytulił mnie tylko raz i to prawie dwa tygodnie temu – przez cały czas pragnęłam powtórzenia tego gestu. Był tak przyjemny i dosłownie uskrzydlający, że pożądałam go więcej. Czułam się jak emocjonalny ćpun. Nie było tego po mnie widać, ale naprawdę brakowało mi jakiejś działki uczuć, która mogła zaspokoić mój głód. Moją potrzebę bliskości. — Doskonale o tym wiem.
Nie wiedziałam co robię. Ale chyba dokładnie to, co robili narkomani. Miałam szansę otrzymać swoją dawkę i zapragnęłam ją wykorzystać. Oparłam policzek o jego ciepłą skroń i zacisnęłam powieki bojąc się, że mnie od siebie odepchnie. On jednak postąpił przeciwnie; wtulił twarz w moją szyję i przysunął bliżej, chwytając w dłonie moje przedramiona ułożone na udach.
— Boisz się mnie? — wyszeptał, odsuwając twarz od mojej skóry. Choć serce zawyło z bólu, nie chcąc by się oddalił; chwilę później zabiło mocniej.
— Nie — odparłam krótko, obserwując jego oczy, które skupiły się na moich ustach.
Znieruchomiałam, nie wiedząc co zrobić. Przez chwilę sobie to wyobrażałam… Wręcz łaknęłam spełnienia się tej wizji, jednak doznałam mocnej blokady. Wzdrygnęłam się i całą dostępną siłą odepchnęłam nogą od podłogi. Przesuwające się po posadzce nogi krzesła wydały nieprzyjemny zgrzyt, a ja zacisnęłam palce na siedzisku, ciskając w jego kierunku małymi kurwikami.
— Boisz — skwitował, próbując się podnieść. — Gdyby tak nie było, nie odsunęłabyś się. Wiedziałabyś, że nie zrobię tego o czym pomyślałaś.
— To jakaś gierka? — warknęłam, chwytając jego słabe ciało, gdy mało nie runął na ziemię.
— Sam nie wiem — prychnął i skrzywił się z bólu.
— Dobra, chodźcie! — Krzyk Leviego doszedł do nas z przedpokoju. Po chwili zjawił się w środku i przejął Hatake, dając mi tym samym drogę ucieczki od niebywale niezręcznej i niezrozumiałej dla mnie sytuacji.

Całą drogę do szpitala każde z nas milczało. Ja nie wiedziałam, co mnie podkusiło do pomysłu o tym, że ktoś taki jak Kakashi mógłby mnie… O zgrozo! Hatake natomiast nadal było głupio i czułam, jak co jakiś czas zerkał w boczne lusterko, by dostrzec moją twarz. A brat? Był wściekły na mnie i na swojego kumpla. Było wyśmienicie.
Przyjechałam do tego mieszkania po to, by zaliczyć jedną poważną rozmowę, a rozpętała się jakaś gówniana burza.

— Nie powinnaś była przychodzić. — Levi odpalił papierosa i głęboko zaciągnął się dymem.
Choć mnie nie wołał, podreptałam za nim jak dzieciak, nie zwracając uwagi na naburmuszoną minę. Czułam swego rodzaju skruchę, gdy tylko przypominałam sobie o moich słowach, jakie ostatnio wykrzyczałam mu w twarz.
— Skąd mogłam wiedzieć, że trafię akurat na taki moment. — Wzruszyłam ramionami, kopiąc drobne, białe kamienie wypełniające pasma dzielące podjazdy karetek. — Chciałam porozmawiać z tobą, a ty zrobiłeś ze mnie pielęgniarkę.
Wymamrotał coś pod nosem i spojrzał w niebo.
— To głupie, że musiałaś to oglądać — powtórzył słowa Hatake, uderzając palcem w ustnik fajki, by pozbyć się zbędnego popiołu.
— Możesz mi powiedzieć, co to w ogóle było?
— Powiem ci innym razem. — Czyli sławne dowiesz się w swoim czasie. — Kakashi ma pewne problemy, ale to nie jest czas na taką rozmowę.
— A kiedy będzie czas na naszą rozmowę?
Przytrzymał papierosa przy ustach, pałając wysokiej klasy konsternacją, a potem zwrócił spojrzenie ku mojej osobie.
— Może po prostu zapomnijmy?
— Kpisz? — warknęłam, cała się spinając. — Pójdzie w niepamięć, a jak znowu przyjdzie co do czego, to odstawisz taką szopkę?
— Nigdy więcej — odparł i westchnął, podchodząc bliżej. Wydmuchał dym i popatrzył mi w oczy. — Postaram się nigdy więcej tego nie zrobić.
— Czego? — Założyłam ramiona na piersiach i obserwowałam go wyczekująco. Chciałam, żeby to powiedział.
— Nie będę się wtrącać w twoje prywatne życie — odburknął i zgarował papierosa o brzeg kosza. — Ale pamiętaj, że jak zacznie dziać ci się krzywda, to nie ręczę za siebie.
Wyciągnął przed siebie pięść i czekał, aż zbiję z nim żółwia. Z ociąganiem, jednak to zrobiłam. Objął mnie ramieniem i razem ruszyliśmy do środka, a ja oczyściłam umysł z myśli o bracie, przez co pozostali w nich tylko Kakashi i Kiba.
Innymi słowy, nadal nie mogłam odczuwać pełni szczęścia.

***

— O której będziesz? — Hinata zatrzymała mnie w drzwiach, gdy naciągałam na siebie kurtkę.
— Nie wiem, naprawdę — odparłam, zatrzymując się na chwilę. Zerknęłam na nią przez ramię; wydawała się być wystraszona. — Coś się stało?
— Nie bo, wiesz… Naruto chce wpaść…
— No to wrócę później, nie ma problemu. — Uśmiechnęłam się szeroko i zamknęłam oczy. — W razie czego mogę spać u brata.
— Nie, Mikasa… — szepnęła, a ja odczułam niepokój. — Wolałabym, abyś wróciła szybko.
— Hinata, na pewno nic się nie dzieje? — Cofnęłam się do środka i ściągnęłam brwi.
— Tak… — Posłała mi niemrawy uśmiech i machnęła ręką. — Po prostu…
— Dobrze — sparowałam i wyskoczyłam na korytarz. — Załatwię to szybko i wrócę.
Dostrzegłam w jej spojrzeniu niewielką ulgę, jednak wwierciło się to w moją głowę. Zamknęłam w końcu drzwi i pobiegłam do windy, z której wyszła jedna z sąsiadek wraz ze swoim dzieckiem. Ukłoniłam się lekko i wskoczyłam do metalowej puszki, by dostać się na dół.
Zaniepokoiłam się. Naruto przecież nie byłby w stanie zrobić jej krzywdy… I znali się tyle lat. Faktycznie, gdy dziewczyna zostawała z nim czy Kibą sam na sam, to robiła się strasznie nieswoja. Miałam wrażenie, że wynikało to ze wstydliwości i zauroczenia blondynem, jednakże tym razem naprawdę widziałam w jej oczach jakiś przestrach.
— Może się pokłócili… — Westchnęłam, sprawdzając godzinę.
Zaklęłam cicho pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że po raz kolejny spóźniam się na umówione spotkanie.
— Kiedyś cię za to zabiję... — Usłyszałam chwilę po tym, jak wybiegłam z klatki. Odszukałam wzrokiem siedzącą na murku Mayako i doskoczyłam do niej z przyklejonym do twarzy, głupim uśmieszkiem.
— Zagadałam się z Hinatą — odparłam buńczucznie i przestąpiłam z nogi na nogę. — No więc gdzie idziemy?
— Gdziekolwiek wojowniczko… — Zsunęła się z betonu i otrzepała tyłek, po czym ruszyła przed siebie. — Chcę się po prostu przejść. Kejża zabarykadowała się w pokoju, bo ma jutro jakieś kolokwium, a Ichi wyparowała w powietrzu.
— Nie informuje was, jak gdzieś wychodzi? — spytałam, równając z nią krok. Włożyłam dłonie do kieszeni, odczuwając listopadowy chłód i schowałam nos za szalikiem. — Jakoś przywykłam, że mówimy sobie z Hinatą dokąd zmierzamy… Tak, w razie czego.
— Mikasa — prychnęła i pokręciła głową — już zapomniałaś jaka jest Ichirei? Ja już po pierwszych dniach znajomości wiedziałam, że dostanę z nią pierdolca.

Plan dziewczyny powoli się spełniał. Krążyłyśmy londyńskimi ulicami, klucząc pomiędzy budynkami w poźno-wieczornym półmroku. Dużo mówiła, jak zawsze z resztą, ale widziałam, że po prostu tego potrzebuje. Zaskoczyła mnie, gdy zapytała o Kibę, naszą relację i to czy w końcu doszliśmy do jakiegoś porozumienia.
Opowiedziałam jej o sytuacji po meczu, bo wcześniej nie miałam okazji i w ten sposób weszłam na temat, nad którym chyba nie chciała się rozprawiać, jeżeli chodziło o jej sytuację, jednak za późno ugryzła się w język.
— Ty naprawdę jesteś głupia — cmoknęłam, gdy przeszłyśmy przez pasy. Zatrzymała się i popatrzyła na mnie ze skruchą.
— Możliwe… — Westchnęła i ruszyła w dalszą drogę, ciągnąc mnie za koniec szalika. Wyjęła z kieszeni paczkę fajek i wyciągnęła z niej ostatnią, chwilę później odpalając jej koniec. — Przyszedł do mnie, jakiś taki inny. Dziwny. Z początku nie chciałam wpuścić go do mieszkania, bo bałam się, że albo on zrobi mi jakąś krzywdę, albo dziewczyny po powrocie z miasta. Ale w końcu uległam.
Obserwowałam jak zaciąga się dymem i myśli.
— Pierwszy raz mówił mi, że zrozumiał. Że chce walczyć, że się zmieni… — Zaśmiała się cicho. — Nawet rzucił, że zapisze się gdzieś, gdzie pomogą mu ogarnąć jego chorą agresję. Widziałam tę zmianę nastawienia. W jego oczach, naprawdę. Czuję, że będzie dobrze.
— Jesteś jak te wszystkie durne kundle — warknęłam, chwytając za jej ramię. — Właściciel ich nie karmi, wywala na deszcz, wrzeszczy, tłucze… A i tak zawsze wracają.
Popatrzyła na mnie oniemiała, a papieros wysunął się z pomiędzy jej palców. Uderzył o chodnik, a żar rozpadł się na drobniejsze elementy. Wpatrywała się we mnie zszokowana i widocznie analizowała to, co usłyszała.
— Uciekasz w zasrany świat fantazji, żeby schować się przed bólem — wycedziłam, odrzucając lekko jej rękę. — I co teraz? Pozwolisz na to, by znowu cię stłamsił? Wykorzystywał, niszczył, uśmiercał?
Poruszyła ustami jak ryba, a po chwili zmarszczyła brwi i niebezpiecznie postąpiła w moją stronę.
— Ja wiem kurwa, że masz problem z głową, ale słowa to ty mogłabyś ważyć, wiesz?! — wrzasnęła, łapiąc się za włosy.
Tym razem to ja cofnęłam głowę. Przez chwilę chciałam z całej siły uderzyć jej twarzą o ścianę, jednak pojęłam, że sama nie wiedziała co mówi. Przecież nie miała pojęcia o moich problemach, więc skąd mogła wiedzieć, że naprawdę jestem niespełna rozumu?
— Weź się w garść — syknęłam i potrząsnęłam nią. — Nie widzisz, że on znowu próbuje zamydlić ci oczy?
— Nawet jeśli… To co z tego? — Jej ciało lekko zwiotczało. — Kocham go, nic na to nie poradzę.
— Nie kochasz.
— Co?
— Widzę, że nie kochasz. — Westchnęłam i ruszyłam przed siebie. — Boisz się go, unikasz, nie chcesz na niego nawet patrzeć. Więc dlaczego mówisz, że kochasz?
— Nie wiem… Nie potrafię wyobrazić sobie samotności.
— Nie jesteś sama…
— Mikasa, sama kiedyś powiedziałaś, że nigdy nie byłaś w związku, a Kiba był pierwszym chłopakiem, którego do siebie dopuściłaś. Dlaczego więc próbujesz wypowiadać się na tematy, które są ci dalekie?
— Właśnie dlatego… — Patrzyłam wciąż pod nogi, kierując się za nią. Zaczęłyśmy wdrapywać się po jakiś schodkach, a ja słyszałam nasilającą się muzykę. — Nie byłam nigdy w związku i patrzę na to trzeźwo. Nie rozumiem ludzi, którzy się męczą.
— A ja nie chcę być sama.
— Nie jesteś, już mówiłam! — Zatrzymałam się, słysząc tłum ludzi i spojrzałam przed siebie. Niebieski neon, który tworzył napis Ibiza raził moje oczy. — Co to jest?
— Jest niedziela, wszystkie sklepy są pozamykane, a ty wytrąciłaś mi z ręki ostatnią szlugę — bąknęła i wciągnęła dużo powietrza. — To chujowe miejsce. Wejdziemy tylko kupić fajki i się zmywamy.
Przytaknęłam zgodnie i podążyłam za nią do środka. W pubie znajdowały się olbrzymie tłumy; w powietrzu unosił się zapach nikotyny i alkoholu, do tego było duszno i naprawdę… nieprzyjemnie.
Okanao złapała za rękaw mojej kurtki i nie puszczała go, dopóki nie dopchałyśmy się do samego baru. Ustawiła nas w kolejce, której ja nie pojmowałam i zajęła się myśleniem nad wyborem. Stałam bokiem za nią i rozglądałam dookoła. Ogólnie, znajdując się w takich miejscach, czułam się obserwowana. Znajdowało się tu wielu dziwnych ludzi; lafirynd, ćpunów, mrocznych typów, których kojarzyłam nawet z jakąś mafią. Jednak to nie oni bacznie mi się przyglądali.
— Maya, rusz się — mruknęłam, podchodząc do dziewczyny. Rosła we mnie panika.
— Co jest? — Rozejrzała się dookoła, zaalarmowana moim zachowaniem.
— Nic, po prostu się pospiesz. — Wyciągnęłam z kieszeni telefon i natychmiast wykręciłam numer Leviego. Jednak gdy tylko przyłożyłam go do ucha, irytujący głos irytującej babeczki podał mi irytującą informację o tym, że miał wyłączony telefon. — Kurwa… — Kakashi nie odbierał.
Obróciłam się, by sprawdzić ile osób jeszcze było przed nami. Cztery, albo pięć. Za dużo.

22 listopada 2015 22:49
Do: Kakashi
Kłopoty. Okolice pubu Ibiza.
Zabierz Leviego i bądźcie tu jak najszybciej.

— Idziemy! — syknęłam, ciągnąc ją za kaptur, gdy tylko dostała swój zakup.
Z przestrachem oglądałam się za siebie, jednak już ich nie dostrzegałam. Wtopili się w tłum i miałam nadzieję, że zgubili nas tak, jak my ich.
— Zechcesz mi wyjaśnić co się dzieje?!
Gdy tylko wypadłyśmy przed budynek, wyczułam jak moja komórka wibruje. Widząc przychodzące połączenie od Hatake, od razu odebrałam.
— Halo?
Co ty tam, kurwa, robisz?! — Nie byłam specjalnie zaskoczona tym, że słyszałam Leviego.
— Nie mam pojęcia — odparłam, a Mayako wciąż rozglądała się dookoła, nie mając pojęcia o sytuacji. Powinnam powiedzieć jej o tym od razu, ale skupiłam myśli na tym, by jak najszybciej nas stamtąd wyciągnąć. Ona naraziła nas obie, wciągając do tego zasranego klubu, a ja ściągnęłam kłopoty. Słowa Leviego nabrały wtedy sensu. Nawet gdy nie było przy mnie Kiby, piętno znajomości z nim właśnie przybijało mi do czoła kolejną pieczątkę.
To jedno z najgorszych ścierw istniejących w okolicy! Jak mogłaś tam pójść?!
— Mayako nas tu zaciągnęła.
— Co ja?! Co ja?!
Ja pierdolę… — Tym razem dobił się do mnie słaby głos Kakashiego. — Ona jest bezmyślna.
Gdzie dokładnie jesteście?
Zatrzymałam się, by oszacować nasze dokładne położenie. Nagle blondynka szarpnęła moją kurtkę, a jej szeroko otwarte oczy, zwrócone w stronę moich tyłów, najnormalniej w świecie mnie przeraziły.
Ta dwójka pędziła w naszym kierunku, wykrzykując coś w gromki sposób, a zebrani przed klubem, pijani ludzie mieli to w nosie, uznając za świetną zabawę.
— Boże Levi, pospieszcie się! Błagam! — krzyknęłam, rozłączyłam się i zaczęłam biec przed siebie w kierunku schodków, którymi się tu dostałyśmy.
— No czarnulko! Poczekaj na mnie! — O kurwa, o kurwa, o kurwa.
— Mikasa! — wrzasnęła dziewczyna, uderzając mnie w tył głowy. — Kto to jest?! Dlaczego nas gonią?!
— Nie poznajesz?! — syknęłam, ostatnie schodki pokonując sprężystym skokiem. Dziewczyna zrobiła to samo, po czym pognałyśmy w lewo. Nasze kurtki trzepotały od wiatru, buty odbijały się głośno od chodnika; ciężkie oddechy cały czas się wymieniały, a głowy pulsowały od adrenaliny. — To ten spierdolony kapitan ze Świętego Patryka!
Dziewczyna obejrzała się przez ramię i przyspieszyła, zaciskając głupio zęby.
— Faktycznie! Ale czego od nas chce?!
— Nie wiem! — odkrzyknęłam zziajana. — Chyba mnie!
— Kurwa jebana mać! To miał być zwykły spacer!
Nie miałam zielonego pojęcia, ale chciało mi się śmiać.
Wszystko co się tu działo podchodziło powoli pod scenariusz jakiegoś filmu.
Obok mnie pojawił się urywany krzyk, a po chwili widziałam, jak Okanao leci ku dołowi. Uderzyła o ziemię, przeturlała się kilka razy i złożyła na ścianie przystanku autobusowego. Wielka, szklana płyta pękła w drobny mak, zasypując ją drobnymi kryształkami.
— Maya! — Dziewczyna odjęknęła coś niezrozumiałego, a ja straciłam wiarę, rozumiejąc, że mój jedyny sojusznik widzi gwiazdy.
Doskoczyłam do niej i już chciałam podnieść, kiedy wielkie łapsko zacisnęło się na materiale mojej kurtki i pociągnęło w tył. Również uderzyłam tyłem o zimną powłokę, ale miałam mniej szczęścia; nie była to cienka, przezroczysta przeszkoda, a gruba na pół metra, betonowa ściana.
— Myślałaś, że cię nie złapię? — sarknął, ozdabiając moją twarz bryzą ze swojej śliny. Aż mi się cofnęło.
— Puść! — syknęłam, chcąc się wyrwać.
— Nie, nie, nie! — Zaśmiał się szorstko, a ja zaczęłam szukać pomocy u Okanao, nad którą pochylał się jego koleżka. Wciąż była zbyt skołowana, by ogarnąć sytuację.
— Puszczaj mnie!
— Będziesz idealną zemstą na Inuzuce…
Jakiś samochód z niebywałą szybkością ciął ulice na pół. Kierowca minął nas, jednak po przejechaniu kilku dodatkowych metrów, auto oszalało. Właściciel z pomocą ręcznego hamulca, nawet na chwilę nie zwalniając, w towarzystwie ogłuszającego pisku opon — zarzucił tyłem, zwracając się rażącymi reflektorami prosto na nas. Ruszył prędko, jakby nie miał zamiaru się zatrzymywać.
— Co się dzieje? — wrzasnął towarzysz kapitana.
Samochód wjechał na krawężnik, zupełnie ignorując zasady parkowania, ruchu drogowego i bezpieczeństwa. Przednie drzwi, po obu stronach otworzyły się zamaszyście, a ze środka wyskoczyły dwie postacie, które odkryły swoją tożsamość dopiero gdy przebiegły przez łunę światła ulicznej latarni.
— Och, współczuję… — mruknęłam i ostatkiem sił uśmiechnęłam się najprzyjaźniej, jak potrafiłam.
Levi z potężną siłą oderwał ode mnie chłopaka i cisnął nim o ścianę, zaledwie metr ode mnie.
— Zbierz ją z ziemi i zaciągnij do auta — warknął, a ja pospiesznie zwróciłam się w stronę Mayako.
Przez chwilę próbowałam zlokalizować Kakashiego i jego domniemaną ofiarę, ale rozpłynęli się w powietrzu.
— S-so się dzieje? — Mayako rozlewała mi się w rękach, jednak udało mi się jakoś ustawić ją do pionu i zacząć ciągnąć do samochodu.
Otworzyłam drzwi pasażera i wcisnęłam ją tam, chwilę później obiegając maszynę i ładując się z drugiej strony. Włączyłam w telefonie latarkę, położyłam głowę dziewczyny na własnych kolanach i zaczęłam badać dłonią skórę pod włosami.
— Nie masz chyba żadnych ran. Boli cię głowa? — wymamrotałam, wyglądając na brata, który świetnie się bawił na chodniku. Kakashi pojawił się niedaleko niego.
— Nie… — odsapnęła, próbując usiąść. — Uderzyłam w to gówno plecami…
Drzwi kierowcy otworzyły się nagle, a chwilę po nich te z lewej. Chłopaki wsiedli do auta zdyszani, zmachani i wściekli. Kakashi momentalnie odpalił auto i wycofał się nim na ulicę.
— Co was kurwa podkusiło, żeby się tu kręcić?! — wrzasnął brat, odwracając się do nas. — Spęd największej patologii mieści się właśnie z Ibizie, a wy jak gdyby nigdy nic, wlazłyście tam!
— Mayako, rozum ci odjęło?! — zawtórował mu szarowłosy.
Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Od tej dziwnej sytuacji z Kakashim minął jakiś tydzień, a ja wciąż słysząc jego głos, czy chociażby go widząc, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Zwłaszcza, że adrenalina zaczęła odpuszczać.
— Chciałam tylko kupić fajki… — odburknęła blondynka, kładąc z powrotem głowę na moich nogach. — To miał być moment…
— Jesteś nieodpowiedzialną kretynką!
— Nie mogłyśmy mieć pojęcia, że oni tam będą — wtrąciłam, czując potrzebę wstawienia się za dziewczyną. Nie powinna zbierać batów za coś, czego nie zrobiła umyślnie.
— Setki razy ci mówiłem… — Kakashi kontynuował tyradę, a Levi, zwrócony na fotelu w naszą stronę, patrzył mi się w oczy. — Miałaś omijać to miejsce!
Pędził. Pędził niebezpiecznie szybko, a ja dopiero w tamtej chwili tak naprawdę zaczęłam się bać.
— Weź zwolnij — mruknął Rivai. Jego tęgi wyraz twarzy lekko zelżał, gdy dostrzegł co się dzieje. Kakashi jednak nie zareagował. — Zwolnij kurwa, słyszysz?!
— Zamknij się i ty, dobrze? — warknął, aczkolwiek spełnił prośbę. A raczej rozkaz.
Chwilę później staliśmy na światłach, a Hatake skrył twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
— Wszystko w porządku? — Brunet wychylił się pomiędzy siedzeniami. Skinęłam mu głową na tak, po czym ruchem głowy wskazałam na Mayako. — Hej, Maya?
— T-tak… — jęknęła, kryjąc cały czas twarz pod zaciągniętym na nią kapturem wielkiej bluzy.
Gdy tylko usłyszała, jak chłopak wypowiedział jej imię, cała się spięła, co sama poczułam.
— Na pewno? — drążył. Złapał za materiał zakrywający oczy dziewczyny i delikatnie go odciągnął. — Leżałaś tam skulona i obsypana szkłem. Może powinniśmy jechać do szpitala?
— Nie, naprawdę. — Cholernie ciężko było mi stłumić śmiech, słysząc jak jej, z reguły donośny, głos zamienił się w ten bardzo podobny do Hinaty.  — Wszystko w porządku, dzięki.
— No dobra. — Odpuścił, jednak gdy usiadł z powrotem, co jakiś czas na nią zerkał, a ona to doskonale wyczuwała i zwężała usta w cienką linię.
Kakashi zjechał na stację benzynową i razem z Levim wyszedł z auta, by coś kupić i prawdopodobnie się uspokoić. A przy okazji zwyzywać nas od kretynek.
— Memeja — sapnęłam, śmiejąc się.
— Odwal się — warknęła i spojrzała w okno. Po chwili sama się roześmiała. — Przynajmniej miałyśmy rozrywkę.
— Niby tak. — Westchnęłam, w końcu się uspakajając. Zakręciłam młynka palcami i spojrzałam na nią. — Ale nie o to mi chodzi.
— Hm?
— Podobasz mu się — powiedziałam to tak poważnie, że sama siebie się przestraszyłam.
— Komu?
— Nie rżnij głupiej.
— To ty przestań mi tyrać!
— On tobie też się podoba.
Ucichła, a uśmiech zszedł jej z twarzy.
— Czemu więc… — zaczęłam, niepewna tego, co chcę powiedzieć.
— Jean. Chyba by mnie zabił…
— Znowu zaczynasz? — Moje zdenerwowanie wróciło. — Widzę, że chcesz się od niego uwolnić. Nie wiesz jak, ale pragniesz tego najbardziej na świecie. Nie możesz się bać, że już do końca życia będziesz sama.
— Twój brat to inna liga. Coś… Coś zupełnie nieosiągalnego.
— Jesteś popierdolona — prychnęłam sucho. — Mój brat jest normalnym człowiekiem, a nie jakimś zasranym bogiem.
— Zobacz ile dziewczyn się przy nim kręci…
— Co z tego? Mayako, kurna! — Zatrzęsłam się i usiadłam przodem do niej. — Odrzucał od siebie wszystkie zadurzone w nim idiotki. Od czasu, gdy na poważnie interesował się dziewczynami, minęły lata. Za wiele razy się zawiódł. A teraz? Widzę jak na ciebie patrzy, już ci to kiedyś mówiłam!
— To naprawdę trudne…
— Dla mnie było trudne, kiedy myślałam, że Levi jest gejem! — pisnęłam, zaciskając przed nosem piąstki. — Przemyśl to do cholery. Zostaw tego skurwysyna, zanim znowu wyrządzi ci jakąś krzywdę. Proszę cię…
— Jean będzie mnie prześladować — warknęła, kryjąc twarz w dłoniach. — I co dalej będzie?
— Zapytaj mojego brata…
— O co? — Obie zesztywniałyśmy, słysząc właśnie jego głos. Wsadził głowę przez otwartą szybę swoich drzwi, wdmuchując przy tym do środka dym.
— Nie twój interes — sparowałam.
— Młoda, nie podskakuj mi… — Zaśmiał się. — Obydwie powinnyście dostać szlaban.
— No na pewno! — krzyknęła blondynka, uderzając plecami o oparcie.
— Cicho tam, bo ci to załatwię — mruknął i posłał jej cwaniacki uśmiech.
— Czekam… — odparła, pokazując mu język.
Ponownie prychnął śmiechem i cofnął się na zewnątrz, by w spokoju dopalić.
— Widzisz? — Zerknęłam na nią z ukosa, wdychając mroźne, wieczorne powietrze, które dostawało się przez otwarte szyby. — Miej jeszcze jakieś wątpliwości, a powiem mu, że się w nim kochasz.
— Spróbuj! — ryknęła i rzuciła się na mnie, by po chwili zacząć dźgać mnie palcami w żebra.
Coś się jednak naprawdę zmieniło.
Levi zachował się normalnie. Byłam tym niesamowicie miło zaskoczona. Wręcz szczęśliwa, sądząc, że wszystko naprawdę ma się na dobrej drodze. Dotrzymał słowa i starał się być zdystansowany co do mnie, moich zachowań.
Jeden problem miałam już całkiem serio z głowy.
Zostało przede mną tylko to, co wydawało się być najcięższe. I postanowiłam wkrótce wyjść z inicjatywą.
Inuzuka, czekaj na mnie.
— O nie! — krzyknęłam nagle i zrzuciłam z siebie dziewczynę, gdy Kakashi powoli wczołgiwał się do środka. Spojrzał na mnie już nieco spokojniejszy, jak reszta towarzyszy. — Muszę wracać do domu!
— Coś się stało? — Levi zapiął pas i popatrzył na mnie w lusterku.
— Obiecałam Hinacie, że szybko wrócę.

***

Stanęliśmy pod blokiem i wszyscy wyszliśmy z samochodu. Przez krótki moment słuchałam, jak Kakashi prawi Mayako morały, a Rivai spoglądał na mnie z uniesionymi brwiami. Dziewczyna przeprosiła mnie za narażenie na kłopoty, a ja zareagowałam gromkim śmiechem, zdając sobie doskonale sprawę, że to nie ostatni raz.
— Powiem o wszystkim Kejży i Ichirei, zobaczysz — mruknął Kakashi, otwierając swoje drzwi.
— Błagam cię, nie… — jęknęła.
Odwróciłam się za siebie, słysząc charakterystyczne skrzypnięcie drzwi naszej klatki. Od razu rozpoznałam Naruto, jednak dosięgnął mnie jakiś niepokój. Chłopak szedł wściekle szybko i zarzucił sobie na głowę kaptur. Po samej minie mogłam się domyślić, że był naprawdę zły. Doszedł do swojego auta i wsiadł do niego, agresywnie wyjeżdżając z miejsca parkingowego.
Przestraszyłam się. Nie miałam pojęcia, co mogło stać się w mieszkaniu.
Machnęłam do nich ręką i pognałam do drzwi. Nie czekając na windę wbiegłam po schodach na nasze piętro. Drzwi były otwarte, co jeszcze bardziej wzmogło moje przerażenie. Nie zdejmując butów, zatrzasnęłam wejście i wbiegłam dalej. Z pokoju Hyuugi docierało do mnie słabe światło i szloch.
— Hinata — szepnęłam, wchodząc do środka.
Leżała skulona na łóżku, wtulała się w zwiniętą kołdrę i łkała, kryjąc przede mną twarz. Odczułam potężne poczucie winy.
— To nic… — odparła cicho.
— Przepraszam, że to tyle trwało… — Przysiadłam na brzegu łóżka i położyłam dłoń na jej nagim, chłodnym ramieniu. — Coś się stało?
— Nie, Mikasa. — Jej ton ranił moje serce, jak tarka do sera.
— Przecież widzę…
— Nie ma o czym mówić.
— Zrobił ci coś? — spytałam cicho, dopiero po chwili ciszy. Tłumiła płacz, a jej palce zaciskały się co chwilę na poduszce.
— Nie, naprawdę. — Westchnęła kilka razy, niczym małe dziecko próbujące przestać łkać. — Zostaw mnie samą, proszę.
Jeszcze kilka chwil siedziałam na miejscu, jednak spełniłam jej prośbę. Czułam się głupio, choć sprawa w ogóle się mnie nie tyczyła. Nie miałam zielonego pojęcia, co tak naprawdę mogło się wydarzyć. Sprowadzałam to do sprzeczki, ale nie sądziłam, by ta dziewczyna była do niej zdolna. Zawsze ugodowa, spokojna… A może trzecie oblicze ponownie przejęło nad nią władzę?
Postanowiłam odpuścić i poczekać, aż sama zechce mówić.
Ruszyłam do pokoju, by chwilę później przenieść się do łazienki. Szybki, gorący prysznic wypłukał ze mnie resztki adrenaliny i stałam się senna. Po powrocie do sypialni spostrzegłam, że wyświetlacz komórki jest podświetlony. Rzuciłam ciuchy na krzesło, poklepałam Toukę po głowie i wsunęłam się pod kołdrę.
— Wariatka — skwitowałam, po odczytaniu wiadomości od Mayako.

22 listopada 2015 23:33
Od: Mayako
To co, kiedy to powtarzamy?

23 listopada 2015 00:24
Od: Mayako
Levi mnie przytulił na odchodne, mówiąc
żebym się nie przejmowała Kakashim i że następnym
razem mnie udusi, jeżeli cię gdzieś wyciągnę.
To prawie oświadczyny w jego wykonaniu?

23 listopada 2015 00:29
Do: Mayako
Oświadczyny, deklaracja pięciorga dzieci
i wspólnego zestarzenia się.

23 listopada 2015 00:35
Od Mayako:
O kurwa, jutro szukamy mi kiecki
z ładnym welonem. :x

Parsknęłam śmiechem i odłożyłam telefon na poduszkę, próbując się rozluźnić. Nie było łatwo, przez dzisiejszy wieczór i świadomość przygnębionej Hinaty za ścianą. Do tego właśnie rozpoczął się poniedziałek, a mi pierwszy raz tak cholernie nie chciało się iść na uczelnię. Potrzebowałam snu. Na szczęście, od ósmej miałam tylko jedną godzinę i mogłam to nadrobić po powrocie. Złapałam znowu komórkę, by ustawić budzik, gdy nagle wyświetlacz znowu się podświetlił.
Zamarłam.
Duże literki wyraźnie dały mi do zrozumienia, kto się do mnie dobijał.
— Kiba… — szepnęłam, mrużąc oczy.
Nie próbował się do mnie dodzwonić. To był dosłownie moment. Tak jakby chciał, ale od razu zrezygnował. Lub po prostu się pomylił.
Przez następne pół godziny gapiłam się w ekran, nie mając pojęcia co z tym faktem zrobić. Postanowiłam w końcu zareagować, jednak nie wiedziałam jak. Co chwilę wstukiwałam inne literki, ale miałam wrażenie, że każde słowo nie ma sensu. Skończyło się na istnej prostocie.

24 listopada 2015 01:13
Do: Kiba
?

Cisza. Dłużyła się w nieskończoność.

24 listopada 2015 01:22
Od: Kiba
Dopóki mam nadzieję, wciąż wierzę.


12 komentarzy:

  1. Nie wiem, jak (nie)składny będzie mój komentarz, bo jak nigdy czytałam notkę na raty. No, ale nie umiałam wybrać między 'Zamkniętymi', a meczem, musisz mi wybaczyć :)

    Zabiłaś mnie już niemal na wstępie. Przypuszczałam, że tak jak Mikasa i Levi mają czarną przeszłość, tak cała zgrają w tym opowiadaniu ją ma, ale żeby AŻ tyle zwalić na biednego Inuzukę, no... pocisnęłaś mu. Współczuję mu. Wiem, że nie nastawiasz się tutaj za mocno na romansidło (a może to przykrywka i jednak się nastawiasz? :o), ale polubiłam wątek Mikasy i Kiby, choć tak naprawdę praktycznie go nie ma xD No, słowem, kibicuję im i mam nadzieję, że ta konfrontacja nie skończy się pourywanymi kończynami, choć tytuł VII jest... nieciekawy :P

    Mayako-Levi? Intrygujące, intrygujące, czekam na więcej 3:> Mam nadzieję, że Okanao pójdzie po rozum do głowy i zostawi tego swojego chłoptasia, bo jak nie, to się poważnie na nią obrażę, if you know what I mean :P

    Kolejne czym mnie zabiłaś, to Kakashi. Niezłą rozpierduchę mu dałaś do zrobienia... Ja bym się chyba przestraszyła takiego Hatake na miejscu Ackerman...

    Next, chciałabym się bardzo dowiedzieć, co zrobiłaś biednej Hinacie, tudzież Naruto, tudzież im obojgu. Nie podoba mi się to, że się pokłócili/zdenerwowali/doprowadzili do histerii czy co tam innego zrobili. Są na takie cienkie zagrywki zbyt pozytywnymi postaciami tutaj, ot co :P

    No i rozkleiłam się, czytając senne wspomnienie Mikasy o bracie. Naprawdę... nie wiem, jak ty to robisz, że wyciskasz ze mnie tyle emocji jednym tekstem, ale jesteś niesamowicie zajebista <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TUMDURURUUUUM!
      Tytuł jest bardzo nieciekawy, ale sądzę, że epicko sprzeczny ze wszelkimi wyobrażeniami. *Prawie Spoiler Alert* xD No ale to za jakiś czas. :D

      Hinacie zrobiłam bardzo źle. Oj baaardzo źle. Ale możecie winić Naruto, mi to nie przeszkadza. :D

      Usuń
  2. PRZECZYTAŁAM~!
    Uff, trochę tego było. :D Ale, co tam. Ogólnie i SnK i Naruto lubię, więc takie połączenie jest dla mnie jak najbardziej ciekawe. :D
    Podoba mi się, że to Mikasa jest tutaj główną bohaterką, bo jest jedną z moich ulubionych postaci.
    Pierwsze dwa rozdziały niemiłosiernie mi się dłużyły. Prawie nic się nie działo, akcję rozciągałaś i bałam się, że będzie tak cały czas. Na szczęście się rozkręciłaś. :>
    Przeszłość Kiby nieźle mnie zaskoczyła. Po jego agresji spodziewałam się jakieś mrocznej przeszłości, ale muszę przyznać, że nie oszczędziłaś go ani trochę. Ojciec, który katował, traktował ich jak ścierwo i na koniec samobójstwo siostry...
    Ale kibicuję MIkasie i Kibie. Bardzo. ♥♥
    Kakashi mnie zniszczył. Serio. Takiej jego wersji też się nie spodziewałam. xD A Leviego uwielbiam. To jest miłość aż po grób. Kocham, wielbię. ♥♥♥
    Ale przepraszam, co się stało Hinacie?! Może wyznała mu uczucia i on je odrzucił? To by wyjaśniało jej płacz i nerwowość. Chyba. Kurde, chcę wiedzieć. Tu i teraz, Mayako! ಠ_ಠ
    Pozostaje mi tylko cierpliwie czekać na kolejny rozdział, który widzę już skrobiesz. :3
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Majaaaaaa człowieku, jak ja Cię uwielbiam, to Ty nawet nie wiesz. Cały ten rozdział byłam spięta, bo ciągle coś się działo! Rozmowa z Naruto i przeszłość Kiby, której NIGDY bym się nie spodziewała! Zgotowałaś mu cholernie ciężki los i teraz już wiem, czemu z niego taki ciapuszek czasem. Przynajmniej mogę go zrozumieć. I już nie nazwę go frajerem czy ciotą (chyba xDDDD). Aż mi żołądek wykręcało jak o tym czytałam, serio. .____. I to, że jego ojciec zgwałcił mu siostrę i że ona się zabiła... Boli. :<
    Później znowu akcja z Mayako - głupie no! Wpakować się do takiego klubu... I znowu miałam serce w gardle. Bałam się, że nie zdążą uciec i że, coś gorszego niż bliskie spotkanie z szybą, im się stanie. A jak wkroczyli Levi i Kakashi to czułam taaaaaaaką dumę! Braciszek bohater. <3
    Demolka w wykonaniu Kakashiego - wisienka na torcie. Dołożyłaś pojebańca do ogólnego popierdolenia i wyszło Ci to znakomicie. Cały ten blog i ta historia jest taka... Mroczna, w jak najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Każdy ma tu chorą przeszłość i to ich połączyło - jestem na tak!
    I Hinacia... Moja biedna Hinacia. Coś jej zrobiła, cioto? :(

    Zmartwychwstałam tylko po to, żeby móc przeczytać kolejny rozdział. Pisz jak najszybciej, czekam z utęsknieniem. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Heja! :> Przybyłam na Twojego bloga, by podziękować Ci za watcha u mnie :3 I ten... i tak przeleciałam wzrokiem po kilku linijkach tego rozdziału i najpewniej przesiedzę kolejną godzinę, czy dwie na czytanie ]:>
    Buzia!

    OdpowiedzUsuń
  5. No więc zajęło mi to trochę więcej czasu niż "godzinka, ew. dwie godzinki", ale przeczytałam wszystkie rozdziały i jestem zainteresowana jak będzie się kończyć ta historia :> "sarknął, ozdabiając moją twarz bryzą ze swojej śliny. Aż mi się cofnęło." winszuję za te dwa zdania, nie wiem czemu rozbawiły mnie najbardziej z całej notki XD"
    Czekam na jeszcze i dodaję do czytanych! :3
    Pozdrawiam ciepłooo

    OdpowiedzUsuń
  6. Przybyłam, zdobyłam, zobaczyłam.. Jak to leciało? Nie ważne. Siedze tu od siódmej rano, bo pomyslalam sobie, że może mnie najdzie wena na one shota jak przeczytam ten rozdzial, ale kuśfa, nie naszła. A JEST 8:16. Czy tylko ja tak długo Twoje rozdziały czytam? :__: Pominmy fakt, że jeszcze się zdąrzyłam szybko ubrać i pomaliwać. No i jeszcze sobie z Hoshi pisze. Zresztą dowiedzialam się bardzo ciekawej rzeczy z tej rozmowy, cytuję : ,,Levi jest mój, pamiętaj"~ Mayako xDD A ja myślałam, że Ty na Jeana ''lecisz''. Normalnie szok o tej godzinie xD
    To w sumie napisze jeszcze coś składnego i sobie pójdę tworzyć to moje badziewie .-.
    Ale serio Mayako x Levi? W szoku jestem i chce mi się strasznie śmiać. Maya się rumieni i zawstydza? Nie, to nie przejdzie! Nikt tego nie kupi. Nikt! Em... już zapomniałam co ...A, wiem! Te sms-y rozjebały system, a zwłaszcza ''Oświadczyny, deklaracja pięciorga dzieci
    i wspólnego zestarzenia się.''. xDDDDDDDDD
    Nie rób z Kakashiego wariata. Nie rób,no.. nie rób! : || A nawet jesli będzie wariatem to będzie przystojny, wspaniały i cudowny, za bardzo go kocham. ,3
    Jakoś przeszłość Kiby mnie nie wzruszyła...dziwne, ale prawdziwe xD Choć nie powiem ciut mi go szkoda. :D
    Btw. skończyłam SnK ogladać i jest jedna rzecz, za którą muszę Ci podziękować. Za Armina <33333333 Kofam go mocno <3333 Na szczęście Levi na mnie nie podziałam tak jak na Ciebie. I może lepiej, bo życie mi jeszcze mile.. xD
    Przypomniało mi się coś, tzn moje gadanie do ekranu: ''Erwin? Co tu robi Erwin? A no tak! Może był od początku. '' To był czy nie był? Bo zaczęłam czytac bloga bez znajomości postaci z SnK i dopiero ostatnio kapuje kto jest kto i kto w kim z kim się.. No wiesz :D
    Za niepoprawnośc w komentarzu nie odpowiadam, jestem na nogach od piątej trzydzieści, albo później, już nie wiem :__:
    Weny ;3
    Kaori Chan

    OdpowiedzUsuń
  7. Słowami wstepu usprawiedliwię się, co do braku komentarza przy poprzednim rozdziale. Otóż, zawarłam w nim prawdziwy esej na temat moich przemyśleń i podejrzeń, lecz gdy me dzieło było już gotowe do publikacji... przez przypadek wcisnęłam na telefonie strzałkę wstecz i wszystko wyparowało ._____. Po tym incydencie stwierdziłam, że ja to pierdolę i nie będę pisać tak długaśnego komcia drugi raz. Dlatego też nie dałam znaku życia.
    A przechodząc do tematu przewodniego: rozdział. Bardzo mi się spodobał - głównie dlatego, że nie było w nim jakichś masakrycznych kłótni, albo czegoś takiego. Ale po kolei.
    Przeszłość Kiby okazała się jeszcze gorsza od tej, którą sobie nakreślałam w głowie. Ojciec alkoholik? Tego się domyślałam. Chora matka? Tego poniekąd też. Ale siorka popełniająca samobójstwo? No to było jak grom z jasnego :D Mimo wszystko podejrzewam, że przed Mikasą Kiba miał jeszcze inną dziewczynę. Ale to tylko podejrzenia.
    Bardzo mnie zastanawia cóż takiego wydarzyło się pomiędzy trójką naszych przyjaciół. Czyżby jakiś uraz? A może inny problem? Nie wiem, jest to zbyt ściśle powiązane z ich przeszłością, żebym mogła spekulować. Chociaż wiarygodna byłaby jakaś choroba. Na przykład Hinata cierpi na jakąś ciężką chorobę, ale nie chce się leczyć, dlatego Naruciak taki nabuzowany był. Może często się o to kłócą, kiedy Mikasa ich nie słyszy? Albo ma to powiązanie z jakimiś wydarzeniami sprzed paru lat, lub miesięcy? Może nawet dni? Nie mam pojęcia, naprawdę. Poczekam na dalszy rozwój sytauacji.
    Nie ma to jak wejść do jakiejś zapyziałej speluny po fajki i trafić na dwóch fanatyków, którzy chcą Cię zgwałcić w odwecie za przegrany mecz. No żyć, nie umierać! Dobrze, że Mika zadzwoniła do Leviego i Kakashiego, bo byłoby z nią i z Mayą krucho. Ale brat wkroczył do akcji ^-^ Serio wszyscy znienawidzili Leviego? Ja go nadal uwielbiam xd
    I to by było na tyle z tego rozdziału. A teraz sobie trochę pojęcze. Ekhem... GDZIEEEEE JEEEEEST SAAKUUURCIAAA I SAASUUKEE W ROOOLII JEEEJ ALFONSAAA???
    A tak serio, to czekam na rozwinięcie tego wątku i po cicho (choć pewnie na marne) liczę na jakieś tam SasuSaku w tle (chyba, że pod charakterem mściwej suki nic się nie kryje, wtedy będę bardzo niepocieszona).
    Tak więc, nareczka, dupeczka i naklejeczka! Trzym się i do następnego rozdziału!
    Tulę mocno
    Shori

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S.: Och, zapomniałam dodać, że liczę także na stopniowe rozwijanie wątku MayakoxLevi. Niech Maya da popalić Jeanowi! :D

      Usuń
  8. Dobra, znów mam opóźnienia w komentarzu. Tym razem nie zdawałam Ci relacji na żywo więc mam szansę się popisać tutaj.

    Najlepsza scena z rozdziału? KAKASHI.
    Tak genialnie ją opisałaś, że razem z Mikasą zastanawiałam się "O chuj tu chodzi?!", dopiero jak się wszystko wyjaśniło, to zajarzyłam. Z początku stawiałam, że to Levi odpierdala jakieś dzikie harce xD

    BAŃCZUCZNIE <3 Masz to do siebie, że jak uczepisz się jednego słowa to wyczerpujesz limit jego użycia w jednym rozdziale XD I w dodatku musi to być takie wyszukane :D

    Zła, niedobra Mayako >.< Wyciąga Mikasę na spacer, tuż po tym jak ta prawie zasmarkała pół mieszkania. O, i wypraszam sobie. Ichirei to bardzo ułożona i porządna osobowość XDDDD

    "Skąd mogła wiedzieć, że naprawdę jestem niespełna rozumu?" Hmm... Myślę, że czuje swój swego XD

    Zwykły spacer? Czy przypadkiem to miałaś na myśli, kiedy mówiłaś, kurde, jak to było? AAaaa już mam: "My się nie pakujemy w kłopoty, ale nigdy nie wiadomo, czy nie wpadną patole i nie będzie trzeba się napierdalać." XD Teraz mam już podstawy, by sądzić, że Radom to niezapomniana przygoda.

    BANG! I co? I co kuźwa? Kto tu jest nieodpowiedzialną kretynkę, he? Ichi? Ichi? No nie wiem kto zaciągnął Mikasę do Ibizy... BO NA PEWNO NIE BYŁA TO ICHI! =_=

    Ten jaki nagle poeta się znalazł. xD Cytat wydaje mi się, że z jakiś rapsów, ale pewności nie mam, bo na telefonie szukanie czegoś w necie graniczy z cudem -,-

    Dobra, to na podsumowanie, powiem, że rozdział był świetny. Jeden z najlepszych. Nie było w nim pierdyliard tajemnic, chociaż ciekawi mnie nowy wątek z Hinatką. <3 Dawaj siódemkę <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Napierdalanka w tym i poprzednim rozdziale masakra wszyscy się bija dosłownie wszyscy :D A tajemniczość to kolejna rzecz a szczelnie irytuje mnie Kakashi co go łączyło z Sakura , z kim ma problemy albo z czym i jeszcze ta sytuacja z Mikasa mmmm haha a watki z Mayako są bombowe :D :D No nic trzeba czekać na wyjaśnienia i na Kiba vs Misaka :D

    OdpowiedzUsuń