5 lip 2015

V. Wróć


Ludzie boją się wchodzić w głębsze relacje,
bo każde rozstanie generuje głębsze blizny.
Bezpieczniejsze jest poruszanie się po powierzchni.
Głębiej boli bardziej.
~ Adam Pluszka

Stałam z Samuelem przed wejściem na naszą uczelnianą halę sportową, bujając się to w przód, to w tył; lekko odrywając od ziemi zmęczone stopy. Ludzi było od groma, a ja czekałam na sms-a od Hinaty, który miał wskazać nam miejsce ich pobytu. Stercząc z dłońmi ukrytymi w kieszeniach kurtki, obserwowałam profil Neila. Choć mój pierwszy dzień znajomości z nim naprawdę nie był najlepszy, to jednak nasze ścieżki się zeszły. Nie było między nami żadnej chemii podobnej do tej, którą przeżywałam z Kibą, ale dobrze się dogadywaliśmy i czas na treningach spędzaliśmy wspólnie. Byliśmy takimi… No kurna, kumplami. Reszta ludzi z naszej sekcji również okazała się całkiem w porządku, jednak każde z nich chodziło własnymi ścieżkami, na które nie chciałam wkraczać. Nie interesowały mnie one, a to czym się zajmowaliśmy, kreowało nasze charaktery na silne i niezależne; praca w grupie stała gdzieś daleko w tyle i nawet nie poczynała starań do tego, by o sobie przypominać.
Samuel zawiózł mnie pod sam blok, gdzie na pożegnanie mruknęliśmy coś o widzeniu na meczu. Godzinę później zadzwonił i przyznał, że w sumie garstka ludzi z którymi trzyma, była zajęta i nie ma z kim wybrać się na rozgrywki. Zaproponował zabranie mnie autem, a ja zwiedziona pomysłem nie męczenia obolałych po treningu nóg, z chęcią przyjęłam zaproszenie i o dziewiętnastej piętnaście zajechaliśmy pod OMR.
— O — mruknęłam i wyciągnęłam komórkę, by odczytać wiadomość po wyczuciu wibracji — sektor trzeci, rząd pierwszy.
— Cwaniaczki, będziemy wszystko widzieć — prychnął i ruszył ze mną do środka.
Parliśmy przed siebie w stronę schodów prowadzących na widownię, przeciskając się niesamowicie zatłoczonym korytarzem. Mijaliśmy zwykłych kibiców; pary, przyjaciół, rodziny. Nawet pojawiła się lokalna telewizja, która miała zająć się rejestrowaniem początkowych rozgrywek. Ponadto w tłumie pojawiali się zawodnicy; zarówno chłopcy z drużyny Kiby, jak i ci ze Świętego Patryka. Niepokój wzbudzała jednak przewyższająca większość podejrzanych typów, którzy łypali na siebie złowrogo, zagęszczając panującą tam atmosferę.
— Zaraz ci głowa odpadnie od tego rozglądania się. — Samuel pociągnął mnie za rękaw i skręciliśmy w stronę stopni. — Nie ma go tu. Zostało mało czasu, jest kapitanem, więc pewnie rozgrzewa się już na parkiecie. — W charakterystyczny dla siebie sposób poprawił palcem wskazującym okulary, które zsunęły się z nosa.
Chciałam w to wierzyć. Chciałam wyrzucić z głowy wizję tego, że zawodnicy mordują się gdzieś po kątach, rozlewając litry krwi. A może przesadzałam? Może to miała być zwykła, nudna bójka, z której każdy wychodził bez szwanku? To co mówił Sam wydawało się być nieco przerysowane, nie trzymało się kupy… Jakby nie było, nie uczestniczyłam jeszcze w tutejszych spędach sportowych, więc nie mogłam mieć pojęcia, co takiego się szykowało.
Gdy tylko wyszliśmy na trybuny, światła reflektorów mocno mnie poraziły, co przyniosło za sobą irytujący ból głowy. Uzumakiego i Hinatę odnaleźliśmy stosunkowo szybko i rzuciliśmy nasze kurtki na zajęte przez nich miejsca. Neil przywitał się z nimi i grzecznie przedstawił, budując sobie dobrą opinię, a chwilę później stał już ze mną przy samej barierce i wodził wzrokiem za piłką, zupełnie jak ja za jej posiadaczem…
Szatyn biegał między swoimi kolegami, wykrzykiwał różne komendy, uśmiechał się pokrzepiająco, a czasem nawet grymasił. Był lekko zmachany i spocony, ale wyglądał na pełnego determinacji. Mecz miał się zacząć za pięć minut, a oni skutecznie wykorzystywali pozostałe minuty na możliwie najlepsze przygotowanie się do nadchodzącej rywalizacji.
Podziwiałam go. Podziwiałam za to, że miał pasję, że tak dobrze odnajdował się w grupie, że potrafił być liderem i mieć siłę na zapanowanie nad nimi. Podziwiałam również jego profesjonalizm. Podawał piłki Jeanowi i normalnie z nim współpracował, bo był świadomy tego, że grali jako drużyna i musieli wspólnie działać na jak najwyższych obrotach, chowając swój męski honor do kieszeni. Mimo wszystko nie trudno było zauważyć, że panują między nimi chłodne stosunki; nie spojrzeli na siebie ani razu, zadziwiając równocześnie precyzyjnymi podaniami.
Z nostalgicznych doglądań Inuzuki wyrwały mnie dwa potężne mięśniaki, wycelowane prosto w moje ramiona; równocześnie! Rozmasowując obolałe miejsca popatrzyłam poirytowana na chichrające się Mayako i Ichirei, a na koniec zwróciłam swój wzrok na Kejżę, która siedziała na krzesełku, ze zwieszoną do tyłu głową i mamrotała coś do siebie.
— Musiałam obiecać, że przez dwa tygodnie sprzątam łazienkę, by przyszła z nami. — Mayako wystawiła język w stronę swojej przyjaciółki. — A Ichi jeździ po zakupy.
— I tak po nie zawsze jeżdżę — sparowała poirytowana — nie żeby, coś, ale ty się lenisz od dwóch lat i nie kontynuujesz swojego prawka, a tamta nawet nie zaczęła!
— Ja was słyszę! — Głos szatynki dotarł do mnie mimo unoszącej się gwary.
— Przyszła ze względu na to, że nie chciała zostać sama w domu. — Mayako zrzuciła koszulę i przewiązała ją w pasie. Z uwagą przyglądałam się jej twarzy, na której nie widziałam żadnych śladów z rana. — No i możliwy sparing z Jeanem.
— Zajebię gnoja! — Po raz kolejny głos dziewczyny przedarł się przez rumor panujący dookoła.
— Kejża robi idealny makijaż… — Mayako uśmiechnęła się, spoglądając na mnie przelotnie. Widocznie wychwyciła moje zastanowienie, jednak utrzymanie z nią kontaktu wzrokowego od dzisiejszego poranka graniczyło z cudem. — Jak nowa.
— Mam orzeszki. — Samuel wyrósł spod ziemi, a ja miałam wrażenie, że ilość osób w obrębie jednego metra kwadratowego dookoła mojego ciała, drastycznie wzrasta, zabierając mi powietrze. Do tego wszyscy byli cholernie rozentuzjazmowani.
— Cześć! — Tennotsukai wyrwała metalową puszkę z ręki chłopaka i uśmiechnęła się szeroko. — Jestem Ichirei i lubię orzeszki!
— Ej, ty! Oddaj mi to!
— Hej! — Naruto skinął na nas ręką i przywołał do siebie. — Zaczyna się!
Wzięłam głęboki wdech i stanęłam tuż obok Hinaty, która uśmiechała się do mnie głupkowato, z wypiekami na twarzy. Wyjrzałam lekko za jej ciało i prychnęłam śmiechem, gdy spostrzegłam, że Uzumaki trzyma jej dłoń. Kitka na jej głowie kiwała się na wszystkie strony, dodając jej dziecięcego uroku. Chyba rozumiałam, dlaczego blondyn miał na jej punkcie takiego hopla. Była inna, wyjątkowa i naprawdę ładna. On też nie był niczego sobie; pasowali do siebie, mimo różnych temperamentów.
Gwizdek sędziego zwrócił moją uwagę w stronę boiska. Chłopcy ustawili się w dwóch rzędach, naprzeciwko siebie. Kapitanowie drużyn wystąpili przed szeregi, jednak sędziowie zajęli się jeszcze krótką rozmową. I wtedy nastąpił minimalny przełom.
Kiba ukradkiem rozejrzał się po trybunach, a gdy tylko wyłapał nas wzrokiem, otworzył szerzej powieki. Czułam, że spojrzenie kierowane jest prosto na moją sylwetkę. Wydawał się być zaskoczony i to w tym pozytywnym sensie, zwłaszcza, że poczułam przypływ szczęścia, widząc jego nikły, lecz pełen ciepłych uczuć, uśmiech. Przełom cofnął się jednak o dwa kroki w tył, kiedy Sam podleciał do mnie i objął mnie ramieniem.
— Zabierz od tego małego diabła moje orzeszki, wydałem na nie jedyny hajs, jaki miałem przy sobie! — Wręcz zaskomlał mi do ucha.
— Ichirei, oddaj mu to żarcie! — Kejża ponownie wkroczyła do akcji. — Masz na nie uczulenie!
— Co z tego, skoro mi smakują?
Ostentacyjnie zaczęła układać ziarna na języku, mierząc się wzrokiem ze swoją przyjaciółką. Robiła to cholernie wolno, tylko po to, by po chwili błyskawicznie posiekać je zębami.
— Ja cię nie zawiozę do szpitala!
— Weź mnie nie rozśmieszaj — prychnęła, mrużąc oczy — choćbym zdychała to i tak będę musiała zawieźć się sama.
Wróciłam spojrzeniem na Kibę i poczułam, że moje serce zabiło mocniej. Neil nadal trzymał ramię na moich barkach i wykrzykiwał coś do dziewczyn, a Inuzuka miał aktualnie bardzo podobny wyraz twarzy do tego, kiedy mało nie zmiażdżył szczęki Kirsteina. Odwrócił spojrzenie na kapitana przeciwnej drużyny, widocznie nabuzowany i prawdopodobnie miał zamiar się na nim wyżyć.
Do tego wszystkiego zrozumiałam już, o czym mówił Samuel. Zawodnicy stali naprzeciwko siebie i rzucali sobie najbardziej niebezpieczne, ostrzegawcze spojrzenia, jakie kiedykolwiek widziałam. Zaczynałam się coraz bardziej martwić, szczególnie gdy kapitanowie, pod nakazem sędziego, podali sobie dłonie. Byłam pewna, że to było przypieczętowanie paktu walki, jaka miała rozegrać się na naszych oczach. I naprawdę nie chodziło tu o czystą rywalizację sportową.
Bałam się o niego. Cholernie się bałam.

— No nie wierzę, kurwa! — Naruto uderzył dłonią o barierkę, w momencie gdy wszyscy skandowali imię jakiegoś koszykarza z przeciwnej drużyny.
Nie miałam pojęcia, ile razy sfaulowano Kibę, ale byłam pewna, że jego ciało już tego dłużej nie wytrzyma, choć stwarzał pozory niewzruszonego. Znajomy Samuela runął na ziemię, dosłownie przeturlał się kilka metrów i uderzył plecami o bandę. Jean doskoczył do niego i pomógł wstać, odwracając się do Inuzuki. Skinął mu porozumiewawczo głową, tak jakby dał mu znać o odpowiednim czasie do wyciągnięcia jakiegoś asa z rękawa. Ale mimo to, nie stało się nic specjalnego.
Byłam pewna, że OMR utrzyma honor drużyny, a raczej całej uczelni i prawdziwe zasady koszykówki. Nie będą nic załatwiać w ten sposób i skończą to jak prawdziwi zawodowcy, oddzielając agresję od gry.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że dopiero zaczynała się druga połowa, a sędziowie nie dostrzegali nieczystych zagrywek naszych przeciwników. Nie wiem jakim trzeba było być idiotą, by myśleć, że chłopaki przewracają się sami. Jakiś blondyn z Rose, siedzący na ławce, miał opatrywaną skroń, z której obficie sączyła się krew. Gra toczyła się o wysoką stawkę, którą chyba już dawno przestała być możliwość przejścia do dalszych eliminacji. Na tym boisku panował istny chaos, a agresja wylewała się poza jego granice.
Trybuny były poruszone, czułam jak prawdopodobieństwo niebezpieczeństwa wzrasta. Nienawiść i chęć mordu wypełniała powietrze, ochrona rozdzielała już drobne szarpaniny pomiędzy przeciwnymi kibicami. Robiło się gorąco. Za gorąco.
— Naruto — zaczęłam pewnie, wcześniej rozglądając się za naszymi towarzyszami, którzy znajdowali się kawałek za nami.
— Tak? — Gdy odwrócił się w moją stronę, wyzbył się nerwów i postarał o łagodny wyraz twarzy. Naruto też potrafił wzbudzać szaleńczy respekt i strach, jego przyjazna buzia potrafiła przybierać czasem zupełnie inne, negatywne rysy. — Coś się stało?
— Możesz mi powiedzieć, dlaczego nie uprzedziliście mnie o tym, co tu właściwie ma miejsce?
Uzumaki zacisnął palce na barierce. Odwrócił wzrok z powrotem na boisko i w zastanowieniu przygryzł dolną wargę.
— Nie chciał, byś wiedziała — odparł w końcu, wzdychając ciężko.
— I pewnie mieliście mnie stąd szybko zabrać po zakończeniu meczu?
— Nie do końca. — Złożył ramiona na piersi i oparł się nimi o balustradę. Trener OMR poprosił o czas, a ja wciąż nie potrafiłam oderwać wzroku od Inuzuki. — Kiba nawet nie liczył na to, że tu będziesz.
No, to wyjaśniło jego zaskoczenie.
— Dlaczego?
— Wie, że spierdolił sprawę i sądził, że odpuścisz.
Jaką sprawę? Co spierdolił? Nie rozumiałam o czym mówi do mnie blondyn, ale wiedziałam jedno. Ja MUSIAŁAM wyjaśnić sobie z Inuzuką tę całą sytuację, bo szkicowanie czarnych scenariuszy nie pomagało mojej nieuleczalnej przypadłości. Do tego z całego serca, nie chciałam, by brał udział w jakiś zbiorowych bójkach.
Mimo, że tak naprawdę… Nie wiedziałam czy był kimś ważnym.
A może to kolejny ludzki odruch, jakiego doświadczałam do tej pory tylko przy Levim?
Odeszłam od Uzumakiego, nie chcąc drążyć dalej tego tematu. Miałam zamiar ulotnić się pod koniec meczu, gdyby blondyn jednak wpadł na pomysł przedwczesnego zabrania mnie stamtąd.
Popatrzyłam jeszcze raz w stronę ławki, na której siedział Kiba. Miał przewieszony przez głowę ręcznik i skupiał wzrok na tylko jemu znanym punkcie. Był wściekły. Nie wiedziałam już na co. Na przeciwników? Ich kapitana? Mecz? Siebie? Mnie?
— Co ty tutaj robisz? — Poczułam lekkie szarpnięcie za nadgarstek.
Z przerażeniem odwróciłam się w stronę Leviego, który w towarzystwie Kakashiego i poznanego wcześniej Yamato, oraz Erwina i Gaary, właśnie rozrywał mnie wzrokiem na kawałki.
— Przyszłam na mecz — odparłam. Osłabłam, widząc go. Moja determinacja do wszystkiego gdzieś się ulotniła, bo wiedziałam, że ten wieczór jest już skończony jeśli chodzi o moje poczynania względem Inuzuki. Mimo to, gdy tylko zarejestrowałam do końca obecność brata, poczułam niewyobrażalną ulgę. Ten rozwścieczony tłum odszedł sobie na dalsze plany. Rivai tu był, więc ja byłam spokojniejsza. — Gra Kiba i wiesz no, chcieliśmy go wesprzeć.
— Mówiłem ci chyba, żebyś informowała mnie o takich rzeczach. —  O, znowu zaczynał matkować.
— Wracamy do punktu wyjścia? Znowu mi nie wolno, bo coś tam?
— Nie o to chodzi Mikasa — sarknął i puścił mój przegub, by złapać za bark i przysunąć się bliżej.
— A o co? Może o to, że… — Z początku nie wiedziałam jakiego śmiesznego argumentu użyć, ale potem zrozumiałam coś, co wprowadziło mnie w stan niepojętej agresji. — Ty idioto!
— Zaczyna się — burknął Gaara, mijając mnie i podchodząc do barierki.
— Wy doskonale wiecie co dzieje się po tym meczu, prawda? — syknęłam, wymachując bratu przed twarzą palcem wskazującym. Jego rozbiegane spojrzenie było jasną odpowiedzią. — Nie wierzę! Dorośli, a tacy głupi? Macie zamiar się z kimś tłuc? Naprawdę nie macie lepszych rozrywek?
— Daruj sobie te ironię — bąknął Levi.
— Wyjaśnij mi to, do cholery! — Zadrżałam, spinając mięśnie, a on mocniej zacisnął palce. — Nie pozwalam na to, byś się w coś takiego plątał, rozumiesz? NIE POZWALAM!
— Mikasa, nie będziemy się bić. — Kakashi wkroczył, wiedząc, że jako jedyny jakoś mnie omami swoją gadką. Tak, nie wiedzieć czemu byłam na niego bardziej podatna, niż na brata ostatnimi czasy, bo Hatake potrafił ustalić ze mną coś na spokojnie, w przeciwieństwie do tego głupszego Ackermana. — W tym składzie gra również nasz kumpel, który jest skrzydłowym. Nie mieszamy się w ich zatargi, ale nie będziemy stać obojętnie, kiedy robią krzywdę naszym bliskim.
— Czyli będziecie? — sarknęłam z ironią, patrząc na niego jak na idiotę
— Tylko w ostateczności, do której z całych sił postaram się nie dopuścić. — Uśmiechnął się w najbardziej kijowo-przekonujący sposób.
— Gówno! — krzyknęła Mayako, podchodząc bliżej. — Za dobrze cię znam!
— Zamknij się! — bąknął i wrócił spojrzeniem do mnie. — My tylko będziemy negocjować.
Czy on mnie ma za idiotkę?
— Levi, nie masz prawa! — Ze złości zacisnęłam powieki i zatuptałam w miejscu, odpychając od siebie szarowłosego. — Nie! Masz! Prawa!
— Siostrzyczko, nie będziesz mi mów…
— A ty zawsze masz mi dyktować warunki?!
— Skończ!
— Jeżeli dowiem się, że się biłeś, zacznę się umawiać z każdym przypadkowym facetem i robić z nimi sprośne rzeczy.
— No tylko, kurwa, spróbuj. — Ha! Zagotował się!
— Zrobię to — wycedziłam przez zęby.
— Mikasa. — Usłyszałam słaby szept obok mego ucha i dostrzegłam białą jak ścianę Hinatę. Starała się nie poruszać, jednak kilkukrotnie wskazała mi samym spojrzeniem miejsce, które przyprawiło ją o taki stan. Gdy zawiesiłam tam wzrok, poczułam jak ze zdenerwowania odpływa mi z twarzy krew.
Haruno. Stała jakieś piętnaście metrów dalej i świetnie się bawiła, ze swoją blondwłosą przyjaciółką. Czy to miejsce miało się dzisiaj stać pobojowiskiem pełnym trupów? Zwłaszcza, że Sakura wychwyciła to, że na nią patrzę i uśmiechnęła się do mnie w tak skurwysyńsko cyniczny sposób, że aż zadrżałam od gniewu. Odruchowo postąpiłam do przodu widząc, że te właśnie zmierzają w naszym kierunku.
— Nie. — Pchnął mnie do tyłu. Bez pomocy rąk, a klatki piersiowej; pochylając się nade mną, jakby chciał sprowokować mnie do bójki. Szare kosmyki opadły na czoło, uporczywie chcąc zasłonić pociemniałe od zdenerwowania oczy. — Nie, słyszysz?
— Przecież nic nie zrobiłam — sparowałam, gestem ręki wskazując Hinacie, że ma wycofać się do Naruto. Kakashi stał nade mną jak kat, stanowczo za blisko, korzystając z tego, że Levi zajął się akcją na boisku. Mayako spoczywała plecami do niego, taksując nienawistnym spojrzeniem stojące naprzeciwko niej dziewczyny. — Ale jeśli skinie palcem w naszym kierunku, nie będę się hamować.
— Obiecałaś mi coś, Mikasa — warknął przez zaciśnięte zęby, a ja pierwszy raz spostrzegłam w nim coś na znak agresji. Jego dotychczasowe opanowanie zniknęło bardzo szybko, gdy tylko wszedł w linię naszych spojrzeń. — Obiecałaś.
— Wypierdalaj stąd szmiro. — Okanao przedłużała moment naszej potyczki. Nigdy nie mówiła mi, że ma jakiś problem z Sakurą, a sytuacja między nimi na pewno nie wyglądała na przyjazną. Kejża i Ichirei również podniosły się z siedzeń i już nie wyglądały na dwie przyjazne dziewczyny, które lubiły sobie pośmieszkować. — Głucha jesteś?
— Mikasa! — Kakashi nie dawał za wygraną.
Kątem oka spostrzegłam, jak Samuel odwraca w naszym kierunku Leviego.
— Tak, wiem! — syknęłam, cofając się. Czułam zupełną bezsilność. Już nie chodziło o akcję w klubie. Wisiało mi to, czy Rivai się dowie. Nie miałam zamiaru słaniać się przed Haruno. Za nic, kurwa, w świecie. — Ale nie dam sobie pluć w twarz, rozumiesz?
— No chodź do mnie Mikaska! — Głos Sakury sprawił, że zaczęłam widzieć wszystko w czarno-czerwonych barwach. Krew w moich żyłach była tak mocno tłoczona, że nie powinnam stać w miejscu, a wystrzelić jak korek od szampana. — Co, dziś nie jesteś taka odważna?!
— Nie podejdzie, póki ja tu jestem. — Hatake dosłownie wyszeptał mi to do ucha.
Znowu czułam w głowie zawirowania, powstałe od nadmiaru wrażeń. Levi kipiał ze złości; nie trudno było się domyślić, że jego ukochana siostra miała za sobą jakąś sytuację, o której nie wiedział. Zwrócił się w jej kierunku i wyminął Okanao, która chciała już startować do różowowłosej. Przekręcił głowę jak psychopata i nie szczędził sobie w słowach.
Musiał, no cholera jasna, musiał ją znać! O nic nie pytał, a wiedział z kim mamy do czynienia. Hatake odszedł ode mnie i dołączył do brata, by wspólnymi siłami się ich pozbyć. Blondynka obok Haruno stała z tyłu i w nic się nie mieszała, a ja nie rozumiałam już potęgi Sakury. Kim ona była, skoro bez najmniejszych zahamowań chciała wtargnąć pomiędzy tuzin osób?
Nie podejdzie, póki ja tu jestem. Może to była jakaś szalona eks Hatake? Już nic z tego wszystkiego nie rozumiałam. Nie chciałam rozumieć. Mierzyłam się z zielonym spojrzeniem, przyjmując najbardziej prowokacyjną pozę. Chciałam tego, pragnęłam starcia z nią. Marzyłam o pokazaniu jej piekła, za to co robiła Hinacie przez te wszystkie lata.
Albo kierowałam się własną pobudką...
W każdym razie, dziewczyna zniknęła w tłumie, odwlekając — moim zdaniem — nieuniknione.

— Wiedziałem, że im się uda! — Naruto zatriumfował głośno, gdy tablica wyświetlała wyniki obu drużyn, a sygnalizator wydał z siebie przeciągły, drażliwy dźwięk, zwiastując koniec pojedynku.
Nasza ekipa prawie podwoiła wrogi wynik, a teraz z pełną premedytacją cieszyła się z tego na oczach przeciwnika. Tylko głupi nie zauważyłby tej prowokacji. Mój żołądek obracał się wewnątrz przez strach. Zapomniałam o Kakashim, o Sakurze, o moim bracie. O wszystkim innym. Liczyło się tylko to, by wyciągnąć stamtąd Inuzukę i nie dopuścić do tego, co miało mieć miejsce.
Musiałam otwarcie przed sobą przyznać, że choć nie mogłam tego określić tym, że mi na nim zależy, to jednak nie potrafiłam odpuścić sobie wiedzy na temat jego pewnego bezpieczeństwa.
Złapałam w rękę kurtkę i chciałam ruszyć za Samuelem przed budynek, trzymając się kurczowo jego bluzy, by przypadkiem nie zaginąć w tłumie ludzi, którzy byli coraz bardziej rozszalali. Wydawali z siebie wrzaski, buczenie. Wygwizdywali się i nawzajem obrażali.
— Chodź, nie mam zamiaru dostać w pysk. — Neil ponaglił mnie, łapiąc za zgięcie w łokciu. Choć potrafił się dobrze bić, to nie miał parcia na bójki czy inne takie. Chciał tego unikać. Rozumiałam; tylko nienormalni lubili się narażać, a on dbał o swoje bezpieczeństwo, nie zapominając też o moim.
Gdy tylko chciałam wcisnąć się pomiędzy jakiś ludzi, zauważyłam, jak jeden z graczy, przebywających jeszcze na boisku, ściąga barkiem Kibę. Moje serce stanęło, na myśl, że już tam zaczną swoją jatkę, a ja próbując skoczyć na boisko z trybun, prawdopodobnie się zabiję przez sporą wysokość. Byli tego samego wzrostu i postury, wymieniali wrogie spojrzenia i byłam pewna, że obrzucali się obelgami. Poruszali ustami z wielką zawziętością, a na buziach ujawniały się grymasy negatywnych emocji.
Chciałam uciec. Uciec jak najdalej od towarzyszących mi przyjaciół i złapać Kibę. Zabrać go stamtąd. Jednak przez cały czas byli tuż obok, a ja nie potrafiłam im umknąć. Skończyło się na tym, że dziewczyny porwały Mayako do mieszkania, bo ta zaczęła nakręcać się na awanturę z Jeanem. Levi i jego chłopcy również gdzieś zniknęli, a ja zostałam przed halą wraz z przestraszoną Hinatą, poddenerwowanym Naruto i Samuelem, który dostał za zadanie od mojego brata, by mnie pilnować. Skutecznie się z tego wywiązywał, a ja nie wierzyłam w to, że Levi komukolwiek, poza sobą samym, zaufał w mojej kwestii.
Przechodziły mnie dziwne dreszcze, w gardle czułam wstrętną gulę, a czucie w kończynach działało jak chciało. Gdy na zewnątrz wyszła nasza drużyna, serce zaczęło pompować krew w zawrotnym tempie. Zatoczyłam się lekko, tracąc równowagę. Kiba szedł nieco z przodu, ale wymieniał się uwagami z resztą. Byli uśmiechnięci i rozentuzjazmowani wygraną, jednak ciągnęła się za nimi aura niepokoju.
Wyszliśmy im na prostą. Jean wyminął mnie, nawet nie próbując rzucić mi jakiegoś spojrzenia. Neil zagadał się ze swoim kumplem, tak jak Naruto i Hinata ze swoimi znajomymi. A on? On stał naprzeciwko i patrzył prosto w oczy.
Chwila namysłu pozwoliła mi na zweryfikowanie jednego, ważnego faktu. Otóż: byłam skończoną idiotką. Na cholerę usilnie kryłam przed samą sobą to, że doznałam uczucia zauroczenia? Przecież to nienormalne, że na jego widok serce biło mi szybciej, w brzuchu rozplęgało się stado fruwającego dziadostwa. Gdy się do mnie uśmiechał, miękły mi nogi, a gdy dotykał — świat dosłownie wirował. Po prostu bałam się tego, że pozwoliłam sercu przejąć władzę nad umysłem, a potem będę tego strasznie żałować. I w tym momencie zaczynałam, bo zachowanie Inuzuki wydawało mi się być jednoznacznym.
Ale ktoś kiedyś powiedział, że muszę walczyć. Bo jeśli tego nie zrobię — umrę. Uśmiechnęłam się więc nieporadnie, chcąc się przywitać.
— Po co tu przyszłaś? — Strzał prosto w serce. Widziałam, że był zdenerwowany, ale ja… ja nie zasługiwałam na coś takiego, prawda?
I co miałam mu powiedzieć? Hej Kiba! Mam wrażenie, że się o ciebie martwię, więc chodź ze mną do domu, tak dla spokoju mojego popieprzonego sumienia.
Musiałam zmyślić coś na poczekaniu, ale wyszło mi to dosyć pokracznie:
— Chciałam obejrzeć ten mecz i sprawić ci przyjemność obecnością — wycedziłam przez zęby, zaciskając pięści. Wbiłam wzrok w chodnik; gdybym tego nie zrobiła, to rąbnęłabym go między oczy. Zaczęłam odczuwać nagromadzające się emocje. — Sam mówiłeś, że przyjemnie byłoby mieć wsparcie.
— Proszę, idź już do domu… — mruknął, zbliżając się krok do przodu. Miałam wrażenie, że próbował przyodziać pozę obojętnego cwaniaka, ale względem mnie nie było mu tak łatwo.
— Żebym nie musiała patrzeć, jak obijacie sobie mordy? — Podniosłam na niego spojrzenie, które stało się niewyraźne przez napływające łzy.
Kim się stałam? Przecież byłam skałą… Obrzydliwym, zimnym, niewzruszonym głazem. A w tamtej chwili, stercząc przed nim — niczym gąbka — chłonęłam wszystko co negatywne i złe, na przemian z wyciskaniem z siebie tego, co kryło się w ciemnych zakamarkach umysłu. Coś, co nigdy nie miało zetknąć się z rzeczywistością.
Moje słabości zostały obnażone ze wszystkich osłon.
Próbował odszukać wzrokiem Uzumakiego, zwężając przy tym usta w cienką linię.
— Spokojnie, nie od niego to wiem — kontynuowałam, tracąc chęci na jego obraz. Wzrok mi się rozbiegł i zrobiłam krok w tył, rozluźniając ciało.
A może nie było warto za tym wszystkim gonić? Przecież to przynosiło mi tylko ból. Każda znajomość go niosła. Byłam naiwna, gdy pomyślałam, że życie potrafi być jednak sprzymierzeńcem. Może powinnam była odpuścić? Chciałam spokoju, ale do jego pełni potrzebowałam jeszcze kilku informacji.
— Dlaczego mi to zrobiłeś?
— Przestań.
— Dlaczego nagle… bez powodu odsunąłeś mnie od siebie? — drążyłam, cały czas się cofając. — Dlaczego stałam się obojętna? Zresztą nie… — Wzniosłam otwartą dłoń do góry i prychnęłam nerwowym śmiechem. — Nie interesuje mnie to… Pokazałeś mi, że naprawdę się pomyliłam, wierząc ci. Wierząc w to, że spotkałam kogoś, przed kim się otworzę.
— Mikasa, przestań…
— Nienawidzę cię, Inuzuka — sarknęłam. — Nienawidzę cię za to, że pozbawiłeś mnie resztek wiary w ludzi.
Rzucił torbę na ziemię i doskoczył do mnie, by chwilę później spełnić moje małe marzenie.
Przytulił mnie. Mocno, pewnie. Objął silnymi ramionami i przycisnął do siebie tak, jakby chciał, by każda, najmniejsza cząstka jego ciała stykała się z moją. Poczułam ciepło, którego tak bardzo pragnęłam; poczułam, że wracał, że był, że stał tam i deklarował mi swoją obecność. Ale ja nadal wiedziałam, że go nienawidzę. Bardziej niż Haruno, jej przyjaciółeczki. Nienawidziłam… bo zbudował coś, co mi zabrał.
— Nie odpuszczę tak szybko... — wyszeptał, wzmacniając uścisk. Poczułam jak poszczególne kostki w moim ciele strzeliły. — Nie odpuszczę, bo wiem, że nie mówisz prawdy.
“Nie odpuszczę sobie naszej znajomości, dopóki nie powiesz mi w twarz, że mnie nienawidzisz.”
— Przestań pieprzyć — załkałam, zaciskając powieki. — Bawisz się mną… Zwyczajnie sprawdziłeś czy ci odpowiadam, a potem odrzuciłeś bo zagrałam w rytmie innym, niż twój.
— Nie! To nie prawda! — syknął, wciskając boleśnie nos w moją kurtkę, a zarazem obojczyk. Złapałam za jego napięte ramiona i wbiłam w nie palce. Nie wiedziałam czy po to, by go od siebie odsunąć, czy może przyciągnąć jeszcze mocniej.
— Bawienie się czyimiś uczuciami sprawia ci przyjemność?! — wycedziłam, puszczając luźno ręce wzdłuż ciała, kiedy nie mogłam go ruszyć. — Doskonale wiedziałeś, że byłeś pierwszym, który mnie pocałował. Pierwszym, który mnie w ogóle dotknął… Byłeś, kurwa pierwszym! Pierwszym! Pierwszym! — Zaczęłam się szarpać, jednak nie miał najmniejszego zamiaru mnie puścić. Odsunął tylko głowę, by spojrzeć w moje zaszklone oczy. — Wyrwałeś kawałek mnie, którego nie odzyskam! Kawałek, którego nie powinnam oddać komuś takiemu!
— Mówisz… Mówisz poważnie? — wyszeptał, wciągając do płuc spora ilość tlenu. — Pierwszy?
Oniemiałam, widząc jego minę, oczy… A raczej to co się w nich kryło. Drobne iskierki szczęścia błyszczały markotnie pod powłoką niesamowitego zaskoczenia, jakie ogarnęło go po moich słowach.
— Mikasa, cholera jasna, musimy się zbierać. — Neil pojawił się niedaleko i spoglądał w kierunku hali, obracając w dłoni kluczykiem samochodu. Zaczęły docierać do mnie jakieś męskie okrzyki, które były źródłem jego niepokoju.
Kiba momentalnie się spiął i popatrzył na Samulea, pociągając przy tym nosem. Nie omieszkałam posądzić go o swego rodzaju wzruszenie.
— Kim on jest? — zapytał, nie odrywając oczu od chłopaka.
— To mój kumpel, z którym trenuję — odparłam szybko, poirytowana tym, że tak nagle potrafił odbić od meritum.
— Jesteście na tak bliskiej stopie znajomości, że obejmujecie się publicznie? — W jego głosie pojawiła się już iskra zwiastująca zapłon. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci mną na bok i zabija Neila.
Tylko dlaczego, kurwa? No dlaczego? Nic nas nie łączyło, jednak on chyba twierdził inaczej. Do tego równocześnie temu przeczył, bo wyeliminował mnie ze swojego życia.
— A my jesteśmy na tak bliskiej stopie znajomości, byś zadawał mi takie pytania? — Jego podobieństwo do Leviego wkraczało na wyższe szczeble aktywności, a ja nie mogłam dopuścić do tego, by ktoś wszedł mi na głowę. Okey, uczucia uczuciami, ale nie mogłam usprawiedliwiać takich zachowań przez to, że to moja osoba wywoływała tę… Zazdrość.
—  Chyba ci mówiłem, że nikt nie ma prawa cię dotykać… — Poszybował wzrokiem na mnie, ale nie doszukałam się w nim zawiści czy złości. Bardziej coś na znak zawodu.
Wzięłam głęboki oddech, by zyskać dodatkowe kilka sekund na decyzję, którą mogłam wszystko schrzanić już do samego końca.
—  Nie należę do ciebie, Kiba. —  Wiedziałam, że w tamtym momencie go złamałam. —  Nie będę nigdy należeć do kogoś, kto nie dba o swoją własność. Musisz być odpowiedzialny za to, co oswoiłeś.
— Nie jesteś w stanie dostrzec wielu rzeczy, więc nie oceniaj mnie w ten sposób. — To podeptało moją dumę; miałam wrażenie, że podprogowo przekazał mi, iż jestem ślepym debilem.
— To mi je pokaż!
— Wybrałaś najgorszy możliwy moment na taką rozmowę!
— Mikasa! — Samuel dał znać o swoim zniecierpliwieniu.
— Przepraszam, to moja wina? — Wyszarpałam się w końcu z jego rąk. — Moja wina, że nie chciałeś rozmawiać? Że pozostawiłeś mnie po środku jednego, wielkiego, emocjonalnego pobojowiska?! Albo jesteś niesamowitym skurwysynem, albo pieprzonym tchórzem!
— Nie nazywaj mnie tchórzem… — syknął, obdarzając mnie najbardziej grożącym tonem i spojrzeniem.
— Jesteś nim! — Uderzyłam pięściami o szeroką klatkę piersiową, a chłopak wydał z siebie urwany oddech.
Zmarszczył gniewnie czoło i otworzył usta, by coś powiedzieć, wyciągając w moim kierunku dłonie, jednak się zatrzymał. Czułam jak z mojej twarzy odpływa krew. Zdałam sobie sprawę, że nie zdążyłam załatwić tego tak jak chciałam i ulotnić się z nim, póki nie dojdzie do zadymy. Doprowadziłam za to do zsypania lawiny niepotrzebnych słów, których mogłam od tamtego momentu tylko żałować.
— Przepraszamy, że musieliście czekać. — Głośny, nieprzyjemny i chrapliwy rechot chłopaka, który dowodził swoją drużyną, wdarł się do mojej głowy i zasiał tam kompletne spustoszenie.
Kiba obrócił się bokiem i odsunął od siebie na odległość ramienia. Czułam coś dziwnego oglądając go. Tyle różnorakich emocji, w tak krótkim czasie; ten chłopak był dla mnie z każdą chwilą kimś jeszcze bardziej niesamowitym.
W tamtym momencie emanował przeraźliwie wściekłą energią, która rysowała sobie jak najkrótszą drogę do celu, a był nim posiadacz opaski kapitana z przeciwnej drużyny.
— Wynoś się stąd — syknął, jednak ja nie miałam zamiaru odpuścić.
— Nie Kiba! — warknęłam i złapałam go za rękę. — Jestem tu po to, by cię stąd zabrać. Nie pozwolę…
— Wypierdalaj, rozumiesz? — Obrócił się gwałtownie w moją stronę i odepchnął. Jak śmiecia. Jak niepotrzebną, starą zabawkę… Jednak efektywnie się zreflektował, przez co już w ogóle straciłam resztki rozumu: — Wypierdalaj! Nie daruję sobie, jeśli stanie ci się jakaś krzywda!
— Kiba! —  pisnęłam, gdy znowu mnie popchnął.
—  Mikasa, to nie są żarty! — Przerażona Hinata cofała się, będąc cały czas w zasięgu ręki Naruto, którego wściekłość w oczach dawała mi do zrozumienia, że z chęcią pomógłby w tej całej sieczce.
— Już! —  ryknął Inuzuka.
— Kiba, wróć! — jęknęłam przeciągle, zginając się w pół. — Wróć do tych pieprzonych dni kiedy było dobrze!
Zatrzymał się i popatrzył na mnie łagodnie, z tęsknotą i bólem, jednak potrząsnął głową i zaczął się ode mnie oddalać. Znowu.
— Niech zostanie, z nią też się zabawimy! — ryknął jeden z oponentów. —  Lubię takie dziwki, jak ta twoja!
I to był ten magiczny zapalnik, przez który z mojego gardła wydobył się przeciągły, chrapliwy krzyk, gdy Kiba odwinął się sprowokowany tym tekstem i natarł na tamtego chłopaka. Zaczęłam wrzeszczeć i dałam krok przed siebie, jednak dobrze znane mi ramiona, owinęły się mocno dookoła mojego pasa... Gaara niczym gepard wybiegł zza mnie i rzucił się w tłum za Kibą, który okładał pięściami swój sportowy odpowiednik. Nienawiść i siła jaką prezentował, przerosły moje oczekiwania.
Po chwili przed moimi oczyma pojawił się Kakashi, Erwin i Yamato.
—  Samuel, zabieraj ją stąd! —  ryknął Rivai, dosłownie wyrzucając mnie za siebie przy niepełnym obrocie, gdy jakiś chłopak zaczął do nas biec. Uchwyciłam obłąkane spojrzenie Inuzuki, który chyba do ostatniej chwili miał zamiar dopilnować tego, czy stamtąd zniknę. Zaczęłam jednak biec z powrotem do brata; obrócił się z niebywałą finezją przed siebie i z pomocą partyzanckiego kopniaka na klatkę piersiową, odrzucił od siebie napastnika.
— Levi, kurwa! Nie! — wrzasnęłam, czując jak struny głosowe odmawiają mi posłuszeństwa. Odbiłam sprawnie wrogi cios tego samego chłopaka, który zdążył pozbierać się z ziemi i chciał zaatakować brata. Synchronicznie pchnęliśmy dłońmi jego barki, rzucając na chodnik, po czym Rivai pozbawił go przytomności jednym, celnym uderzeniem. — Nie pójdę bez ciebie, bez was!
—  Mikasa, wynoś się stąd, rozumiesz? —  syknął, zrywając się na nogi i pchnął mnie prosto w ręce Neila. — Masz natychmiast wracać do domu!
Chłopak oderwał mnie od ziemi i z siłą niedźwiedzia, zaczął ciągnąć do auta przy którym czekała już Hinata. Oglądałam się na Leviego, Kakashiego… Na nich wszystkich. Wrzeszczałam jak oszalała, szarpiąc się; chcąc z całych sił się obudzić.
Dopiero będąc jakieś pięćdziesiąt metrów od ringu, ogarnęłam, że znajdowało się tam już około pięćdziesięciu ludzi, którzy bez opamiętania tłukli się, jakby świat miał sięgać końca.
Nie dostrzegałam Inuzuki; moment później nie widziałam już zupełnie nic. Samuel szarpnął mnie mocno i pchnął prosto do samochodu, do którego zapakowaliśmy się całą czwórką. Słyszałam krzyki, bluzgi i tłuczone szkło. Złapałam się za szyję i pochyliłam do przodu, mając wrażenie, że coś chce odebrać mi oddech.
Wrzask Hinaty rozdarł moje bębenki, gdy w jej okno uderzyła butelka. Rozbiła się w drobny mak, który spływał po karoserii wraz z pozostałą jej zawartością. Dziewczyna wpadła w potworną panikę, gdy Uzumaki nagle zerwał się z fotela i wyskoczył na zewnątrz. Zatrzasnął drzwi, uderzył dłonią w maskę auta, dając znak do odjazdu i przeskoczył nad nią, by rzucić się w szaleńczy bieg. Nie wierzyłam w to, co się tam działo.
Hyuuga nie przestawała krzyczeć i kopać mojego fotela. Miotała się na siedzeniu, jakby coś wypalało jej wnętrze. Uderzała pięściami o kanapę, łkała, szarpała ubranie i za wszelką cenę chciała wydostać się na zewnątrz, by pobiec za chłopakiem, jednak Neil zdążył zablokować automatycznie drzwi. Wpadła w amok, który zaczął przerażać również mnie. Nie wierzyłam, że Naruto mógł jej to tak nagle zrobić. Byłam pewna, że planował to od początku, bo targały nim przeróżne emocje od kiedy tylko się spotkaliśmy. Był pobudzony i poddenerwowany, a to sprowadzało się do jednego.
Zrozumiałam. Czego nie spróbowałabym zrobić, poszłoby na marne. Ich zamiarów nie szło zmienić. Wypychali by mnie stamtąd i odciągali, a ja tak heroicznym zachowaniem mogłam tylko zaszkodzić i sprawić, że przeze mnie stałoby się coś niebezpiecznego. Dotarło do mnie, że i tak nie możemy tam wrócić. Samuelowi została powierzona odpowiedzialność za nas; Hinacie pękło by serce, gdyby oglądała to na żywo. Nie wytrzymałaby tego, byłam pewna. Przeczołgałam się pospiesznie pomiędzy przednimi siedzeniami i zwiedziona ludzkim odruchem, objęłam ją najmocniej jak mogłam, bo bałam się, że zrobi sobie krzywdę. Neil pędził autem przez parking, gdzie wszędzie dookoła zbierali się ludzie. Wymijał poszczególne auta i pijanych kibiców, szarpiąc nami na prawo i lewo.
Odłączyłam się, skupiając tylko na dziewczynie.
Nie płakałam. Nie panikowałam.
Chciałam nie myśleć.
Nie czuć.
Nie żyć.

***

— No odbieraj, kurwa mać! — wrzasnęłam, kopiąc w kanapę. Samuel stał na balkonie i palił kolejnego papierosa, a Hinata spoczywała na sofie, kurczowo trzymając komórkę w dłoni. Kryła twarz pod pasmami włosów i starała się już nie płakać, bo zdała sobie w końcu sprawę, że powoli wytrącało mnie to z równowagi. Numer Kiby znajdował się zupełnie poza zasięgiem. Naruto nie odbierał tak samo jak Levi. — Kurwa, pozabijam ich. Pozabijam!
— Przestań tak bluźnić i się uspokój. — Neil wszedł do środka i zgromił mnie spojrzeniem. Fakt faktem, że jako jedyny utrzymywał zimną krew, jednak nie znajdował się w tym samym położeniu uczuciowym co nasza dwójka. — Gdyby stało się coś złego, już byśmy wiedzieli.
Podskoczyłam, słysząc swój telefon. Gdy wyświetlacz ujawnił przede mną dzwoniącego, poczułam lekką ulgę, choć miałam wrażenie, że jest za wcześnie na radość.
— Naruto! — syknęłam. Hinata jęknęła krótko, podrywając na mnie zaszklone spojrzenie, a Sam starał się ją uspokoić. — Gdzie ty jesteś?!
Wyrwaliśmy się — wychrypiał i splunął. — Żyjemy...
— A Kiba?!
Chłopak wyraźnie się zaciął. Byłam pewna, że wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze swoim przyjacielem i otrzymywał jakieś instrukcje, aby nie powiedzieć mi więcej niż trzeba.
Jest obok — odparł w końcu — spokojnie Mika.
— Bardzo was poturbowali?
Chłopak prychnął w mikrofon, dając mi do zrozumienia, że zarzucona im rola należała do ich przeciwników, a oni sami przeżywali właśnie swoją poronioną victorię.
— Dobra, bez znaczenia... — Westchnęłam, uśmiechając się do Hinaty, która w skupieniu mnie obserwowała. Chciałam, by przestała się tak martwić. — Macie się zameldować w naszym mieszkaniu w przeciągu dwudziestu minut, rozumiecie?
Ale...
— Żadnych ale, Uzumaki. — Zacisnęłam palce na materiale kanapy i zamknęłam oczy. Chciałam zagrać nieczysto, bo słowa, które wypowiedziałam chwilę później kierowałam bezpośrednio do Naruto i niebezpośrednio do Kiby. — Oszukałeś Hinatę, zostawiłeś ją w momencie, kiedy naprawdę cię potrzebowała. Wystawiłeś na zagrożenie. Martwi się, wiesz? Mimo twojego czynu. Sprawiłeś jej ból i jeśli naprawdę ci na niej zależy, powinieneś tu być i starać się ze wszystkich sił ją uspokoić.
Dobrze... — Coś mi nie pasowało w jego tonie głosu. — Przepraszam, masz rację. Niedługo u was będziemy.
Przyszedł czas na moją victorię. Ach, zaraz.
— A Levi? Widziałeś go? Nie mogę się z nim skontaktować...
Idzie przede mną, wydaje się, że jest cały.
— Naruto, błagam cię... powiedz mu, że ma przyjechać z wami.
Usłyszałam jak Uzumaki woła Rivaia i przekazuje prośbę. Ten jednak zabrał mu telefon i sam chciał to załatwić.
Halo? Mikasa? — Nie był zmęczony. Zmachany, obolały, rozentuzjazmowany. On był wściekły! Ale dlaczego?
— Levi, masz tu natychmiast przyjechać...
Lepiej nie... — odparł po chwili ciszy.
Acha, więc mogłam sobie tylko wyobrażać poziom zebranych przez niego obrażeń.
— Jeżeli nie pojawisz się tu w przeciągu piętnastu minut to pójdę cię szukać na własną rękę.
Nawet nie myśl o wychodzeniu z domu — warknął wściekle — dziś wszędzie krążą tacy ludzie, nie masz prawa wystawić nosa poza klatkę.
— Ty, Naruto i Kiba. Macie piętnaście minut, albo wychodzę.
Nie czekając na żadną odpowiedź, zaczęłam stukać ze zdenerwowaniem palcem w czerwoną słuchawkę. Nim jednak zdążyłam to zrobić, wyłapałam, że brat zaczął strasznie przeklinać.
— I jak? — Neil wszedł do pomieszczenia z kubkiem pełnym gorącego płynu. Aromatyczny zapach ziół podrażnił lekko mój zmysł węchu, a wzrokiem wiodłam za naczyniem, które po chwili znalazło się w rękach Hinaty.
— Niedługo będą.

Gdy tylko usłyszałam pukanie, doskoczyłam do drzwi. Już od samego ich otwarcia czułam, że coś będzie nie tak, bo tęga mina Uzumakiego wyrażała tuzin wersji wkurwienia.
— Wiń swojego brata — warknął. Nie odczułam pretensji zaadresowanej na moje imię, ale na nazwisko już na pewno.
— Nie rozumiem... — odparłam, mrużąc powieki. Z ulgą dopatrzyłam się tylko rozciętej wargi i guza na czole.
— Kiby nie ma. I nie będzie. — Minął mnie w przejściu i rzucił bluzę na komodę. — Przykro mi.
Czułam falę różnorakich emocji, które zmieszane tworzyły miksturę przyprawiającą o mdłości i ból głowy. Blondyn wszedł głębiej; nie doszły mnie żadne oznaki rozmowy. Chwilę później Sam opuścił mieszkanie, twierdząc, że na niego już pora. Gdy tylko zniknął w windzie, z tej obok wyszedł Levi.
Był w jednej ze swoich najgorszych, możliwych faz. Sunął w moim kierunku, obdarowując mnie cholernie wściekłym spojrzeniem. Zadrżałam i zaczęłam się prędko cofać z klatki do mieszkania, by zatrzasnąć drzwi, jednak dopadł mnie i rzucił na blado-różową ścianę korytarza. Już nie musiałam zastanawiać się nad brakiem Inuzuki. Przyszedł czas na spekulacje o jego bycie. Lub jego braku.
— Koniec — prychnął mi w twarz, dociskając do chłodnej, chropowatej powłoki. Przedramieniem wcisnął się w moją szyję, co skutecznie uniemożliwiło mi oddychanie i przełykanie śliny. Mimo grymasu na mojej twarzy, ani myślał mi odpuścić.
— Mogłam się domyślić już tamtego dnia, że namieszałeś — syknęłam, nieruchomo poddając się jego poczynaniom. Naprawdę przeszło mi przez głowę, że moment mojej nieuwagi podczas wieczora, kiedy to Rivai został na noc, zaważył na mojej relacji z Kibą. Mimo to próbowałam oddalić od siebie te myśli. — Pobiłeś go?
— Nie. Tylko dzięki Kakashiemu. — Odbił ode mnie, jednak nie odsunął zbyt daleko. — I nie wymyślaj, gadałem z nim dziś pierwszy raz od kiedy spotkałem was wtedy na korytarzu i mam nadzieję, że ostatni. Chociaż szczyl mi zaimponował. — Uśmiechnął się w obleśnie cwaniacki i zwycięski sposób. — Stawiał się do końca.
Obiegłam przerażonym spojrzeniem po jego twarzy. Lekko podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, zaschnięta pod nosem i na ustach krew, dodały mu uroku zabijaki, który miał mnie zaraz wykończyć.
— Jak to stawiał do końca?! — Próbowałam go od siebie odepchnąć, ale miałam wrażenie, że wrósł w ziemię. — Coś ty mu zrobił?!
— Mikasa, nie masz prawa się z nim spotykać.
— No, kurwa, na pewno! — ryknęłam i wyślizgnęłam się, by chwilę później odskoczyć na odległość metra. Chociaż metra. — Już ci mówiłam, że nie będziesz ustawiać mi życia!
— Wplątałaś się w relację, przez którą masz same problemy! Myślałaś, że się nie dowiem, co zaszło na twoim pierwszym, wspaniałym wyjściu? — Obrzydliwa ironia, którą mi podarował, wżarła się w moje serce.
Nie mogłam uwierzyć w to, że Kakashi mnie zdradził.
— Jeden z moich znajomych tam był — wycedził, a ja z przerażeniem obserwowałam jego dłonie — o wszystkim mi powiedział. A potem się jeszcze dowiedziałem, że mój najlepszy kumpel cię krył. Uwierz mi, że gdyby Kakashi nie uparł się i nie powstrzymał mnie przed awanturą, to chyba bym zabił tego gnoja.
Przepraszam Kakashi. Cofam oskarżenie.
— Dlatego powtarzam, nie masz pra…
— Zamknij się.
Popatrzył na mnie, diametralnie zmieniając wyraz twarzy.
— Co?
— Masz się zamknąć — warknęłam, zagryzając policzki. — Ja nie ingeruję w twoje życie, więc ty w moje też nie będziesz. Nie masz prawa wybierać mi znajomych, mówić co mogę, a czego nie. Jestem dorosła, przyjechałam tu po to, by zacząć żyć od nowa. A ty tylko udajesz, że jesteś po mojej stronie.
Ponownie uderzyłam plecami o zimną ścianę, a oddech brata owiał moją twarz. Levi powoli osiągał swoje granice, nad którymi nie potrafił zapanować, a ja nie byłam w stanie zatrzymać ich zatarcia. Na pewno nie w pojedynkę.
— Masz zniknąć — syknęłam, gdy był naprawdę niebezpiecznie blisko. — Zniknąć i wrócić dopiero wtedy, kiedy zrozumiesz, że nie jestem już dzieckiem. Że nie możesz stwarzać tego niewidzialnego więzienia, w którym trzymałeś mnie od tamtego dnia.
— Cofnij to.
— Ta otoczka mnie już nie chroni, ona mnie niszczy, Rivai.
— Beze mnie…
— Bez ciebie też będę żyć.
— Mi…
— Nie jesteś bratem, który zawsze dbał o moje bezpieczeństwo. — Zamknęłam oczy i wzięłam możliwie najgłębszy wdech o jaki mogłam się postarać. — Jesteś kimś, kto stworzył sobie ze mnie chorą obsesję.
Uderzył. Pięść przyległa do ściany z potężną siłą, raniąc się o chropowatą powierzchnię. W oczach dostrzegłam niepowtarzalny zawód i piekielną złość. Wiedziałam jednak, że nie obarczał tymi uczuciami mnie, a siebie.
Mój brat miał dwie osobowości.
Tą, którą kochałam… I tą, której się bałam. Ta druga przesłoniła pierwszą, odbierając mi coś ważnego. Chciałam o to zawalczyć, ale musiałam sprowokować tę pozytywną do wspólnego działania.
Negatywna właśnie poprowadziła Leviego w kierunku schodów, pozostawiając mnie samą. Gdy tylko jego sylwetka zniknęła, moja postawa silnej i niezależnej, upadła jak domek z kart. Osunęłam się po ścianie, wplątując palce we włosy. Zacisnęłam je na ciemnych kosmykach i zawyłam głośno, pozwalając, by spazmatyczny płacz przejął kontrolę.
Nie miałam pojęcia, czy nie straciłam wtedy najważniejszej osoby, której potrzebowałam chyba bardziej od tlenu. A może byłam głupia? Może mogłam go słuchać? Przecież zawsze miał rację, zawsze mnie kochał. Zawsze. Zawsze był jedynym mężczyzną, którego właśnie wtedy traciłam przez wzgląd na innego.
Kiba a Levi? Wybór był prosty… Przegrałam walkę ze sobą, z myślą o wojnie ze złą stroną brata. Chciałam tylko cofnąć czas i powiedzieć coś, co powtarzałam w myślach jak mantrę.
— Nie będę się spotykać z Kibą, nie będę — szeptałam, kołysząc się lekko. — Nie będę, nie będę, nie będę. Zapomnę...
— Mikasa?
— Levi wróć...
— Co się dzieje? — Ciepła dłoń dotknęła mego barku. Podniosłam spojrzenie piekących oczu na wciąż otwarte wejście mieszkania. Stała w nim wystraszona Hinata, a Uzumaki przykucnął przy mnie, z przejęciem doglądając czy nic mi nie jest. — Wszystko okay?
Choć bardzo chciałam to powstrzymać, usta zadrżały mi niekontrolowanie, a z gardła wydobył się kolejny jęk. Byłam słaba, przegrana.
Hop… — Poczułam lekkie szarpnięcie, a chwilę później unosiłam się w powietrzu. Naruto wziął mnie na ręce i zaniósł do środka. Choć czułam się już kompletnie bezradna i żałosna, byłam mu wdzięczna. Wiedziałam, że nie postawiłabym nawet jednego pewnego kroku. Położył mnie na łóżku, a Hyuuga nakryła moje lekko wychłodzone ciało, kocem. Zwinęłam się w kłębek i dociągnęłam róg nakrycia do ust. — Uderzył cię?
Pokręciłam przecząco głową i zamrugałam kilka razy, by odciążyć obolałe oczy.
— Zadzwonię po Kibę — szepnął blondyn, na co poderwałam się jak poparzona.
— Nie! — pisnęłam, czując ukłucie w sercu. — Proszę cię, nie.
Tak! Chcę by tu był. Chcę by mnie objął, chcę poczuć jego zapach.
— Wiem, co powiedziałem po wejściu, ale jeśli się dowie w jakim jesteś stanie…
— Naruto, nie… — powtórzyłam, zaciskając powieki.
Zrozumiałam jedno.
Samotność boli mniej niż utracona obecność.

***

— Może idź do swojego dziekana i zwolnij się z zajęć. — Hinata mimo ukończonych pół godziny wcześniej zajęć, nie odstępowała mnie na krok. Sądziła, że stan po awanturze z Levim utrzymuje mi się od prawie dwóch tygodni. I miała rację, czułam się jak wrak człowieka.
Listopad wkroczył do Londynu i ani myślał dać o sobie zapomnieć. Ciągłe deszcze i szare niebo przybijały nawet tych najweselszych ludzi, sprawiając, że wcześniej panująca gwara na uczelni również stała się jakaś ponura.
Z bratem nie zamieniłam słowa. Przed wujostwem udawałam, że wszystko jest w porządku, bo nie chciałam martwić cioci. Eren również czuł się dobrze, co jako jedyne mnie pocieszało. Kiba? Nie mogłam nazwać tego unikaniem się. Nie przychodził do nas w ogóle. Jedynie Naruto gościł w naszym mieszkaniu lub zapraszał nas do siebie, gdzie nawet tam nie miałam szansy spotkać Inuzuki. Ciągłe treningi pochłonęły go bez reszty. O sytuacji po ich pierwszym meczu dowiedziały się władze i prasa, przez co rozgrywki zostały zawieszone na tydzień na rzecz śledztwa, które jakimś magicznym sposobem zostało zablokowane, bo nikt nie miał dowodów na to, że to właśnie koszykarze dopuścili się walki. A siniaki? Rany? To wszystko było jakieś durne.
Na uczelni mijaliśmy się, wymieniając tylko spojrzenia. Raz zwykłe, innym razem pełne różnorakich uczuć, których nie potrafiliśmy sobie przekazać. Czasem miałam ochotę się zatrzymać i go zawołać, jednak przed oczyma stawał Levi, który oddzielił mnie od szatyna grubą kreską.
Któregoś razu, gdy stałam przy ulubionym parapecie wraz z Mayako, minął nas i zatrzymał się w odległości trzech, może czterech metrów. Okanao mówiła, że wyraźnie nad czymś myślał, jednak zrezygnował i ruszył dalej.
A teraz? Siedziałam w łazience, na zamkniętym sedesie, czując się jak jakiś wylew. Nawet oddychanie stało się trudne do wykonywania, już nie mówiąc o racjonalnym myśleniu. Gorączka, przemęczenie i nerwy mnie wykańczały. Hyuuga stała naprzeciwko i obserwowała mnie z przejęciem do momentu, aż drzwi toalety się otworzyły. Jej, i tak już jasna, twarz zbladła do białości. Założone na piersi ramiona zsunęły się w dół i zawisły luźno wzdłuż ciała. Dotarł do mnie śmiech dwóch dziewczyn, który był mi już bardzo dobrze znany.
— Proszę, proszę! Wypłosz nam się napatoczył, Ino.
Wsparłam się dłońmi o ściany kabiny i wytoczyłam ze środka na chwiejnych nogach, odruchowo zajmując miejsce przed Hinatą. Oddychałam naprawdę ciężko i zdawałam sobie sprawę, że wyglądam po prostu żałośnie, ale znajdowałyśmy się w ciężkim położeniu. Musiałam dać chwilę na ucieczkę dziewczyny, bo z pewnością byłam bardziej wytrzymała i ja mogłam stać się przynętą.
— No, mogłam się spodziewać. — Haruno rzuciła torbę na ziemię i ruszyła pewnie w moim kierunku. — Przecież wypłosz już nigdzie się nie ruszy bez swojej obstawy. Z tobą w sumie też powinnam się rozliczyć już jakiś czas temu.
— Hinata, idź stąd błagam cię — warknęłam, wiedząc, że przejmowanie się nią na pewno nie pomoże mi uchronić własnej skóry. Była mi w tym momencie zbędna.
Chłodna dłoń Sakury zacisnęła swoje palce na mojej szyi i docisnęła mnie do ściany. Miałam już serdecznie dość napaści na moją osobę; to zdarzało się za często.
— Już nie jesteś taka wyszczekana? — syknęła.
Różowe pukle włosów spłynęły lekko po jej skórze, a zielone oczy dosłownie wprawiły mnie w przerażenie. Ona nie chciała po prostu się mnie pozbyć, jak pierwszej lepszej ofiary w postaci Hinaty. Widocznie miała ze mną jakiś inny problem. Szmaragdowe spojrzenie słało ku mnie największą dawkę nienawiści, jaką mogłam oglądać pierwszy raz od wielu, wielu lat.
— Odczep się — wycedziłam, z trudem próbując złapać powietrze. Przed oczyma pojawiły się mroczki.
— O nie, nie. — Zaśmiała się głośno, poruszając lekko głową, by włosy nie przesłaniały widoku jej nowej ofiary. — W końcu mam okazję cię dojechać, więc z niej skorzystam.
— Jak tchórz? — prychnęłam, spoglądając na nią wyzywająco. Nie wiem, po jaką cholerę ją prowokowałam. — Nasze pierwsze spotkanie wciąż cię boli, ale boisz się dopaść mnie, gdy jestem w kondycji?
— Sakura, zostaw ją! — Krzyk Hinaty, kiedy landryna wycelowała pięścią pod moje żebra, ocucił mnie lepiej niż kubeł zimnej wody.
— Nie obchodzi mnie twoja kondycja — syknęła zielonooka. — Ino, zabierz tego zasrańca stąd. A ty… — Wróciła spojrzeniem do mnie. — Wadzisz mi Ackerman. Wkurwia mnie to, że ktoś próbuje stanąć nade mną i nie ujdzie ci to płazem. Jeszcze mnie popamiętasz, wiesz? Zgotuję ci piekło… Tobie, twojemu braciszkowi i każdej osobie, jaka będzie mieć z tobą związek… Szykuj się, bo nawet nie wyobrażasz sobie ilu ludzi mi z chęcią pomoże.
Poruszyłam się gwałtownie widząc, jak Yamanaka zbliża się do Hyuugi z łapskami, jednak wtedy nastąpił jakiś dziwny przełom, którego nigdy bym się nie spodziewała. Cofnęłam głowę, uderzając nią lekko o zimne kafelki i złapałam za nadgarstek oprawcy, nie spuszczając wzroku z mojej sojuszniczki, która desperacko pchnęła blondynkę na jedne z drzwi kabin. Dziewczyna wpadła do środka, zupełnie zaskoczona przebiegiem zdarzeń jak ja czy Haruno. Hinata popatrzyła na nas; przez ułamek sekundy widziałam w jej jasnych oczach, że waży konsekwencje swoich czynów, które porzuciła na rzecz… mnie.
— Powiedziałam, żebyś ją zostawiła! — wrzasnęła i doskoczyła do nas. Widziałam jak mięśnie jej nóg skryte pod jasnymi jeansami się napięły, gdy ugięła lekko kolana. Ramiona osłonięte kremowym swetrem owinęły się wokoło talii Haruno i oderwały ją ode mnie z siłą, której sama mogłabym się nie postawić.
Poleciałam na bok, jednak udało mi się sprawnie złapać równowagę. Wsparta o ceramiczną półkę, w którą wmontowano zlewy, zszokowana obserwowałam rozwścieczoną Hyuugę; skonsternowaną Haruno, która przyległa tyłkiem do ziemi i Ino, wyglądającą z kabiny.
— Jest i trzecie oblicze — prychnęłam do siebie i roześmiałam się pod nosem, przypominając sobie słowa Kiby z naszego pierwszego wyjścia. Czułam jak nogi znowu mi słabną, ale ten irracjonalny humor mnie nie opuszczał.
Do toalety wbiegł ktoś trzeci; przez chwilę czułam jak totalnie odlatuję, myśląc, że to jakiś wykładowca, ale przede mną ukazał się obraz przestraszonego Naruto.
— To damska łazienka — skwitowałam, niespecjalnie zwracając uwagę na okoliczności. Gorączka wzbierała na sile.
— Co tu się dzieje? — sapnął, spoglądając na nas. — Hinata nic ci nie jest? Mikasa? Mikasa!
Opadłam na tyłek i wbiłam spojrzenie w oczy Haruno, która swoim przestrzeliwała mnie jak karabin.
— Chyba na was pora — mruknęłam, opierając głowę o ścianę. Przebiegłam wzrokiem po długich lampach, które nadawały temu pomieszczeniu szpitalnego wyglądu i znowu się uśmiechnęłam. — No Sakura, znowu ci się nie udało. Czekam na następny ruch.
Zamknęłam powieki i słyszałam tylko, jak wściekła parka opuszcza łazienkę, pozostawiając nas samych. Uniosłam lekko rękę, wciąż się uśmiechając i ukrywając zaszklone od temperatury oczy, chcąc opuścić jasne miejsce, które przynosiło irytujący ból w okolicach skroni.
Uzumaki podniósł mnie z ziemi, a Hinata wzięła pod bok, by nie wyglądało to zbyt podejrzanie.
— Hinata, ty mój mały bohaterze — mruknęłam, gdy posadziła mnie na ławce przy wielkiej szatni. Naruto zdążył wrócić z naszymi kurtkami i przyjrzał się Hyuudze ze zdziwieniem.
— Jaśniej? — mruknął, wyciągając z rękawa mojego ubrania bordowy szalik i czapkę. — Czyżby moja Hinatka wpadła w swoją sławną furię? Mikasa, źle na nią wpływasz.
— Czemu nigdy nie mówiłaś, że jesteś tak silna? — drążyłam, próbując skupić na niej wzrok.
— To nie siła — odparła, ubierając się — to adrenalina i podziw.
— Podziw? — zmarszczyłam czoło, gdy dotarło do mnie jej ostatnie słowo. Wyszliśmy przed uczelnię. Naruto zaczepił Temari i powiedział jej, że zabierają mnie do szpitala, co niespecjalnie mnie z początku zainteresowało.
— Tak Mikasa, podziwiam cię — szepnęła i ponownie chwyciła mnie pod rękę, gdy Naruto pobiegł otworzyć auto. — Imponujesz mi odwagą i siłą, a to sprawia, że chcę choć w minimalnym stopniu stać się taka jak ty.
Powłóczyłam nogami, przyglądając jej się spod przymkniętych powiek i z lekko otwartymi ustami. To miłe, zwłaszcza, że słyszałam podobne słowa wyłącznie od Erena i nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nie tylko dzieci chcą kogoś w życiu naśladować.
Sęk w tym, że wiele brakowało mi do jakiegokolwiek autorytetu.

***

— Wykluczyliśmy anemię, zrobiliśmy podstawowe badania — powiedział lekarz, stojąc nade mną z jakimiś kartkami. Wymieniałam wściekłe spojrzenia z Hyuuga i Uzumakim, nie mogąc im darować zabrania mnie na pogotowie. Nienawidziłam tu przebywać. Miałam o tyle więcej szczęścia, że personel był całkiem sympatyczny, w przeciwieństwie do tego z Newcastle. — Wygląda na to, że dokucza pani silne przeziębienie. Trzeba teraz zrobić wszystko, żeby to nie przerodziło się w grypę czy zapalenie płuc.
— O, wow — parsknęłam, uderzając dłonią o czoło. — Wiem, mam się nie przemęczać, nie wychodzić na zewnątrz, siedzieć w domu, a najlepiej w łóżku i zaraz otrzymam kilka recept na antybiotyki.
— Dokładnie! Wypiszę jeszcze zwolnienie z zajęć do końca tygodnia. — Starszy mężczyzna z siwą brodą uśmiechnął się promiennie i odszedł w swoją stronę.
— Przepraszam — mruknął Uzumaki, podnosząc się z krzesełka. Spoglądał na wyświetlacz komórki, po którym przejechał palcem. Odszedł kilka kroków pod samo okno i zaczął rozmowę.
— To pewnie Kiba — szepnęła Hyuuga. — Gdy cię badano zadzwonił wściekły i powiedział, że wie co się stało, ale nie zdążył nas dogonić.
Przejmował się. Prawda? Tak powinnam rozumieć tego typu zachowania? Jeśli tak, to oznaczało, że wciąż nie byłam mu obojętna…
— Mam nadzieję, że tu nie przyjedzie — szepnęłam, choć tak naprawdę chciałam, by siedział przy tym łóżku.
Dziewczyna pokiwała głową na nie, a do mnie docierały urywane słowa Naruto. Wszystko jest w porządku… Tak, nie martw się. Nic jej nie będzie, musi tylko to wyleżeć… Może wpadniesz do niej, jak będzie w mieszkaniu? Acha… Dobrze, to nie.
Bolało. Wszystko tak cholernie bolało.

***

— Dobra, wysadź mnie tu, pod tym blokiem. — Hinata wskazała na kolorowy budynek, na który rzuciłam tylko przelotne spojrzenie. — No Mikasa, będę w domu jakoś po osiemnastej i się tobą zajmę, teraz dasz sobie radę sama.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i opuściła samochód, a ja na uparte żądania Uzumakiego przesiadłam się do niego na przód. Hyuuga musiała iść do swojej ciotki, a Naruto miał ze mną podjechać do apteki, poczekać aż wykupię leki i podwieźć do domu.
W drodze po medykamenty nie odezwał się do mnie słowem, skupiając uwagę na drodze i tym, co miał w głowie. Choć większość trasy spoglądałam za okno, nie omieszkałam zerkać na niego. Walczył z czymś, a raczej sam ze sobą. Grymasił, tak jakby odrzucał narzucane mu przez serce i umysł opcje. Wyglądało to dosyć zabawnie, jednak wiedziałam, że to męcząca sprawa.
Gdy zatrzymał się pod apteką i chciałam już wyjść z auta, powstrzymał mnie i wyrwał z dłoni recepty. Rzucił spojrzeniem na szyby, po których spływały strugi deszczu i pokręcił z dezaprobatą głową.
— Tak słuchasz zaleceń lekarza? — mruknął i uśmiechnął się niepewnie. — Zostań, ja wyskoczę.
— Poczekaj, dam ci pieniądze! — krzyknęłam, próbując wykopać portfel.
— Rozliczymy się później.
Zatrzasnął drzwi, a ja podążyłam za nim wzrokiem, dostrzegając tylko rozmazaną sylwetkę w czarnej bluzie. Po dziesięciu minutach był z powrotem i wręczył mi niewielką siateczkę z kilkoma opakowaniami. Zaczęłam czytać kartkę z instrukcjami lekarza i kontrolować lekarstwa.
Gdy staliśmy już przed gigantycznym rondem, znajdującym się niedaleko mojego bloku, czułam coraz większą senność. Marzyłam o łóżku i gdy chciałam to już powiedzieć, by zacząć jakąkolwiek rozmowę, moje ciało gwałtownie odchyliło się w jego kierunku, zgodnie z prawami fizyki.
— Co ty robisz? — sarknęłam, gdy Naruto skręcił w pierwszy zjazd, a nie trzeci. Rozumiem, że mógł znać swoje ścieżki, ale jazda naokoło była durnym pomysłem. Do umysłu wkradł mi się silny niepokój.
— Musimy porozmawiać.


7 komentarzy:

  1. JEDNO, WIELKIE, WOOOOOOOOOOOOOOW!
    Cóż to była za akcja w ogóle, to ja nie mam pytań, nawet nie wiem od czego zacząć. XD Nie wiedziałam, czy mam sikać czy płakać, no ja pierniczę. xD

    Dobra, postaram się po kolei, ale jeśli czegoś zapomnę to nie moja wina. Tu macz emołszyns.

    Dobra, samo wejście na halę było takie kurde no... Budowało napięcie! Ten opis mijanych ludzi, etc. Nie spodziewałam się, że to będzie na takiej zasadzie, no ale nie ważne. xD
    Rozwalają mnie momenty z waszą trójką: Mayako, Kejża, Ichirei. Mam wrażenie, że one wchodzą w najbardziej napiętych momentach, by je nieco rozluźnić i dobrze im to wychodzi. xD Szczególnie podoba mi się ich relacja. Kejża - matkująca, twarda i stanowcza. Ichirei - mały szaleniec, który lubi psocić i wkurzać pozostałą dwójkę, a Mayako robi za taką niby bierną, ale jednocześnie niebierną... xD
    W każdym razie, moment z orzeszkami mnie mocno rozbawił.
    Opis Kiby na boisku bardzo mi się podobał. Jak przeczytałam o pokrzepiających uśmiechach... To były uśmiechy? xD To mi się cieplej na sercu zrobiło. No ale np. ten moment, kiedy wyłapał wzrokiem Mikasę i resztę na trybunach wydawał mi się być lekko przerysowany, zwłaszcza złość na Samuela. Ale i tak mi się podobało, bo lubię zazdrosnych facetów. xD
    Levi jak zwykle w najlepszym momencie. <3 Jakby czegoś nie schrzanił, to by się chyba źle poczuł. Bardzo podobał mi się opis, jak Kakashi powstrzymywał Mikase, był taki... MRRRRR.
    Akcja po meczu? Rozpierdalacz łopatek. Nie dość, że w końcu porozmawiali, że Miaksa przyznała swoje zauroczenie, że zaczęli się ciąć, że jąprzytulił, że wyznała mu, że był pierwszym... NO KUFA, CO ZA NASILENIE EMOCJONALNE. XD
    No i jak weszła ta bijatyka, to jużw ogóle. Jak kazał jej sobie... iść... xD I ten teskt Mikasy o tym, by wrócił, oooo boże:D
    Coś mówiłam o wejściach Leviego? xD Opis ich współpracy mnie podjarał.
    Już nie mówiąc o schizie Hinaty, to już w ogóle mnie położyło. Nie spodziewałabym się u niej takiego zachowania. Myślałam, że będzie płaczkiem i tyle. A tu kolejne zwroty akcji, Naruto im ucieka!

    Sytuacja, kiedy Levi wparował do bloku i zaczął się szarpać z Mikasa, choć była taka może trochę... odrealniona? Również mi się podobała. To po raz kolejny pokazuje, że oni nie żyją w normalnej relacji i to nadaje tej opowieści charakteru ;)

    Sytuacja z Sakurą była śmieszna. xD Szczególnie, kiedy Hinata wrzuciła Ino do kibla, a Mikasa pieprzyła dziwne rzeczy przez gorączkę.

    Słowa Kiby, a raczej odpowiedzi Naruto - łamały serduszko/ :( No i ogólnie myslałam, że skończy się tak, że Mikasa wpadnie do mieszkania, a Kiba będzie na nią czekał, a teraz kolejna intryga! Czy Naruto okaże się kimś złym, kto zrobi jej krzywde? Odda w ręce złych ludzi? Zwłaszcza po tym tekście "później się rozliczymy"? Wiem, że chodziło o pieniądze za apteke... Ale może jemu o coś innego.

    Masz napisać VI jak najszybciej, bo wykituję! Chcę wiedzieć!
    Weny, weny!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle bodźców na mnie działa z jednego rozdziału za jednym zamachem, że gdy przychodzi mi do pisania komentarza, nie mam pojęcia jak mam ubrać własne emocje i odczucia w słowa ;_; Powiem Ci szczerze, że jeszcze nigdy z czymś takim się nie spotkałam, więc chyba możesz czuć się dumna :P Uwielbiam Kibę, ale narobił sobie u mnie kilka minusów po powyższym. Zgadzam się z Kejżą, taki troszkę z niego ciapuś uczuciowy. Zaskoczyła mnie reakcja Mikasy. Dziewczyna też się gubi we własnych rozeznaniach, okay, rozumiem to, ale tutaj to już przeżyła prawdziwy armagedon :o Nie lubię Kiby, lubię Kibę, zadurzyłam się w nim, Levi ma mnie zostawić bo chcę żyć sama (i za ten przejaw chęci samodzielności i odwagi Mika ma ode mnie +!), Levi ma wrócić bo Kiba jest ble. Matko, można dostać kociokwiku...
    Mimo wszystko niezmącona miłość do Hatake zostanie mi już chyba na zawsze, zwłaszcza w Twoich opowiadaniach. Idealnie go tworzysz, przedstawiasz, jak zawsze daję okejkę xD No i nie mogłam powstrzymać uśmiechu, o tu: "Może to była jakaś szalona eks Hatake?" :D
    Wielkie brawa dla trzeciej twarzy Hinaty! Jakoś nie mogę sobie jej wyobrazić w tak walecznym wydaniu, ale nie zmienia to faktu, że mi Hyuuga imponuje. Nie Ackerman... :)
    Opis meczu bardzo mi się podobał. Myślę, że ciężko o aż tak zacięte walki jeśli chodzi o damskie drużyny (choć może coś się zmieniło, odkąd przestałam trenować, nie wiem... :p), ale niemalże wiem, co czuł Inuzuka xD Pamiętam jedno takie spotkanie z jedną z najlepszych wówczas drużyn w Łodzi... Wszyscy się ich bali, nam trenerka tłukła do głowy, że nie ma o co. Chciałyśmy grać czysto, bo sędzia nie wiedzieć czemu była nauczycielką ze szkoły naszych przeciwniczek, więc każdy nasz wybryk był wyłapywany w lot, a ich - niekoniecznie. Efekt był taki, że jak za trzecim razem dostałam z łokcia w splot słoneczny, to już więcej boiska nie powąchałam xD
    Nah, ale we mnie wspomnienia rozbudziłaś ;') Jak się dostanę na uczelnię, to może się jednak na kosza zapiszę w ramach wf ;D

    Pisz szybciutko VI! Buuuuuuziak! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zbieram się i zbieram, żeby w końcu coś tu napisać, (bo oczywiście rozdział przeczytałam zaraz po tym jak go opublikowałaś) ale dalej nie mogę pozbyć się tej wściekłości jaka mnie ogarnia.
    O co chodzi? Naturalnie o to, że jakkolwiek bym przeklinała na postępowanie Mikasy względem Kiby i marudziła, że to nie tak miało wyglądać, że niepotrzebnie tak reagowała i wyolbrzymiała wszystko, tylko po to żeby później się do niego nie odzywać i ignorować... To i tak wiem, że jako kobieta postąpiłabym dokładnie tak samo jak ona. I to jest wspaniałe. Nie piszesz czegoś co kompletnie nie trzyma się kupy i wgl jest wyjęte z kontekstu racjonalnego postępowania naszej płci, ale odwrotnie... Obrazujesz coś jak najbardziej realnego i żywego.
    Przechodzą mnie ciarki. Nie rozumiem tego nabuzowania ze strony mężczyzn, kiedy tylko nadchodzi okazja do konkretnej bijatyki, ale i tak miałam święte nerwy. :) Kiba w ciągu dalszym kojarzy mi się z takim męskim ciachem, tajemniczym, niedostępnym, pociągającym. :D
    Jestem ciekawa o co chodzi z tym zdrowiem Mikasy. Może to nawrót jakiejś dawnej choroby, ściśle związanej z jej sekretną przeszłością do której w ciągu dalszym nie chce nas wpuścić....
    Uwielbiam Twój styl. Bezpośredni. Intrygujący. Zawiły i prosty jednocześnie. Każda z Twoich historii wciąga mnie doszczętnie. Zmuszasz mnie do codziennego, kilkukrotnego zaglądania na Twoje blogi. :)
    Dziś z niecierpliwością będę oczekiwać na 28.
    Życzę dużo weny. Mi w komentarzach jej brakuje, a chciałabym zawrzeć w nich o wiele więcej. Wierz w siebie i nigdy nie zmarnuj talentu do odbierania ludziom kilku godzin z życia, poświęconych na czytanie Twoich myśli. :)
    Pozdrawiam ciepło. ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, po co skomentować, jak można odłożyć na potem i zapomnieć wszystko, co chciało się tutaj napisać =_=

    Ogólnie to według mnie Kiba jest spoko. Popełnia błędy, no ale Mikasa nie jest normalna i skoro znalazł się w nowej sytuacji to co ma zrobić? Nie lubię Leviego. Jakkolwiek być później o nim już nie napisała, wydziera się na Mikasę bez powodu. bez przesady, raczej przyjaciele jej nie zamordują. Jest głupi. Pewnie boi się, że ona go juz nie będzie potrzebowała. Chory człowiek.

    Pewnie pominęłam miliard rzeczy =_= Za coś miał być ochrzan, nie pamiętam. Później przeczytam jeszcze raz to go dostaniesz XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Mayako, mam prośbę: OGARNIJ SIĘ KOBIETO, PLISSSS......
    No kuźwa jak można pisać tak dluuuuuugie rozdziały?! Ponad godzinę się z tym męczyłam, a robiłam to tylko dlatego, że jestem uparta. Bo gdybym nie była uparta to poszłabym już dawno spać jak każde grzeczne ''dziecko'' a nie męczyła się z jakimś czytaniem bloga TT^TT I wiesz co jeszcze?! Jeszcze zarzucam Ci to, że przez Ciebie i tego bloga zaczęłam oglądać SnK! Ja oglądam SnK. :V To kompletnie przeczy mojej naturze.
    TY JESTEŚ ZDECYDOWANIE ZUĄ KOBIETĄ.
    Ale i tak kocham Kibę, a Leviego uważam za pedała. Nie ma szans - ma twarz pedała, więc koniec, kropka. Kakashi natomiast kochany jak zawsze <3
    Jejku, nie wiem co napisać... Bo chce mi się spać przez długość rozdziału, który mnie po prostu ZABIŁ :___:
    A, no tak! Szkoda, że nie opisałaś jak dają sobie po mor... po buźkach. Chętnie bym przeczytała jak peda... Jak Levi obrywa XD Choć trochę.
    Teraz wybacz, idę oglądać SnK. ^^ Co się ze mnę dzieje ? T^T
    Weny ;3
    ~Kaori Chan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze pisałam za krótkie i kazdy kręcił nosem! xD
      Ej, ale Tytani nie są źli. xD Nienawidź mnie, a ja i tak będę się cieszyć, że ktoś przeze mnie zaczął to oglądać! Kejżę też wkręciłam. xD
      Hmmm... Jeżeli wytrwasz do końca, to doczekasz się widoku rozlewu krwi u Leviego. Nananananna. xD

      Usuń