13 maj 2016

XVIII. Początek końca

“Wchodzę na krawędź, jak wtedy, gdy byłem ptakiem
błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem”
~ Bisz

— Niech się pani zatrzyma! To niebezpieczne!
— Mikasa, do jasnej cholery!
Wpadłam z hukiem na szpitalny korytarz, chwiejąc się na odrętwiałych nogach. Momentami miałam wrażenie, że wszystko na co patrzyłam, było jakieś nieostre i ilekroć przez głowę przechodziła mi krótka myśl, iż mój wzrok został uszkodzony, przypominałam sobie, że od dobrej godziny zalewałam się rzewnymi łzami.
— Levi! — Mimowolnie wyrwało mi się z gardła, kiedy jakimś cudem nabrałam w płuca więcej powietrza.
Głos mi drżał; był nieprzyjemny, chrapliwy, na swój sposób niesamowicie żałosny. Podpierałam się ręką o zimną ścianę, dzielnie znosząc piorunujący ból barku.
— Proszę się zatrzymać! — Usłyszałam łomot otworzonych z impetem wahadłowych drzwi, na które wpadli ratownicy. — Pani Ackerman!
Wciąż szumiało mi w głowie, lecz żadna z ran i towarzyszącego im cierpienia, nie mogła stanąć mi na drodze. Jedynym priorytetem, który utrzymywał moje ciało na nogach, był Rivai. Musiałam wiedzieć, że żył, że nie próbował zostawić mnie samej na tym zapchlonym świecie. Straciłam już rodziców, śmierć nie mogła odebrać mi też brata.
Ostatkiem sił powłóczyłam nogami w stronę kontuaru, zza którego wyglądał młody pielęgniarz. Dyżurujący popatrzył na mnie z przerażeniem i podniósł się ostrożnie z krzesełka, by otaksować wzrokiem poszkodowane ciało. Byłam brudna, mokra, utytłana w błocie i krwi; nawet nie wiedziałam, do kogo należała. Czułam, jak przy gwałtowniejszych ruchach spośród włosów wysuwały się drobne odłamki szkła z rozbitej, przedniej szyby auta.
— Niech pani usiądzie.
— Gdzie jest Levi… — wybełkotałam, zaciskając dłonie na blacie.
— Niech pani usiądzie — powtórzył nieco ostrzej — potrzebuje pani pomocy.
— Błagam, do cholery! — Czułam, jak powoli osuwam się w dół, jak zaczynam drżeć od płaczu, powoli zamieniającego się w żałosny, bezsilny szloch. — Powiedzcie mi, gdzie  Levi…
— Na sali operacyjnej.
Na moment odzyskałam siły i poderwałam wzrok. Tuż przede mną stał lekarz; mężczyzna w podeszłym wieku, którego białe włosy i broda wzbudzały sympatię, tak samo jak zmarszczki przy kącikach oczu i pobłażliwy uśmiech.
W głowie powstał jeszcze większy chaos; nagle pojawiły się setki pytań, które chciałam zadać temu mężczyźnie, wnioskując, że jako jedyny mógł udzielić mi jakichkolwiek odpowiedzi. Wyciągnęłam w jego stronę rękę, ale nic więcej nie potrafiłam zrobić. Prawa noga ugięła się pod moim ciężarem, a ja zacisnęłam zęby, będąc pewną, że zaraz roztrzaskam się o seledynową posadzkę. Nim jednak do tego doszło, poczułam jak czyjeś ramiona oplotły mój tułów i mocno poderwały w górę; chwilę później przyjmowałam już ciepło drugiej osoby. Mój umysł zarejestrował swoisty zapach Kakashiego, dając mi poczucie krótkotrwałej ulgi.
— Zapanuj nad sobą! — syknął, ciągnąc mnie nieudolnie w stronę rzędu plastikowych krzesełek, by posadzić na jednym z nich. Dosłownie opadł na kolana, tuż przede mną. Chwycił moje dłonie i nieprzytomnie popatrzył w oczy, sprawiając, że poczułam lekką ulgę. — Krzykami niczego nie przyspieszysz… Prędzej sama tutaj padniesz, niż czegokolwiek się dowiesz. Pozwól sobie pomóc, dziewczyno.
Zamilkłam, w końcu poświęcając swoją całą uwagę jego osobie. Z głowy sączyła mu się krew, a prawa strona twarzy była mocno podrapana; wiedziałam, że nie powinien się w ogóle ruszać, a mimo to zajmował się rozchwianą emocjonalnie i rozwrzeszczaną Mikasą, której niedorzeczne zachowanie sprawiało tylko kolejne problemy.
— Jacob, otwórz mi czwórkę. — Usłyszeliśmy tuż obok siebie; posiwiały lekarz patrzył w kierunku dyżurującego pielęgniarza, jednocześnie wyciągając rękę ku mnie. — Jesteście w stanie przejść kilka metrów czy załatwić wam wózki?
Popatrzyłam na niego i pokiwałam głową, mechanicznie dźwignąwszy się na nogi. Przerzuciłam ramię Hatake przez szyję i wspólnymi siłami ruszyliśmy za mężczyzną. Z pomocą młodszego medyka, posadziliśmy chłopaka na łóżku, a następnie sama przeniosłam się na wolny materac.
— Siostra? — zapytał staruszek, chwytając lekko moją głowę w dłonie.
Rozszerzył prawą powiekę, kierując ku oku irytujące światło poręcznej, niewielkiej latareczki. Wyczytał z niego co najwyżej zdziwienie, a nie to, że mój układ nerwowy działał prawidłowo.
— Jesteś siostrą tego operowanego chłopaka? — drążył, zmuszając mnie do szeregu dziwnych czynności. — Mdłości? Zawroty, ból głowy? Musimy wykluczyć wstrząs mózgu, bo poza tym raczej nie stało ci się nic poważnego. — Popatrzył na moją zdezorientowaną minę. — No dziewczyno, mów coś. Zauważyłem w raporcie od ratowników, że macie to samo nazwisko i jesteście całkiem podobni. Na jego matkę nie wyglądasz.
— Tak, jestem jego siostrą. I nie, nic mi nie jest — odparłam prędko, gdy ścisnął w końcu obolały bark. Na małej plakietce, przymocowanej do kitla, dostrzegłam jego nazwisko; Darius Zackly. — Co z nim? Jestem jego jedyną rodziną, nasi rodzice…
— Spokojnie — mruknął, karząc zdjąć koszulkę. — Najpierw musimy ocenić, czy ty jesteś cała.
— Ale…
— Mikasa… — Usłyszałam przeciągły jęk dezaprobaty Hatake.
Zamknęłam się i pozwoliłam, by lekarz sprawdził, czy aby na pewno wszystko było w porządku.
Siedziałam grzecznie na materacu, starając się o to, by nie zacząć wyć z bólu, który w końcu zaczął być doszczętnie odczuwalny, kiedy adrenalina powoli ustępowała. Młoda pielęgniarka założyła mi szwy na lewym ramieniu, a potem opuściła salę razem z Kakashim, którego czekała tomografia głowy.
— Bark nie jest zwichnięty, tylko mocno obity — powiedział Zackly, stawiając przede mną krzesełko, na którym spoczął. — Wygląda na to, że nic ci nie jest, mimo waszego spektakularnego dachowania.
— Co z moim bratem? — drążyłam, chcąc w końcu zyskać jakieś informacje.
Mężczyzna był na tyle spokojny, wręcz w jakiś sposób statyczny, że naprawdę nie wiedziałam co myśleć. Łudziłam się, że nie może dziać się nic złego.
— Powinni niedługo kończyć operować — mruknął, zerkając na zegarek. — Jego stan był naprawdę zły, choć i tak miał dużo szczęścia. Stracił naprawdę dużo krwi i uszkodzono mu wątrobę. Nie mówiąc o ilości ran…
— Przeżyje?
— Jesteśmy dobrej myśli.
— Ale ja nie chcę wiedzieć jakiej jest pan myśli! — Podniosłam głos, zaciskając palce na prześcieradle. — Chcę wiedzieć, czy mój brat przeżyje.
— Powinnaś zdawać sobie sprawę z tego, że nikt nie jest w stanie tego ocenić. Operacja może się udać, ale kto wie, co będzie za kilka dni.
Wzdrygnęłam się, zszokowana jego szczerością. Z drugiej strony, gdyby próbował mnie okłamać, czułabym się tylko stokroć gorzej.
— Czuwają nad nim nasi najlepsi chirurdzy — dodał, ciężko wzdychając. — Robią co mogą. Postaraj się uwierzyć zarówno w niego, jak i w nich, Mikasa.
Skryłam twarz w dłoniach, wiedząc, że nie jestem w stanie dłużej zgrywać pozornie silnej. Gdy tylko łzy po raz kolejny ozdobiły moje policzki, wyczułam wibracje telefonu. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz, miałam wrażenie, że zaraz pęknie mi serce.
— Słucham? — Siliłam się na spokojny ton, kiedy lekarz szepnął, iż idzie skontrolować Kakashiego.
Mikasa, dziecko. Możesz mi powiedzieć, co dzieje się z Levim? Rozmawiałam z nim przez telefon, a on nagle szybko się pożegnał i obiecał, że zaraz zadzwoni. Minęły już dwie godziny.
— On… Ma jakieś wykłady na auli głównej, które miały trochę potrwać — odparłam, zmyślając cokolwiek na poczekaniu. Każde wypowiedziane słowo sprawiało mi ból, jakby ruch warg rozprowadzał po całym ciele dodatkowy ból. — Możliwe, że zapomniał oddzwonić, a teraz nie bardzo ma jak. Do tego narzekał, że ma jakieś problemy z komórką?
Płaczesz? — Głos ciotki momentalnie zelżał. — Mikasa, coś się stało? Znowu się pokłóciliście?
— Nie, nie. Po prostu słabo się dzisiaj czuję.
Mówiłam, żebyście dbali o swoje zdrowie. Nigdy mnie nie słuchacie.
— Wiem, wiem… Szybko się wykuruję, obiecuję — odparłam, siłą powstrzymując szloch. Tak bardzo chciałam, by wiedzieli, co się dzieje. Z drugiej strony, gdyby tylko poznali powód, dla którego znajdowaliśmy się w szpitalu, wszystko by się już doszczętnie posypało. — Co u was? Jak się czuje Eren?
Jest źle… — Zagryzłam policzki, nie mogąc znieść kolejnych, tragicznych wiadomości. — Wczoraj zawieźliśmy go do kliniki i musieliśmy tam zostawić. Nasi lekarze chcą nam pomóc, lecz ci z Niemiec wciąż twierdzą, że nie przyślą specjalisty, dopóki nie wpłacimy im zaliczki. Grisha stara się o pieniądze w banku, ale nie bardzo chcą nam udzielić pożyczki, ze względu na krótką historię kredytową. Wzięli jednak pod uwagę powody zapotrzebowania gotówki i powiedzieli, że za trzy dni dadzą nam klarowną odpowiedź.
— Może i nam się uda wziąć jakieś kredyty. Pójdziemy do pracy, jakoś je spłacimy. Pewnie i tak nie przyznają nam zbyt wielkich sum, ale mimo wszystko, to zawsze jakieś pieniądze.
Mikasa. Rozmawialiśmy o tym. Jesteśmy rodziną, jesteśmy sobie najbliżsi. Ale to ja i wujek pełnimy rolę waszych opiekunów. To my mamy obowiązek radzić sobie w takich sytuacjach i starać się o to, by żadnemu z was nie działa się krzywda.
Żyła w tak wielkim błędzie.
— Widzę, że nic nie zmienię. Mimo wszystko, jeżeli nie dadzą wam wystarczającej sumy, powiedzcie nam o tym. Skołujemy pieniądze.
Gdy zajdzie taka potrzeba, poprosimy was o pomoc. Tym czasem muszę kończyć, bo właśnie wybieramy się do kliniki z rzeczami Erena.
Pożegnałam się, z cierpkim uśmiechem witając Kakashiego. Z tego co mówił Darius wywnioskowałam, że z Hatake było w porządku, prócz złamania paliczków lewej ręki. Obserwowałam krzątających się po pomieszczeniu sanitariuszy, w głowie mając pustkę. Nie wiedziałam o czym myśleć i jak myśleć. Starałam się wyrzucać z głowy dosłownie wszystko, choć i tak przychodziły do niej wyłącznie te czarne, nieprzyjemne wizje. Wróciłam na ziemię dopiero wtedy, gdy mój telefon po raz kolejny zaczął wibrować. Nim po niego sięgnęłam, byłam święcie przekonana, że to Kiba lub Naruto. Jak się jednak okazało, los postanowił zrzucić na mnie kolejną bombę.
— Halo?
Jak ci się podoba twój dziurawy braciszek?
Słysząc w słuchawce głos Sakury, doznałam uczucia nadchodzącego obłędu. Starałam się z całych sił niczego po sobie nie pokazać, byleby Kakashi nie zorientował się, że coś jest nie tak. Zsunęłam się z łóżka i prędko wyszłam na korytarz, czując na sobie spojrzenie towarzysza.
— Suko, rozerwę cię na strzępy. Zabiję gołymi rękoma — odgrażałam się jadowicie, przechodząc w mniej zaludnione miejsce.
Tak, tak… — Jej lekceważący ton wytrącał ze mnie resztki równowagi. — Sądzę, że możesz nie zdążyć. Jesteś następna, zdajesz sobie z tego sprawę? Obiecałam, że cię wykończę, jak i twojego braciszka czy resztę wesołej paczki. A może zostawię sobie ciebie na koniec? I kolejno, na twoich pięknych oczkach, pozabijam resztę? Hinatka, Naruciak i w końcu nasz ukochany Inuzuka. Na niego mam szczególną chrapkę, od kiedy bawi się w twojego rycerza.
— Zamilcz…
Nim zdążyłam cokolwiek dopowiedzieć, usłyszałam mężczyznę i szelest, prawdopodobnie, wyrywanej z ręki słuchawki.
Nie ruszy ani ciebie, ani nikogo z twoich znajomych, Ackerman.
Próbowałam przyswoić głos nowego rozmówcy i jedyną osobą, do której mi owy pasował, był Obito. Na wspomnienie tamtego porwania, lasu, zimna, broni, bólu… Zrobiło mi się niedobrze i czułam, jak całe moje ciało pokryła gęsia skórka.
To co się dzisiaj stało, nie było czymś, co planowaliśmy. Kilka psów wyrwało się spod kontroli i pozwoliło na samowolkę, za co już dostali nauczkę. Ta idiotka, Haruno, próbuje cię tylko sprowokować.
— Czemu mi to mówisz? — warknęłam, napinając ciało. — Jak śmiesz pierdolić mi takie rzeczy?
Posłuchaj mnie, Mikasa. To, co stało się z twoim bratem, to przedsmak tego wszystkiego, co szykuje dla was Akatsuki. Prawdziwe Akatsuki. Jeżeli chcesz wyjść z tego wszystkiego cało i ochronić resztę, lepiej dostosuj się do moich instrukcji. Uratujesz swoich ludzi, Akatsuki dadzą ci spokój, a przy okazji do twojej kieszeni wpadnie suma, która pozwoli opłacić leczenie twojego kuzyna.
— Skąd wiesz o Erenie?!
Niech cię to nie obchodzi — prychnął Uchiha. — To jak? Współpracujesz ze mną, czy dasz się zabić?


***


Irytujący, zimny wiatr smagał moją twarz, gdy gnałam chodnikiem do wyznaczonego miejsca. Dudniło mi serce; tak cholernie mocno, że ledwo słyszałam uliczny gwar, przez trwający w głowie szum. Mimo to, wciąż powtarzałam w myślach jak mantrę wszystkie wskazówki, jakie otrzymałam.
Idź tam. Zgódź się na wszystko, co ci powiedzą. Prawdopodobnie dadzą ci pendrive’a, więc bez oporów go weź. Potem mi go przekażesz, a ja zajmę się resztą. Pamiętaj tylko, żeby na wszystko przystać. Gdy sprawa się zakończy, dostaniesz obiecane pieniądze.
— Łatwo powiedzieć — mruknęłam do siebie, gdy skręciłam między bloki.
Momentalnie dopadł mnie jaskółczy niepokój, kiedy dookoła nie dostrzegałam żywej duszy. Nieco zwolniłam, próbując jednocześnie opanować przyspieszone, głośne oddechy. Mrużyłam oczy, czując, jak z nieba zaczynają spadać pierwsze, niewielkie krople deszczu; chciałam jak najszybciej znaleźć trzecią klatkę.
Spodziewałam się, że miejsce, do którego zostanę skierowana, nie będzie należało do bezpiecznych, a ich wizualna oprawa nie sprawi oczom przyjemności, jednakże okazało się, że okolica była… zwyczajna.
W nieprzyjemny sposób zdrętwiały mi dłonie, kiedy znalazłam się na wprost odpowiedniego wejścia, a tuż przy nim stała znajoma osoba; Deidara palił papierosa, posyłając mi cierpki uśmiech.
— Punktualna — mruknął, gasząc peta o ścianę i rzucając go na trawnik. — Chodź, potowarzyszę ci.
Zacisnęłam zęby, by nie zacząć od jakiś pyskówek; miałam być posłuszna. Stres powoli zaczynał przejmować nade mną kontrolę, kiedy wbijałam wzrok w szerokie plecy chłopaka, ubranego w luźną, czarną bluzę. Wspinał się energicznie po schodach i emanował niebywałym entuzjazmem, a to w takich chwilach doprowadzało człowieka do białej gorączki.
— Panie przodem — mruknął ironicznie, otwierając drzwi.
Weszłam niepewnym krokiem prosto do przestronnego salonu. Mieszkanie było zwykłe, zadbane; przez chwilę miałam wrażenie, że w jakiejś szafie siedzi związana staruszka, której włamano się do lokum.
Blondyn pchnął mnie lekko, bym szła dalej; kątem oka zauważyłam w kuchni dwie, zupełnie nieznajome postacie. Zawiesiłam wzrok na postawnym, rudowłosym chłopaku, którego miałam okazję widzieć po raz pierwszy, tak samo jak dziewczynę, która mu towarzyszyła. Miała niebieskie włosy i była naprawdę ładna. Nie miałam pojęcia, za kogo mnie mieli, i za kogo ja powinnam ich mieć. Gdy tylko ich pełne niepokoju spojrzenia skrzyżowały się z moim, zrozumiałam, że popełniłam kolejny, idiotyczny błąd.
Drzwi mieszkania zatrzasnęły się z hukiem; poczułam mocne szarpnięcie za ramię, a chwilę później czyjaś lodowata ręka oplotła mój kark i zmusiła do zajęcia miejsca na specjalnie wyznaczonym krzesełku.
Bądź posłuszna.
— Sasori, sprawdź ją. — Usłyszałam Deidarę, który w końcu raczył mnie puścić. — Już raz wymachiwała przy nas gnatem, może i teraz będzie na tyle odważna.
Akasuna niepewnie wymacał moje ubrania, w których dosłownie nic nie było, prócz komórki, skrytej w wewnętrznej kieszeni bezrękawnika. Zerknął na kolegę i skinął mu głową.
— Hidan niedługo będzie. Czekaj grzecznie, to cię nie zwiążemy.
Wpatrywałam się w niego z uporem maniaka, ledwo trzymając język za zębami. Wzięłam jednak głęboki wdech, wiedząc, że jeżeli będę świadomie działać według ich reguł, to zachowam życie i przy okazji w końcu coś z nimi ugram.
Siedziałam, w milczeniu rozglądając się po mieszkaniu i przy okazji słuchając, o czym rozmawiali, w razie gdyby przez pomyłkę wypaplali coś istotnego. Gdy minęło pierwsze dziesięć minut, dostrzegłam, jak z kuchni wyszła tamta dziewczyna. Popatrzyła na mnie i chwilę się nad czymś zastanawiała, aż w końcu zaczęła iść w moją stronę, omijając blondyna szerokim łukiem. Nabrałam pewności, że utrzymywała wobec niego jakiś dystans, co na swój sposób stało się interesujące, zwłaszcza, iż grali w jednej drużynie.
— Chcesz wody?
Aż rozejrzałam się na boki, gdy przez kilka pierwszych sekund mój umysł nie zarejestrował, że owe pytanie zostało skierowane do mnie. Podniosłam spojrzenie na jej bursztynowe oczy i musiałam przyznać, że zupełnie tutaj nie pasowała. Była ładna, spokojna, wzbudzała zaufanie, co dla nieświadomych ludzi było bardzo zgubne. Nie szło wyczuć od niej żadnych złych zamiarów, a jej aura działała na człowieka uspokajająco. Mimo to, wiedziałam, że nie mogłam się dać nikomu omotać. Przecież takie było Akatsuki; zupełnie niepozorne.
— Nie, dziękuję — odparłam cicho,odwracając wzrok.
Szansa na to, że chcieli mnie uśpić, albo po prostu otruć, była całkiem wysoka. Niepewnie wycofała się w głąb mieszkania i stanęła w progu kuchni, wymieniając szeptem kilka słów z rudzielcem, po czym oboje popatrzyli w moim kierunku.
Chyba mi współczuli.
— Długo? — warknęłam, gdy mój pobyt wydłużył się o kolejne dziesięć minut.
— Jak będziesz marudzić, to posiedzisz z nami do rana — rzucił blondyn, bawiąc się balisongiem. Byłam pewna, że od początku próbował mnie straszyć, żebym się tylko za bardzo nie wychylała. — Więc dla własnej wygody, zamilcz.
— Nie za bardzo się rządzisz? — Nieznajomy głos ponownie ściągnął mój wzrok w stronę dwójki nieznajomych. — Miało cię tu w ogóle nie być, a zachowujesz się jakby sprawa w jakikolwiek sposób cię dotyczyła.
— Yahiko, morda w kubeł — odpysknął — nikt nie pytał cię o zdanie. Skoro szef kazał mi tu być i pilnować naszej przyjaciółki, to chyba świadczy o tym, komu bardziej ufa; mnie czy wam?
Chłopak poruszył się niespokojnie, ale nieznajoma złapała go odruchowo za rękę i nie pozwoliła dopaść blondyna. Momentalnie wyczułam napięcie, jakie między nimi panowało i zaczęłam rozumieć, dlaczego się tak wzajemnie dystansowali.
— Gówna się nie tyka, Yahiko — powiedziała spokojnie, jakby to było oczywiste. W sumie było. Na tyle, że parsknęłam pod nosem z rozbawienia. — Odpuść.
— Konan, ty też lepiej trzymaj język za zębami. — Deidara widocznie naprawdę czuł się jak zastępca ich szefa-skurwysyna, bo nie szczędził sobie w słówkach i wyraźnie próbował rządzić zebranymi tam ludźmi. — Chcesz skończyć tak jak ostatnio?
Rudy nie wytrzymał i wyrwał się z rąk dziewczyny, a blondyn praktycznie sturlał się z fotela, chcąc uchronić się przed nadchodzącymi ciosami. Yahiko finezyjnie przeskoczył nad meblem i już prawie dopadł swoją ofiarę, w towarzystwie wrzasków Konan, kiedy drzwi mieszkania się otworzyły. Gdy mój wzrok napotkał znudzone spojrzenie Hidana, zorientowałam się, że stałam na wyprostowanych nogach, gotowa do przyłączenia się.
— Co wy wyczyniacie? — mruknął, zupełnie niewzruszony. — Konan, zdejmij go z niego.
Cofnęłam się o kilka kroków, po chwili po raz kolejny doświadczając przymusowego posadzenia na krześle. Sasori mimo wszystko był nieco delikatniejszy niż jego tleniony kumpel.
— Zwiąż ją — nakazał nowo-przybyły, przewieszając swój czarny płaszcz przez oparcie fotela. — Macie samobójcze myśli, skoro czuliście się tak luźno przy tej diablicy.
Nie podobało mi się to, jak na mnie patrzył. Gardził mną i jednocześnie, gdzieś tam w głębi jego spojrzenia, kryło się coś zupełnie nieludzkiego. Chłopak przeszedł do jednego z pokoi i po chwili wrócił z dwoma prześcieradłami. Starannie je skręcił i owinął moje ciało dobre trzy razy, kiedy ja wciąż starałam się milczeć i poddawać temu, co robili.
— Obito cię tu przysłał, co? Sama byś tak łatwo nie przylazła.
Bang! Miałam wrażenie, że ktoś wpakował mi kulkę w tył głowy. Pojawiły się dwie opcje:
  1. Obito, ty szemrany skurwysynie. Wystawiłeś mnie.
  2. Obito, ty skończony idioto. Rozpracowali cię.
Milczałam, wpatrując się w jego nienaturalne, fiołkowe oczy. Nie specjalnie wiedziałam, co odpowiedzieć. Prawda była taka, że Uchiha kilkukrotnie podkreślił, iż Akatsuki to przebiegłe bestie. Być może żaden z wygenerowanych przez moją głowę wariantów, nie był trafny. Mogli tylko nas sprawdzać; mnie, jako zdesperowaną Ackerman, i jego, jako kogoś, do kogo tracili zaufanie.
— Odpowiesz mi, czy mam cię zmusić do mówienia?
— Powiesz mi, po co mnie tutaj ściągnęliście czy mam sobie iść? — Zgrywaj głupią.
Cofnął głowę i prychnął śmiechem, pozbawionym jakiegokolwiek rozbawienia, przy okazji taksując moje ciało, przywiązane do mebla.
— Jesteście tacy sami… Działacie z bratem w jakiejś symbiozie?
Powiedział to całkiem spokojnie, usypiając tym samym moją czujność. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie zerwał się z siedzenia i owinął moją szyję swoimi wielkimi paluchami.
— Naprawdę myślałaś, że tak łatwo damy się wciągnąć w tę żałosną intrygę? — warknął, skutecznie pozbawiając mnie dostępu do tlenu. — Zaraz skończysz jak twój braciszek, tylko z zamierzonym skutkiem.
— Śmiało, popaprańcu — wycharczałam, gdy jego twarz niebezpiecznie się zbliżyła, a uścisk nieco zelżał — i tak mam was wszystkich po dziurki w nosie.
Odchylił się całym ciałem do tyłu, by następnie bez najmniejszych oporów kopnąć mnie prosto w klatkę piersiową. Runęłam na ziemię razem z krzesłem, a kiedy dojrzałam, że przymierza się do kolejnego ataku, z całych sił machnęłam nogami w prawo, by przewrócić się na bok. Uderzył butem o mebel, który pod naporem jego siły popękał; aż zachłysnęłam się powietrzem, wyobrażając sobie, że trafił w ciało.
Nieudolnie poderwałam się na nogi i z impetem obróciłam, chcąc użyć siedziska jako tarczy przed nacierającym Sasorim. Kątem oka dostrzegłam, że Konan rozmawia z kimś przez telefon i energicznie kiwa głową, patrząc prosto w moje oczy.
— Kiedy już zabiję waszą dwójkę, to złożę wizytę w Newcastle.
Zatrzymałam się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dysząc głośno przez zaciśnięte zęby. Byłam otoczona przez trójkę bandytów, która nie pierwszy raz próbowała wpędzić mnie do grobu, a dodatkowe dwie pary oczu obserwowały moje zmagania z dystansu; zawsze było to lepszą opcją niż dołączenie do próby zamordowania Mikasy Ackerman.
Z przestrachem obserwowałam błyskawiczną wymianę spojrzeń szefa i Deidary, który przekazał swojemu przełożonemu motylkowy nóż.
Jednak mogłam zostać w łóżku.
— Przyszłaś tu po to — mruknął, sięgając wolną dłonią do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej czarnego, malutkiego pendrive’a i pomachał mi nim przed nosem. — I dostaniesz ten sprzęt, tylko jeżeli udowodnisz, że będziesz po naszej stronie.
— A po czyjej innej miałabym być? — fuknęłam, trzęsąc głową, by włosy zleciały mi z twarzy.
— Twojego brata, policji lub Obito — wyliczył, machając nożem. — To jak?
Opcja B. Obito, naprawdę cię rozpracowali.
— A w jaki sposób mam ci to niby udowodnić?
Że też mogłam być na tyle głupia, by od razu się nie domyślić. Jego przebiegły, wręcz lubieżny uśmieszek sprawił, że cofnęły mi się wcześniej skonsumowane kanapki, które znalazłam w lodówce przed wyjściem. Aż gryzło mnie sumienie, kiedy wychodząc z domu, rzuciłam na odchodne, iż niedługo będę i Hinata może przygotować dobrą kolację.
— Hidan, zachowaj resztki człowieczeństwa.
Przeniosłam wzrok na Konan i z niedowierzaniem wpatrywałam się w jej przerażoną twarz. To tylko umocniło przekonanie, że ten skurwiel miał wobec mojej osoby naprawdę rzeczywiste zamiary.
— Nie zgadzam się! — wyrzuciłam z siebie na wydechu, kiedy mężczyzna zaczął zbliżać się pewnym krokiem.
Przecież dopiero niedawno straciłam dziewictwo w tak przyjemny sposób! Nie chciałam, by niszczył te piękne wyobrażenia na temat współżycia.
Gdy chciał chwycić moje ramię, odchyliłam ciało do tyłu, zupełnie zapominając o tym, że na moich tyłach wciąż znajdowało się krzesło. Uderzyłam jego nogami o okno i przestraszona spojrzałam na pęknięcia w szkle, dając się tym samym złapać. Hidan rozerżnął ostrzem prześcieradło, mebel runął na ziemię, a on siłą zaczął ciągnąć mnie do pokoju obok. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi, kiedy zakrył mi usta, chcąc powstrzymać wrzaski. Przerażona wbiłam wzrok w jedyną osobę, która znajdowała się przed nami. Sasori miał uniesione ku górze ramiona i był poważnie przestraszony. Gdzieś w tle słyszałam śmiech Deidary i niezrozumiałą wymianę zdań Yahiko z Konan. Czułam, jak po policzkach zaczynają spływać mi łzy, a mój umysł mimowolnie przeklinał Obito za to, że dałam się wkręcić w tę gierkę.
— Szefie, ty chyba żartujesz. — Sasori złapał go za ramię, ale ten je wyrwał i zaczął siarczyście bluźnić. — Szefie!
Zastanawiałam się, czy ostatecznie przegrałam tę walkę. Tym razem nie działałam pochopnie i wszystko naprawdę miało się udać, lecz przez głowę mi wcześniej nie przeszło, jakim kosztem. Przestałam zrzucać winę na Obito; przecież to ja mogłam inaczej rozegrać całą tę farsę. Wciąż miałam szansę jakoś zaczarować Hidana i wywrzeć na nim wrażenie zaufanej osoby, ale miałam za mało czasu na to, by ułożyć w głowie dobry plan. Przysięgłam sobie, że jeżeli się nie powieszę po tym, co miałam zaraz przejść, to naprawdę spakuję rzeczy, wrócę do Newcastle i już nigdy nie wysunę nosa ze swojego pokoju.
— Hidan! — Ryk dziewczyny był ogłuszający, a do mózgu dotarła informacja, że ktoś zaczął szarpać moim katem. W wielkim lustrze szafy dostrzegłam, jak Konan próbuje cokolwiek zrobić, kiedy Yahiko dopadł Deidarę. — Puść ją, do kurwy nędzy!
A więc miałam jakąś szansę! Los był po mojej stronie, skoro ta dwójka wciąż próbowała odwlec mój rychły koniec, a Sasori zaczął pękać. Przeciwko mnie był głównie Hidan, bo jego tleniony pachołek był skutecznie zatrzymywany przez rudowłosego. Zaczęłam się szarpać, wykorzystując fakt, że do pleców kata przylepiła się drapieżna kobieta, jednakże jego ramię wciąż zbyt mocno oplatało moje biodra. Próbowałam nawet go ugryźć, lecz naprawdę nie istniał sposób na tak chore powykręcanie ciała, by mi się to udało.
Zastygłam na moment w zupełnym bezruchu, nasłuchując obcych, nienaturalnych dla sytuacji dźwięków. Nie zarejestrowałam w pokoju niczego, co mogłoby je wydawać. Nasilały się z każdą sekundą, w końcu ściągając mój wzrok na drzwi wejściowe; tak, to docierało do mnie z zewnątrz!
Drzwi mieszkania zostały z impetem staranowane; górny zawias wyrwał się z framugi, a do zaciemnionego pomieszczenia wpadło światło z klatki. Sama już nie wiedziałam, czy to co się wtedy stało, było tylko nieszczęsnym wyobrażeniem ratunku czy naprawdę ktoś przyszedł mi z pomocą. Z całych sił wbiłam paznokcie w dłoń Hidana, by ten w końcu przestał nieświadomie zaciskać palce na mojej piersi.
— Kakashi!
Wzrok rozwścieczonego Hatake skierował się prosto na nas. Aż zachłysnęłam się powietrzem, widząc jego minę. Trwał na granicy wytrzymałości; byłam w tamtej chwili jedyną osobą, której tak naprawdę chciał raz a porządnie przypierdolić w pysk. W jednej chwili wziął głęboki oddech, a w drugiej odbił się od ziemi, by wpakować pięść w twarz dręczyciela. Uścisk zelżał, a ja jak mała, zwinna mysz wyślizgnęłam się i na czworaka zaczęłam gnać do centrum pomieszczenia.
— Och — mruknęłam, zatrzymując się na moment. Tuż przed moją buzią leżał najcenniejszy przedmiot wieczoru. Na twarzy pojawił mi się przesadnie szczery uśmiech. Z zadowoleniem wyciągnęłam po nie rękę, ale przebiegający Sasori nieświadomie go kopnął. Skarb prześlizgnął się błyskawicznie po dywaniku i wleciał prosto pod kanapę. — Serio?!
Rozgniewana poderwałam się na nogi i już chciałam biec w tamtą stronę, ale Deidara wpadł we mnie z niesamowitą siłą. Runęliśmy na ziemię i dosłownie przejechaliśmy po panelach pod samą ścianę. Potrząsnęłam głową, chcąc nieco oprzytomnieć — jak się jednak okazało, bynajmniej niepotrzebnie, bo chłopak zacisnął powieki i zęby po czym bezceremonialnie rąbnął głową w moje czoło.
— Złaź! — Usłyszałam, kiedy Yahiko dorwał oprawcę.
Konan poderwała mnie z podłogi, zupełnie nie zważając na to, że widziałam setki drobnych gwiazd, a nogi splątały mi się w koślawą ósemkę. Potrząsnęła mną kilka razy, dopóki nie zaczęłam dobrze rejestrować otoczenia. Odruchowo przeniosłam wzrok w stronę, z której dobiegał największy łomot. Choć niewyobrażalnie ucieszyłam się, że widzę Kakashiego, zrozumiałam, że to naprawdę będzie miało złe zakończenie. Porywając się na tę samotną misję, skazałam się na śmierć z jego rąk. Lub Leviego. O Kibie wolałam nie wspominać.
— Nie podchodź — warknęła dziewczyna, patrząc hardo przed siebie.
Sasori widocznie sam nie wiedział, co powinien był zrobić. Dostrzegałam w jego oczach, że się w tym wszystkim poplątał; wykonywał wykrzykiwane nakazy szefa, ale z jakimś oporem, niechęcią i dziwną, nienaturalną trwogą. Przez chwilę wizja tego, że stałabym się świadkiem cudownej przemiany tego człowieka w naszego sojusznika, była dla mnie bardzo kusząca, lecz moja uwaga została ponownie ściągnięta na Hatake.
Z przestrachem obserwowałam, jak Kakashi walczy z Hidanem i nie wróżyłam mu wygranej. Nasz wypadek sprzed trzech dni był dla niego niebezpieczny, nie powinien w ogóle ruszać się z domu. Mimo to, siedział na tym wielkim skurwysynie i okładał go pięściami. Rozejrzałam się dookoła i dopatrzyłam fikuśnej, sporej figurki w kształcie delfina; niewiele myśląc chwyciłam ją w dłonie i zrobiłam może dwa, niewielkie kroki w przód..
— Kakashi! — krzyknęłam, a gdy tylko chłopak się odwrócił, rzuciłam w jego stronę owym przedmiotem.
Bez namysłu, chwilę po złapaniu posążka, z całych sił uderzył nim we wrogą głowę.
— Konan! — wrzasnął, niepewnie podnosząc się na nogi. — Zabierz ją do samochodu!
Widziałam, jak dziewczyna zacisnęła zęby, jednak porwała z komody kluczyki i chwyciła mnie za ramię, by następnie pociągnąć w kierunku wyjścia. Gdy wybiegłyśmy na klatkę, poczułam ukłucie w sercu, które początkowo zignorowałam, lecz kiedy znalazłyśmy się w połowie schodów, gwałtownie wrosłam w kamienne podłoże. Bursztynowe oczy posłały mi pytające spojrzenie. Widziałam jak się szkliły; wiedziałam, jak bardzo się bała o swojego przyjaciela, który był naprawdę nieźle poobijany.
— Chcesz go zostawić? — zapytałam, dysząc głośno.
— Dziewczyno… — jęknęła — to nie czas na gdybanie!
— Nie chcesz — warknęłam, wyrywając ramię. Przecież widziałam to w jej oczach i postawie. — Tak samo jak ja nie chcę zostawić Kakashiego.
Chyba doskonale się rozumiałyśmy. Choć widziałam, że przez moment się wahała, wyraz jej twarzy nagle stężał. Skinęła głową i razem pognałyśmy z powrotem na górę. Głupio było mi przyznać, że moim prawdziwym powodem wcale nie był Hatake, a to, co znajdowało się pod zasraną kanapą.
Już w progu mieszkania zostałyśmy brutalnie rzucone na ścianę, kiedy wielkie cielsko Hiadana wytaczało się do ucieczki. Aż nie chciało mi się wierzyć w to, że ten człowiek był kompletnie nie do zbicia; o ile można było go nazwać człowiekiem.
— Kazałem wam spierdalać! — Miałam wrażenie, że Hatake właśnie dawał nam wyraz swojej bezsilności wobec naszego nieposłuszeństwa, bo jego głos stał się wręcz pretensjonalnie piskliwy.
Zbyłam jednak jego słowa i poszłam pomóc Konan, która chciała wydostać Yahiko z rąk Deidary. Blondyn wykonywał wszystkie swoje ruchy w jakimś kosmicznym amoku, nie zważając na to, że więcej krzywdy robił sobie, niż swojemu przeciwnikowi. Przyszedł w końcu moment, kiedy chcąc się podnieść, przywalił głową o niewielką komódkę; na tyle mocno, by runąć na ziemię i zacząć majaczyć. Dziewczyna wykorzystała okazję i z pomocą Kakashiego, oderwali od ziemi zamroczonego Yahiko, którego chcieli wyprowadzać z mieszkania.
— Mikasa, co ty wyprawiasz?! — ryknął nasz wybawca, kiedy prędko cofnęłam się do sofy. Opadłam na podłogę i wsunęłam pod mebel ramię, pośpiesznie starając się wymacać pożądany przedmiot, jednocześnie słysząc, że Deidarze wracała świadomość. — Rusz się, ty tępa dzido!
Gdy wyczułam pod palcami podłużny kształt, momentalnie ścisnęłam go w dłoni i dźwignęłam się na nogi. Choć nigdzie nie dostrzegałam Sasoriego, to wyraźnie go słyszałam. Z jego słów wywnioskowałam jedno: czekały nas jeszcze większe kłopoty. Wyglądał na nas z kuchni, pośpiesznie wzywając przez telefon jakieś posiłki i gdy tylko zrozumiałam, że czeka nas sowity wpierdol, zerwałam się do biegu.
Od tamtego momentu wszystko zaczęło dziać się w zawrotnym tempie. Dołączyłam do reszty, by już niczego nie opóźniać i zaczęliśmy niebezpiecznie szybko zeskakiwać po schodach. Na całe szczęście rudowłosy zyskał trochę sił, więc nie pełnił już roli balastu.
Burza, szalejąca nad Lonydnem, nie stanowiła dla nas żadnej pomocy, tak samo jak nieustający wiatr; jedynym plusem było to, że deszcz dopiero miał zamiar zacząć się nad nami znęcać. Kakashi pomógł wsiąść obolałemu Yahiko do samochodu, każąc Konan za nami jechać, a nas poprowadził w kierunku swojego auta. Wskoczyłam do środka, natychmiast zapinając pas; nie śmiałam wykrztusić z siebie nawet najmniejszego słowa, w dłoni zaciskając zdobytego pendrive’a.
— Masz mi coś do powiedzenia?! — ryknął, manewrując samochodem na wąskiej ulicy.
Nawet na mnie nie patrzył, ale i tak pokręciłam przecząco głową. Pierwszy raz w życiu nie próbowałam nikomu odpysknąć, starając się przy tym maskować własną głupotę. Jej rozmiary były już tak gigantyczne, że nic by tego nie zamaskowało.
— Schowek — warknął, gwałtownie skręcając w lewo.
— Co?!
— Otwórz ten pierdolony schowek!
Błyskawicznie nachyliłam się do przodu i wykonałam zadanie, ułamek sekundy po tym, przywierając plecami do fotela. Pistolet. Znowu ta popieprzona broń!
— Wyjmij go!
— Nie!
— Mikasa!
Z zaciśniętymi zębami sięgnęłam po gnata i kątem oka dostrzegłam, że dał znać kierunkowskazem, by Konan odbiła w lewo, a my pojechaliśmy w prawo. Mimo to, słysząc pisk opon, zorientowałam się, że Akatsuki ochoczo za nami szarżowali.
— Co teraz? — szepnęłam, odwracając się do tyłu.
— Głowa w dół.
Pochyliłam się niżej, obserwując jak stopniowo przyspiesza i co chwilę odwraca się w lewo, jakby zaglądając w każdy możliwy zaułek.
— Kakashi, zanim cokolwiek mi powiesz — zaczęłam prędko, wyrzucając z siebie potok słów — chcę, żebyś wiedział, że przyjmę każdą reprymendę, aczkolwiek dzisiaj nie działam bezmyślnie!
— Odbezpiecz broń.
— Jezusie — syknęłam, ponownie robiąc to, co mi narzucił.
Wstrzymałam powietrze, kiedy lusterko auta nagle się roztrzaskało. Byłam pewna, że ktoś zaczął już do nas strzelać. Używali tłumików, by zachować szansę na cichą strzelaninę na obrzeżach miasta. Wyprostowałam się jak struna, po chwili doznając bólu w centrum czaszki, kiedy rażące światło reflektorów, nadjeżdżającego z lewej strony pojazdu, doszczętnie mnie oślepiło. Gdy tylko się minęliśmy, niemalże natychmiast rozpoznałam dwa ścigacze, jadące na czele całej kawalkady.
— Madara? Itachi?! — pisnęłam, odwracając się jak mała dziecko.
— Przecież nie przyjechał bym bez posiłków, idiotko. Mam trochę więcej wyobraźni od ciebie.
Nie pyskuj. Uratował ci życie. Znowu.
Odpięłam pas, czując, jak ciało chybotało się na wszystkie strony przez chaotyczną jazdę kierowcy. Klęknęłam na fotelu, obserwując w tylnej szybie, jak dwa, ścigające nas samochody giną pomiędzy tymi głośnymi pojazdami.
— Nic im nie będzie? — zapytałam cicho, wyobrażając sobie, jak Kejża i Ichirei trepują mnie na środku uczelnianego korytarza, za narażenie ich chłopców.
— Nie — burknął — oni też mają więcej wyobraźni od ciebie.
Zassałam policzki, nie chcąc powiedzieć mu za dużo. Gdy wjechaliśmy na jedną z głównych, zatłoczonych dróg, usiadłam normalnie i zaczęłam rozglądać się po mijających nas autach.
— Co z tą dziewczyną i chłopakiem? — Zmusiłam się, by na niego spojrzeć. Wciąż był wściekły i ledwo nad sobą panował. — Dokąd się udali?
— Martw się lepiej o siebie, co?
Chyba po raz pierwszy podczas naszej niedługiej znajomości, mówił w taki sposób. Miałam wrażenie, że darzy mnie najczystszą nienawiścią, a wręcz mną gardzi. Nie odzywałam się więc, nie chcąc pogarszać sytuacji. Wystarczało mi to, że powietrze można było ciąć nożem.
Wsunęłam dłoń do kieszeni i zaczęłam obracać zdobytym przedmiotem, w duchu celebrując swoje małe zwycięstwo. Mimo tych niewielkich przeszkód, właściwie udało mi się wykonać zlecenie.
— Halo? — mruknął nagle.
Itachi przejął ich na siebie, możecie spokojnie jechać do domu. — Zaskoczona rozejrzałam się dookoła, dopiero po chwili rozumiejąc, że w aucie zainstalowany był zestaw głośnomówiący. — Zguba jest cała?
— Jeszcze tak — odburknął, a w odpowiedzi usłyszeliśmy śmiech Madary.
Tak czy siak… Kakashi, zdajesz sobie sprawę, że przed nami wszystkimi ostateczna bitwa? Wydarzenia z tego tygodnia dają nam do myślenia. Akatsuki sprzedało nam dostateczny znak. W każdej chwili może wybuchnąć bomba. Bądź gotowy.
— Wiem. Daj mi później znać, jak wam poszło.
Okay.
Naprawdę czekało nas coś strasznego, niewyobrażalnie przerażającego. Wszyscy mieliśmy ponieść jakieś ofiary i chyba nie było pośród nas osoby, która nie zdawała sobie z tego sprawy. Szczególnie ja — odpowiedzialna za wciśnięcie zapalnika.
I to było najbardziej przerażające.


***


— Zapytam cię, kurwa, po raz ostatni, gdzie ty masz rozum?! — ryknął, siłą wyszarpując mnie z auta. — Ile jeszcze razy zachowasz się jak zasrana rybka i łykniesz taki oczywisty haczyk?!
— Jezu, to nie tak!
— A jak?! — Hatake wyrzucił w górę ramiona, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Już wcześniej dostrzegłam, że pozbył się gipsu z lewej ręki. — Mikasa, ja rozumiem, że jesteś w trudnej sytuacji. Ja to wszystko, do jasnej cholery rozumiem, ale to cię nie usprawiedliwia!
— Nie rozumiesz… — warknęłam, czując jak strugi deszczu oblewają nasze ciała. Staliśmy pod jego domem; wcześniej zakomunikował mi, że to w nim właśnie spędzę noc. — Nic nie rozumiesz!
Chwycił mnie za kołnierz bluzy i mocno szarpnął, na moment sprawiając, że naprawdę się go bałam. Wpatrywał się w moje oczy i chyba miał ochotę rąbnąć w pysk.
— To mi wyjaśnij… — wycharczał powoli, ledwo powstrzymując się od tego, by coś mi zrobić.
— Powiedział mi, że jeżeli uda mi się zdobyć pewne informacje, zyskać pendrive’a i mu to przekazać, załatwi wszystko za mnie, a Akatsuki dadzą nam wszystkim spokój. — Próbowałam przekrzyczeć łomot spadającej z nieba wody. — Nie zrobiłam tego z własnych pobudek. Działałam według planu, a on wyglądał zajebiście przekonująco.
— Kto, do jasnej cholery?!
— Obito.
Cofnął głowę, ściągając brwi. Chyba mi nie wierzył, bo przez dobrych kilka sekund nie zmienił pozycji. Kalkulował to, co mu powiedziałam, a ja wciąż próbowałam uporządkować chaos w głowie.
— Skontaktował się z tobą?
— No przecież bym sobie tego nie wymyśliła!
Nim zdążył cokolwiek dopowiedzieć, z ulicy skręcił w naszym kierunku samochód. Zaczął powoli wtaczać się na podjazd, sprawiając tym samym, że miałam ochotę zwymiotować, rozpoznając auto i jego kierowcę, który wysiadł z maszyny.
— Nic ci nie jest?! — Usłyszałam, kiedy zaczął przeć w naszą stronę.
Nawet nie wiedziałam co odpowiedzieć. Co gorsza, w jego głosie nie mogłam doszukać zdenerwowania, a czyste zmartwienie. Hatake wycofał się w stronę auta i wyciągnął komórkę, by do kogoś zadzwonić. Westchnęłam cicho, kiedy silne ramiona Inuzuki oplotły moje ciało; automatycznie zaczęłam płakać, sądząc, że nie pozostaje mi już nic innego, jak zacząć się nad sobą użalać. Wtedy byli troszkę bardziej wyrozumiali, a raczej robiło im się mnie żal.
— Przepraszam — jęknęłam chrapliwie, niczym małe dziecko wtulając twarz w jego pierś. — Naprawdę przepraszam, że nic ci nie powiedziałam, Kiba.
— Nieważne — szepnął, całując czubek mojej głowy. W jego reakcji było coś cholernie dziwnego. Coś, co nie chciało dać mi spokoju. — Na pewno nic ci nie rozbili?
— Nie… Nie zdążyli — odparłam, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Kakashiego. — Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w Brighton?
— Mogłem wrócić wcześniej… Kakashi zadzwonił do mnie, kiedy byłem w połowie drogi. Nie zdążyłam dojechać na czas, ale musiałem cię zobaczyć… — powiedział spokojnie, chwytając lekko za barki. — Mikasa, nie mogę tu być. Obiecaj mi, że choćby nie wiem co, nie będziesz się już w nic mieszać.
— Kiba, co się dzieje?
Serce zaczęło mi łomotać. Ewidentnie coś było nie tak. Zaczęło do mnie docierać, że słowa Madary tyczyły się dosłownie nas wszystkich.
— Obiecaj mi to — mruknął, uśmiechając się cierpko — a ja ci obiecam, że gdy będzie po wszystkim, już nigdy więcej nie znajdziesz się w takiej sytuacji.
— Mikasa, idź do domu. — Kakashi podszedł do nas, kompletnie niszcząc resztki mojej orientacji w tym wszystkim. Wcisnął mi do ręki klucze. — Zaraz do ciebie przyjdę.
— Nie, ja…
— Mikasa, idź — zawtórował mu Inuzuka. — Niedługo się zobaczymy, dobrze?
Nie chciałam się na to zgodzić, ale jego głos i spojrzenie sprawiły, że zaczęłam działać wbrew swojej woli. Skinęłam głową i zaczęłam powoli kroczyć w stronę domu, w którym było zupełnie ciemno. Krótka retrospekcja uświadomiła mnie w tym, że tego wieczora wcisnęłam kij w mrowisko, rozwścieczając do cna Akatsuki. Nadal nie rozumiałam, dlaczego Obito wzbudził jakieś dziwne zaufanie, skoro nie było niczego, co mogło się do tego przyczynić. Jedyne, co o nim wiedziałam to to, że był przyjacielem Kakashiego. Nic więcej.
— Mówiłem ci, żebyś szła do domu. — Usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się; samochodu Kiby już nie było. Hatake pociągnął mnie nieco brutalnie w stronę drzwi i zabrał klucze, by otworzyć dom. Weszliśmy do środka, gdzie panowała grobowa cisza. Zdjęłam bluzę, którą chłopak odebrał z moich rąk i poprosił, żebym przeszła do kuchni; usiadłam grzecznie na krześle i w milczeniu czekałam, aż do mnie dołączy.
Budynek był spory, ale za nic w świecie nie wydawał się być… pusty. Wszędzie było czysto i naprawdę ładnie; aż nie chciało mi się wierzyć, że nie mieszkała tu żadna kobieta, prócz małej Ayumi.
— Zaraz dam ci suche ciuchy i skoczysz pod prysznic. — Odwróciłam się w stronę przejścia, dopiero w kuchennym świetle dostrzegając, jak bardzo był poobijany. — Mój ojciec powinien być za dwie godziny. Jeżeli chcesz uniknąć konfrontacji, lepiej, żebyś już wtedy była w łóżku.
— Nie chcesz już ze mną rozmawiać? — zapytałam, stając na nogi.
— Mamy na to całą noc.
Nie patrząc na niego, ruszyłam niczym jego cień na górę. Tam przekazał mi ręcznik, czarne, dresowe spodnie i białą koszulkę, po czym zamknął mnie w łazience.
Stojąc pod prysznicem i oblewając się gorącą wodą, czułam w głowie zupełną pustkę. Nadal nie wiedziałam, czy udało mi się coś ugrać czy spartoliłam sprawę już doszczętnie. Doszłam do wniosku, że byłam najbardziej porywcza z nas wszystkich, a w gruncie rzeczy, nigdy nie udało mi się zrobić niczego sensownego. W przeciwieństwie do mojego brata, Hatake, Inuzuki… Oni ciągle działali po cichu i odnosili małe sukcesy, eliminując pojedyncze jednostki, kiedy ja ściągałam na siebie wszystko co najgorsze, sprawiając, że wszyscy musieli się martwić i nadstawiać karku, by tylko wyciągnąć zdurniałą Mikasę z tarapatów. Choć tym razem było nieco inaczej, to koniec końców i tak byłam zdana na łaskę i siłę Kakashiego. A może powinnam była myśleć o tym nieco inaczej? Skupiając na sobie wrogów, dawałam szansę moim sojusznikom na tak zwany backdoor?
Dobijające również było zachowanie Inuzuki. Przy tym krótkim spotkaniu wyczułam, że naprawdę nadchodziło coś złego. Był zdeterminowany i nawet przez chwilę nie próbował podnieść głosu, ochrzanić za kolejny głupi wyczyn. Miałam pewność, iż nie przyjechał się ze mną zobaczyć; on musiał omówić coś z Hatake. Wiedziałam, że i tak się nie dowiem, o co chodziło, ale cholernie się o niego bałam. Być może nie chciał mnie opieprzyć, bo sam miał zamiar zrobić coś stokroć gorszego?


Gdy tylko weszłam do kuchni, Kakashi podszedł i podał mi kubek z gorącą herbatą. Przyjęłam go z niebywała wdzięcznością, siadając na tym samym krzesełku co wcześniej.
— Nie powiesz mi o czym rozmawialiście, prawda?
— Nie — odparł krótko — jesteś głodna?
— Nie przejdzie mi nic przez gardło… — Westchnęłam i potarłam dłońmi ramiona. — Czy on wpakuje się w jakieś kłopoty?
— Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
Zagryzłam policzki, tracąc siłę do jakiejkolwiek walki. Po dzisiejszej sytuacji coś się zmieniło. Wola buntownika odeszła w nieznane i raczej nie prędko miała wrócić. Ile razy człowiek musi upaść, by zrozumieć, że jednak nie da rady stanąć naprzeciwko całego świata?
— Na pewno nie będzie działać tak lekkomyślnie jak ty — powiedział, podając mi swoją bluzę, którą zdjął.
Przyjęłam ją i szybko założyłam, ciesząc się tym, że była rozgrzana przez jego ciało.
— Czy twój ojciec zdaje sobie sprawę z tego, że w końcu połączyłam fakty i przypomniałam sobie o tym, że pomagał mojej rodzinie?
Chłopak popatrzył na mnie i westchnął. Oparł się dłońmi o blat stołu i przez chwilę o czymś myślał.
— Nie. I przez cały czas utrzymywał, żebym ani ja, ani Levi nie starali się o tym wspominać. Sądził, że skoro starałaś się wymazać z pamięci zdarzenia z tamtej nocy i ogólnie cały ten tragiczny dla ciebie okres, to nie warto znowu rozdrapywać ran. Bał się, że to może doprowadzić do twojego załamania i wciąż oponował. — Popatrzył na mnie uważnie, mrużąc oczy. — Nie wspominaj mu więc o tym. Niech myśli, że wciąż jesteś nieświadoma.
Przytaknęłam zgodnie, biorąc kilka łyków gorącego napoju. Gdy chciałam jeszcze raz spróbować go przeprosić, do pomieszczenia wdreptała niewielka istotka.
— Jak się czujesz? — Hatake podszedł do niej i kucnął, lecz dziewczynka skupiła swój zaspany wzrok na mnie.
— Mikasa! — krzyknęła, zrywając się w moim kierunku. Wskoczyła na moje kolana i przytuliła się mocno, a ja starałam się wyglądać na szczęśliwą i spokojną. — Co tutaj robisz?
— Zostaję na noc, bo w moim mieszkaniu pękła rura i wszystko zalała — odparłam, uśmiechając się ze zrezygnowaniem.
— O matko! To dlatego jesteś cała mokra?
— Nie, to akurat zasługa prysznica.
Zmrużyła zabawnie oczy, chyba wciąż trwała w półśnie. Dostrzegłam, że miała podpuchnięte powieki i czerwony nosek, widocznie była chora, skoro Kakashi zapytał o jej stan.
— Kaka, za ile będzie tata? — zapytała, zerkając na brata.
— Niedługo.
Jakby na zawołanie, wszyscy usłyszeliśmy dźwięk wjeżdżającego na podjazd samochodu. Plan uniknięcia Sakumo został zrujnowany, za to największy stres pojawił się, gdy mężczyzna wszedł do domu. Dziewczynka wciąż spoczywała na moich kolanach i bawiła się krawędzią koszulki, co na swój dziwny sposób, działało uspokajająco. Chyba podświadomie uważałam, że mogę jej użyć jako tarczy.
— Och… — wyrwało się najstarszemu Hatake, gdy stanął w progu. Popatrzył najpierw na syna, który spoglądał na niego spod włosów, a potem na nas. — Mikasa! Dobry wieczór.
— Dobry wieczór — odparłam niespokojnie, kiedy dziewczynka pomachała ojcu na powitanie. — Przepraszam, za tę niezapowiedzianą wizytę…
— Jaką niezapowiedzianą? — zaśmiał się, ściągając płaszcz. — Kakashi mnie uprzedził, zrobiłem większe zakupy. Zjemy dobrą kolację.
— Mam nadzieję, że się do czegoś przydam — mruknęłam, choć w żołądku zaczęło mi się przewracać, na myśl o jedzeniu.
— Nie, nie… Dziś zajmą się tym mężczyźni, prawda synu?
Sakumo wyszedł na chwilę z powrotem do przedpokoju, a Kakashi w niemy sposób przekazał mi krótką informację, bym się stąd zmyła, przynajmniej na jakiś czas. Ayumi mi to ułatwiła, z chęcią proponując wycieczkę po domu.


Wiedziałam, że wyrzucenie mnie z kuchni nie było jego zwykła pobudką. Gdy po kolacji, pełnej zabawnych opowieści ich ojca i całkiem miłej atmosfery, ruszyłam z dziewczynką na górę, mężczyźni przeszli do tych mniej przyjemnych spraw. Kiedy mała Hatake poszła do łazienki, by się umyć, a ja przebierałam w jej książkach, słyszałam urywki rozmów z dołu.
Byłam w szoku.
Kakashi opowiadał ojcu o tym, co zaszło tego wieczora. O mojej samotnej eskapadzie do Akatsuki. O Konan i Yahiko. O Obito. Nie byłam w stanie zrozumieć tego, co właściwie działo się w tamtej chwili, ale nabrałam pewności, że Sakumo był w to wszystko zamieszany, a fakt, że jako policjant nie wszczynał żadnego postępowania ku tej sytuacji, był naprawdę niepokojący.
— Jestem! — Głos dziewczynki wyrwał mnie z zadumy.
Posłałam jej delikatny uśmiech i cierpliwie poczekałam, aż ułoży się w łóżku.
— Może być Czerwony Kapturek? — zapytałam, machając kolorową książeczką przed jej nosem.
Skinęła zgodnie głową, nakrywając się kołdrą po sam nos. Normalnie byłabym zła, że zrobiono ze mnie niańkę, ale tak naprawdę sama zaproponowałam owe zajęcie, chcąc się jakoś rozluźnić. Gdy zaczęłam czytać pierwszą stronę opowieści, dziewczynka mi przerwała.
— Położysz się obok?
Popatrzyłam na nią niepewnie, lecz bez zbędnych pytań wykonałam jej prośbę. Ułożyłam wolumin na piersiach, tak, by było mi wygodnie i pozwoliłam Ayumi na oparcie głowy o mój bark. Przez cały czas grzecznie słuchała; śmiała się, gdy modulowałam głos pod wilka czy babcię, czasem wtrącając różnorakie pytania. Była chyba jedynym dzieckiem na świecie, prócz Erena, które nie działało mi na nerwy.
— Gdybym była takim wilkiem, też bym zrobiła coś tak szalonego — wyszeptała, gdy obie leżałyśmy na boku, przodem do siebie. — Po prostu był samotny i chciał zwrócić na siebie uwagę.
— Mógł to zrobić w delikatniejszy sposób… — zażartowałam, lecz jej chyba nie było do śmiechu.
— Ale Mikasa, on był wilkiem — powiedziała poważnie, mocniej przytulając maskotkę. — Gdy ludzie na niego patrzyli, to się bali i uciekali. Nikt nawet nie próbował się do niego zbliżyć.
— Czerwony Kapturek mimo wszystko normalnie z nim porozmawiał… — Westchnęłam i przewróciłam się na plecy.
Po chwili czułam, jak Ayumi wtula się w moje ciało..
Czy byłam wilkiem? Nim przyjechałam do Londynu, ludzie też się mnie bali i uciekali. Byłam wyalienowaną jednostką, która potrafiła tylko warczeć na każdego, kto próbował się zbliżyć. Potem poznałam pełno tych porąbanych, Czerwonych Kapturków. Hinata, Naruto, Mayako, Kejża, Ichirei… Kakashi i Kiba. Nie bali się. Z całych sił próbowali sprawić, żebym złagodniała i zaczęła inaczej podchodzić do życia. Zastanawiałam się tylko, czy robiąc tak głupie i bezmyślne rzeczy, też narażałam ich zaufanie względem siebie, tak samo jak wilk, który pożarł babcie i dziewczynkę?
— Chciałabym mieć starszą siostrę… — wyszeptała Hatake.
Aż ścisnęło mnie w środku. Coś się w tym kryło; na pewno w jakiś sposób byłaby w stanie zastąpić jej matkę, której nawet nie pamiętała. Podziwiałam ją, że mimo wszystko stała się tak żywotnym dzieckiem. Szanowałam również to, że Kakashi i ich ojciec byli w stanie stworzyć jej normalny dom i rodzinę, wbrew temu, co sprawił im los.
— Ale masz za to wspaniałego ojca i brata — odparłam, głaszcząc lekko jej głowę.
Uśmiechnęła się, a po piętnastu minutach spała już niemalże kamiennym snem. Wpatrywałam się w nią i myślałam o Levim; on też miał takiego pędzla przy sobie i zawsze musiał o niego dbać. Bez względu na wszystko, starał się zastąpić rodziców, a ja odwdzięczałam mu się teraz za to najczystszą głupotą.
Przestraszyłam się, kiedy pojawiły się nade mną czyjeś ramiona. Kakashi delikatnie zsunął ze mnie dziewczynkę, by utorować mi drogę ucieczki. Zeszłam z łóżka, obserwując, jak szczelnie opatulił ją kołdrą i zgasił nocną lampkę, po czym ruszyliśmy do wyjścia. Przymknął drzwi i przeszliśmy do pokoju naprzeciwko.
— Mam ci się spowiadać, czy jak? — zapytałam, kiedy usiadł na krześle i wbił w moje oczy rozdrażnione spojrzenie.
— Usiądź. — Skinął na łóżko, a ja chcąc nie chcąc, wykonałam jego polecenie.
Milczał. Oparł łokcie o uda, a twarz przetarł dłońmi, jakby trawiąc to wszystko, co się stało. W końcu zatrzymał obie dłonie na policzkach i popatrzył na mnie, jak na skończonego debila.
— Doszłam do wniosku, że nie mam ci zupełnie nic do powiedzenia — wyparowałam, kiedy tylko otworzył usta. — Czego nie powiem, i tak stwierdzisz, że zrobiłam głupotę.
— To prawda.
— No właśnie — warknęłam, przesuwając się pod ścianę.
— Ale powiedz mi wszystko od początku.
Przewróciłam oczyma i dmuchnęłam w górę, chcąc strącić z czoła denerwujący kosmyk włosów. Nawet nie wiedziałam, czy powinnam mu coś mówić. Obito kazał mi milczeć, a ja wciąż czułam się zobowiązana do postępowania według jego wskazówek.
— Tamtego dnia, w szpitalu, zadzwoniła do mnie Haruno, ale Uchiha wyrwał jej słuchawkę — zaczęłam ponuro, podciągając kolana pod brodę. — Powiedział mi wtedy, że to co zrobili Leviemu, to dopiero zalążek wszystkiego, co na nas szykują. Zaproponował mi współpracę, dzięki której wszyscy mieliśmy wyjść z tego cało i mieć w końcu spokój. Oczywiście sama mu nie wierzyłam, ale kiedy wspomniał o Erenie i ogólnie dał mi do zrozumienia, że wie o mnie cholernie wiele, postanowiłam się z nim spotkać.
— Idiotka.
— Następnego wieczora pojawił się pod moim blokiem i powiedział, żebym do niego wyszła — kontynuowałam, nie zważając na jego zgryźliwość. — Nawet nie próbował mnie nigdzie odciągnąć, staliśmy dosłownie przed drzwiami klatki. Powiedział mi wtedy, że nie ma zamiaru wtajemniczać mnie w jego plan, a jedyne co mam zrobić, to udawać głupią. — Poprawiłam się i sięgnęłam po poduszkę, którą opatuliłam ramionami. — Akatsuki zaczęli nabierać do niego dystansu, podejrzewając, że coś kombinuje. Przestali więc mówić mu o większości spraw, ściągać na spotkania i wdrażać w jakiekolwiek plany. Udało mu się jednak zdobyć informacje o tym, że chcą mnie w jakiś sposób wykorzystać. Chodziło o przekazanie pendrive’a rektorowi naszej uczelni, który rzekomo ma jakieś powiązania z Akatsuki.
— To by wyjaśniało, jakim cudem ktokolwiek zezwolił na przebywanie Sakury na terenie uczelni…
— I nie tylko jej… — przytaknęłam i wzięłam głęboki wdech. — Obito nie chciał mi nic więcej powiedzieć. Zależało mu na tym, żebym zgrywała głupią i zgodziła się na przekazanie nośnika, na którym prawdopodobnie znajdowały się jakieś istotne informacje. Miałam od nich wyjść i przekazać go Obito, po czym na kilka dni po prostu się gdzieś ukryć, w razie, gdyby mnie szukali.
— Chcesz mi powiedzieć, że Obito chciał dowieść tego, że rektor coś kombinuje? — Skinęłam zgodnie głową. — Przecież to niedorzeczne. Narobił zbyt wiele złego, żeby teraz bawić się w szpiega i ich infiltrować.
— Sama nie wiem, Kakashi. — Przetarłam dłońmi ramiona. — Kto wie, czy od lat nie starał się poznać siatki ich działania, by na koniec zacząć ich wykańczać od wewnątrz? Może chciał się pozbyć rektora, po zapoznaniu się z tym, co miał w sobie pendrive?
— Brednie.
— Nie chcesz w to uwierzyć, ze względu na łączącą cię z nim przeszłość?
Spiorunował mnie wzrokiem, ale jakoś nie żałowałam zadanego pytania. Podniósł się i otworzył okno, widocznie dochodząc do tego samego wniosku co ja; w pokoju zrobiło się naprawdę duszno. Usiadł obok, przyjmując podobną pozycję i razem wpatrywaliśmy się w czarne jak smoła niebo, które wciąż przesłaniały burzowe chmury.
— Nie gdybam nad tym, czy pozostało w nim jeszcze jakieś dobro, poczucie sprawiedliwości. Po prostu nie wyobrażam sobie, że przez tyle czasu Akatsuki nie odkryło, co on planuje.
— No właśnie… — Popatrzył na mnie z niezrozumieniem. — Gdy tam byłam… Gdy Hidan w końcu się pojawił i prawie dostałam w łapy ten zasrany nośnik, sytuacja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Hidan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zawarłam sztamę z Obito. Nawet nie próbowałam sobie wmówić, że traktują go jeszcze jak jednego ze swoich.
— Bardzo możliwe, że wiedzieli o jego zdradzie od samego początku, ale go zwodzili, chcąc zobaczyć, co kombinuje.
Westchnęłam, czując, jak opadam z sił. Może naprawdę nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale pendrive był w moich rękach. W jakiś sposób byłam ponad nimi, chociaż na dobrą sprawę, na nośniku mogło znajdować się wielkie nic. Jedyną rzeczą, jaką musiałam zrobić, było spotkanie z Obito. Problem polegał na tym, że od momentu pojawienia się w domu Hatake, wysłałam chłopakowi już kilka wiadomości, a na żadną nie dostałam odpowiedzi. Zaczynałam się martwić, że coś było nie tak, że już go dorwali.
Dodatkowo stresowałam się zachowaniem Kiby. Był niespokojny i do czegoś cholernie zdeterminowany. Co było na tyle poważnego, że pozostawił mnie w rękach chłopaka, którego zazwyczaj chciał zabić? Jego słowa, głos, cała aura; wszystko to wprowadzało okropny niepokój, którego nie potrafiłam od siebie odepchnąć nawet na krótką chwilę.
Słowa Madary wciąż obijały mi się wewnątrz umysłu, doszczętnie wprowadzając w nim chaos i panikę.
— Kim są Yahiko i Konan? — zapytałam w końcu, przypominając sobie o ich istnieniu.
— Jakby ci to powiedzieć… — Uśmiechnął się, chyba pierwszy raz podczas tego wieczora. — Profesjonalni, podwójni agenci…
— Naprawdę masz ochotę żartować?
— Nie żartuję — mruknął nieco poważniej. — Po prostu to naprawdę długa historia… Nie mam siły jej przytaczać, ale obiecuję, że kiedyś na pewno to zrobię. Albo oni sami ci o sobie opowiedzą.
Zmarszczyłam czoło, jednak doszłam do wniosku, że samej nie chciało mi się drążyć tego tematu. Zawdzięczałam im to, że żyłam. Byłam pewna, że to właśnie oni zadzwonili po Hatake.
— Wiem, że jeżeli dojdzie teraz do najgorszego, to i tak nie będziesz chciała się ukryć i za wszelką cenę będziesz pakować nos w tę wojnę — powiedział spokojnie, chwytając delikatnie moją dłoń. Bawił się palcami, obserwując je uważnie, a ja wciąż wyglądałam na czarne niebo, jakbym mogła w nim znaleźć jakikolwiek ratunek. — Ale obiecaj mi, że nie będziesz postępować pochopnie.
W końcu zwróciłam ku niemu wzrok, spotykając się ze zmęczonym spojrzeniem.
— Od teraz, do końca tego gówna, będziemy działać jako drużyna. Dobrze?
Skinęłam zgodnie głową, opierając ją po chwili o jego bark.
Czy naprawdę byliśmy już tak blisko końca?


***


— Jak cię czujesz? — zapytałam, siadając na brzegu łóżka.
Kakashi oparł się o ścianę, tuż obok wezgłowia i zerkał na swojego przyjaciela, wzrokiem pełnym politowania. Rivai wyglądał jak siedem nieszczęść, a jego oddech wciąż był strasznie ciężki i chrapliwy. Mimo to, w jego czarnych oczach widziałam powracające siły.
— Jak ty byś się czuła, gdybyś miała rurkę w fiucie?
Hatake parsknął śmiechem, a ja skryłam twarz w dłoniach. Był już całkowicie sobą; gdyby nie groźby lekarzy, prawdopodobnie by stamtąd wyszedł.
— Dlaczego masz takiego guza na głowie? — bąknął, przyglądając mi się uważnie.
Momentalnie przypomniałam sobie, jak Deidara strzelił mnie z główki poprzedniego wieczora.
— Wczoraj nieco ostro zahamowałem autem i uderzyła baniakiem o schowek — skwitował luźno Kakashi, wzdychając przy tym. — Po za tym oboje jesteśmy nieźle poobijani po tym dachowaniu.
Zazwyczaj w takich momentach Levi już wyczuwał podstęp. Tym razem jednak spokojnie przyjmował do siebie każde nasze kłamstwo lub nie chciał dopuszczać prawdy. Miał dość tego wszystkiego jak my, ale mimo to, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jego głowę zajmowało coś, czego nie byłam w stanie pojąć.
Pogawędziliśmy jeszcze trochę, po czym pożegnaliśmy się i ruszyliśmy na parking. Dojazd na uczelnię zajął nam dwadzieścia minut przez spore korki, ale na szczęście byliśmy w stanie normalnie ze sobą rozmawiać; nieustannie wpatrywałam się z przerażeniem w schowek, mimo, iż wciąż powtarzał, że wyciągnął stamtąd broń. Wysiedliśmy z auta i podążyliśmy z wolna w stronę wejścia, gdzie było całkiem tłoczno. Przedostaliśmy się pomiędzy ludźmi i przeszliśmy do bufetu, w którym dla odmiany świeciło pustkami.
— Chcesz coś? — zapytał, kiedy zatrzymałam się przy jednym ze stolików. Pokręciłam przecząco głową i usiadłam na krzesełku, rozglądając się dookoła. — Zaraz przyjdę.
Zajrzałam do torby, chcąc na moment skupić się na karierze studenta. Moje nieobecności trzymały się jeszcze jakoś w granicach dopuszczalnej normy, jednak nie mogłam powiedzieć tego samego o przygotowaniu do zajęć.
— Mikasa.
Podniosłam wzrok, słysząc znajomy, zdyszany głos. Gdy tylko obleciałam wzrokiem twarz Naruto i załzawione oczy Hinaty, poczułam, jak niebo wali się nam na głowy.
— Nie ma go. Nagle przerwał połączenie, kiedy rozległ się jakiś huk.
Serce chciało wyrwać mi się z piersi. Poderwałam się, przewracając krzesełko, zupełnie niewzruszona spojrzeniami innych studentów. Przed oczyma przebiegły mi wszystkie wspomnienia, nawet twarz jego mamy. Opanowały mnie gorąc i totalne odrętwienie; czy tak właśnie czuło się każdy z nich, kiedy coś działo się ze mną?
— Nie tak miało być — warknęłam, powtarzając sobie w głowie jego obietnicę — nie tak, do jasnej cholery…
Zaciskałam dłonie na bluzie, tracąc panowanie nad oddechem.
— Słuchajcie. — Odwróciłam głowę, słysząc łomot. Ichirei pojawiła się przy stoliku, na który rzuciła torbę. Była czerwona i rozdygotana. — Kejżę zabrało pogotowie, była w stanie krytycznym. Tylko tyle zdążyłam dowiedzieć się od Mayako, potem straciłam z nią kontakt. Nie wiem co tam się kurwa stało, nie wiem, kto im to zrobił, ale jeżeli cokolwiek wiecie, macie mi natychmiast powiedzieć.
Jej trwoga i wściekłość rozbiły mnie jeszcze bardziej. Sama myśl o tym, że Kushina prawdopodobnie walczyła o życie, a Mayako gdzieś zniknęła, sprawiły, że poczucie winy zaczęło się niewyobrażalnie rozrastać.
— No powiedzcie coś! — wrzasnęła wściekła, jej głos drżał. Byłam pewna, że zaraz zacznie płakać i jednocześnie wszystkich mordować. — Przecież widzę, że coś jest nie tak! Mówcie, do jasnej cholery!
— Mikasa! — Krzyk Kakashiego dotarł do nas wolniej, niż on sam. Podbiegł  w naszym kierunku z telefonem w ręku; wiedziałam, że dobije ostatni gwóźdź do mojej trumny. — Levi zażądał wypisu ze szpitala i zniknął. Ma wyłączony telefon.
— Zaczęło się… — jęknęła Hinata, zaciskając powieki. — Naprawdę się zaczęło.
Prychnęłam głośno. Chyba zaśmiałam się wtedy z bezsilności, dając przy okazji upust swoim łzom.
Wojna się rozpoczęła; była początkiem końca.


Od Mayako: Zastanawiam się, czy przerwa pomiędzy tym rozdziałem, a poprzednim, nie była przypadkiem najdłuższą w historii tego bloga. xD Mogę się mylić, ale sumienie i tak mnie gryzie.
No więc! Zważając na końcówkę rozdziału, sami się pewnie domyślacie, że finał tego bloga da się już powoli wyczuć. No ale przed nami jeszcze dwa rozdziały i epilog; nie musicie się martwić, zgotuję Wam jeszcze kilka zwrotów akcji. :D
Mam wrażenie, że ten rozdział był dla mnie trudny, bo naprawdę pisałam go przez długi czas i co chwilę coś było w nim nie tak, wiecznie pojawiały się błędy, nad którymi spędzałam godziny. Spekulacja z innymi autorkami na temat tego, czy powinnam napisać o “rurce w fiucie” czy “we fiucie”, znalazła swoje zakończenie po niespełna trzech dobach i i tak nie ma pewności, czy to jest dobre. xD Jeżeli ktoś ma pojęcie na temat formy owego zapisu, proszę o informację. xD
Wielkie podziękowania dla Iczirejuchny i Kejżuchny, za to, że znalazły czas na sprawdzenie, bo wszyscy wiemy, że sesja siedzi już za rogiem i powoli zaczyna nam się kończyć czas słodkiego nieróbstwa + Kejża ma jeszcze na karku swój licencjat, więc naprawdę wysyłam pod jej adresem wielkie wyrazy podziwu.
Rozdział 19 postaram się napisać przed końcem maja; będzie sporo akcji, więc i mi będzie prościej się produkować. Epilog planuję na początek lipca, chyba, że wyrobię się wcześniej.
A teraz żegnam Was kochani i idę tworzyć swój cudowny referat na wyjazd naukowy! Jeżeli ktoś zna dokładnie życiorys Sienkiewicza i okres, który spędził w Oblęgorku, to proszę o kontakt. xD

Bajo! :v

9 komentarzy:

  1. Jezus Maria, tylko już nikogo nie zabijaj, proszę cię. xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidzę Cię. XD Czy Mikasa musi obrywać w każdym rozdziale? XD Powinna już leżeć połamana, pod respiratorem. Ta to ma stalowe kości. XDDDD

    A tak serio, to w sumie chyba wiesz, co o niej uważam. Nie to, że jej nie lubię, ale wkurza mnie jej cholerna lekkomyślność i to, że powiela swoje błędy, zamiast się kurna nauczyć, że prócz Lewego, Kiby i jego bandy, Kakashiego, nikomu nie może ufać. Ciul z tym, czy to Obito obiecuje jej pomoc, czy Akatsuki. Nikomu nie powinna ufać, bo już nieraz dostała wpierdziel a ta głupia tępa dzida dalej niczego się nie nauczyła. Wrrrr. Drażni mnie to w pani Srackerman. To takie egoistyczne. PATRZ CO ZROBIŁAŚ KRETYNKO, ROZPĘTAŁAŚ WOJNĘ O JAKIEGOŚ GŁUPIEGO PENDRAJWA, NA KTÓRYM PEWNIE NIC NIE MA, A KEJŻULKA PRZEZ CIEBIE JEST W SZPITALU... >.<

    Dobra. To teraz już na spokojnie. XDDDDD

    Rozdział jak zwykle dobry, więc słodzić Ci nie będę, bo popadniesz w samozachwyt. XD Generalnie akcja dobra, choć w sumie... Nie wierzę, że to powiem, ale... Tam wtedy, gdy ta durna pipa poszła nawiązywać wspaniałe kontakty z Akatsuki, ktoś powinien poważnie ucierpieć. I nieważne, czy to z Akatsuki, czy np. Kakashi. Ktoś powinien wylądować w szpitalu po takiej bójce. xD

    Teraz to mnie zaintrygowałaś tym Sakumo. Co ten skurczybyk ukrywa, hm? Hm? Skoro jest gliną, czemu nie wsypie tak po prostu Akasiów i miejsca ich pobytu? Meh. ._. Musisz wszystko komplikować? ._.

    GDZIE LEWY. GDZIE KIBA. GDZIE MAJAKO. CO TO ZA TRÓJKĄT, KIBA, KIBUSIU, KIBELKU, NIE ZDRADZAJ MIKASI, NIE NIE. CO PRAWDA JEST DURNA, ALE JAK JUŻ JĄ ROZDZIEWICZYŁEŚ, TO NIE ZOSTAWIAJ JEJ (TAK OD RAZU) TYLKO PRZY NIEJ TRWAJ. ONA CIE POTRZEBUJE ZIOMEK, A TY ZNIKASZ Z LEWYM, NO WIESZ. ;x

    Mam nadzieję, że Madara w ramach zemsty rozszarpie Hidanowi tętnicę szyjną zębami. Mój dzielny rycerzyk. <3

    Z jednej strony chcę czyjejś śmierci, a z drugiej strony się boję, kogo uśmiercisz. XD Niech Cię szlag, Maya!

    Poskręca mnie, jak szybko nie dodasz nowego rozdziału. xd

    Kochaaaam. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. ...
    Dobra. Bo nie zacznę. A uwierz, że zaczynam już od dwudziestu minut, jakby miał spaść na mnie grom z jasnego nieba. Serio.
    W każdym razie... Coraz trudniej jest mi się odnaleźć. Ale nie jest to coś negatywnego, wręcz przeciwnie! :) Po prostu od kilku rozdziałów wstecz, muszę czytać je po dwa, a nawet ten obecny aż trzy razy, aby czasami czegoś nie zostawić, żeby nie pominąć, nie gubić się w dalszej części.
    Mikasa... jest takim... taką uparciuchą. To koszmar. Z jednej strony drażni mnie cholernie (:D), ale z drugiej napędza całą akcję, jako jedyna idzie do przodu, po trupach, aby cokolwiek zdziałać, aby dowiedzieć się czegoś nowego. Wielki szacunek! Ja już dawno schowałabym się w jakimś niedostępnym miejscu, a telefon wyłączyłabym na całe życie.
    Cała ta sytuacja z Obito od początku wydawała się zagmatwana, a Hidan (jak to Hidan) pełny ironii, braku empatii i pewności siebie. Choć zawsze wydawał się taki głupiutki, uwielbiałam jego paradoksalne cechy charakteru. Ale, ale... dobrze, że to On dostał porządnie w pysk, a Kakashi trochę mniej. :D

    Ponawiam pytanie z poprzedniego komentarza! CO Z MAYAKO?! Levi? Zaczęło się... i choć każdy wie co się stanie - WIELKA BIJATYKA WSZECH CZASÓW - to tak naprawdę nikt nie ma pojęcia co się wydarzy. JA NIE MAM.
    Zaglądam tu codziennie, kilka razy, może i kilkanaście. I będę zaglądać przez całą tę końcówkę maja, żeby wiedzieć, CO SIĘ ZACZĘŁO. :D

    Życzę weny, sukcesów w pisarstwie, bo doskonale zauważam Twoją zmianę słownictwa, jej poszerzony zakres i styl. Tak. Styl zmienił się na plus (choć nigdy nie był zły) po prostu jesteś coraz lepsza i będziesz lepsza, tylko nie przestawaj. <3
    Pozdrawiam ciepło!!

    PEES: Co do Sienkiewicza (ten cholerny rok Sienkiewiczowski prześladuje chyba wszystkich) polecam Krzyżanowskiego i Bokszczanin. Ewentualnie Bujnickiego i Koziołka. Nie wiem czy istnieje ktoś kto wie o Nim więcej niż Oni. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. 1. Jakie ty robisz akcje , normalnie masakra :D
    2. Ojciec Kakashiego o wszystkim wie i nic nie robi z tym faktem , dlaczego się pytam , przecież jest policjantem :D ??
    3. Levi nie ma prawa się ruszać z łóżka po takim ataku a on się ze szpitala wypisuje , co do chuja haha :D
    4. Ciekawe co jest na tym pendraivie hmmm ?
    5. Kakashi coś czuje do Mikasay , daje sobie małego palca obciąć bo za głowę to nie jestem aż tak pewna :D
    6. Czekamy na next !!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu się doczekałam :) Ale niespodzianka!

    Cieszę się, że dodałaś nowy soundtrack :) Ciekawa jestem, jak rozwinie się ta specyficzna więź między Mikasą a Kakashim. Coś jest na pewno, ale co to chyba sama Mikasa nie wie a Kakashi się domyśla. Obito jakiś podejrzany. Chyba, że z jakiegoś tylko mu znanego powodu chce zniszczyć Akatsuki, Mikasy chciał użyć jako przynęty, wątpię, żeby wierzył że uda jej się zdobyć tego pendrive. Ciekawe co na nim jest? Jakie to mroczne plany Akatsuki? Jakie to historie skrywa Hidan? Ahh Levi Levi... Podziwiam go za jego upór i dążenie do celu :) Skoro ojciec Kakashiego wie o Akatsuki, a jako policjant nic z tym nie robi to albo Akatsuki ma wtyki w policji albo są tak wielkim zagrożeniem, że wszyscy trzęsą portkami. GDZIE MAYAKO?!

    Czekam na tą Wielką Bitwę :) Ktoś zginie, coś czuję, że to będzie Kiba :)


    Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwszy raz coś shejcę? xD
    Brakowało mi jakiejś takiej mocniejszej dramaturgii na początku. Przez cały czas myslałam, że Mikasa wpadnie do sali i zacznie szarpać Levim, to takie trochę w jej stylu. xD
    Co do samego faktu, że Ackerman porwała się na kolejną, samotną misję. No fakt faktem, iż to jest chyba jej wrodzony system działania (wystawianie się pod wrogi nóż), ale tym razem jednak coś ugrała. Zdobyła tego pendriva, więc nie zgodzę się z poprzedniczkami, póki nie dowiem się, że to coś wniosło pozytywnego do historii jej poczynań. Mimo tego, że pchała się w te wszystkie durne sytuacje, nie byłoby tych wielu, porządnych akcji. Z resztą skoro jest na celowniku Akatsuki, to logiczne że będzie mieć kłopoty, które nawarstwił jej chociażby sam Levi. Mikasa była z nim przez tamtych utożsamiana, gdyby była obca i po prostu postawiłą się na początku Sakurze, raczej Akatsukie nie zrobiłoby z niej swojej ofiary, bo problem kłócących się lasek by ich nie dotyczył. Więc serio, choć dziewczyna miała tendencję do braku racjonalnego myślenia, to patrząc na to z perspektywy czasu, to samoczynnie wepchnęła się we wrogie łapska niewiele razy. Pierwszy, gdy chciała tylko pomóc Hinacie. To, że znalazła się w środku walki pod stadionem, nie było jej winą. To, że Mayako zaciągnęła ją do pubu po piwo i Okanao roztrzaskała przystanek, też nie. Jean, który rozwalił drzwi, żeby ją dorwać, też nie wszedł tam za jej pozwoleniem. Na koncercie podczas bijatyki zareagowała normalnie, widząc jak Kiba rozlewa się na podłodze. Sama również nie zawiozła się do hangaru i nie mierzyłą do siebie z broni, ani ich o to nie prosiła. Tam już widocznym powodem dla którego ją zabrano, był hatake i jej brat.
    Zbierając więc do kupy wszystkie wydarzenia jakie pamiętam, Mikasa postąpiła lekkomyślnie tylko dwa razy. Idąc wtedy do klubu by się spotkać z hidanem w srpawie roboty (a chciała zdobyć tylko pieniądze na leczenie erena) i teraz, choć i tak działała według planu i zdobyła tego pendriva.
    no więc ponawiam, jak dla mnie robienie z Ackerman głupiej idiotki, która pcha się kłopotom w łapy, jest trochę nie na miejscu. w opowiadaniu musi się coś dziać, a Ty stawiasz na takie kryminalne wydarzenia. całą sytuację napędza to, że Mikasa i jej paczka znajdują się na celowniku, więc gdyby siedziałą ciągle w domu i nic nie robiła ani nie dawała sobie czasem skopać dupy, to jaki sens miałoby to opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, a co do samego rozdziału, bo troche odbiegłam. Podobał mi się!
      ta sytuacja w mieszkaniu, do którego zaprowadził ją Deidara była momentami komiczna, napisałas ten rozdział jakośinaczej. Mikasa wypowiadała się luźniej ( w myślach) a jak zaczęła popierdzielać na czworaka po podłodze, to śmiechłam. tak samo, kiedy rzuciła Hatake posążek z delifnem. to jak na nią krzyczał też mnie bawiło.
      spotkanie Kiby wydawało się niepokojące i naprawdę martwię się o to, co ten chłopak robi. nie chcę, by któryś z głównych bohaterów umarł, poświęcając się w dobrej sprawie, bo wtedy to opowiadanie straci smaczek. tak mi się wydaje. w ogole nikogo nie zabijaj, no bo po co? sytuacja w mieszkaniu ciekawa, zastanawia mnie Sakumo i jego podejście do sprawy. są trzy opcje. albo nie chce się mieszać, albo coś planuje, albo tylko nam się wydaje, że to dobry człowiek.
      końcówka mnie rozbroiła. była stanowczo za krótka, ale z drugiej strony, gdybyś ją rozwlekła, to człowiek nie skończyłby czytać z takim "łotdefak?!"

      niecierpliwie czekam na nadchodzącą masakrę i trzymam kciuki, żeby nikt nie zginął, serio. bardzo boję się zakończenia tego bloga. nie łudzę się, że skońćzymy z sielanką.

      <# <3 <3

      Usuń
  7. Nie mam żadnego pomysłu na zakończenie tego bloga. Ciągle dokładasz nowe wątki, które kompletnie mieszają mi we łbie. Tak jak na początku uwielbiałam Mikasę, tak teraz jej nienawidzę. Niezdecydowana flądra. Już lepszy jest Levi, chociaż nie robi z siebie biedactwa, które przebłyskami bohaterstwa zmieszanego z czystym debilizmem, doprowadza do krwawej jatki, co najmniej raz w tygodniu. Biedny Kakashi. Tyle razy co Hatake dostał po mordzie w tym opowiadaniu to chyba w ciągu 400 odcinków Naruto nie dostał. Zawsze musi zastawiać dupsko by ratować gównianą Ackerman. Chuj jej w ucho.

    Nie wiem jak Ty to robisz, ale idealnie potrafisz wkomponować wątek słodkiego romansu do krwawego thrillera. Wszystkie momenty KibaxMikasa są genialne i przekochane. Nawet jakby powiedział do niej zwykłe "siema Mika" to i tak miałabym motylki w brzuchu. Sprawiłaś, że samo nazwisko "Inuzuka" sprawia, że jaram się jak głupia. Ogień w szopie, woda w piwnicy.

    Błagam, nie zabijaj wszystkich. W epilogu ma być ślub NaruHina, na którym ostatnią sceną będzie dzikie ruchejbl Ichirei z Kibą (Mikasa umrze.) gdzieś za zasłoną, na tarasie.

    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak napisałam wyżej, znowu się nie zgadzam.

      Usuń