“Wiem, że nie mam żadnych szans,
dlatego spróbuję jeszcze raz.”
~ Luxtorpeda
— Nie myśl o mnie, jedź — powiedziałam, prawie biegiem odprowadzając Hatake do głównego wyjścia z uczelni. — Zostanę i poczekam na twojego ojca, a potem wrócę do domu i tam na ciebie zaczekam.
— Dobrze. — Skinął zgodnie głową i pchnął szklane drzwi, lecz zatrzymał się w półkroku i na moment do mnie wrócił. — Obito miał dobrą ideę, ale nie najlepszy pomysł na jej wykonanie — mruknął, znacząco zerkając na moją dłoń. — Sam nie mogę w to uwierzyć, ale gdyby nie twój przyjazd tutaj i te wszystkie poronione akcje, bardzo możliwe, że dalej stalibyśmy w miejscu.
— Widzisz? Nawet ofiarom losu czasem się coś uda — wydusiłam przez zaciśnięte gardło. Jak bardzo nie staraliśmy się, żeby podejść do tego na spokojnie, i tak byliśmy przytłoczeni. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie zabrano naszych przyjaciół, ale wiedzieliśmy, że grozi im piekielne niebezpieczeństwo. — A teraz leć, rektora biorę na siebie — dodałam, machając w powietrzu pendrive’m.
Wypuścił z siebie szybki oddech i wybiegł przed budynek, pędząc prosto do auta. Stałam w miejscu, zaciskając usta i zastanawiałam się nad logicznym sposobem na wygraną. Niestety wszystkie alternatywy były albo zbyt płytkie, albo zbyt zuchwałe. To, co miało rozegrać się na uczelni, było czymś, nad czym nie mogłam przejąć panowania. Stałam się jedynie źródłem dowodu na to, że rektor był najprawdziwszym w świecie skurwielem, którego nie interesowało nic, prócz pieniędzy, a moją jedyną podporą była policja. I to właśnie oni musieli się tym zająć, bo w przeciwieństwie do bezprawia, z jakim działało Akatsuki, ktoś tak ważny jak rektor, nie mógł po prostu dostać w mordę i zostać skuty w kajdanki.
— Mikasa, jedziemy do waszego mieszkania.
Głos Naruto przebił się do mnie przez jakąś dziwną osłonę myśli. Dostrzegłam jedynie, jak wściekła Ichirei mnie wymija i wybiega na dziedziniec, a później moje spojrzenie skupiło się na zaczerwienionych oczach Hinaty.
— Uważajcie na siebie. Mogą polować na wszystkich — wydukałam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo oczywisty był ten fakt. Niemniej jednak pragnęłam podtrzymać ich wszystkich na duchu, bo mój leżał na ziemi i dyszał, jakby zaraz miał zdechnąć.
— I tak właśnie jest.
Zaskoczona przeniosłam wzrok za siebie i dostrzegłam Sasuke, który wpatrywał się w Naruto. Nie widziałam go od bardzo dawna i nawet zdążyłam zapomnieć o jego istnieniu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy poprzedniego wieczora również brał udział w odciągnięciu od nas Akatsuki.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał Uzumaki, sięgając do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej telefon i zaczął czegoś w nim szukać, po czym przyłożył urządzenie do ucha, wciąż oczekując odpowiedzi od bruneta. — Mówię do ciebie!
— Na każde z nas przypada jedno z nich. Doszli do wniosku, że mogą w końcu zrobić jakiś ruch i pozbyć się wszystkich niewygodnych ludzi. — Uchiha zakręcił na palcu kluczami od auta i zerknął na mnie, uśmiechając się przy tym głupkowato. — Ale nie zdają sobie sprawy, że właśnie na taki ruch czekaliśmy.
Mrugnął do mnie zawadiacko okiem, przez co moje wnętrzności powykręcały się ze zdenerwowania.
— Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że zaginęło już troje z nas?
— Wojna niesie ofiary — rzucił luźno i wzruszył ramionami. Widząc, jak bardzo rozwścieczył mnie tymi słowami, skinął Uzumakiemu głową, by poszli za nim i ostatni raz zerknął w tył. — Twój kochaś i brat to nie takie płotki, za jakie można ich mieć.
Przyjrzałam mu się w niezrozumieniu, przez chwilę gdybając, czy może cokolwiek wiedział o ich położeniu. Może tak na dobrą sprawę nikt ich nigdzie nie zabrał, tylko postanowili się gdzieś spotkać i omówić doskonały plan działania? Ale na co im była Mayako? Z geniusza i stratega miała właściwie tyle, co nic.
Spięłam się cała, widząc, jak pod uczelnię zajeżdża terenowy samochód Sakumo i trzy, towarzyszące mu radiowozy. Wzięłam głęboki wdech i wpatrywałam się w umundurowanych mężczyzn, czekając na ich przybycie. Hatake zatrzymał ich jednak gestem ręki, a sam zaczął gdzieś dzwonić; w tym samym momencie moja komórka poinformowała mnie o nadchodzącym połączeniu.
— Mikasa, wyjdź do mnie na moment.
Bez zastanowienia ruszyłam przed budynek, prosto w stronę policjantów. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że koczujący przed uczelnią studenci, z niesamowitym zainteresowaniem doglądali sytuacji; na całe szczęście było ich niewielu, bo na większości wydziałów trwały zajęcia.
— Przemyślałem to wszystko, o czym rozmawialiśmy rano i doszedłem do wniosku, że musimy cię z tego wycofać — oznajmił mi, kiedy stanął ze mną na uboczu.
— To znaczy? — spytałam spokojnie, wyciągając z kieszeni swojego pendrive’a, który zawierał skopiowane rzeczy z nośnika Hidana.
— Jeżeli pokażesz się z nami u rektora, to może namnożyć ci problemów, na które nie chcę cię, dziecko drogie, narażać. — Położył dłoń na moim ramieniu, a ja poczułam, jakby ktoś władował we mnie nowe pokłady sił. Ten niewielki gest, uśmiech i szczere spojrzenie, dodały mi otuchy, którą naprawdę zdążyłam stracić. — Pozostaniesz anonimowym świadkiem, a ja zupełnie wymażę cię z tej sprawy. Dobrze?
Byłam pewna, że moje oczy świecą się jak pięciozłotówki. Wcisnęłam mu w dłoń pendrive’a i odwróciłam się w stronę ulicy, próbując dojrzeć na elektronicznej tablicy, o której pojawi się mój autobus. Chciałam jak najszybciej dołączyć do Kakashiego i szukać z nim reszty.
— Mam zmyć się z uczelni?
— Jak najprędzej. — Mrugnął do mnie okiem, a ja tylko skinęłam głową i wystartowałam w kierunku przystanku, widząc, że mój transport właśnie tam się zbliżał.
Jedno miałam z głowy. Mogłam skupić się na najważniejszym.
***
— Macie wszystkie informacje i wiecie, co robić? — zapytałam pospiesznie, zakładając kurtkę.
Wrażenie dopracowanego planu działania sprawiało, że czułam się w tej sytuacji pewniej. Istniał jednak jeden mankament — nie miałam w sumie bladego pojęcia, co wiedział Kakashi, a przez telefon zapewnił mnie tylko, że wszystko będzie dobrze, o ile będziemy potrafili dobrze grać na czas.
— Nadal sądzę, że powinienem pojechać z wami… — Naruto stał w progu kuchni i taksował mnie niespokojnym spojrzeniem.
— Też tak uważam, ale to nie ja układałam plan — wymamrotałam, puszczając luźno ramiona w dół. — Dziś tańczę jak zagra mi Kakashi i sądzę, że to jedyne rozsądne wyjście. On wie co robi.
— Zdaję sobie z tego sprawę, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, co odwali Hidanowi. — Przez jego głos zaczęła przedzierać się najprawdziwsza złość. — Co, jeżeli was wszystkich pomorduje?
— Wtedy nas pomścicie.
Złapałam za klamkę drzwi wyjściowych i otworzyłam je z impetem, chcąc jak najszybciej zbiec na dół, do czekającego na mnie Hatake. W przejściu jednak pojawiła się niespodzianka, przez którą na moment zaparło mi dech.
— Yamanaka — syknęłam, zupełnie odruchowo chwytając w dłonie materiał jej bluzy. Obróciłam się z nią i uderzyłam dziewczyną o ścianę; za nic nie potrafiłam zapanować nad wściekłością, jaką wywołał jej widok. — Czego tu szukasz?
Naruto i Hinata nawet nie próbowali mnie powstrzymać. Przyglądali się nam w milczeniu; Uzumaki w końcu ruszył z miejsca i wyjrzał na korytarz, by sprawdzić, czy przypadkiem nikogo ze sobą nie przyprowadziła.
— Puść mnie, idiotko — wycedziła, dziwnie wykrzywiając twarz. Twarz, na której dopiero po chwili dostrzegłam potworne ślady pobicia. Widocznie ktoś przede mną również miał ochotę ją nieźle urządzić. — Mam dla was kilka informacji.
— Wiesz, gdzie mam twoją pomoc, prawda? — Puściłam ją i cofnęłam się o krok, obdarowując blondynkę nienawistnym spojrzeniem. Nie wierzyłam w to, że chciała bawić się w naszego sprzymierzeńca. — Wynoś się z naszego mieszkania.
— Obito od samego początku chciał rozbić Akatsuki od wewnątrz… — wyszeptała, w ogóle nie zważając na to, co do niej mówiłam. Objęła się ramionami i wbiła wzrok w podłogę. — Trochę się w tym wszystkim jednak pogubił… Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Sakura tylko udawała sojuszniczkę.
— Jak już masz zajmować mój czas, to powiedz coś, czego się nie domyśliłam.
Nienawidziłam jej. Nie interesowało mnie to, czy przyszła powiedzieć prawdę, czy namieszać nam w głowach. Nie miałam zamiaru jej ufać, a to, jak wyzywająco na mnie patrzyła, tylko dokarmiało moje zdenerwowanie. Rąbnęłam otwartą dłonią o ścianę, tuż przy jej pustym, zakutym łbie i miałam ochotę napluć w twarz.
— Hidan zabrał twojego brata i Mayako do tego hangaru w lesie… — Odwróciła wzrok, jakby nieco skruszona. — Tam, gdzie zabraliśmy ciebie.
Prychnęłam głośno i kiedy miałam już zamiar wywalić ją z mieszkania, na korytarzu pojawił się Hatake. Wlepiła w niego swój wzrok, a on niekoniecznie wiedział, co się właściwie działo.
— Możesz mi nie wierzyć… — wyszeptała, odwracając głowę w moją stronę. — Ale miej na uwadze to, że oboje zginą, jeśli nic nie zrobisz.
Popatrzyłam na Hatake, który z uchylonymi ustami przyglądał się dziewczynie.
— Zatrzymajcie ją przy sobie i nie pozwólcie się oddalać, dopóki nie wrócimy. — Kakashi zrobił krok do przodu i chwycił mnie za kurtkę, brutalnie wyszarpując z mieszkania. — W razie kłopotów, dzwońcie po mojego ojca.
Rzucił Uzumakiemu zwiniętą w kulkę kartkę, którą blondyn pośpiesznie rozwinął. Widziałam, że nie znajdował się na nim tylko i wyłącznie numer do Sakumo, ale nie miałam czasu na zadawanie pytań.
— Dzwoniłem do Itachiego i Madary — rzucił pośpiesznie, kiedy wskoczyliśmy do windy. — Oboje wpadli w taki szał, że natychmiast udali się w teren…
Nie dziwiło mnie to. Odwet za naszych bliskich był czymś nieodwołalnym.
— Wierzysz jej? — mruknęłam, gdy jakąś minutę później siedzieliśmy już w aucie Hatake.
— Nie muszę — odparł i wskazał kciukiem na tylne siedzenia auta, gdzie leżał włączony laptop i kilka elektronicznych sprzętów, których zastosowania nie znałam. — Namierzyłem komórkę Mayako i Leviego. Prawdopodobnie im je zabrali i wyrzucili po drodze, która prowadzi do tamtego miejsca.
— To pułapka, prawda? — Zapięłam pas i zamrugałam kilka razy oczyma, w jakimś nienaturalnym odruchu.
— Nie mam pewności — odrzekł, wjeżdżając na obwodnicę, która miała nas wyprowadzić właśnie w tamtym kierunku. — Ze wszystkich informacji, jakie zdołałem zebrać, wychodzi na to, że większość Akatsuki znajduje się w Londynie. Hidan myślał, że jeżeli naśle na każde z nas swojego człowieka, to będzie miał przewagę. Od dawna spodziewaliśmy się, że to się stanie.
— Chcesz mi powiedzieć, że mimo wszystko jesteśmy krok przed nimi?
— Siedmiu członków siedzi już w areszcie — prychnął, kręcąc głową. — Madara zwinął trzech na raz.
Choć miałam ochotę się roześmiać, dopadło mnie wrażenie, że to zupełnie niemożliwe. Moja twarz była sztywna, skóra dziwnie ściągnięta, cierpka, odrętwiała. Powoli docierało do mnie, że szliśmy na wojnę, a jej powodzenie zależało tylko i wyłącznie od tego, czy damy się pokonać Hidanowi.
— Wiesz, dlaczego tak bardzo go nienawidzę? — mruknął nagle. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem, nie mając pojęcia o kim mówił. — Hidan… To on wywołał pożar w moim domu. Levi cię nie okłamał, po prostu mu tego nie powiedziałem. Ale teraz sama już rozumiesz, dlaczego mój ojciec i ja, jesteśmy tak cholernie w to wszystko zaangażowani. Pozbawił nas rodziny… przez to tata wpadł w obsesję.
Przeszły mnie okropne dreszcze i poczułam na sobie nieco przytłaczający ciężar. Zwierzył mi się z czegoś, o czym nie wiedział nawet jego najlepszy przyjaciel. Jednocześnie nie mogłam objąć rozumem tego, jak bardzo złym człowiekiem był przywódca Akatsuki.
— Tata został odsunięty na jakiś czas od sprawy — kontynuował — i prowadził śledztwo na własną rękę. Kombinował, szukał, poświęcał się pod presją tego, że może zostać wylany z pracy. Dlatego tak wiele postronnych osób zostało w to wciągniętych. W tym mój kuzyn, Yahiko i jego dziewczyna, Konan.
— W życiu nie pomyślałabym, że jesteście rodziną…
— Bo od dwóch lat właściwie nią nie byliśmy. Yahiko tak bardzo zaangażował się w to wszystko, że postanowił kompletnie poświęcić się dla sprawy. Musieliśmy się wzajemnie wyeliminować z życia, aby nikt z Akatsuki nie doszedł do tego, że coś nas łączy. Choć było to strasznie bolesne, gdyby nie oni… Nas mogłoby już nie być. A twój brat? — Zerknął na mnie i zaśmiał się krótko. — Nawet nie pamiętam, jak on się w to wszystko uwikłał. Chyba po prostu wdał się z nimi w jakiś konflikt, a ja uświadomiłem go w tym, jak bardzo spieprzył sobie życie.
— A potem wbiłam się w to wszystko jeszcze ja…
— Dokładnie. I strasznie namieszałaś. Ale tak jak wspomniałem rano… gdyby nie ty, nadal stalibyśmy w miejscu. Byłaś jak taka iskra, która dała zapłon całej tej sytuacji. Wyszliśmy z cienia, mój ojciec przedstawił zebrane dowody i dzięki temu sprawa Akatsuki ponownie znalazła się na wierzchu, a on może działać.
Oparłam potylicę o wezgłowie i zamknęłam oczy, chcąc uspokoić oddech. Hatake włączył się istny słowotok i wiedziałam, że mówił to wszystko, chcąc jakoś zniwelować swoje zdenerwowanie, ale jednak im więcej informacji od niego przyswajałam, tym bardziej mnie to przytłaczało.
— Mamy ogon — mruknął cicho. Przestraszona spojrzałam w boczne lusterko i niemalże natychmiast rozpoznałam auto, jak i kierowcę. — Co ona wyprawia?
— Powiedziała, że tego tak nie zostawi — odparłam, mając wrażenie, że determinacja Ichirei przebijała się aż do mnie. — Dziwisz jej się? Kejża leży w szpitalu w ciężkim stanie, a Mayako zniknęła.
— Wszystko rozumiem — mruknął — problem w tym, że nie znam jej możliwości i nie wiem…
— Ale ja je znam, więc niech moja wiedza ci wystarczy.
Wjechaliśmy na trasę, która powoli wprowadzała nas w gęsty las. Miałam wrażenie, że serce podeszło mi do gardła; dłonie niemiłosiernie się pociły, a wokół krtani wciąż zaciskała się jakaś niewidzialna siła, przed którą nie potrafiłam się bronić. Ilekroć nie spojrzałam na Kakashiego, w nadziei, że jego odważna postawa doda mi sił, widziałam w nim tylko zwykłego chłopaka, który tak samo jak ja, cholernie się bał.
Każdy jeden, nieprawidłowy ruch mógł doprowadzić do tragedii, a tych i tak było wystarczająco wiele.
— Jakie zadanie powierzyłeś Naruto? — szepnęłam, czując, że jesteśmy coraz bliżej celu.
— Ma wszystkich zebrać — wyszeptał — dosłownie wszystkich w jednym miejscu. Mają siedzieć w szpitalu, w którym leży Kejża i jej pilnować. Sami również będą bezpieczniejsi, bo ojciec przydzielił tam kilka patroli po konsultacji ze mną.
Skinęłam tylko głową; zjechał na wyboistą drogę, a Tennotsukai zrobiła to samo. Zatrzymał auto dopiero jakiś kilometr od głównej ulicy. Kazał wyjąć ze schowka broń, a ja tym razem nie miałam ku temu oporów. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę Ichirei, która wyskoczyła ze swojej maszyny i prędko do nas podeszła.
— Wybaczcie, nie potrafiłam inaczej — rzuciła na wydechu, nie chcąc nawet spojrzeć w stronę Hatake.
— Póki nie będziesz robić nic pochopnie, to nawet lepiej, że z nami będziesz — odparł, zabierając ode mnie pistolet. — Trzymajcie się przez cały czas za mną i nie wychylajcie, nie pyskujcie, nie róbcie nic gwałtownego. Hidan jest nieobliczalny. Nawet nie pomyśli o tym, kiedy was zabić; on po prostu strzeli.
Wzięłam głęboki wdech i ostatni raz popatrzyłam w czyste jak łza niebo. Miałam dziwne wrażenie, że jego błękit był jakiś inny, niż zazwyczaj; agresywny, niespokojny. Ale mimo to, nadal przejrzysty, bez najmniejszej smugi. Świat się ze mną żegna.
Podeszliśmy spokojnie pod budynek, gdzie znajdowało się dosłownie jedno auto. Dookoła było cicho, jak w jakimś starożytnym grobowcu, do którego wlazłby jedynie głupiec. Rozejrzeliśmy się dookoła i w końcu razem z Ichirei podążyłyśmy za Kakashim do wejścia. Subtelnie wślizgnęliśmy się na korytarz, gdzie żałośnie wyły podmuchy chłodnego wiatru, a piach chrzęścił pod naszymi butami. Oddychałam głęboko, uparcie wpatrując się w szerokie plecy chłopaka, który raptowanie się zatrzymał. Zrobiłyśmy to samo, czekając na jakikolwiek sygnał, gdy nagle cały budynek wypełnił się hukiem wystrzału z broni.
Zamarłam, zrobiło mi się niewyobrażalnie zimno i tak samo jak reszta, przestałam zważać na cokolwiek. Porwaliśmy się galopem do centrum opuszczonych ruin i z przerażeniem wpatrywaliśmy się w rosnącą plamę krwi, która powoli rozpływała się pod ciałem Daidary. Trzymał dłoń na postrzelonym boku i siarczyście klął pod nosem, starając się odczołgać jak najdalej.
— Tak kończą nieposłuszne pieski, Obito — warknął Hidan, który przesunął lufę broni w kierunku bruneta.
Wyjrzałam zza ściany, zaciskając zęby. Mayako siedziała pod roztrzaskanym oknem i kurczowo trzymała za zakrwawione ramię; miała obitą twarz, była brudna i cholernie wyczerpana. Mimo swojego stanu, wyraźnie poświęcała całą swoją uwagę Leviemu, którego nieudolnie próbowała wciągnąć chociaż po części na własne nogi. Nie miałam pojęcia czy był żywy; za to jego biała jak mleko skóra nie wytwarzała w mojej głowie żadnych dobrych myśli.
— Kakashi… — wyszeptałam, lecz kiedy odwróciłam głowę w stronę chłopaka, aż mi się w niej zakręciło. Stał z wyciągniętymi przed siebie ramionami i celował w naszego wroga. Zaczął powoli przesuwać się w stronę tamtego zbiorowiska.
— Gdy ściągnę na siebie jego uwagę, idźcie pomóc Mayako i Leviemu.
— Kakashi — warknęłam, chwytając go za kurtkę. — Jesteś pewny tego, co właściwie robisz?
— Nie mam pojęcia, co robię — syknął, wyrywając mi się. — Po prostu działam na czas i chcę, aby przeżyło jak najwięcej osób.
Z uwagą obserwowałam, jak chłopak wychodzi do wielkiego pomieszczenia, a Hidan zauważa go dopiero po kilku sekundach. Mimo to, nie poruszył się i wciąż celował w Uchihę, jedynie przyozdabiając twarz dziwnym, nienormalnym wręcz uśmiechem.
— Hidan, odłóż broń — mruknął Hatake, powoli stąpając w jego kierunku.
Fiołkowe oczy zwróciły się ku mnie i Ichirei, zaraz po tym, wyszłyśmy z cienia. Powoli, nad wyraz ostrożnie zaczęłyśmy przemieszczać się w stronę blondynki, która coraz ciężej oddychała.
— Wszystko okay? — Tennotsukai poklepała lekko policzek Okanao. — Pało faraońska, popatrz na mnie!
— Obiecaj, że jeżeli ja to wszystko, kurwa mać, przeżyję, to zabierzesz mnie na dobre sushi — wymamrotała, kiedy jej głowa co chwilę osuwała się w dół. — Obiecujesz?
— Obiecuję, tylko mi tu nie schodź! — Ichirei potrząsnęła dziewczyną i zacisnęła powieki. — Nie możesz, słyszysz? Kushina walczy o życie w szpitalu, więc ty też weź się w garść. Jak poumieracie, to oddam was kotom na pożarcie, przysięgam!
Przyglądałam się bratu; sprawdziłam puls i jeszcze bardziej się zmartwiłam, bo był naprawdę słaby. Zdjęłam z siebie kurtkę i bluzę, zaczęłam opatulać jego zmarznięte ciało i modlić się, by jeszcze trochę wytrzymał. Skontrolowałam, czy szwy przypadkiem nie popękały, ale były całe. Niepokoiły mnie jego usta i zęby, zabarwione sporą ilością krwi.
— Dostał kilka razy w twarz — wyszeptała cicho Okanao. — Gdy próbowałam go powstrzymać, to i mi się oberwało, ale przynajmniej dał mu spokój.
— Jest ich tutaj więcej? — zapytałam, obserwując jak Tennotsukai dogląda ran dziewczyny.
— Twojego brata i mnie przywiózł tutaj Deidara. — Zakasłała kilka razy, z przerażeniem spoglądając na scenę, która rozgrywała się tuż za moimi plecami. — Obito już tutaj był, tak samo jak Hidan. Rozglądałam się, nasłuchiwałam. Starałam się zerkać w każdy kąt tego gównianego budynku, ale nic nie dostrzegłam.
— Ej, Ackerman!
Odwróciłam głowię i zainstalowałam wzrok w fioletowych oczach, które wpatrywały się we mnie ze zniecierpliwieniem. Dźwignęłam się na nogi i czując wszechobecny chłód, zrobiłam kilka kroków w jego stronę.
— Wydaje mi się, czy może masz coś mojego? — wycedził, nieustannie celując do Obito, który klęczał na nierównym betonie. — Ten gnojek Uchiha twierdzi, że go od ciebie zabrał i zniszczył, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
— Może i mam — odparłam, zaciskając pięści. Sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni i wyciągnęłam z nich pendrive’a. — O ile myślimy o tym samym.
Momentalnie zatoczył ramieniem łuk, a ja wiedziałam, że gdyby nacisnął spust, kula wbiłaby mi się między oczy. Nawet nie drgnęłam i wciąż mierzyłam się z nim spojrzeniami.
— Jeżeli mnie zabijesz, będziesz w kropce… — mruknęłam i upuściłam urządzenie na ziemię, po czym z całych sił uderzyłam w nie piętą, miażdżąc na drobne kawałeczki. Powtórzyłam ruch kilkukrotnie i podniosłam na niego wzrok; rozwścieczona, pomarszczona twarz kipiała złością. — Wszystko jest tu — mruknęłam, stukając palcem w skroń — nadal chcesz mnie zabić?
— Wiesz — prychnął, śmiejąc się przy tym — od jakiegoś czasu myślałem, że nie będzie na tym świecie nikogo, kto zajdzie mi za skórę bardziej niż Hatake, czy twój brat. — Opuścił luźno ramię i pokręcił głową, rozglądając się po przestronnym, pomieszczeniu. Nawet na moment nie traciłam czujności, nie mogąc już więcej nabrać się na jakieś durne zagrywki. — Ale pojawiłaś się ty, mała gówniaro. I naprawdę strasznie namieszałaś. A ja będę musiał cię ukarać.
Ukradkiem zerknęłam na Obito; ten moment pozwolił mi zaakceptować myśl, że chłopak był po naszej stronie. Szybkim ruchem głowy wskazał mi coś za plecami, a gdy tylko zwróciłam się w tamtym kierunku, struchlałam. Tuż za zaaferowaną Ichirei stała Sakura, dzierżąca w dłoni nóż; dziewczyna się trzęsła, była brudna i miała najgorsze zamiary, na jakie było ją w ogóle stać. Tennotsukai jej nie widziała, bo z całych sił starała się utrzymywać Mayako w stanie jakiejkolwiek przytomności.
Zdążyłam może zrobić pół kroku, kiedy wystrzelona kula odbiła się od betonu tuż pod moją stopą. Przestraszona pisnęłam, odskakując na bok. Deidara poderwał się z ziemi i chwycił mnie mocno, chcąc powstrzymać od ataku. Byłam jednak zbyt zdeterminowana i nie dałam się stłamsić; wzięłam głęboki wdech, by następnie dać blondynce ostrzegawczy znak i nieco rozproszyć Haruno.
— Ichi!
Tylko prześlizgnęła po mnie wzrokiem i w ułamku sekundy wykręciła jakoś ciało, jednocześnie podcinając nogi tej głupiej lafiryndzie. Gdy runęła na ziemię, Tennotsukai zwinnie opadła kolanem na jej brzuch i bez żadnego patyczkowania się, pozbawiła ją przytomności jednym, porządnym ciosem w twarz.
— Znaj swoje miejsce, suko! — ryknęła, odrzucając do tyłu włosy.
I choć przez krótką chwilę myślałam, że mamy przewagę, sytuacja znowu obróciła się na naszą niekorzyść. Ja zostałam usidłana, a Hidan skorzystał z okazji, kiedy Hatake nie do końca wiedział, co się dzieje; uderzył dłonią w jego przedramię, przez co mój sojusznik został pozbawiony broni. Gdy zaczęli się szarpać, przez chwilę miałam w głowie przerażającą pustkę i zero szans na wymyślenie jakiegokolwiek planu. Kiedy zlokalizowałam leżącego na ziemi gnata, otrzymałam nowe siły.
Zamachnęłam się i wpakowałam pięść w ranę mojego oponenta, następnie uderzając łokciem w jego twarz. Kiedy mnie puścił i zatoczył się lekko do tyłu, pchnęłam go i bez namysłu popędziłam w stronę pistoletu, próbując nie oberwać jakimś rykoszetem od szarpiących się mężczyzn. Chwyciłam go i odskoczyłam na bezpieczną odległość, po czym doskoczyłam do Obito.
— Wszystko okay? — mruknęłam, oglądając go. Przykucnęłam przed nim i z niesmakiem otaksowałam pobitą twarz. — Dlaczego na nas nie zaczekałeś? Wiedziałeś, że ci pomożemy…
— Narobiłem w życiu zbyt wiele szkód, by teraz oczekiwać pomocy od kogokolwiek… — wybełkotał, zamykając spuchnięte, sine powieki.
— Po prostu zbłądziłeś… — Pomogłam mu się podnieść i chciałam jakoś z nim przejść w stronę Ichirei; wydawało mi się, że zebranie wszystkich rannych w jednym miejscu było całkiem dobrą ideą i nawet nie brałam pod uwagę tego, że ułatwiałam w ten sposób odstrzelenie nas wszystkich. — A ludzie powinni sobie przebaczać, rozumiesz?
— Mikasa!
Wrzask Kakashiego przeszył mnie dosłownie na wskroś; zdążyłam tylko odwrócić głowę, żeby dostrzec, jak Hatake leży na ziemi, a Hidan celuje prosto w nas.
Przepraszam.
Zacisnęłam zęby, chcąc ostatni raz spojrzeć w kierunku brata; patrzył na mnie nieprzytomnie, a w tym spojrzeniu dostrzegałam tylko swoisty żal. Gdzieś w głowie rozległ się jego głos, pretensja o to, że mogłam zostać w domu. Mogłam zostać w Newcastle. Mogłam żyć normalnie.
Naprawdę przepraszam.
Huk wystrzału rozdarł się po budynku po raz kolejny, lecz tym razem wydawał mi się być dużo bardziej drażniący, niż poprzednie.
Poczułam dziwne szarpnięcie, poplątały mi się nogi, a przed oczami istniała tylko bezkresna ciemność. Tępe odrętwienie przejęło okolice mojego barku, a ciężar czyjegoś ciała pchnął mnie na ziemię. Gdy tylko wzięłam głośny haust powietrza i zebrałam się na to, by uchylić powieki, to nieprzyjemne uczucie wezbrało na sile, zmuszając mnie do wrzasku.
Słyszałam jak wykrzykiwali nasz imiona; moje i Obito.
Jak poparzona spróbowałam unieść górą partię ciała, żeby tylko dojrzeć, co się wokół mnie działo; z całych sił pragnęłam nie zobaczyć właśnie tego.
— Obito — jęknęłam, przewracając się na brzuch. Piorunujący ból ramienia sprawiał mi trudności w poruszaniu się i nawet adrenalina nie potrafiła tego zniwelować. — Obito!
Czołgałam się do niego, próbując wznieść się przynajmniej na kolana. Z przerażeniem obserwowałam, jak krztusił się krwią i nieustannie powtarzałam jego imię; nie był mi przecież bliski… Gorzej! Uważałam go za swojego wroga, a teraz nie potrafiłam znieść tej chorej niemocy, kiedy konał na moich oczach. Osłonił mnie, cholerny sukinsyn!
— Coś ty zrobił — pisnęłam, próbując uciskać jego ranę. Dławiłam się łzami, wiedząc, że już mu nie pomogę. — Coś ty, kurwa jego mać, najlepszego zrobił?!
— Obito!
Popatrzyłam na Kakashiego, który moment wcześniej uderzył w kark Hidana, ogłuszając go przy tym. Doskoczył do nas i runął na ziemię tuż obok, tak samo jak ja, babrząc się w krwi Uchihy. Kula przeleciała przez jego ciało i zatrzymała się w moim, sprawiając, iż moje kończyny zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
— Przynajmniej odpokutowałem to, co zrobiłem ci tutaj tamtego dnia… — Jucha wylewała się z jego ust; spływała po policzkach, szyi. Drążyła ścieżki, po których powoli pełzała śmierć.
Opadłam tyłkiem na stopy i zawyłam głośno, resztkami sił dociskając dłońmi krwawiący otwór. Spoglądałam to na niego, to na Hatake, w którego oczach mieniły się łzy. Nie mogłam uwierzyć, że znowu traciliśmy kogoś względnie bliskiego. Nie mogłam uwierzyć, że ludzie są tak głupi, tak bardzo skorzy do poświęceń.
— Zabiłem Rin, Kakashi… Zabiłem ją — szeptał, kaszląc przy tym chrapliwie. — Popełniłem niewybaczalną zbrodnię…
— Zamknij się — warknął chłopak, podtrzymując jego głowę. — Zamknij się, błagam cię… Po prostu spróbuj mi tu nie umierać!
— Nie proszę cię o wybaczenie… Ale zaopiekuj się nią… — Hatake cofnął głowę i kręcił nią w niezrozumieniu. — Proszę cię…
Wpatrywałam się w nich, wyjąc coraz głośniej. Gdzieś wewnątrz mnie tliła się nadzieja na to, że cała ta sytuacja była tylko durnym koszmarem, ale przez pobyt tutaj… Przestałam już szukać granicy pomiędzy sennymi marami a rzeczywistością.
— Zaopiekuj się Ino. — Oboje zamarliśmy, wpatrując się w jego twarz. — Zaopiekuj się nimi, Kakashi…
Jego usta zastygły w bezruchu. Hatake zaczął nim potrząsać, stękając przy tym z zaciśniętymi zębami. Wrzasnął raz, drugi, trzeci… Zabrałam brudne ręce, by sprawdzić, czy puls był jeszcze wyczuwalny. Jedyne co mogłam zrobić, to pokręcić żałośnie głową, kiedy Kakashi odchylił się do tyłu.
— Ka… — stęknęłam, chwytając się za ramię. Czułam się coraz słabsza; kula uwierała mnie boleśnie, przyprawiając kości o promieniujący ból. — Dlaczego to zrobił, Kakashi…
— Od dawna nie chciał żyć — wyszeptał chrapliwie, zamykając jego powieki. — W końcu spełnił swoje życzenie.
Odchyliłam do tyłu głowę, czując, jak przeciąża całe moje ciało. Nim jednak runęłam w tył, chłopak chwycił mnie za bluzkę i pociągnął gwałtownie w swoją stronę; nasze głowy się zderzyły, a jego pociemniałe oczy wpatrywały się prosto w moje.
— Nie pozwólmy, by to poszło na marne.
Skinęłam tylko głową. Przytrzymując własną ranę, z utkwionym w spokojną twarz Obito wzrokiem, dźwignęłam się jakoś na nogi. Niepewnie spojrzałam w stronę Ichirei i z przerażeniem zarejestrowałam, że Haruno zniknęła.
Kiedy usłyszałam chrzęst piachu, mój słuch nagle się wyostrzył. Mimo rwącego bólu, zwróciłam się prędko za siebie i gdy tylko dojrzałam, że Sakura przymierza się do wbicia noża w plecy Kakashiego — zamarłam. Deidara ponownie chwycił moje ciało, jednak czułam, że walczył z nami resztkami sił; mogłam mu uciec i taki miałam zamiar. Dziewczyna właśnie miała zwieńczyć swój plan, ale gdzieś w głębi mnie rozdarły się wrzaski Samuela, którymi dręczył mnie na wszystkich wspólnych treningach.
Broń się, rań, upadaj. Ale nie daj się pokonać, choćby nie wiem co, rozumiesz?
Nie zważając na to, czy Kakashi poczuje jakikolwiek dyskomfort, kopnęłam go z całych sił w bark. Chłopak poleciał do tyłu, przewracając przy tym Haruno na ziemię, a ja runęłam w dół razem z Deidarą. Odbiłam się od niego, kiedy Sakura zaczęła wymachiwać nożem i była bliska poharatania nim twarzy mojego sojusznika. Przetoczyłam się po ciele zdezorientowanego Hatake i bez jakiegokolwiek namysłu chwyciłam ostrze w dłoń rannego ramienia, które zalało się po chwili gorącą cieczą.
— Znowu mi przeszkadzasz — wycedziła, kiedy odsunęła drżące łapska od mojej ręki. Przez ból nie potrafiłam nawet wydać z siebie najcichszego dźwięku; dosłownie zaparło mi oddech, jednak widząc, jak podnosi się na nogi, zrobiłam to samo. — Wykończę cię raz na zawsze.
Zacisnęłam powieki i zęby, a kiedy tylko postawiła krok w moją stronę, z impetem pochyliłam się do przodu, uderzając w jej wielkie czoło głową. Zatoczyłyśmy się i obie z powrotem okupowałyśmy beton.
— Załatw Hidana! — ryknęłam, kiedy Kakashi próbował pokusić się o pomoc. — Wezmę ich na siebie, tylko skończ w końcu to wszystko!
W towarzystwie jęków i bólu, próbowałam się dostać do skołowanej Haruno i jakoś ją uziemić, by tylko nie wtrącała się pomiędzy Hatake i naszego głównego wroga, który postanowił na nas natrzeć. Gdzieś w tle słyszałam krzyki Ichirei, która zaczęła panikować, kiedy Okanao całkowicie jej odleciała. Modliłam się wyłącznie o to, by nie próbowała nam pomóc. Była potencjalnie jedyną osobą, która miała przeżyć, a przecież ktoś musiał opowiedzieć, co właściwie miało tam miejsce.
Praktycznie nie byłam już w stanie się ruszać i ostatnim sposobem, jakim radziłam sobie z Haruno, było najzwyklejsze leżenie na niej, kiedy próbowała się spode mnie wydostać. Choć jej stan nijak miał się do mojego, wiedziałam, że była wyczerpana. Nie miałam pojęcia przez co przeszła przed pojawieniem się tutaj, ale wyglądała jak duch. Za to Deidara nie był w stanie zrobić już zupełnie nic. Leżał na ziemi i ciężko oddychał, dając mi tym samym większe szanse na wygraną.
Wciąż obserwowałam, poczynania Hatake; ich walka była na zupełnie innym poziomie. Choć od jakiegoś czasu wydawało mi się, że byłam jedyną osobą, która ćwiczyła jakąkolwiek sztukę walki, po czasie okazało się, że nie tylko ja to potrafię. Każde z nas miało jakieś ukryte talenty bojowe i taktyki. No, prócz Mayako; ona tylko tłukła z całych sił, bez najmniejszego namysłu, a że była zwykłym dzieckiem szczęścia, jakoś udawało jej się ratować własny tyłek.
— Zdechnij w końcu! — Przestraszona wbiłam spojrzenie w Hidana, który dosłownie przerzucił Hatake przez swoje ramię. Gdy ten runął na ziemię, wróg z całych sił kopnął go w brzuch.
W tej samej chwili Sakura zrzuciła mnie z siebie i nieporadnie poderwała się na nogi. Próbowałam wstać, ale niemalże całkowicie straciłam władanie nad kończynami, a obraz zaczynał się coraz bardziej rozmazywać. Utkwiona w ciele kula w minimalny sposób tamowała krwotok, jednak sporo krwi straciłam przez ranę w dłoni.
Ku mojemu zaskoczeniu, Haruno nie zainterweniowała w walce mężczyzn; chciała uciec, byłam tego pewna… Przynajmniej dopóki Hidan nie wycelował w nią i nie wystrzelił.
— Jezu — syknęłam, zaciskając na moment powieki.
Bez znaczenia było to, że jej nienawidziłam. W budynku roiło się od trupów, a naprawdę miałam dość patrzenia na cierpienie, na ból, na krew, na śmierć. W tym pieprzonym, opuszczonym hangarze znajdowało się istne pandemonium, a ja tkwiłam w jego centrum, zupełnie bezradna, nie potrafiąca w żaden sposób zmierzyć się z tymi wszystkimi demonami.
Dziewczyna upadła na ziemię i zaczęła wrzeszczeć, w panice zaciskając dłonie na postrzelonej łydce; nie chciał jej zabić. Gdyby tak było, zrobiłby to skuteczniej.
— Leż tam, jeszcze mi się przydasz — warknął i przeniósł rozgniewany wzrok na Kakashiego, który ostatkiem woli, próbował się od niego jakoś oddalić.
Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu wcześniej utraconej broni. Zlokalizowałam ją całkiem niedaleko; musiałam ją upuścić, kiedy Hidan nas postrzelił. Niewiele myśląc, próbując zebrać w sobie resztki sił, zaczęłam się do niej czołgać. W myślach powtarzałam sobie, że nie ważne co będę musiała zrobić, jedynym sposobem na zakończenie wszystkiego, było zabicie tego człowieka.
Był machiną napędową, która dowodziła szwadronami bezlitosnych zabójców. Przez głowę przewijały mi się wspomnienia, jakie nawiązywały do Akatsuki. Każde natknięcie się na tych ludzi, opowieści bliskich, wszystkie krzywdy, jakie ci ludzie wyrządzili innym. Im dłużej siedziało to w mojej głowie, tym większy obszar myśli zajmowała chęć zabójstwa. Szanse na powodzenie były naprawdę nikłe, ale nie mogłam się poddać.
— Mikasa! — Ichirei poderwała się na nogi, gdy tylko moja dłoń sięgnęła pistoletu.
Zacisnęłam palce zdrowej ręki na jego rękojeści i zamarłam, słysząc kolejny wystrzał. Pomyślałam tylko o jednym i nie potrafiłam nawet odwrócić za siebie głowy, z góry zakładając, że właśnie odebrano mi kolejną bliską osobę. Patrzyłam nieprzytomnie na sparaliżowana dziewczynę, która nagle upadła na ziemię i zwinęła się w kłębek, kiedy następna kula przeleciała tuż nad jej głową.
— Kakashi! — wrzasnęłam w niemocy, odbezpieczając broń i nieporadnie przewróciłam się na plecy, gotowa do oddania strzału, mając nadzieję, że nim to zrobię, zobaczę za sobą właśnie jego.
Gdy tylko ulokowałam wzrok w przerażających, fiołkowych oczach, struchlałam. Kopnął moje dłonie, sprawiając, że nacisnęłam spust i upuściłam broń. Jakimś chorym cudem pocisk drasnął jego bok, jeszcze bardziej go rozwścieczając. Bez patyczkowania się chwycił mnie za włosy i szarpnął z całych sił, przejmując nad tym wszystkim zupełną kontrolę.
— Nie tym razem księżniczko, nie tym razem — zaśmiał się gardłowo, celując do Tennotsukai. — Jesteś całkiem ładna i zwinna, mogłabyś mi się przydać. Ale niestety, muszę cię zabić.
— Mikasa — szepnęła, dociskając do uszu dłonie.
Z otwartymi z wycieńczenia ustami, spoglądałam na nią kątem oka. Pragnęłam, by się stamtąd wydostała, jakoś uciekła. Ale nie potrafiłam wykrztusić z siebie już żadnego słowa, a moje oddechy stawały się tylko coraz cięższe i płytsze. Przez przełyk wydostały się śladowe ilości treści żołądka, wypływających z mojego gardła i spłynęły po szyi, obrzydzając mnie swoim ostrym zapachem. Przeniosłam nieprzytomny wzrok na Kakashiego, który leżał na ziemi i nawet się nie ruszał.
— I tak właśnie skończy się wasza historia, Ackerman — wyszeptał, lekko się nade mną pochylając. Wciąż mocno zaciskał palce na włosach i przyłożył lodowatą stal do mojej brody. — Zniszczyłaś wszystkie moje plany. Przez ciebie straciłem tak wielu ludzi!
Pchnął mnie na ziemię i kopnął w żebra, wbijając w nie czubek buta. Powoli traciłam świadomość; przez chwilę pragnęłam, żeby mnie w końcu zabił, ale wiedziałam, jak bardzo pragnął się nade mną znęcać.
— Mikasa… — Głos, który usłyszałam, sprowadził mnie na moment na ziemię. — Pamiętaj, co ci zawsze powtarzałem…
Krztusiłam się, leżąc na lodowatym betonie i powoli konając; nie chciało mi się wierzyć w to, że brat do mnie mówił. Wmawiałam sobie, że moja psychika powoli się zatracała, a umysł przejmowały jakieś majaki.
Hidan rzucił pistolet na ziemię, nogą przewrócił moje wiotkie ciało na plecy i zaśmiał się głośno, patrząc w stronę Rivaia. Nagle zaczął się oddalać.
— Nie zastrzelę cię — wyszeptał, idąc w stronę Haruno, która w przerażeniu próbowała się czołgać. Pchnął ją na bok i podniósł z ziemi zakrwawiony nóż; z szerokim uśmiechem otarł go o spodnie i zaczął z powrotem iść w moim kierunku. — Wiesz dlaczego zarżnięto twoich rodziców? — mruknął, ponownie chwytając moje włosy.
Oderwał mnie od ziemi i prawie podniósł na nogi, jednak przez brak sił, natychmiast się pode mną ugięły. Przystawił ostrze do mojego gardła i zerknął w stronę Hatake, który się poruszył. Przez chwilę pomyślałam, że jest dla nas jakakolwiek nadzieja, ale widząc, że Kakashi jest w stanie tylko poruszać głową, stwierdziłam, że nasz los został przesądzony.
— Twój tatuś zadarł z nie tymi ludźmi, co trzeba. — Wstrzymałam oddech i otworzyłam szerzej powieki, w głowie dopowiadając sobie alternatywną resztę. — Dlatego mój ukochany braciszek się zdenerwował i poszedł was pozabijać.
Nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie potrafiłam przyjąć do wiadomości jego słów, które mnie otrzeźwiły. Choć te bydlaki tkwiły w więzieniu z wyrokiem dożywocia, tacy sami ludzie jak oni wciąż chodzili po ziemi, a ich niedokończone dzieło właśnie miało się ziścić. W życiu nie pomyślałabym, że coś takiego może się jeszcze stać.
— Gdy go odwiedziłem, opowiadał mi, jak wspaniale rżnęło mu się twoją matkę.
Zadrżałam i szarpnęłam się, coraz głośniej wyjąc. Nic nie bolało mnie tak, jak jego słowa. To one dobijały ostatni gwóźdź do mojej trumny.
— Opowiadał mi o tym, jak piszczała i błagała, żeby oszczędzili ciebie i twojego braciszka — wyszeptał prosto do mojego ucha, kiedy próbowałam dostać go odrętwiałymi rękoma. — Jej prośby jednak nie zostały wysłuchane.
— Ty bydlaku… — To była Mayako.
Nie mogłam jej dostrzec, znajdowała się gdzieś za mną. Ale jej głos był dla mnie tak samo wyraźny, jak nawoływania Kakashiego, Ichirei czy też mojego brata. To miała być nasza zbiorowa mogiła, a to, że pokładali we mnie resztki swojej wiary, tylko pozbawiało mnie chęci do czegokolwiek — przecież już nic nie mogłam zrobić.
Znowu.
— Będziesz się smażyć w piekle — wyszeptała Ichirei. Ją mogłam dostrzec tylko kątem oka; dzierżyła w dłoni broń, której pozbawił mnie wcześniej Hidan.
Niestety, ilekroć nie wcisnęła spustu, nie dawało to żadnego rezultatu. Przez piach i obijanie nią o ziemię, prawdopodobnie się zacięła. Mężczyzna zaśmiał się tylko i po raz kolejny szarpnął moim ciałem, odchylając do tyłu głowę.
— A teraz podzielisz los swojej matki, kochanie.
Gdy tylko ponownie poczułam na szyi zimną stal, miałam ochotę się roześmiać. Doznałam dziwnego uczucia zawieszenia pomiędzy trudnymi wyborami; żyć czy dać się zabić? Chyba nie miałam innego wyjścia, jak w końcu się poddać, ale coś cholernie nie chciało mi dać odejść z tego świata. Dziwne wrażenie niedokończonych spraw. Tego, że nie zdążyłam się pożegnać.
Nie zdążyłam im wszystkim podziękować.
— Nie masz prawa… — wycedziłam, biorąc coraz głębsze wdechy — nie masz najmniejszego prawa…
— Co tam mamroczesz?
— Mówić czegokolwiek na temat mojej rodziny… Na temat moich bliskich…
Kiedy nachylił się niżej, by wsłuchać się w moje słabe szepty, zamknęłam powieki.
Doskonale pamiętam braciszku, co powtarzałeś mi od zawsze.
Może i nigdy nie byłam w stanie zbawić całego świata, ale nauczyłam się walczyć o swoje, a to dawało mi jakąś siłę. Nawet w tamtej chwili; zapragnęłam jeszcze przez chwilę być ponad moim wrogiem. Naprężyłam się, odchyliłam lekko głowę, by po chwili zamaszyście uderzyć nią w nos mojego kata. Gdy tylko zatoczył się do tyłu, wsparłam zdrową dłoń o stertę kamieni i dźwignęłam się na nogi, nie wierząc w to, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy chwyciłam w rozerżniętą dłoń broń, którą mój wróg porzucił.
Może rzeczywiście miałam w tamtej chwili zginąć… Coś jednak mi podpowiadało, że musiałam mu pokazać, iż walczę do samego końca. Że nie będę jedną z tych ofiar, które oddały mu życie bez walki, tak po prostu.
— Nie masz odwagi — szepnął jadowicie, trzymając się za połamany nos — tak samo jak ostatnio. Postraszysz mnie strzałami w powietrze? Nacisnąć spust nie jest trudno. Podobno gorzej jest w kogoś wycelować i wtedy to zrobić… Odważysz się?
Zassałam dolną wargę, walcząc z zamykającymi się powiekami. Przechyliłam lekko głowę i utkwiłam nieprzytomny wzrok w Deidarze, który nagle się ożywił. Uniosłam dłoń i patrząc w jego błękitne oko, przez krótką chwilę widziałam tylko ciemną plamę.
— Skrzywdził nas wszystkich… Naprawdę będziesz się nad tym zastanawiać?
Znajomy głos po praz pierwszy w życiu nie przysporzył mi dreszczy. Wpoił we mnie cel, a ja go wykonałam. Jednym, drobnym ruchem.
Huk rozszedł się po wszystkich korytarzach, a broń szarpnęła moją chorą ręką. Upuściłam ją, nie czując zupełnie nic, prócz bólu. Wewnątrz mnie nastała pustka, której nic już nie było w stanie wypełnić. Zwróciłam spojrzenie ponownie w kierunku Hidana. Chciałam, by wiedział, że do końca jego popapranego życia, moja śmierć nie da mu spokoju.
Rozchyliłam ramiona, widząc, jak naciera na mnie z ostrzem; gotowa na przyjęcie śmiertelnego ciosu, do samego końca wpatrywałam się w jego oczy, widząc w nich nadzwyczajną trwogę, która pojawiła się tuż po wystrzale. Bał się.
Przysięgam,
że gdy będzie już po wszystkim,
nigdy więcej nie znajdziesz się w takiej sytuacji.
Nie próbuj mnie już nigdy więcej zostawiać samej.
Strzał.
Przerażenie.
Strzał.
Krew na mojej twarzy.
Strzał.
Głośny skowyt.
Strzał.
Bezdech.
Strzał.
Śmierć.
Życie gasło i rozpływało się w mętnych, jasnych oczach, kiedy wielkie cielsko zastygło w bezruchu. Palce się rozluźniły, ostrze spadło prosto pod moje nogi. Pięć dziur w jego plecach; pięć otworów, którymi wypływała krew. Pięć szczelin, którymi uciekało jego nieszczęsne życie.
Poruszył ustami, jakby chcąc się pożegnać i osunął się na kolana. Runął na ziemię z łoskotem, a w tej paranoicznie milczącej przestrzeni nie było słychać zupełnie nic.
Wpatrywałam się w zakrwawioną, skatowaną twarz chłopaka, który wciąż mierzył w moim kierunku pistoletem. Kącik jego ust zadrżał; upuścił broń, nieustannie wpatrując się w moje oczy. Upadłam na kolana, kiedy przejmujące zawroty głowy pozbawiły mnie równowagi. Ruszył z wolna w moim kierunku, a droga, którą przebywał, ciągnęła się w nieskończoność. W końcu zatrzymał się tuż przede mną i opadł na mnie, przygniatając swoim ciężarem. Nieprzytomnie wplątałam dłoń w jego wilgotne, kasztanowe włosy, próbując przypomnieć sobie, jak się oddycha.
W tamtym momencie wysiadły już wszystkie moje zmysły. Chyba było mi zimno, choć w środku płonęła we mnie jakaś dziwna, nienaturalna siła. Przez chwilę miałam wrażenie, że na nowo zachciało mi się żyć, ale wiedziałam, że to kolejne omamy wywołane stanem mojego ciała.
Coś do mnie mówił, lecz stanowczo za cicho. Tracił przytomność, odpływał, uciekał.
Słyszałam wycie syren, głosy, wrzaski, płacz. Dostrzegłam, jak Hatake z postrzelonym udem, opada przy ciele Obito i płacze. Za jego plecami pojawił się Sakumo, a wszystko na co patrzyłam, traciło na dynamiczności, zwalniało, cichło.
Itachi poderwał z ziemi zapłakaną Ichirei i mocno ją do siebie przycisnął, głaszcząc czule po głowie. Medycy zatrzymali się przy Levim i Mayako; chyba krzyczeli, chyba działo się coś niepokojącego.
Wygraliśmy?
Gdzieś pomiędzy jednym oddechem a drugim, nagle wszystko zamilkło. Zatrzymaliśmy machinę, uwolniliśmy się.
Gdzieś pomiędzy drugim oddechem a trzecim, odzyskałam słuch. Dotarło do mnie, że mój brat tracił funkcje życiowe.
Gdzieś pomiędzy oddechem trzecim a czwartym, poczułam dojmujący chłód.
Przy piątym znowu ją zobaczyłam. Strzyga — stała na końcu hangaru, a promienie słońca po raz pierwszy uwydatniały całą jej sylwetkę. Miała suche, zaczesane do tyłu włosy, łagodną twarz, na której malował się spokój; można w niej było dostrzec namiastkę szczęścia. Na koszuli nie widniały żadne plamy krwi czy błota. To ona popchnęła mnie do strzału. To jej głos wyrył się w mojej głowie.
Sześć — ściągnęli ze mnie Kibę i włożyli go na nosze. W tle słyszałam głuchy jęk rozpaczy.
Nie wiem do kogo należał, choć znałam ten głos.
Oddech siódmy przywołał do mnie zapach tamtej burzowej nocy.
Upadłam po raz ostatni.
Coś we mnie umarło.
Od Mayako: No cześć!
Trochę czasu minęło, wiem. Ale ścigała mnie sesja, prace, referaty, wycieczki i inne takie, a dziewczyn też nie miałam zamiaru pospieszać. Pochwalę wam się za Kejżę; obroniła się na piątkę i może już odbierać wasze porody! Polecam tę użytkowniczkę.
Dziewiętnastka już za nami, co? Teraz tylko ostatni rozdział i bardzo istotny epilog. Ciekawa jestem, czy zdążę to wszystko napisać do końca wakacji. Mam taką nadzieję! We wtorek, kiedy tylko słoneczko zacznie wdrapywać się na nieboskłon, będę już w pociągu do Radomia. Potem w następnym do Warszawy… No i z cudownej stolicy ruszamy do Kostrzyna! TAK, MAYAKO W KOŃCU JEDZIE NA WOODSTOCK. I wbrew pozorom, bardziej niż Bring Me The Horizon przyciągnęła mnie tam Apocalyptica. :333 Wiąże się z nią tyle wspaniałych wspomnieć, że ło Boże.
W każdym razie, możliwe, że niedługo po powrocie, wylecę do Belgii. Ale to tak fifty/fifty. Gdyby się udało, to zarobiłabym tam na spełnienie swojego marzenia. :’( Także, trzymajcie za mnie kciuki. Albo w sumie za los. Choć nie, za mnie też możecie, żebym tylko wróciła żywa z Wooda.
No więc… Do następnego moi mili! Teraz biorę się za rozdzialik na Demona i poprawianie rozdziału 31 na Save me.
<3
Polecaj mnie. XD ja też mogę wiele rzeczy
OdpowiedzUsuńŻałuję, że nie było mi dane przeczytać tego jednym ciągiem tylko na raty, w dodatku nie mogłam odpłynąć tylko skupiać się na betowaniu. Rozdział genialny. Wszystkie opisy naprawę na poziomie. Aż miałam ciarki na koniec.
Buziolki!
Okej. Jestem wypoczęta, a emocje już opadły xD
OdpowiedzUsuńA więc tak. Rozdział jest jednym słowem EPICKI!
Jak ja dawno nie czytałam czegoś dobrego. Opisy sytuacji z tego hangaru normalnie wywoływały ciarki na mojej skórze i chcąc nie chcą sama odczuwałam ból, który odczuwała Mikasa. Jak to się ma do tekstu? Po prostu twoje opisy zmuszają mózg do tego, aby uświadomić czytelnikowi, że coś się dzieje i pokazuje to na własnej skórze.
Tak jak myślałam. Było szkoda mi szkoda Levi'a, choć jak miałam (albo i nawet wspomniałam kiedyś) nie trawię go zbytnio) i oczywiście Mayako.
Co by tu jeszcze powiedzieć. Może to, że nadal przed oczami mam obraz tych wszystkich zakrwawionych ciał i pomieszczenia pełnego Juchy. Ta scena mnie z jednej strony przeraża a z drugiej podsyca chcąc więcej jatki (mam chorą banie i nienawidzę Happy Endów).
Tak jak zawsze nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i przykro mi się robi, że to już praktycznie koniec. Ten epilog znając ciebie będzie zaskakujący.
Powodzenia na Woodstocku. Nie zgub się tam i jak dasz radę to weź zgarnij dwa autografy od BMTH. Wpadnę kiedyś do Radomia i odbiorę ^_^
Przez cały rozdział modliłam się, żeby Kiba w końcu się pojawił. Przez cały rozdział przechodziły mnie okropne ciarki. Przez chwilę myślałam, ze wszyscy zginą.
OdpowiedzUsuńBardzo boję się następnego rozdziału i epilogu.
Postanowiłam napisać pierwszy komentarz na Zamkniętych! Pogratuluj mi, bo chociaż czytam to od... dobrych kilku miesięcy i jęczę o rozdziały, to nigdy nie miałam zapału, żeby zostawić tu coś od siebie. :)
OdpowiedzUsuńRozdział mi sie strasznie spodobał. Zresztą ja cierpię na taką przypadłość, że aby jakiś tekst mi przypadł do gustu, najlatwiejsza droga to akcja, krew, morderstwo i tym podobne, więc trafiłaś w moje gusta. xD
No, w każdym razie zacznę może od razu od wejścia do tego budynku, gdzie przetrzymywali Mayako i Leviego.
BÓG MI ŚWIADKIEM, ŻE MYŚLAŁAM, ŻE DORWĘ CIĘ I (tutaj nie wymyśliłam co, ale coś na pewno), JEŻELI MI ZAMORDUJESZ ACKERMANA. Bo chociaż często mnie denerwował, to bardzo się do niego przywiązałam.
Ale to, jak one do nich podbiegły i się nimi zajęły... wtedy zastanawiałam się, jak one wcześniej tej Sakury nie zauważyły. No jak?! Chociaż tak właściwie to skupiły się raczej na tej dwójce...
A KAKASHI STAŁ TAM I NIE OGARNIAŁ, CO SIĘ WOKÓŁ NIEGO DZIEJE. XD
Taką miałam radochę, gdy Ichirei rzuciła się na Haruno i jej obiła (właśnie się zorientowałam, że autokorekta na moim teledonie nie zna słowa "obijać") pysk. Ona mnie po prostu odpycha,jakby śmierdziała na kilometr.
Ale to było takie okropne/brutalne/NIELUDZKIE, kiedy Hidan mordował wszystkich. To znaczy, nie mordował, ale atakował. No nawet tej Sakurze nogę pistrzelił! (Co nie znaczy, że jest mi jej żal).
Od momentu, gdy wspomniał o rodzinie Mikasy, wiedziałam, że go zabije albo sprawi, że prawie zdechnie. I podobało mi się, jak opisałaś te wszystkie emocje Mikasy, a następnie moment, gdy za zasługą Strzygi się przełamała i znalazła tę siłę, aby zabić gnoja.
Ale wszystko dobrze się skończyło... No oprócz tego, że Levi jest w stanie krytycznym. Teraz mi przyszło na myśl, że jeśli tego nie przeżyje, to będę miała okazję, żeby cię dopaść w drodze na Woodstock. Bój się! xD
Kurde, spojrzałam na zegar, a tam 00:22. I tak sobie pomyślałam, że fajnie, że w dniu swoich urodzin nie śpię w swoim łóżku,a u brata. NO NORMALNIE CUDO. I MOŻE JESZCZE KAŻĄ MI SIĘ Z RANA BUDZIĆ?!
Udanego wyjazdu! I żeby nie było upałów, bo ja tu się roztopię! Ale też żeby za dużo nie padało, bo wtedy nic mi się nie chce robić, oprócz siedzenia w domu...
Czekam na Demona!
Maya, mam nadzieje, ze szybko wrzucisz nastepny rozdzial i ze nie masz zamiaru porzucic tego bloga, serio. Skoncz go!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie umieraj, bo bez Ciebie nie będzie epilogu. xD
Usuń