4 paź 2015

XI. Starcia


Nie powtarzaj mi, że to nieważne. Wierzę w każde słowo, jak w ciebie.
Jesteś numerem jeden dla mnie, a ty na poważnie tego nie bierzesz.
Zanim zaczniesz się wahać, zobacz gdzie jestem, daję ci wszystko.
Nadal niezmiennie mogę być wszędzie, a wciąż jestem blisko.”
~ Aleksander

Zamknąłem za sobą drzwi pokoju Mikasy, cierpiąc przez rozsadzające, nieprzyjemne gorąco w całym ciele i brak jakiejkolwiek stabilizacji psychicznej. Nosiło mną z nerwów, które wciąż targały wnętrzem; czułem się przez nie totalnie przepełniony. Nie potrafiłem nawet skupić wzroku na czymś konkretnym, bo zaraz zapominałem jak się oddycha.
Popatrzyłem w końcu na zebranych w salonie ludzi i zrozumiałem, że ta rozmowa od początku nie miała należeć do przyjemnych czy takich, których finał będzie zwiastować coś dobrego. Oprócz zaistniałej sytuacji, dochodził jeszcze brak porozumienia pomiędzy niektórymi obecnymi — w tym przypadku chodziło o mnie i najstarszego z zebranych, który od momentu przyjazdu usilnie uwypuklał brak sympatii co do mojej osoby.
Mayako siedziała obok wcześniej wspomnianego Kakashiego, opierając czoło o jego bark. Kryła twarz pod włosami i cały czas płakała, nie mogąc pozbyć się poczucia winy. Za to jej kuzyn wbijał puste spojrzenie w ścianę przed sobą, nie obdarzając dziewczyny nawet drobnym skrawkiem uwagi. Hinata krzątała się po kuchni, przygotowując jakieś napoje i łkając w samotności z przejęcia, a Naruto podpierał parapet przy otwartym oknie, mordując wzrokiem dywan utytłany krwią.
Zatrzymałem się na środku pomieszczenia, wsuwając dłonie do kieszeni dresu i wbiłem wyczekujące spojrzenie w Leviego, który siedział w fotelu. Wspierał brodę na splątanych palcach, a łokcie wbijał w uda. Przez cały czas milczał, a na propozycje zajrzenia do siostry, wciąż fukał i odmawiał, przeczącym ruchem głowy.
Emanował p r z e z a j e b i ś c i e złowrogą energią. Mięśnie wystające spod krótkich rękawów były bez przerwy napięte. Bałem się tego co powie, co zadecyduje. Człowiek nieobliczalny, nie zważał na innych — liczyło się tylko dobro Mikasy.
Wymuszone dobro Mikasy.
Mimo to, sam w sobie mnie nie przerażał. Powoli traciłem do niego ten dziwny respekt, jakim darzyłem go na początku. Był silny — psychicznie, fizycznie — ale i słaby, łatwy do sprowokowania, porywczy. Jedno z drugim godzić się nie mogło, zwłaszcza, że nawet nie próbował zmieniać swoich nawyków. Wmawiał to tylko każdemu dookoła.
Najbardziej jednak bałem się samego siebie.
Stąpałem po cienkiej, stalowej linie nad gigantyczną, ciemną przepaścią, na której dnie piekliły się najgorsze ludzkie mary i cierpienia. Miałem dwie możliwości. Albo przetrwać i przejść po tym sznurze na drugą stronę bezkresnej czeluści — zacisnąć zęby i zostawić Jeana w innych rękach, zachowując w ten sposób Mikasę przy sobie. Albo spaść — wykończyć go własnymi rękoma, tracąc ją.
Kochasz?
Dobre pytanie, na które musiałem sobie szybko odpowiedzieć, bo jego nawracający wygłos coraz głośniej harcował w moim umyśle, podszczypując go zaczepnie.
— Gdzie Samuel? — Levi sprowadził mnie na ziemię, gdy myśli powoli sprawiały, że przenosiłem się gdzie indziej. Nadal nie zmienił pozycji, wciąż patrzył w to samo miejsce, z bezlitosną uwagą i pretensjonalnym zimnem.
— Został u weterynarza — odezwał się Uzumaki. — Prosił, by informować go na bieżąco o ustaleniach.
— Co z moją siostrą? — Przenikliwe spojrzenie Ackermana działało na mnie jak ostry, samurajski miecz. Zwłaszcza, gdy nagle mnie atakowało.
— Rana nie była głęboka i nie uszkodziła żadnych narządów — odparłem, patrząc prosto na niego. Coraz bardziej mnie wkurwiał; od kiedy pojawili się tu z Kakashim, nawet do niej nie zajrzał. — Lekarz to zaszył, wyszła na własne żądanie. Wygląda na to, że Jean chciał ją tylko postraszyć. Teraz śpi, jest po mocnych środkach przeciwbólowych, nie specjalnie chcieli nam uwierzyć w wypadek przy przyrządzaniu kolacji.
— Co się kurwa w ogóle stało? — wtrącił Hatake, co zadziałało na mnie jak płachta na byka. Starałem się nie dać po sobie poznać, że miał jakikolwiek wpływ na moją osobę, ale czułem, jak drżę ze złości. — Dlaczego była sama? Przecież nie tak miało być.
— Nikt nie miał na to, kurwa, wpływu — syknąłem, zaciskając dłonie w pięści, wewnątrz kieszeni. — Była z Samuelem, potem Hinata jechała już do domu, Neil zadzwonił. Nie mieliśmy pojęcia, że ktoś wykorzysta to głupie pół godziny.
Rivai podniósł się gwałtownie i ruszył w stronę pokoju omawianej.
— Co robisz? — Wyprzedziłem go o krok i powstrzymałem, odpychając lekko do tyłu. — Zostaw ją. I tak ma za dużo wrażeń.
— Nie dotykaj mnie — warknął, odrzucając moją rękę. Naruto stanął przy nas, unosząc asekuracyjnie dłoń, w razie, jakby jeden drugiemu chciał skoczyć do gardła. — Muszę z nią pogadać.
— Daj jej spokój — powtórzyłem, ponownie go zatrzymując. Widziałem, że odebrał to jako prowokację do szarpaniny, jednak znowu popatrzył w kierunku sypialni siostry. Chciał ruszyć do przodu, więc stanąłem mu na drodze, zaciskając zęby w razie ewentualnego ciosu. — Kurwa, Levi, daruj sobie. Trzeba było o tym pomyśleć trochę wcześniej, a nie teraz, gdy w końcu się uspokoiła.
— Nie wtrącaj się, co? — Hatake naprawdę niepotrzebnie się odezwał, pobudzając moją agresję. — To jego siostra, ty nie jesteś nikim ważnym.
— Nie pozwalaj sobie — wycedziłem, hardo patrząc mu prosto w oczy. Byłem gotów wyrzucić go z tego mieszkania na zbity pysk. — Jaka jest tutaj twoja rola, co? Siedzisz jak pierdolony posążek, a twoja relacja z Mikasą nie jest nawet w połowie tak głęboka, jak nasza; Hinaty, moja, Naruto. Więc lepiej trzymaj język za zębami.
— Kakashi, spokój! — Mayako mocno się obruszyła, gdy jej kuzyn poderwał się z siedzenia. Z przyjemnością posyłałem mu sygnały, typu no dawaj, uderz mnie, ale blondynka mocno trzymała materiał jego bluzy. — Nie przesadzasz? Levi, ty też sobie daruj! Trzeba było się nią zainteresować, gdy nie spała, a nie chować się w kuchni. Kiba przez przynajmniej godzinę próbował ją uspokoić, więc teraz siedźcie na dupskach!
— I o to mi kurwa chodziło, ja pierdolę! — Wszystkie, obecne w salonie pary oczu, zwróciły się w kierunku Rivaia. — Właśnie dlatego nie chciałem, by Mikasa tu przyjechała! Nie chciałem, by studiowała! Ale się, do kurwy nędzy, uparła! — Zaczął uderzać pięściami w ścianę, a żadne z nas nie miało zamiaru mu wchodzić w drogę; ja już też, obita morda do niczego by mi się nie przydała. — Nie chciałem jej w to wplątać — syknął drżącym głosem, opierając głowę o framugę przejścia. — Nie chciałem, kurwa, narażać. Dlatego, jak już się tutaj pojawiła, izolowałem ją od ludzi. Chciałem mieć na oku, mieć blisko siebie, nie dopuszczać do niej nikogo z nich. — Cisza, utrzymująca się w pomieszczeniu, przysparzała lodowatych dreszczy. — Ograniczałem jej kontakty, bo się kurwa bałem. Bo chciałem, by była bezpieczna.
— Ale się nie udało. — Grobowe milczenie zostało w końcu przerwane przez delikatny, melodyjny i spokojny głos, który kontrastował z całą sytuacją. — Nikt nie był w stanie tego dopilnować, bo nikt nie miał prawa jej zamknąć przed światem. Wszyscy jesteśmy w to jakoś zamieszani, więc nie było szans na to, by Mikasa w to nie wpadła. — Obserwowaliśmy stojącą w przejściu Hinatę, której oczy szkliły się od łez, a buzię zdobił przerażający spokój. — Stało się tak, a nie inaczej. To nasza walka, a nie moja, twoja, jego czy jej. Nic już tego nie zmieni. Mikasa powinna poznać całą prawdę o tym, co jej zagraża.
— Nie. — Zimny głos Leviego zagrzmiał nad naszymi głowami. Wciągnąłem gwałtownie powietrze, czując, że zaraz wybuchnę. — Jeszcze nie.
— Kurna, stary — warknął Naruto, przecierając dłonią twarz. — Zobacz co się stało. Zobacz, co ona przeżyła. Ile chcesz ją jeszcze trzymać w niewiedzy?
— Tyle ile będzie trzeba — odparł sucho. — Znam ją najlepiej z was wszystkich, rozumiecie? Im więcej Mikasa będzie wiedzieć, tym bardziej się w to wkręci i będzie chciała walczyć. — Odbił się od ściany i popatrzył prosto na mnie. Podszedł bliżej, czułem jego ciężkie oddechy, przesiąkające przez materiał mojej koszulki. — Od dzisiaj — syknął, kręcąc dziwnie głową — jeżeli spadnie jej włos z głowy, przez twoją nieuwagę, to cię zabiję.
Więc wróciło stare nastawienie. A sądziłem, że po dzisiejszych ustaleniach z rana, będzie inaczej.
Zrozumiałem, że nie był zrównoważony — różne sytuacje miały wpływ na jego reakcje i priorytety, które zmieniały się jak angielska pogoda.
— Zacznij zwracać uwagę na swoje zachowania — odpowiedziałem, wymijając go i łapiąc za klamkę sypialni Mikasy. — Powinieneś zastanowić się trochę nad sobą i swoim kumplem. — Kiwnąłem głową na Kakashiego. — Potem bierz pod lupę innych.
Wihajster wydał z siebie szczęk, a brunet poruszył się gwałtownie, chcąc mnie zatrzymać. Nie zważając jednak na to, że parł prędko w moim kierunku, po prostu przekroczyłem próg jej pokoju, mając dziwne przekonanie, że tylko ja mogę tam wchodzić.
— Ach! — rzuciłem jeszcze, wychylając się. — Ktoś nieźle spierdolił dzisiaj robotę, więc tym też powinieneś się zająć.
Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie plecami, czując jak niemiłosiernie wali mi serce. Łomotało w piersi bez konkretnego powodu, chyba powoli zaczynałem mieć tego wszystkiego dosyć; tego piekła, tego, że nie mogłem powiedzieć jej prawdy, przez co miałem wrażenie, że ją tracę. Nie była głupia — czuła, że coś jest przed nią zatajane, bo żadne z nas, prócz Samuela, nie potrafiło grać tak dobrze idioty.
Mikasa leżała na łóżku nakryta kocem, w tej samej pozycji, w której ją tu zostawiłem. Drobne lampki, które wisiały nad jej ciałem, opatulały ją bladym światłem. Usiadłem na brzegu materaca i niepewnie dotknąłem jej twarzy. Była przyjemnie ciepła, wydawałoby się, że najspokojniejsza na świecie. Zapach jej specyficznych perfum bił od jej ciała, cholernie mocno poruszając moje zmysły, które wołały jej imię.
— Jaka jest decyzja? — Usłyszałem głos Mayako, która w końcu przestała szlochać i widocznie chciała ustalić konkretny plan działania. — Czas najwyższy ogarnąć kilka spraw, skoro już wszyscy tutaj jesteśmy.
Hatake i Levi strasznie mieszali. Siedzieli w tym wszystkim najgłębiej, wciągając przy tym nas. Kurwa, czułem, że obwiniali o to mnie, Uzumakiego… Kiedy to oni to wszystko jakoś napędzali. Bałem się, że Mikasie naprawdę się coś stanie, zwłaszcza, że nie znałem całej sytuacji, a jej przeszłość wciąż pozostawała głęboko skrywaną tajemnicą.
Akatsuki — mruknął Levi. Zacisnąłem powieki, czekając ze zniecierpliwieniem na dalsze słowa. — Wyrzućcie ich z głowy Mikasy. — Wypuściłem z siebie głośno powietrze. Poderwałem się na nogi, chcąc wybiec i go zabić, jednak wyczułem, że dziewczyna się budzi. — Niech nadal pozostaje nieświadoma, póki tego nie ogarnę. Rozumiecie?
— Kiba. — Jej słaby szept sprawił, że serce zabiło mi mocniej.
Kochasz?
Od kiedy to powiedziała, nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy, zacząć rozmawiać. Ograniczałem się do zdawkowych odpowiedzi, wciąż dumając, czy w ogóle to pamięta. Tak — nie, zrobiła mi przez to sporą dziurę w głowie, której jakoś nie potrafiłem zapchać konkretną odpowiedzią. Czy to oznaczało, że nie byłem szczery wobec samego siebie, czy że nie potrafiłem sprecyzować własnych uczuć?
Odwróciłem się do niej i dojrzałem lekko uchylonych powiek. Na twarzy odmalowywał się ból i strach, które tym razem przyprawiły mnie o poczucie wewnętrznej nicości. Stałem w miejscu, krzyżując nasze spojrzenia i czułem się tak cholernie pusty, że można by we mnie wybudować pół Londynu, a nadal byłoby za mało.
Uniosła się lekko, a na jej buźkę wpełzł grymas bólu. Doskoczyłem do niej, powstrzymując dalsze poczynania ku stanięciu na nogi. Na klęczkach ułożyłem niżej poduszkę, która opierała się o wezgłowie łóżka i poprosiłem dziewczynę, by się nie ruszała.
Z salonu dało się słyszeć, że ludzie opuszczają mieszkanie. Wcześniej ustaliłem z Naruto, że nie ruszamy się stamtąd do rana. Kolejny atak był bardzo możliwy, a ktoś od naprawy drzwi miał się pojawić dopiero następnego dnia, po południu.
— Śpij — mruknąłem, siadając na materacu. Obserwowałem, jak błądziła palcami po prześcieradle. Momentami drżała, albo podkurczała nogi, nic nie mówiąc. Znieczulenie miejscowe zaczynało puszczać, a zaszyta rana przynosił jej cholerny ból.
Zerknąłem na zegarek, kontrolując godzinę. Zwiedziony słowami lekarza, instruującego mnie, aby podać jej leki przeciwbólowe po trzech godzinach od zabiegu — ruszyłem do kuchni. Hinata była w łazience, a Uzumaki sterczał na balkonie, widocznie nie mogąc się uspokoić.
Byłem mu wdzięczny i jednocześnie go podziwiałem. Gdy zobaczyliśmy, jak Kirstein wybiega z klatki, nawet nie zgasił auta, nie zaparkował go… Cholera! Nawet go dobrze nie zatrzymał! Po prostu wyskoczył ze środka i biegł za nim ile sił w nogach — nie miałem świadomości, że potrafi osiągać takie poziomy szybkości i wkurwienia.
Nalałem do szklanki mineralnej, zgarnąłem leki i wróciłem do pokoju, mijając kumpla w salonie. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco i usiadł na kanapie.
— Zabiją mnie? — Aż przeszły mnie dreszcze. Chwilę wcześniej zamknąłem drzwi, będąc pewnym, że nadal się do mnie nie odezwie. Podałem jej naczynie i wycisnąłem na rękę dwie tabletki, odkładając opakowanie na stolik.
— Oszalałaś? — prychnąłem, obserwując jak je łyka. Odebrałem szklankę i odstawiłem ją, wciąż nie odrywając wzroku od dziewczyny. Westchnąłem i położyłem się obok niej. Naciągnąłem koc na jej ramiona i popatrzyłem w oczy; były inne niż dotychczas, pełne nieopisanych obaw. — Nie pozwolę na to.
— Tylko przy tobie czuję się bezpieczna, Kiba. — Drgnąłem, czując dziwny ucisk w żołądku. Nie spodziewałem się takiego wyznania, do tej pory miałem odmienne zdanie w tej kwestii.
— A co z Levim? — spytałem, czując pieczenie w przełyku, gdy wypowiadałem jego imię. Przecież do tej pory upierała się, że to on jest jej ostoją.
— On coś przede mną ukrywa, już od dawna… — Ciemne tęczówki schowały się pod powiekami. — Tracę do niego zaufanie… — Oddychała ciężko, męczona bólem. — Jean powiedział mi, że Levi ma brudne ręce. Od krwi. To oznacza tylko jedno, ale nie wiem ile w tym prawdy. — Ściągnąłem brwi, zszokowany jej słowami. Oczywiście, mogli ją prowokować, ale znając tego Ackermana, mógłbym oponować za jego niewinnością. — Jak myślisz, zabił kogoś?
— Nie mam pojęcia… — Zamknąłem oczy. Zapytała o to w tak spokojny sposób, że przepływ mojej krwi ustał. Zupełnie, jakby to jej w ogóle nie dziwiło, przerażało.
Czułem coraz większe zmęczenie, jednak złość i ogólna rozpierducha w umyśle, za nic nie chciały mi odpuścić. Dopiero gdy Mikasa dotknęła mojego policzka i zaczęła obserwować przedramiona, pokryte gęsią skórką, nieco odpłynąłem. Musnęła opuszkami ich skórę i uśmiechnęła się, kiedy włoski pokrywające ręce, zaczęły się podnosić. Podobało jej się to, że właśnie ona tak na mnie działała.
— Nie rób tego — powiedziałem cicho, zabierając od siebie drobną rękę.
— Dlaczego? — Przesunęła się do mnie, stykając nasze czoła. Była senna, niewinna, słaba…
— Bo mam ochotę cię całować — mruknąłem. Przełożyłem ramię pod jej głową, a drugim owinąłem ostrożnie smukłą talię, zbliżając do siebie nasze biodra. — Rozebrać, dotykać, całować, próbować, smakować… — Przejechałem nosem po obojczyku. — Zabierać i kraść dla siebie.
— Będziesz przy mnie już cały czas? — szepnęła, wciskając nos w moje włosy.
— Będę. — Odsunąłem się, chcąc popatrzeć przez moment w ciemne oczy. Ucałowałem dziewczęcy policzek, nie chcąc odrywać od niego ust. — A teraz próbuj zasnąć, okay? — Uwielbiałem dotykać jej twarzy, obserwować i podziwiać. Uwielbiałem wmawiać sobie, że jest tylko moja.
Nachylałem się nad nią, dłonią głaszcząc ciemne, puszyste włosy. Dystans pomiędzy naszymi twarzami wynosił już prawie zero, a ja traciłem zmysły i panowanie. Znowu.
Kochasz?
— Nie okay — zaprzeczyła. Gdy zdziwiony się odsunąłem, odchyliła do tyłu głowę, eksponując długą szyję. — Próbuj mnie, proszę.
Bez oporów przywarłem do gorącej skóry, przesuwając dłoń pod pierś. Wciągnęła głośno powietrze, rozluźniając ciało i wplątała dłoń w moje włosy. Muskałem ją ustami, pnąc się wyżej. Językiem naznaczałem mokre ślady wzdłuż kości żuchwy, aż do samego ucha, którego płatek zamknąłem pomiędzy zębami.
— Dlaczego? — szepnąłem mrukliwie, badając dłonią odsłonięty, płaski brzuch, którego wypracowane mięśnie co rusz się napinały. Omijałem ranę, skrytą pod opatrunkiem, by przypadkiem jej nie urazić. — Mieliśmy przestać.
— Kiedy to robisz, zapominam o wszystkim innym — odparła cicho, nie patrząc na mnie.
— A wiesz, że pakujesz się wtedy w kłopoty? — Smakowałem jej policzek, chcąc dotrzeć do ust. W końcu, znowu, nareszcie. Po dwóch miesiącach postu, pragnienia, powstrzymywania się. Niczego tak bardzo nie potrzebowałem, jak niekończącego całowania jej warg. Jednak wiedziałem, że to nie ten czas. — Podniecasz mnie, sprawiasz, że chcę więcej.
— Co zrobisz, jeśli ci pozwolę?
— Nic — mruknąłem, cmokając mały nos. — Obiecałem, że przestanę i dotrzymam słowa.

***

— Jesteś pewna? — To pytanie powoli zaczynało szarpać moje nerwy.
— Jestem — odpowiedziałam żywo, zapinając pas. Siedzący z tyłu Naruto straszliwie dokuczał Hinacie, a mnie wrzucili na miejsce pasażera, gdzie sąsiadowałam z Kibą.
Od napaści minął tydzień, rana już mnie nie bolała, póki w jakiś sposób jej nie uraziłam. Doszłam więc do wniosku, że jestem w stanie pojechać na koncert Carrionu i szłam w zaparte, by się tam dostać. Oczywiście samej puścić mnie nie chcieli, co dodatkowo plusowało znajomym towarzystwem, przy którym czułam się spokojniejsza.
— Masz nigdzie nie chodzić sama, trzymać się z dala od tłumu, nie rozmawiać z obcymi, nie kłócić się ze mną i nie uciekać, jak nie będziemy patrzeć — wyliczał Inuzuka, odpalając silnik samochodu. — Rozumiesz? Jak będziesz czegoś potrzebować, po prostu mów.
— Dobrze, jedźmy już! — krzyknęłam, zaciskając dłonie w piąstki przed oczyma. Dawno nie byłam tak podekscytowana.
— Naprawdę tak bardzo ich lubisz? — Naruto wyjrzał na mnie, odkręcając butelkę coli. — Aż cię nosi!
— Strasznie! — Uśmiechnęłam się, omiotając ich wzrokiem. — Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę mieć okazję zobaczyć ich na żywo.
Pogadaliśmy o zespole i muzyce, jaką robił. Pośmialiśmy się, poplanowaliśmy, podyskutowaliśmy. Nie myślałam o niczym złym, kiedy byli przy mnie, a rosnąca wewnątrz euforia, zaczynała rozsadzać mi uszy.
Po pół godzinie jazdy, Inuzuka zaparkował auto prawie pod samym klubem. Spodziewałam się, że towarzystwo będzie raczej kameralne, jednak tłum stojący pod wejściem zaskoczył mnie swoją liczebnością.
Zarzuciliśmy kurtki i wyszliśmy z auta. Naruto wyciągnął z portfela cztery bilety z logiem zespołu i wręczył je nam, a ja od razu chciałam wystartować w stronę wejścia, jednak szatyn chwycił mnie za kaptur. Tak jak się zadeklarował, tak wciąż był obok i nie odstępował na krok.
Z początku było to denerwujące, ale gdy czekaliśmy już na otwarcie… Ilość ludzi zaczęła mnie lekko przytłaczać. Naruto wciąż starał się rozdrażnić Hinatę, a ja stałam z boku, pozbawiona wcześniejszego zapału. Podziwiałam profil Kiby, który uśmiechał się, obserwując swoich przyjaciół. Jakiś chłopak przechodził obok mnie i niechcący zahaczył plecakiem, przez co zaskoczona, lekko się zachwiałam. Inuzuka nawet na mnie nie spojrzał, tylko po prostu chwycił, jakby miał gdzieś skrytą dodatkową parę oczu. Jego dłoń zjechała po moim ramieniu, a ciepłe palce nagle owinęły moje.
Trzymał mnie za rękę, tak po prostu. Wciąż dogadywał Naruto, wciąż patrzył przed siebie, wciąż się uśmiechał… A każdy, kto na nas spojrzał, mógł spokojnie stwierdzić, że jesteśmy parą.
— Otwierają! — krzyknęła jakaś dziewczyna.
Znajomy napis Alibi rozżarzył się nad naszymi głowami, a wielkie drzwi rzeczywiście się otwarły. Ludzie tłumnie wcisnęli się w wąski korytarzyk, który prowadził do nieco większego pomieszczenia, gdzie znajdowały się niewielkie szatnie i bramki. Postanowiliśmy nie oddawać swoich kurtek, tylko ruszyliśmy prosto do bileterów, którzy naderwali kartoniki w odpowiednim miejscu i puścili nas dalej.
Dłoń Kiby wciąż mocno zaciskała się wokół mojej. Kciukiem muskał jej zewnętrzną stronę, sprawiając, że było mi coraz goręcej. To tu skradł pierwszy pocałunek, a jego wspomnienie ożyło na nowo. I doskonale wiedziałam, że chłopak zdawał sobie sprawę z tego, jak to przeżywam.
— Też to pamiętasz? — spytał cicho, gdy wbijałam spojrzenie w plecy idącej przede mną Hinaty.
Odwróciłam głowę z nadąsaną miną; nie miałam zamiaru dawać mu żadnej satysfakcji. Jednak roześmiał się głośno i rzucił nasze kurtki na wolne krzesełko przy wybranym stoliku.
Naruto poszedł po piwo, a my rozsiedliśmy się wygodnie na kanapach. Wieczór zapowiadał się naprawdę dobrze. Mijające nas dziewczyny, nie mogły się powstrzymać, by nie spojrzeć na naszych chłopców; szczególnie Kibę, który spoczywał obok w czarnej koszulce, opinającej się bezlitośnie na jego ramionach — było mi coraz goręcej. Zwłaszcza, że cała jego uwaga skupiała się na mnie.

Gapiłam się w kierunku sceny, gdzie Neich — zespół supportujący — właśnie się rozstawiał. Dopijałam piwo i kątem oka zobaczyłam, jak Kiba wyciąga z kieszeni telefon.
— Hę? — Objął mnie ramieniem i przycisnął do siebie, unosząc w górę dłoń. — Co robisz?
— Zdjęcie — rzucił luźno, a ja spojrzałam na ekran, gdzie dostrzegłam nasze sylwetki. Chciałam odwrócić buzię, ale drugą ręką skierował ją w swoją stronę; za każdym razem jak nasze twarze były niebezpiecznie blisko siebie, coś sprawiało, że mrowiły mi usta. — Nie daj się prosić. Chciałbym mieć choć jedno takie.
— Nie lubię zdjęć — mruknęłam oniemiała. Speszona!
— Ze mną polubisz! — zaśmiał się i odwrócił moją głowę do komórki, po chwili przytykając usta do mego policzka.
Ekran mignął jasno, chwilę po tym, jak spróbowałam się uśmiechnąć. Chłopak opuścił rękę i popatrzył na wyświetlacz. Nic nie mówił, uśmiechał się do telefonu jak zahipnotyzowany, aż zrobiło mi się przyjemnie ciepło.
— Jest super — mruknął, spoglądając na mnie.
— Pokaż — fuknęłam, wypluwając słomkę do szklanki.
Droczył się ze mną przez jakiś czas, aż w końcu oddał mi komórkę. Ciepło zalało moje serce i podbrzusze, z całych sił zapragnęłam, byśmy ciągle tak wyglądali; byli obok siebie, trzymali się za te głupie ręce, stanowili jedność. By te dziewczyny, które łypały na nas z zazdrością, miały co do tego prawdziwe powody.
— Nowe profilowe! — zawył Uzumaki, a ja popatrzyłam na niego jak na wariata.
— Mmm… — Inuzuka skinął zgodnie głową, stukając w ekran.
— Nie, przestań! — pisnęłam jak ostatni frajer. Bo przecież właściwie mi to nie przeszkadzało, a wręcz jakoś schlebiało.
Czas oczekiwania na główne gwiazdy płynął mi wspaniale. Kiba wciąż mnie obejmował, dotykał, zaczepiał. Niby przypadkiem, czasem z premedytacją, szczególnie, jak wyłapywał obserwujących mnie facetów. Był w pełni mój, ale widziałam, że co jakiś czas niepewnie się rozglądał i ściągał do siebie brwi. Czułam, że ktoś nas wciąż obserwował i wiedziałam, że on też. W dodatku był świadomy tego, kto to robił.

Stał za mną, opierałam głowę o jego piersi. Oczarowana spoglądałam na wszystkich członków Carrionu, stercząc pod samą sceną. Kiba wspierał ramiona o barierki, blokując dostęp do mnie wszystkim dookoła. Czasem musnął nosem moje ucho, czasem przywarł do mocniej do pleców. Bez przerwy sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze. Przyczynił się do spełnienia mojego małego marzenia, ubarwiając je w inne, miłe doznania.
Nie przestawałam bić braw, czułam jak szkliły mi się oczy, gdy chłopcy zeskoczyli ze sceny i podpisywali fanom płyty. Byli tak cholernie blisko! Serce na chwilę się zatrzymało, kiedy Inuzuka ponad moją głową podał wokaliście krążek w świeżym opakowaniu i poprosił o dedykację dla Mikasy. Obserwowałam to z uchylonymi ustami, dopóki nie zauważyłam, że Hans spogląda w moim kierunku z radosnym wyrazem twarzy. Razem z Vikolem zamienili ze mną kilka słów, a moje wniebowzięcie stało się jeszcze bardziej wniebowzięte.
Gdy dosłownie wycisnęliśmy się z tłumu, uwiesiłam się na jego szyi i krzyczałam głośno, dziękując za ową niespodziankę. Niespodziankę, jakiej nikt nigdy mi jeszcze nie sprawił. Byłam rozczulona i najszczęśliwsza na świecie, mogąc po raz kolejny dzięki temu człowiekowi dotknąć w jakiś sposób nieba; posmakować życia, od jakiego bardzo długo trzymano mnie z daleka, kryjąc za sztuczną kotarą, zwaną ciepłem rodzinnym i brakiem jakichkolwiek trosk. O, ironio.
— Fajnie grają, podobało mi się — zarechotał Uzumaki, gdy podszedł do nas razem z Hinatą. — Wracamy, czy pijemy jeszcze po piwku?
— Ja jestem za piwkiem — czknęła Hyuuga, bujając się lekko na boki. Jej szalona osobowość jeszcze kryła się w ryzach, ale nadejście było cholernie bliskie.
Popatrzyli na mnie, więc skinęłam zgodnie głową. Nie byłam senna, nie chciałam jeszcze wracać do domu. Miałam ochotę się upić i oderwać na trochę od tych przyziemnych spraw, przez jakie ostatnio ciągle cierpiałam.
— Dobra, poczekajcie tutaj. — Inuzuka ruszył w stronę baru, przejeżdżając na odchodne dłonią po moich plecach. Wzdrygnęłam się, czując jak powietrze wokół staje się gęstsze. Powiodłam wzrokiem za szerokimi plecami chłopaka, który po chwili zlał się z tłumem.
Pozostawił przy mnie niewidzialny, nienamacalny kłębek nerwów. Wyczułam, że coś było cholernie nie tak.
— Miałam wrażenie, że Mayako mignęła mi gdzieś w tłumie — krzyknęła Hinata. Próbowała dotrzeć do mnie, kiedy DJ zaczął rozkręcać afterparty.
— Też mi się tak wydawało — odparłam, marszcząc czoło. — Z godzinę temu, kiedy szłam do łazienki.
Nieprzyjemne odrętwienie w mięśniach, dziwny ucisk w brzuchu i coś, przypominającego mdłości. Ten specyficzny stan się wzmagał, gdy ludzie coraz głośniej skandowali przy barze.
— Co tam się dzieje? — jęknęła jakaś dziewczyna.
Intuicyjnie zaczęłam przesuwać się w tamtym kierunku, nie zważając na nawoływanie Uzumakiego. Nagle zerwałam się do biegu, próbując przecisnąć przez tłum gapiów, który nagromadził się tam w przeciągu chwili. Zaczynałam się drzeć, aby mnie tylko przepuścili, a pulsująca w uszach krew, powoli ogłuszała.
W końcu dostałam się do wnętrza kółka adoracji agresji, tracąc z miażdżącego poczucia strachu czucie w nogach.
Kiba siedział na ziemi, plecami przyparty do schodów. Widziałam tylko jak but jakiegoś giganta ląduje na jego twarzy — najprawdopodobniej nie pierwszy raz — a dwoje jego towarzyszy szykowało się do dalszego katowania Inuzuki.
Tak, katowania. Nie można było tego nazwać inaczej, bo szatyn był cały zalany krwią.
Nie mogłam stać i znowu nie rozumiałam, dlaczego w tamtej chwili potrafiłam nabrać sił i odsunąć na bok strach. Rozpędziłam się i odbiłam od ziemi, nieudolnie wskakując na plecy byka, którego od razu zaczęłam przyduszać.
— Co jest kurwa?! — Niski głos zadudnił w jego ciele, gdy próbował mnie jakoś chwycić.
— Kiba, wstawaj! — ryknęłam, zdzierając gardło. — Wstawaj!
Gówno. Był nieprzytomny, poobijany, zakrwawiony! Ze złości zaczęłam uderzać wolną pięścią w zakapturzoną głowę, wrzeszcząc i bluźniąc w jakimś chorym amoku. Serce waliło mi jak oszalałe, a głowę ogarnęły najczarniejsze myśli. Szatyn się nie ruszał; tak cholernie się bałam. Bałam się, że, kurwa, nie żyje.
— Zdejmijcie ją ze mnie! — Wielki chwycił jakoś moją kurtkę. Spojrzałam przelotnie na jego popleczników. Twarz jednego z nich wykrzywiała się w obrzydliwym uśmiechu i do połowy zasłonięta była jasną, blond grzywką. Drugi stał obojętnie w miejscu i patrzył w naszym kierunku, jakby mało go to interesowało. Gdy jednak moje siedzisko zawołało o pomoc, ruszył w naszym kierunku, przeczesując dłonią czerwone włosy.
— Lewa! — Usłyszałam nagle znajomy głos, który wydawał się być w tamtej chwili zbawiennym.
Z szeroko otwartymi oczyma obserwowałam, jak Levi wybiega z tłumu i bez najmniejszego zahamowania wpada w czerwonowłosego, którego obojętność zamieniła się w zupełną dezorientację. Rivai wszedł w obłędnie niebezpieczną fazę i runął ze swoją ofiarą na ziemię, pod drzwiami łazienki, wpychając do jej wnętrza jakieś dwie siksy. Bez ceregieli wymierzał mu na zmianę sierpowe, zaciskając przy tym nienawistnie zęby. Miałam wrażenie, że wszystko w klubie umilkło, a ja słyszałam tylko jego krótkie oddechy.
— Wypierdalaj — warknął byczek, chwytając za moje włosy. Pisnęłam z bólu, wciskając w skórę na jego szyi paznokcie. Siłowanie się z nim doprowadziło do tego, że rana na brzuchu niemiłosiernie zabolała, przez co odruchowo puściłam jego ciało. Był na tyle potężny, że dosłownie przerzucił mnie nad ramieniem i uderzył o ziemię, jak workiem ziemniaków.
Kątem oka dojrzałam, jak Uzumaki podbiega do złego blondyna i błyskawicznie atakuje jego głowę swoim czołem, po chwili wymierzając mu kolano w brzuch. Gdzieś w tle dobiegał do mnie krzyk Hinaty, nieco dla mnie niezrozumiały, bo widząc Naruto w takim stanie, sądziłam, że jego przeciwnik jest już martwy, a nikt inny nie odważy mu się pomóc.
Kiba. Zaczęłam nieudolnie czołgać się po ziemi w kierunku Inuzuki, wmawiając sobie, że jest tylko nieprzytomny, chcąc jak najszybciej mu pomóc. Zupełnie na marne! Poczułam ból w całej stopie i nagle przetarłam podłogę jak pospolita szmata, kiedy gigant złapał mnie za kostkę i zaczął odciągać od chłopaka. Poczułam, jak w serce zapłonął żywy ogień nienawiści.
Tego było za wiele.
— Puszczaj mnie, śmieciu — syknęłam, uderzając dłońmi o parkiet. Błyskawicznie odbiłam się od podłoża, zamachnęłam nogą i kopnęłam go w zakazaną gębę, przypominając sobie, że przecież nie trenowałam tyle lat po to, by dać się stłamsić. Ciężkie treningi pod okiem Samuela, który po standardowych treningach z Killerem, douczał mnie pewnych rzeczy — były stworzone do tego typu sytuacji.
Zatoczył się lekko i nabrał powietrza w płuca, a ja opadłam na plecy.
Ops, teraz mam kłopoty.
Łokciami odpychałam się od ziemi, cofając szybciutko do nieistniejącej norki, a on parł w moim kierunku z najprawdziwszą chęcią mordu w oczach. Do momentu, aż i w niego ktoś wbiegł. Cios — jeden za drugim, pięści zatapiały się w twarzy. Kolano rozbiło nos. W życiu nie spodziewałabym się, że w tak spokojnym ciele, żyje tak niespokojny duch.
— Dzięki, Kakashi — szepnęłam, przewracając się z powrotem na brzuch.
Wspięłam się niepewnie na nogi; trzymając dłoń na opatrunku, chwiejnym krokiem doskoczyłam do Inuzuki, kiedy tłum stawał się coraz głośniejszy, a za mną co i rusz rozlegał się huk. Ktoś upadał, ktoś coś rozbijał; doskonale wiedziałam, że to ta szóstka robiła tyle hałasu. A ja odliczałam w głowie sekundy do pojawienia się ochrony, która nas wykończy.
— Kiba — jęknęłam, klękając przy jego ciele — Kiba! — Zero reakcji. Miał strasznie poturbowaną twarz, aż skręcało mnie w środku, mdliło. Krew była wszędzie, nawet nie wiem skąd wypływała i czy na pewno należała do niego. Oparłam prędko głowę o szeroką klatkę piersiową, nie mogąc się pozbyć myśli, że nie żyje. Na szczęście ta unosiła się od słabych wdechów. — Kiba, ocknij się!
— Mikasa! — Okanao pojawiła się po drugiej stronie jego ciała i rozglądała nerwowo dookoła, a Hinata chwyciła mnie za ramiona, chcąc stamtąd wydostać.
— Nie, zostawcie! — ryknęłam, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłabym go stracić z oczu. — Zostawcie! Ja muszę mu pomóc!
— Nic nie zrobisz! — huknęła Hyuuga, odciągając mnie do tyłu. — Odsuń się od niego i spójrz na siebie!
— Nie!
Nagle dużo silniejsze ramiona owinęły się wokoło mojej talii. Ich właściciel zaczął się cofać z moim ciałem, pozostając niewzruszonym co do moich oporów. Obserwowałam jak Naruto i, cholera skąd on się tu wziął, Yamato, podnoszą Kibę i kierują się z nim do wyjścia. Nogi nieprzytomnego chłopaka ciągnęły się po ziemi, a zwieszona w dół głowa kołysała bezwiednie.
— Wychodzimy, szybko! — Usłyszałam nad uchem. Odchyliłam głowę i dojrzałam Kakashiego z roztrzaskanym nosem, który obracał mną jak chciał, odciągając do wyjścia. Ludzie dosłownie rozchodzili się na boki, robiąc nam przejście.
Zimne powietrze uderzyło w moją rozpaloną twarz, natychmiast otrzeźwiając. Przed klubem było pusto, widziałam tylko jak chłopaki wciskają na tylną kanapę auta Yamato, Inuzukę.
— Kim oni byli? — Jak zahipnotyzowana obserwowałam samochód, próbując wciąż uciec. — Kto to kurwa był?!
— Nie mam pojęcia — mruknął, ciężko dysząc. Trzymał mnie za zgięcie ramienia, jak jakiegoś recydywistę.
— Nie łżyj, kurwa! — Wyrwałam się i stanęłam naprzeciwko niego. Nie wiedziałam już co mną targało, ale w głównej mierze pieniła się we mnie potężna agresja. — Nie przez przypadek tutaj byliście!
— Właśnie, że przez przypadek — odparł sucho, gdy Hinata stanęła tuż obok mnie. Była przerażona. — Chcieliśmy iść na piwo, trafiliśmy tutaj. Nie mieliśmy pojęcia, że tu będziesz.
— Pierdolenie! — ryknęłam, cofając się o krok. — Nie mogliście wejść tu dzisiaj bez biletów!
— Wszystko w porządku? — Naruto pojawił się za nami i dokładnie zlustrował nasze ciała.
— Nic nie jest w porządku! — Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Czułam się cholernie bezsilna. Naprawdę nie mogłam się już ruszyć z domu, by być bezpieczną. — Co z nim?  — Wskazałam otwartą dłonią na wyjeżdżające z parkingu auto, drugą, zwiniętą w pięść, przyciskałam do ust.
— Będzie żył. — Chłopak westchnął i popatrzył na Hyuugę.
Dziewczyna odsłoniła jego czoło i syknęła, widząc jakieś rozcięcie. Blondyn zaczął ją uspokajać, a Hatake odwrócił mnie w swoim kierunku i popatrzył w oczy. Zrobiło mi się cholernie dziwnie pod naporem przejętego spojrzenia. Odruchowo przetarłam kciukiem skórę pod jego nosem, chcąc zetrzeć świeżą krew.
— Jak długo to będzie jeszcze trwać? — szepnęłam, łamiącym się głosem. — Ile ofiar poniosę?
Nic nie powiedział. Przyciągnął mnie do siebie i objął mocno, dochodząc do wniosku, że czego tak naprawdę nie powie, to wiele nie zmieni. Wcisnęłam nos w jego bluzę i rozpłakałam się na dobre, czując na sobie spojrzenia przyjaciół.
Powoli przestawałam sobie z tym wszystkim radzić. Za dużo złych rzeczy się do mnie przyczepiło i chciało zniszczyć, naprawdę. Najgorszym ogniwem w tym wszystkim był Levi. Własny, rodzony brat, który za wiele przede mną zataił i to było od tej pory moim priorytetem. Pojawiał się zawsze w tych chorych momentach, na wszystko miał odpowiedź, którą nie zawsze chciał się ze mną dzielić.
— Słuchajcie! — Zdyszany głos Mayako odlepił mnie od ciała Kakashiego. Zainstalowałam spojrzenie w jej wielkich oczach, ocierając łzy. Dziewczyna stanęła przed nami, podpierając się o uda. — Levi jest wściekły, powiedział, że zaraz będzie źle. Nie wiem co chciał przez to powiedzieć.
— Ale ja wiem — warknęłam, patrząc prosto na wejście klubu. Wciąż zanosiłam się od nieprzyjemnego szlochu, ale gdy tylko uświadomiłam sobie, jakie piekło miało się rozpętać, moje odczucia wykonały roszadę. — Naruto, zabieraj Hinatę do samochodu i nie ważcie się z niego wychodzić.
Wzięłam kilka głębokich wdechów i rozpięłam kurtkę. Rzuciłam ją na ziemię i czekałam. Czekałam, budując w sobie poczucie wyższości. Nie miałam zamiaru przegrać tej walki, choćby nie wiem co. Nie tym razem. Rivai nie mógł więcej sprawować nade mną władzy; myśleć, że może rozstawiać mnie po kątach.
Nie tylko on nosił nazwisko Ackerman. I choć wiedziałam, że zaraz dosłownie pokaże całą swoją siłę i uchyli wszystkim rąbka tajemnicy o chorych relacjach popierdolonego rodzeństwa — nie miałam zamiaru mu ulec.
W końcu się pojawił. Wybiegł z budynku, ocierając krew z brody i próbował mnie zlokalizować. Jego barki unosiły się od wściekłych wdechów, które wydawał z siebie w towarzystwie groźnych i głośnych świstów. Popatrzył mi prosto w oczy z pomocą spojrzenia, którym zazwyczaj już na samym początku mnie niszczył. Nie tym razem.
— Pierdolona idiotko! — wrzasnął i podszedł do mnie, stawiając milowe kroki. Od razu uniósł ramiona, jednak Kakashi stanął między nami, chcąc go zatrzymać.
— Kurwa, spokojnie — warknął Hatake, popychając mnie lekko do tyłu. — Zostaw ją.
— Mówiłem kurwa, że masz się z nim nie zadawać! — odgrażał się, wymachując palcem. Chciał się do mnie dostać, gdy nieruchomo sterczałam w miejscu i czekałam, aż podejdzie. — Jesteś nieodpowiedzialna!
— Zamknij pysk i zajmij się sobą — syknęłam, zakładając ramiona na piersi. — Skończyło się kurwa twoje panowanie, rozumiesz?
Rozjuszony pchnął na bok Kakashiego i wbiegł we mnie, mocno uderzając ciałem o moje.
— Nie będziesz z nim nigdzie wychodzić, pakować się w żadne kłopoty — warknął, hardo patrząc prosto w moje oczy, które pierwszy raz nie odwróciły się w bok, nie poddały. — Wyprowadzasz się stamtąd. Jeśli chcesz wciąż tu studiować, masz zamieszkać ze mną, albo wracasz do Newcastle.
— Levi! — Mayako podleciała do nas, nie mogąc uwierzyć w to, jak się zachowywał. Złapała go za ramię, jednak brutalnie ją odepchnął i chwycił za moje barki.
— Decyduj się. — Potrząsnął mną, pobudzając wszelkie pokłady nienawiści.
Zamachnęłam się z całej siły i wpakowałam pięść w jego policzek, sprawiając, że prawie się przekręcił.
— Jezu, Mikasa! — Okanao zakryła dłońmi usta.
Cofałam się, czekając, aż we mnie ponownie wpadnie. Wściekły odwrócił się z powrotem w moim kierunku i najzwyczajniej w świecie natarł, próbując zrobić to samo, co ja jemu przed chwilą.
— Opamiętaj się, człowieku — syknęłam, osłaniając głowę ramieniem. — Tak bardzo chcesz, żebym cię znienawidziła?
— Robię wszystko, byś była bezpieczna, a ty pakujesz się w coraz gorsze sytuacje!
— Weź coś zrób! — Mayako chciała do nas podbiec, nie mogąc wciąż zrozumieć, że z pozoru kochające się rodzeństwo, właśnie toczyło walkę, przypominającą bój na śmierć i życie. — Kakashi!
— Nie.
Powodu, który wymienił, nie dosłyszałam. Syknęłam głośno, czując, że coś nie tak jest z moim brzuchem. Przyłożyłam do niego rękę i już po chwili dotarło do mnie, że prawdopodobnie szwy puściły, ale to nie było żadną blokadą dla mojego brata, który bezceremonialnie pchnął mnie na własne auto.
— Nie przedłużaj tego, słyszysz?! — wychrypiał, uderzając dłońmi w karoserię. — Daj się sobą zająć, kurwa mać!
— Nie jesteś moim ojcem! — ryknęłam, zdzierając gardło; wyrzucając z siebie wszelkie pokłady zawodu, nienawiści i żalu. Dosłownie czułam, jak wylewa się ze mnie cały ból i strach, jakie towarzyszyły mi od dawna, ale przede wszystkim uderzyłam w niego falą piorunującej prawdy, której on nigdy nie chciał brać pod uwagę.
Rozchylił usta, przeszywając mnie na wskroś głodnym krwi wzrokiem. Miałam wrażenie, że jego źrenice drżały, gdy zmieniał kierunek spojrzenia z mojego jednego oka, na drugie. Cały zaczął się trząść, biorąc głębokie oddechy. Zacisnął zęby i spuścił głowę, po chwili zgarbiony odwracając się do reszty.
— Wypierdalać stąd — warknął, mrożąc krew; wciąż utrzymywał jedną dłoń przy mojej głowie. — Rozumiecie? Wszyscy, wypierdalać.
Zerknęłam na nich, zastanawiając się, czy już powinnam się żegnać. Kakashi nawet nie drgnął, a Naruto poinstruowany moim spojrzeniem, chwycił Hinatę za ramię i pociągnął w kierunku auta, zgarniając po drodze Mayako. Blondynka zaczęła krzyczeć, jednak chłopak powiedział jej coś, przez co przestała stawiać opór.
— Ty też — wycedził Rivai, patrząc w głąb ulicy. Hatake jednak nadal stał w miejscu.
Ręka Leviego zjechała z auta na moje ramię i zacisnęła się na nim na tyle mocno, że zawyłam z bólu.
— Nie jestem nim, masz racje — szepnął, łapiąc mnie za tył głowy. Zderzył nasze głowy, dociskając je mocno do siebie czołami. —  Bo odkąd pamiętam, jesteśmy jebanymi sierotami, zdanymi na siebie. Więcej pamiętać nie chcę.
— Przestań — syknęłam, zaciskając powieki.
— Pragnę tylko…
— W nosie mam twoje pragnienia! —  wrzasnęłam, czując po chwili jego palce na szyi.
Nawet nie widziałam, w którym momencie Kakashi pojawił się obok nas. Nie zarejestrowałam jego ruchu, ale uderzył w taki punkt w ramieniu Leviego, że jego ręka luźno spłynęła w dół. Ostrożnie złapał mnie za rękę i otworzył auto; kazał mi wsiąść i oparł się o drzwi, za którymi się znajdowałam. Duszący zapach papierosów sprawił, że zrobiło mi się niedobrze, jednak otrzymałam moment na zapanowanie nad nerwami. Dopóki nie dotarł do mnie stłumiony głos brata, który przeciął cisze panującą w maszynie.
— Nie wtrącaj się.
— Przesadzasz. — Najwyraźniej Hatake również nie stronił od bojowego nastawienia. — To już jest choroba. Chroniąc ją w ten sposób, tylko sprawiasz krzywdę i ból.
— Nie wtrącaj się! — powtórzył, chwytając go za bluzę. Chłopak go nie odtrącił, nawet nie fuknął. Chyba wciąż nie potrafił w stu procentach postawić się przyjacielowi. — To jest już sprawa między mną, a moją siostrą.
— Nie wtrącałbym się, gdybym nie widział, że ją krzywdzisz — odparł, zerkając na mnie przelotnie przez szybę. Obserwowałam go, cała drżąc. — Idź do domu i ochłoń.
Wstrzymałam oddech widząc, jak brat atakuje Hatake. Uderzył go w twarz nie wyważając w ogóle siły, która okazała się zbyt wielka. Przez chwilę widziałam tylko materiał niezapiętej kurtki bruneta, potem Kakashi stracił równowagę i runął na ziemię. Rzuciłam się na drzwi i wypadłam z auta, lądując na kolanach. Zaschło mi w gardle, gdy próbowałam do nich doskoczyć.
— Opanuj się!  — ryknęłam, chwytając brata w pasie. Upadliśmy na ziemię; siedziałam okrakiem na jego brzuchu i pochylałam się nad nim, owijając brzuch ramionami. — Opanuj, do cholery… Nie wciągaj w nasze problemy innych.
Uniósł dłonie do mojej głowy, wsunął palce we włosy i lekko je zacisnął, zbliżając do siebie nasze twarze.
— Błagam cię, posłuchaj mnie — wyszeptał, a ja dostrzegłam w jego oczach zupełną zmianę. Niemoc, brak… Brak tego, co pojawiało się przy każdej takiej sytuacji. Brak triumfu, wyższości. — Przeprowadź się do mnie, zrezygnuj z tego chłopaka.
Zacisnęłam zęby i poderwałam się w górę. Liczyłam, że coś się zmieni, ale nie. Nie wyszło, jak zwykle.
— Nienawidzę cię — syknęłam. — Coraz bardziej.
— Choć raz mnie posłuchaj!
— Zawszę cię słucham! — ryknęłam, uderzając bokiem pięści o jego klatkę. — Zawsze, zawsze, zawsze! Całe życie!
— Gówno prawda — warknął, wciąż wwiercając we mnie swoje spojrzenie. To, które kiedyś zdawało się być tak cholernie pokrzepiającym. Uspokajało mnie, koiło nerwy, sprawiało, że mogłam sięgnąć nieba. Przestało takie być, od kiedy pojawiłam się w Londynie. Stało się chłodne, nieprzewidywalne, obłędne. Bolesne. Nie wiedziałam, że mogło sprawić jeszcze więcej cierpienia, gdy połączyło się z gorzką prawdą. — Nigdy mnie nie słuchałaś… — Uniósł dłoń i palcem wskazującym dotknął centralnej części mojego czoła. — Robiłaś co mówiłem, bo ustawiłaś to sobie za najwyższe priorytety. Choć się ze mną nie zgadzałaś, wiedziałaś, że nie masz wyjścia. Sądziłaś, że wszystko co ode mnie wychodziło, było słuszne. Nie prawda? — Obserwowałam go, czując, że oczy ponownie mi wilgotnieją. — Nie byłem ojcem, ale starałem się nim być. Starałem się trzymać cię obok siebie, uczyć życia, sprawiać, byś była bezpieczna. Dlatego stałem się dla ciebie autorytetem, którym w sumie być nie chciałem. A teraz, gdy powinnaś mnie słuchać, buntujesz się. Nigdy nie potrafiłem uwierzyć w to, że takie czasy nadejdą. Zawsze chciałem być obok ciebie, choć miałem inne wyjścia, mogłem żyć inaczej. Zawsze byłaś na pierwszym miejscu, stawiałem cię ponad siebie i to pozostanie niezmienne.
Czułam, jak drobne krople drążą kolejne ścieżki na policzkach, żuchwie; kończyły swą drogę na podbródku. Nagle odrywały się od niego, dokonywały ostatniego lotu, by rozbić się o jego ciemną bluzę, wsiąknąć w nią i zniknąć.
Twój brat. Brudne ręce. Krew.
Chwiejnie uniosłam się na nogi i cofnęłam kilka kroków, wciąż nie chcąc oderwać ramion od brzucha. Wpatrywałam się w bruneta, który spoglądał w niebo, nadal leżąc na zimnym betonie. Przeniosłam sztywne spojrzenie na auto Naruto. Blondyn stał metr przed nim, jakby gotowy do biegu. Mayako sterczała przy otwartych drzwiach, a Hinata spoglądała na nas przez tylną szybę.
— Zabierz mnie stąd — szepnęłam, zupełnie bezgłośnie. A może tylko ja siebie nie słyszałam? Coś mnie bolało, coś piekło, coś sprawiało, że czułam się jak ostatnie nieszczęście. Poszybowałam wzrokiem na szarowłosego, który stał wciąż przy aucie. — Zabierz — powtórzyłam, nieco głośniej.
— Trzymaj. — Głos Leviego sprawił, że zadrżałam. Podnosząc się z ziemi, rzucił Hatake klucze i nawet na niego nie patrząc, zaczął powoli się od nas oddalać. Prosto do głównej ulicy. — Liczę na ciebie.
Odprowadziłam go wzrokiem, wykrzywiając usta w grymasie bólu. Nieprzyjemny pisk nawiedzał moją czaszkę, obijając się o jej wnętrze; ogłuszając na wszystko, co mnie otaczało. Widziałam, jak Kakashi podszedł do Naruto i wymienił z nim kilka słów. Później zbliżył się i stanął tuż przede mną.
Levi zniknął.
— Dokąd poszedł? — szepnęłam, przenosząc na niego wzrok. Chyba było mi zimno, choć fale gorąca nie przestawały wypełniać mojego ciała.
— Przemyśleć to i owo, tak sądzę — odparł. Skinął głową na auto i ruszył w jego kierunku. Poczłapałam niepewnie za nim i wsiadłam na miejsce pasażera. Już mi było wszystko jedno, gdzie mnie zabierze.
— Zawiozę cię do domu — powiedział, odpalając silnik. Czułam zapach Leviego, samochód tym przesiąknął. Jego perfumami, papierosami, nim. Zrobiło mi się niewiarygodnie źle, dlaczego?
— Co z Hinatą? — Wbiłam wzrok w tył auta Uzumakiego, które toczyło się przed nami uliczką, prowadzącą do głównej ulicy.
— Odwożą Mayako i Naruto zabiera ją do siebie. — Miałam wrażenie, że mówił do mnie jak do dziecka. Wolno, wyraźnie, spokojnie. A może bał się, że wpadnę w szał? Sama nie wiedziałam, do czego byłam w tamtej chwili zdolna.
— Nie chcę być sama — sapnęłam na wydechu, odwracając głowę w jego kierunku. — Zabierz mnie do…
— Gdzie? — przerwał mi, wrzucając kierunek. Wyjechaliśmy na trasę, po chwili gubiąc auto blondyna. — Do Kiby? W szpitalu raczej nie przenocujesz. A do Leviego iść nie możesz. Jeśli chcesz, zostanę z tobą.
— Bo jako jedyny wiesz, co zrobić z taką furiatką, jak ja? — Popatrzył na mnie z ukosa, gdy prychnęłam ironicznym śmiechem.
— W sumie, to tak — odparł sucho, przez co aż mną wzdrygnęło.
Zerknęłam na niego, zamilkłam.
Szyby zalane były deszczem, w radiu leciał kawałek AC/DC. Szare kosmyki niesfornie opadały na czoło, a zmęczona twarz mówiła mi, że sam chciał być już w łóżku i odpoczywać. Zrzucić z siebie ten głupi uniform, który w ogóle nie pasował do jego, zazwyczaj, pogodnej twarzy.
Co się znowu dzieje? Przecież niebo było czyste, Kakashi chwilę wcześniej miał na sobie bluzę, a w aucie mojego brata spieprzona antena nie pozwalała na słuchanie radia; skazani byliśmy na jego płyty.
Wyciągnęłam rękę do kierowcy i dotknęłam jego ramienia.
— Co robisz? — spytał, a w moją buzię uderzył dziwny chłód. Znów miał na sobie bluzę, szyby były suche, a w aucie nie rozbrzmiewało nic, prócz naszych oddechów i dźwięków z zewnątrz.
Zaciskałam palce na jego ubraniu i mrużyłam w zastanowieniu powieki. Odchodziłam od zmysłów, za mocno uderzyłam się w głowę, podano mi pigułkę gwałtu? Znowu miałam urojenia? Nie, przecież już zanosiłabym się od płaczu i miotała ze strachu.
To było… Wspomnienie.
— Mikasa? — szepnął cicho; przeszły mnie dreszcze.
Nawet nie wiedziałam, kiedy znaleźliśmy się pod blokiem. Sięgnął do tyłu i zgarnął swoją kurtkę, którą zarzucił mi na ramiona. Wyszłam z auta o własnych siłach, czując, że moje ciało powoli wraca do normy. Ból po bójkach, jak i ten promieniujący od rany jednak nie ustępował i zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mu o tym, że to szpital powinien być naszym pierwszym przystankiem.
Wjechaliśmy na górę windą, wciąż milcząc i nie patrząc na siebie. Otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka, prosząc, by powiesił nasze kurtki. Weszłam szybko do pokoju, gdzie ściągnęłam bluzę i koszulkę, podchodząc po chwili do lustra. Opatrunek był wciąż śnieżnobiały; szwy nie puściły? Chociaż nie zawsze krew musiała to zwiastować.
— Kurwa… — syknęłam, odlepiając pasek plastra, który trzymał bandaż przy moim ciele. Walczyłam z tym dłuższą chwilę, aż w końcu odsłoniłam żółto-zielone plamy, przyozdobione większymi i mniejszymi, fioletowymi punktami. Czarne, drobne nicie sterczały w różne strony, a mnie za każdym razem na ten widok mdliło. — Szlag. — A jednak; za mocno naciągnęłam w którymś momencie skórę. Rana nie pękła, ale została naruszona na tyle, by wypuścić z siebie nieco krwi.
— Wszystko w porządku? — Wszedł do pokoju, tak po prostu, bez pukania. Chciałam odwrócić się do niego plecami, ale szybki ruch pozbawił mnie stabilności. Oparłam się ramieniem o komodę i kryłam przed nim cały przód. — Pokaż to.
Podszedł bliżej i złapał delikatnie za ramię, jednak z uporem maniaka nie chciałam się do niego odwrócić.
— Wyjdź — szepnęłam, oddychając coraz głośniej. — Czuję się niezręcznie.
— Zastanów się — mruknął i siłą mnie obrócił. Nawet nie popatrzył mi w oczy, nie prześlizgnął wzrokiem po moim ciele; od razu nachylił się nad okropną szramą. — Wyglądam na kogoś, kto mógłby ci zrobić krzywdę? Albo chociaż spróbować?
— To nie zmienia faktu, że jesteś obcym facetem, przed którym nie chcę się obnażać — odparłam zgryźliwie, odchylając do tyłu głowę, gdy dotknął brzucha. Sprawiał mi ból, ale chciałam udawać twardą.
— Stoisz przede mną w spodniach i czarnym, koronkowym staniku — fuknął, prostując się. — Na plaży nie miałabyś spodni, a stanik nie miałby koronki. Mimo to, nie krępowałabyś się.
— Nie chodzę na plażę.
— Basen?
— Zamknij się — prychnęłam, wbijając harde spojrzenie w jego oczy. Nie miałam najmniejszej ochoty na potyczki słowne.
— Kto ci kazał w ten sposób zabezpieczać tę ranę? — Wyszedł z pokoju, nie czekając na odpowiedź. Wrócił po dwóch minutach i popatrzył na mnie wyczekująco.
— Sama robiłam opatrunek — szepnęłam, gdy ponownie stanął przede mną ze zwiniętym bandażem i zapięciem, służącym do jego utrzymania.
— No więc, robisz go źle. Zsuń spodnie.
— Coś ci się chyba w głowie popierdoliło, Hatake — sarknęłam, chcąc odejść, ale ponownie poniosłam klęskę w starciu z jego siłą.
Przewrócił oczyma, by po chwili skupić je na mnie.
— Zsuń je, dosłownie trochę. Chyba, że ja mam to zrobić. — Pokręciłam głową na nie i przegrana rozpięłam pasek. — Nie skrzywdzę cię, zrozum to. Chcę tylko pomóc.
— Chcę się najpierw umyć. — Szukałam każdej możliwej wymówki.
Westchnął i odsunął się, wykonując gest w stylu droga wolna.
Złapałam piżamę i poszłam do łazienki. Gdy tylko zamknęłam drzwi, odetchnęłam z ulgą. Podeszłam do zlewu, spojrzałam w lustro i zaczęłam badać, ile tym razem szkód cielesnych pozostawił po sobie mój brat.
Zgięłam się w pół i oparłam tyłkiem o pralkę. Zacisnęłam zęby, czując jak coś skręca mnie w środku. Widok nieprzytomnego Kiby, na tych pieprzonych schodach. To, jak go kopali, bili. Nigdy nie odczułam czegoś takiego… Albo chciałam myśleć, że to ten pierwszy raz. Mimo to poczułam, jak stare rany zostały rozdrapane, jak ktoś obficie posypał je solą.
Byłam pewna, że wiedział co robi, idąc do baru. Jego oczy, usta, oddechy. Czułam, że coś było nie tak, że nosił coś na barkach, że próbował podjąć odpowiednią decyzję. Tylko skoro wiedział, że jest ich trzech… Co tak naprawdę chciał zrobić? Może i był heroiczny czy porywczy, ale podpisywałabym go pod samobójcę. Wiedział, że nie miał z nimi szans, a jednak się tam skierował.
Kim byli? Czego chcieli? A co najważniejsze, jakim cudem znowu na miejscu był mój brat i Hatake? Nie miałam wątpliwości; już pomijając to, że omijała mnie jakaś tajemnica, która łączyła otaczających mnie ludzi… Byłam obserwowana. Ciągle poddana jakiemuś nadzorowi. Levi, Kiba, a nawet Samuel. Zdawałam sobie sprawę z tego, że coś na mnie wisiało i tym razem to nie ja narobiłam sobie problemów. A ktoś przysporzył ich mojej osobie. Może byłam idealną okazją do zemsty, na którymś z nich?
— Mikasa, wszystko w porządku? — Usłyszałam zza drzwi. Otarłam łzy i pociągnęłam cicho nosem, siląc się na normalny ton przy zgodnej odpowiedzi.
Podjęłam decyzję — musiałam w końcu porozmawiać z Levim tak, jak należy.

— Szybciej — mruknęłam, gdy Hatake otaczał moje ciało bandażem. W przeciwieństwie do mnie, która zamykała ranę pod małą powierzchnią, on owijał materiałem calutką talię. Skończyło się na tym, że wyglądałam, jakbym nosiła pas wyszczuplający. Zabezpieczył opatrunek i popatrzył na mnie spokojniej, niż do tej pory. Zastanawiałam się, czy był świadomy, iż jego dotyk miał na mnie dziwny wpływ.
— Nie za ciasno?
— Nie, dziękuję. — Minęłam go i skierowałam się prosto do łóżka. Wiedziałam, że w moich oczach kryło się straszne zawstydzenie i chciałam je szybko ukryć. Naciągnęłam na siebie kołdrę i sięgnęłam po telefon.
— Nie pisz do swojego brata i tak ci nie odpowie — mruknął, siadając przy biurku. Wsparł głowę na dłoni, a łokieć na blacie mebla i patrzył na mnie. Widziałam, jak powieki opadały mu ze zmęczenia. Do tego też był mocno poobijany. Nie wiedziałam kto go bardziej załatwił, trójka muszkieterów czy mój brat.
Odłożyłam komórkę na brzuch i zerknęłam na niego.
— Co z nim? Jest bezpieczny? — wyszeptałam, czując, jak drży mi głos.
— Tak, Gaara dzwonił. — Westchnął i ułożył się, jak do spania. — Wrócił zalany, pogroził im trochę, rzucił się na łóżko i zasnął. Cały i zdrowy. No prawie, w sumie, bo po tym, jak okładaliście się pod klubem, to musiało go nieco pogruchotać.
Nie odpowiedziałam, tylko popatrzyłam na sufit.
— Dziękuję za wstawianie się za mną — burknęłam, niechętnie wypowiadając te słowa. — A teraz ponawiam swoje pytanie. Kim byli ci ludzie?
Nie zmieniając pozycji, wpatrywał się we mnie z jakąś dziwną pasją w oczach. Udawałam, że tego nie dostrzegam, ale po jakimś czasie zaczynało się robić niezręcznie.
— Nie wiem — odparł w końcu, rozpalając na nowo złość.
— Jak zwykle, nic nie wiecie, wszystko dzieje się przez przypadek — wycedziłam i odwróciłam się do niego plecami. — Wyjdź już.
Nie ruszał się; minutę, dwie, pięć, dziesięć. W końcu jednak nogi krzesła przejechały po panelach, a po chwili drzwi się zamknęły. Wpatrywałam się w lampki, czując zupełną pustkę w głowie. Jakby te wszystkie kłębiące się wcześniej myśli implodowały, wykańczając się nawzajem.
Sięgnęłam energicznie po komórkę, gdy usłyszałam jak zaczęła wibrować. Roześmiana twarz blondyna, widniejąca przy kontakcie, z reguły wzbudzała sympatię, jednak tym razem mogło być różnie.
— Halo? — mruknęłam, marszcząc czoło. Kakashi stanął pod drzwiami, słysząc, że ktoś się ze mną kontaktuje i bezczelnie podsłuchiwał; widziałam jego cień. Ponownie zwróciłam się twarzą w stronę ściany i nakryłam głowę kołdrą.
Uśpiłem Hinatę i skoczyłem do szpitala. — Usłyszałam szept Uzumakiego. — Ocknął się, ale jest strasznie poturbowany. Ma pękniętą kość policzkową i nos, wylew w lewym oku i złamane dwa żebra. Cały spuchnięty, wręcz siny. Nigdy nie widziałem go w takim stanie, Mikasa.
Nie odpowiedziałam mu. Poczułam jak coś zaciska się wokoło mojej krtani, jak łzy napływają do oczu. Nie potrafiłam powstrzymać szlochu, nawet nie próbowałam. Próbowałam go tylko jakoś stłumić, by Kakashi się mną za bardzo nie zainteresował.
Hej, nie płacz — zaśmiał się słabo, jakby chcąc sprawić, bym nie myślała o tym tak poważnie. — Wyliże się, zobaczysz. Pewnie już jutro będzie się awanturować, że chce do ciebie jechać.
— Naruto, proszę… — zawyłam, nie czując żadnej ulgi. — Kim oni byli?
Mikasa… — Zamilkł na chwilę, wzdychając kilka razy. Bił się z myślami. — To nie jest rozmowa na telefon, zresztą nie mam pewności, więc nie będę rzucać oskarżeniami na lewo i prawo. Jak się czegokolwiek dowiem, to o wszystkim ci powiem, okej?
To, co było dobre w tym chłopaku, to fakt, że jako jedyny nie łgał mi w oczy. Wolał odwlekać prawdę, czekając na odpowiedni moment, niż usilnie próbować mnie całkowicie od niej odsunąć.
— Dziękuję — mruknęłam, próbując wziąć kilka głębokich wdechów. Pod kołdrą nie było to jednak najłatwiejsze. Zrzuciłam z siebie pierzynę i z przerażeniem dojrzałam sylwetkę Hatake, stojącego w przejściu pokoju. — Do jutra.
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na biurko, czekając aż chłopak coś powie.
— Mama nie uczyła, że nie ładnie jest podsłuchiwać? — warknęłam, poirytowana. Otarłam łzy i próbowałam unormować oddech.
— Nie zdążyła. — Miałam wrażenie, że w mojej głowie wybuchła bomba. — Ja już cię nie proszę, tylko ostrzegam Mikasa — odpowiedział, spoglądając na mnie spod szarych kosmyków. — Nie drąż tego, nie dociekaj. Zostaw to nam i nie próbuj niczego na własną rękę.
— Nie macie nic do gadania — odparłam, siadając na łóżku. Dobra, odjebałam poprzednim tekstem, ale on nadal sobie pozwalał.
W mgnieniu oka przemieścił się do mnie, popychając na łóżko. Opadłam plecami na miękki materac, na który się wspiął i nachylił nade mną, patrząc prosto w oczy.
— Ja niestety mam bardzo dużo — wyszeptał, przeszywając mnie wzrokiem i szeptem na wskroś, a zimne dreszcze przebiegły moje plecy. — Nawet więcej niż twój brat.
I wtedy po raz kolejny zobaczyłam w tym człowieku coś zupełnie innego, niż dotychczas. Choć spoczywał nade mną jak kat, gotowy do ścięcia mojej głowy, choć czułam się jak zamknięta w klatce, pomiędzy nim a łóżkiem, choć czułam swego rodzaju zagrożenie… Gdy pojawiał się obok, miałam wrażenie, że ktoś rozpylał w powietrzu dziwną substancję, która nie tyle co odurzała, a po prostu eliminowała nieprzyjemne, otaczające człowieka czynniki. Po tej całej masakrze, jaka miała miejsce lata temu, też się coś takiego pojawiło. Czułam już tę aurę, była mi naprawdę znajoma, ale nie potrafiłam jej za nic z nikim, ani z niczym skojarzyć.
— Miałeś kiedyś luki w pamięci? — szepnęłam, doznając dziwnego uczucia. Patrzył na moje usta, a ja miałam wrażenie, że zaczynają piec.
— Owszem — odpowiedział spokojnie, nie zmieniając nawet na moment pozycji. Było to trochę uwłaczające, ale póki nikt nas nie widział, jakoś mnie to nie interesowało. Wciąż nie mogłam pozbyć się obrazu Kiby, dosłownie rozlanego na schodach i bałam się przez to mrugać.
— Dlaczego wciąż mam wrażenie, że znam cię dużo dłużej, niż mi się wydaje?
Patrzył chwilę w moje oczy, jednak odbił się od materaca i położył obok mnie. Spoczywaliśmy na plecach, obserwując sufit, zdobiony pręgami światła z lampek.
— Nie wiem. — Przewrócił się na bok, wpatrywał w mój profil. Otarł kciukiem moją skórę z wilgotnych smug po łzach i zamknął oczy. — Może kiedyś ci ono minie.
— Im dłużej mnie zwodzi, tym jestem tego pewniejsza. — Obróciłam głowę w jego kierunku. Otworzył powieki, a jego ciemne oczy były lekko zaszklone od zmęczenia. — Gdy mnie tu nie było przez poprzedni rok… Levi też taki był?
— Nie. — Chłopak pokręcił głową. — Pił, znikał, wracał. Był bardziej rozrywkowy, nie kręcił się za kłopotami. Gdy dowiedział się, że będziesz tu studiować, diametralnie się zmienił. Zaczął ogarniać wiele spraw, których nie rozumiałem. Któregoś dnia wpadł do mnie roztrzęsiony, po tygodniu braku jakiegokolwiek kontaktu. Powiedział, że będzie dobrze. Że gdy tylko tu przyjdziesz, będziesz bezpieczna. I stara się o to z całych sił.
Roztrzęsiony? Widziałam go takiego raz w życiu i ten raz trwał na tyle długo, że nie potrafiłabym znowu na to patrzeć. Tydzień braku kontaktu? On tak nie postępował. Chociaż był taki okres… Był i dobrze go pamiętałam, bo coś nie dawało mi spokoju.
Ręce splamione krwią.
— Hej — mruknął, unosząc się. Czułam, jak moja twarz wilgotnieje od potu. Byłam zmęczona i na bank dopadała mnie gorączka, a te myśli nie przynosiły ulgi. Do tego on… — Co się dzieje?
— Wyjdź już — warknęłam, podnosząc się i idąc po raz ostatni do łazienki. Gdy z niej wracałam, leżał już na kanapie przy słabym świetle lampki i gapił się w sufit. — Jeszcze raz dziękuję — mruknęłam, przed zamknięciem drzwi. — Dobranoc.
— Śpij dobrze — odparł sucho, nawet na mnie nie zerkając.
Odwróciłam się w kierunku łóżka, jednak moją uwagę przykuł gasnący wyświetlacz komórki. Chwyciłam ją do ręki, a serce zabiło mocniej, gdy na belce pojawiło się nowa wiadomość od: Kiba. Szybko weszłam w rozmowę i wstrzymałam oddech.
Chyba tak. Chyba cholernie. Chyba pierwszy raz w życiu na poważnie. Chyba nie chcę przestać — czytałam cichutko, czując jak robi mi się goręcej; jak wewnątrz mnie wszystko bucha nieopisanym ciepłem. Opadłam na łóżko, dociskając telefon do piersi. Doskonale wiedziałam, czego te słowa się tyczyły. Po chwili komórka zawibrowała ponownie. — Jezu…
Zdjęcie które zrobił nam w klubie; zdjęcie, które ponownie wywołało u mnie totalną niemoc i chęć do płaczu.
Nie do końca rozumiejąc własne zachowanie, uniosłam urządzenie ku górze i włączyłam aparat. Miałam czerwone, zaszklone oczy i bladą, poobijaną przez tego wielkoluda twarz. Strupek przy ustach niemiłosiernie mnie denerwował i wciąż go naruszałam, przez co robił się coraz większy. Ciemne włosy rozsypały się na jasnej poduszce, a ja wpatrywałam się we własne odbicie, eksponujące wrak człowieka, opatulony bladym światłem lampek. Uśmiechnęłam się słabo, zasłaniając ranę przy wardze kosmykiem włosów i dotknęłam kciukiem ekranu. Zdjęcie po chwili zniknęło i pojawiło się nieco mniejsze w dymku rozmowy.

18 grudnia 2015 02:14
Do: Kiba
Dawno się tak nie bałam, jak dzisiaj o ciebie.
Czemu to zrobiłeś?

Westchnęłam głośno i czekałam cierpliwie na odpowiedź. Najpierw przyszło zdjęcie nagiej klatki piersiowej, owiniętej w bandaże i skrawek twarzy, gdzie mogłam dostrzec jego słaby uśmiech. Na szyi i dekolcie widziałam ciemne ślady krwiaków, które powoli wydostawały się na wierzch.

18 grudnia 2015 02:18
Od: Kiba
Słońce, czy ty płaczesz? Niepotrzebnie.
Ze mną wszystko w porządku, trochę
mnie poobijali, nic wielkiego. Naruto
powiedział, że szybko wydostaliście się
z klubu i zawiózł Cię do domu. Cieszę się,
że mogę na nim polegać. Na pewno nic
Ci się tam nie stało?

Zacisnęłam powieki i usta, nie chcąc wznowić głośnego szlochu i zainteresowania ze strony Hatake. Naruto postąpił najlepiej, jak się tylko dało. Gdyby Inuzuka dowiedział się, co się działo po jego utracie przytomności, pękłby jak balonik, a powietrze w nim uwięzione, zamieniłoby się w przerażającą destrukcyjną moc, która w jego przypadku naprawdę nie była na miejscu.
Dotknęłam swojej twarzy i jak na zawołanie przypomniał mi się każdy cios zadany przez giganta jak i Leviego. Brat mimo wszystko nie wykonywał typowych uderzeń, a ogłuszające, tłumiące moją agresję ciosy, zadawane we wrażliwe punkty, abym tylko szybko się poddała.

18 grudnia 2015 02:25
Do: Kiba
Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

18 grudnia 2015 02:27
Od: Kiba
Chciałem się ich pozbyć, zanim
zrobiliby to z nami.

18 grudnia 2015 02:28
Do: Kiba
Ach, więc prawie dałeś się
z tego powodu zabić?

18 grudnia 2015 02:30
Od: Kiba
Wolałem zwrócić ich uwagę na
siebie, byś miała czas na ucieczkę.

18 grudnia 2015 02:32
Do: Kiba
Twój plan upadł, gdy tylko poszedłeś
w ich stronę, Kiba. Pochłonął inne
ofiary. Kim oni byli?

18 grudnia 2015 02:34
Od: Kiba
Czyli jednak Naruto mnie okłamał?
Co tam się dalej działo?

18 grudnia 2015 02:37
Do: Kiba
Kim oni byli?

18 grudnia 2015 02:38
Od: Kiba
Ktoś cię skrzywdził?

18 grudnia 2015 02:38
Do: Kiba
Kim byli?

***

— Pójdę sama — zarządziłam, gdy po zatrzaśnięciu drzwi auta spostrzegłam, że Hatake stoi gotów do towarzyszenia mi w drodze.
— Wolałbym iść z tobą — mruknął, opierając ramiona o dach samochodu.
Słońce niemiłosiernie raziło nas po oczach, jednak mróz nadal dawał się we znaki. Mierzenie się z nim wzrokiem było zupełnie bezcelowe, bo chłód jego nieczułego spojrzenia po prostu porażał.
— Siemacie. — Odwróciłam się kierunku znajomego głosu i ujrzałam Erwina, który odpalał papierosa i szedł w naszym kierunku. — Przyszłaś okiełznać swojego brata i twojego rycerza?
Ściągnęłam brwi, zupełnie nie rozumiejąc, co miał na myśli. Nagle drzwi oddalonego od nas kilka metrów auta, na które nie zwróciłam wcześniej uwagi, zatrzasnęły się głośno, a jego niebieskooki właściciel wskoczył na trawnik. Odwrócił się w moim kierunku i wysłał cholernie przepraszające spojrzenie, pędząc w stronę budynku.
— Kurwa — syknęłam, od razu zrywając się do biegu. Słyszałam, jak Hatake mnie nawołuje i byłam pewna, że rusza za mną, ale niespecjalnie się to liczyło. Wpadłam do klatki i nawet nie czekałam na windę, tylko wskakiwałam po dwa schodki, by jak najszybciej dostać się na właściwie piętro.
Gdy tylko pojawiłam się na korytarzu, z mieszkania wypadł Gaara i Naruto. I nie wyglądali na wrogów, a bardziej na szczury próbujące ratować się na tonącym statku. Przyspieszyłam, minęłam ich pomimo wrzasków i próśb, bym tylko tam nie wchodziła. Wpadłam do środka i zamarłam przez widok, jaki pierwszy raz w życiu było dane mi podziwiać. Chociaż może to złe słowo?
Nie raz widziałam, jak Levi sprawia, że czyjś nos pęka. Kilkanaście? Kilkadziesiąt? A może więcej? Był potęgą, którą chciałam się stać, a może ją nawet przewyższyć. Był kimś, kogo obrałam za żałosny wzór do naśladowania.
Był, był, był.
No właśnie, był.
Na moich oczach dokonywał się pierdolony przełom. Byłam świadkiem momentu, kiedy to mój kochany, niezniszczalny braciszek upada. Przegrywa, ponosi klęskę, poddaje się. Levi staje się czymś, co nie jest już niezniszczalne.
Został starty na proch jednym uderzeniem, które okazało się haniebne. Dlaczego? Bo było wygrane. Bo go pokonało. Bo pokazało, że nie ma władzy. Bo należało do kogoś, kogo nie szanował, nie chciał szanować.
Bo jego oprawca sam ledwo stał na nogach. Bo się chwiał. Bo ledwo widział na oczy. Bo nie powinno go tam być, bo powinien leżeć w szpitalu, bo nie powinien być w stanie nawet drgnąć.
— Jakim śmieciem trzeba być — ryknął ciężko, hardo wpatrując się w oczy Rivaia. Przygniatał go kolanem, niczym myśliwy swoją zwierzynę; zaciskał palce na materiale koszulki i wydawał z siebie szalenie dzikie oddechy. — Jaką bezwstydną, zimną kurwą?! No powiedz mi!
— Kiba — szepnęłam bezgłośnie. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi.
Uderzył ciałem brata o zimne panele, przez co ten zacisnął powieki i wydał z siebie dziwny, nieokreślony dźwięk. Coś mnie wtedy zabolało, chyba serce. Bo nie potrafiłam pojąć stanu rzeczy, bo dziwnym było to, że ktoś był nad nim, ktoś stłamsił Ackermana. Leviego Ackermana.
— Jakim skurwielem — warknął, nachylając się nad bratem — by podnieść rękę na własną siostrę?
Może to był nie najlepszy moment, ale nie potrafiłam utorować myśli. Co było podłożem tej napaści? Zazdrość o mnie? Czy może intuicyjne działanie przez własną, spaczoną przeszłość?
— Teraz to ja zacznę dyktować warunki. — Jego głos był tak złowrogi, tak przytłaczający. Wstrzymałam oddech, widząc, jak się prostuje, jak opuszcza ramiona, wciąż nie pozwalając na ruch ze strony mojego brata. — Pierwszy z nich? — syknął, śmiejąc się posępnie. Nie poznawałam go. — Koniec z tajemnicami i kłamstwem.
— Nie! — Levi próbował oderwać się od podłogi, jednak Inuzuka zyskał pokłady jakiejś chorej, demonicznej siły. — Nie masz prawa jej niczego powiedzieć!
— Nie masz prawa nazywać siebie jej bratem — wycedził i wymierzył pięść prosto w jego twarz, cofając wcześniej łokieć do tyłu. — Nie po tym, co zrobiłeś wczoraj.
Gdy znowu widziałam zatapiającą się w twarzy bruneta, rękę Kiby, coś zauważyłam.
Nawet nie próbował się bronić.
— Dość! — wrzasnęłam, czując jak całe moje ciało drży. — Dość, błagam!
Jak ręką odjął, zastygli w bezruchu. Jednak nie zwrócili ku mnie wzroku, jedynie mierzyli się nim nawzajem, by sprowokować drugiego. Cóż, dobrze wiedzieli, że jeśli teraz wykonają ruch — ja wykonam swój.
— Zejdź z niego — szepnęłam, podchodząc do nich. Złapałam za bark szatyna i pociągnęłam go w swoją stronę, jednak ten niczym głaz, nawet nie drgnął. — Słyszysz? Zejdź z niego.
Chwilę się wahał, jednak wypełnił mój nakaz, wciąż nie spuszczając wzroku z brata.
— A teraz wyjdź.
— Co?! — wrzasnął na tyle głośno, że zatrzeszczało mi w głowie. Bałam się spojrzeć na jego twarz; bałam się stanąć oko w oko z tym, co śniło mi się całą noc. — Nie mam zamiaru!
— Wyjdź, proszę cię — szepnęłam, chowając głowę pomiędzy barkami. — Musimy rozwiązać to sami.
Rivai podniósł się z ziemi, napięty jak struna.
— Nigdzie się nie ruszę. — Inuzuka szedł w zaparte. Czułam za sobą Naruto, Gaarę i Kakashiego, którzy stali w progu mieszkania gotowi do tego, by któregoś z nich zamknąć w łazience. —  Nie zostawię cię więcej z tym chorym psychopatą.
— Też nią jestem — sparowałam na wydechu. Czułam, jak usta wyginają mi się w dziwnym pół-uśmiechu. Wariowałam, dosłownie. Powoli zacierałam granice pomiędzy normalnością a czystym szaleństwem. — A teraz po prostu stąd idź, nim będzie za późno.
— Niby na co? — fuknął. Patrzył na mnie, czułam to. A kiedy brat wykonał jakiś ruch, automatycznie szarpnął mną na bok.
Cóż, w jego mniemaniu Levi był damskim bokserem, który wyżył się na swojej siostrze. Tak było według nich wszystkich.
Widzieli, jak rodzeństwo dosłownie skakało sobie do gardeł. Czy mogliśmy być w ich oczach normalni? Czy ktokolwiek potrafił zrozumieć to, co wczoraj zaszło? Nie.
Nikt nas nigdy nie rozumiał.
Nikt nas nigdy nie zrozumie.
Jedne rzeczy można zaakceptować, innych nie. Jeżeli nie zrobimy tego pierwszego, odtrącimy daną rzeczywistość.
Oni mogli mnie już skreślić, a ja nie mogłam mieć o to pretensji.
— Naruto, zabierz go — mruknęłam, patrząc w podłogę. Chyba właśnie stawiałam na szali swoją przyszłość, szczęście. Wciąż nie potrafiłam na niego spojrzeć.
— Tak? — ryknął Inuzuka, wyrzucając w górę ręce. Znowu wykonał ten dziwny ruch. Nachylał się nade mną jak kat, głośno oddychał przez nos, zaciskając zęby. Chwiał się, jakby tym razem on chciał mnie sprowokować do szarpaniny. — Tego chcesz?
— Tego chcę.
— To chodź ze mną.
— Nie mogę.
— Kurwa! — Odwrócił się zamaszyście. Popatrzył na Leviego, w którego oczach powoli odmalowywał się dziwny, nienaturalny wręcz spokój. — Pierdolę to — warknął i ruszył do wyjścia. Zatrzymał się tuż przed drzwiami, gdzie Kakashi wycofał się na korytarz, tak samo jak Uzumaki. — Twoja decyzja. Przysięgam jednak, że jeżeli dowiem się, że podniósł na ciebie znowu rękę, to go zajebię.
I zniknął. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że na dobre.
Naruto zaraz za nim.
Kakashi rzucił klucze auta Leviego na komodę i wyszedł w towarzystwie rozjuszonego Gaary.
Drzwi się zamknęły, a nasze spojrzenia skrzyżowały, rażąc tym, co się w nich kryło. Podszedł do mnie błyskawicznie, objął moją głowę ramionami. Zachwialiśmy się, opadłam plecami na ścianę. Wbiłam palce w jego szerokie plecy.
Oddychał szalenie głośno, szybko. Słyszałam, jak jego serce kołacze się w klatce, łomocząc o jej wnętrze, jakby chciało się z niej wyrwać. Doskonale wiedziałam co przeżywał, wiedziałam jak się bał, wiedziałam…
— Czarne plamy — syknął, ściskając mnie coraz mocniej. Płakał, wciągał powietrze przez zaciśnięte zęby, zaczynał łkać jak małe dziecko. — Jebane czarne plamy, nic więcej.
— Wiem, domyśliłam się.
— Boże, za jakie grzechy. — Uderzył swoim czołem o moje, po chwili je ucałował. Drżał, nie wiedział co zrobić z rękoma. — Czemu my, dlaczego my?
— Bo nikt inny by tego nie wytrzymał…
— Ja już nie wytrzymuje. — Powoli osuwał się w dół, ciągnąc mnie za sobą. — Ja już nad tym nie panuję. Nie wiem co jest dobre, a co jest złe. Nie wiem, dlaczego znowu to zrobiłem.
— Bywało gorzej — prychnęłam przez łzy. Upadł nagle na kolana i zawył głośno. Wtulił głowę w mój brzuch, obejmując talię ramionami. — Pamiętasz, jak wylądowałeś raz przeze mnie na oddziale intensywnej terapii? Carla zemdlała, gdy cię zobaczyła, a Grisha nie wiedział, co powiedzieć lekarzom.
— Nie próbuj mnie rozśmieszać — szepnął, dociskając palce do mojego ciała. Uwolniłam się z żelaznego uścisku i uklęknęłam przed nim. Wcisnął twarz w zgięcie pomiędzy szyją a ramieniem, przysuwając się bliżej. — Nie zasługuję na to, byś w ogóle do mnie mówiła. Nie zasługuję na nic. Ten gnojek ma rację, nie mam prawa nazywać siebie twoim bratem.
— Chcesz przebaczenia, to się po prostu już zamknij — mruknęłam, kładąc dłoń na jego głowie.
— Kocham cię, Mikasa. Kocham najmocniej.
— Po prostu się zamknij, Levi.


8 komentarzy:

  1. "I hate everything about you, why do I love you?"

    OdpowiedzUsuń
  2. "— Kocham cię, Mikasa. Kocham najmocniej.
    — Po prostu się zamknij" XDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, po kolei.
    1. Wkurzyłaś mnie swoją nieobecnością, ale potem zrozumiałam, że faktycznie, poza blogami jest też własne życie, które jest jednak najważniejsze. Martwiłam się o ciebie i bałam, że to porzucenie to tak na stałe, jednocześnie wiedząc, że nie potrafiłabyś nam tego zrobić. Pamiętam, że na KakaSaku też był taki moment, chwila grozy i jednak wróciłaś. Trzymałam się tego. :)
    2. Co to za miniaturka na AH o której mówiłaś na fb?
    3. Przechodzę do meritum - jednego z najbardziej emocjonujących rozdziałów na Zamkniętych Duszach i, ja pierniczę, nie wiem co Ci zrobię! Wciąż drżę! ;_;

    Mówiłam Ci już, że uwielbiam, jak prowadzisz narrację z męskiego punktu widzenia? Nieszczęsna Serwetka była fenomenem, ale gdy piszesz tu, z perspektywy Kiby, to aż mnie nosi. Szczególnie, gdy opisujesz jego przeżycia wewnętrzne - o masz, ile ja bym dała za takiego faceta.
    To jest chyba pierwsze opowiadanie, w którym nie lubię Kakashiego. Znaczy nie tyle, co nie lubię, a mam co do niego jakieś takie uprzedzenia i mam cichą nadzieję, że one kiedyś znikną. ;_; I uwielbiam jego spiny z Kibą, hehe. Który swoją drogą dobrze, że nie wpuścił Leviego do siostry, bo nie wiadomo jak ten by ją zestresował. I podobało mi sie, że Hinata miała w tym wszystkim swój minimalny udział. A, i linczujcie mnie, a nie Leviego, bo ja tam jestem w stanie zrozumieć jego obawy wobec ukochanej siostry, zwłaszcza, że wszyscy już zdają sobie sprawę z tego, że coś w ich przeszłości miało wpływ na takie a nie inne zachowania.
    Scena w sypialni, gdy chciał pójść i kopnąć Rivaia zat to, że nadal namawiał ich do kłamania, jest chujkowata, bo myślałam, ze serio to zrobi. xD Ake zrekompensowałaś to sceną KibaMika. :3
    Sama zastanawiam się, czy Levi byłby w stanie kogoś zabić, ale zważajac na tytuł kolejnego rozdziału - zakładam, że szanse wsrastają do 99%. I TAK, KOCHASZ JĄ.

    Serio, od tego koncertu począł się pomysł na całe ZD? *__* Czasem zastanawia mnie, jakie chore rzeczy masz jeszcze w głowie. Początek przeuroczy, oczywiście budowanie super atmosfery! Zdjęcie, buziaki, ciałko do ciałka, prezencik, przytulaski, GÓWNO. Wiedziałam, byłam wręcz pewna! Że coś zaraz spierdolisz. Jak wyobraziłam sobie Kibę, takiego poskłądanego na schodach, to aż mnie przeszły dreszcze. Jak jeszcze Mikasa za wszelkącenę próbowała się do niego dostać, nie zważając na ranę na brzuchu, no kurwa! Miałam świeczki w oczach. Jak Levi wpadł w jednego z nich i zaraz pojawił się Naruciak, aż piszczałam i podskakiwałam! Byłam im chyba bardziej wdzięczna niż Mikasa. (Tekst o pospolitej szmacie rozwalił mnie na łopatki) No i ten Kakashi - tu zaplusował - dzięki niemu miała szansę, ale potem Hinata i Mayako. Bałam się, że go zostawią, napawdę ;__; I ZNOWU TEN KAKASHI. Jak ją przytulił to się rozczuliłam. Chciałam, tak bardzo by Mikasa pojechała z Kibą, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Już gdy Mayako wybiegła i powiedziała, że Levi jest wściekły, czułam że rozpęta się piekło, ale nie wiedziałam, że aż takie! Że dojdzie do szarpaniny między rodzeństwem, że będą się dosłownie tłuc! I ten biedny Hatake (tak, zaczął wpadać w moje łaski, ale nie na długo).
    Ten tekst do Leviego o tym, że nie jest ojcem, był trochę zabójczy, bo zdążyłam wywnioskować, ze jednak jakby nim był... Mimo wszystko :(
    Bardzo zainteresował mnie fragment, gdzie Mikasa miała to dziwne coś w samochodzie. Że Kakashi był inaczej ubrany i w ogóle. Ciekawa jestem, czy to ma głębsze znaczenie czy tylko to jej kolejna szalona wizja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scena w mieszkaniu trochę taka mrr. Podoba mi się to, że Mikasa trzyma Kakashiego na dystans. W wielu opowiadaniach (tu też się o to bałam, ale widze, ze walczysz :D) jest tak,że Laska zaczyna z jednym i nie opiera się jakiemuś innemu. A Mikasa jednak nie odpuszcza i wciąż widzi Kibę, podoba mi się to. :) Rozmowa o Levim i wgl. A potem jak zadzwonił Naruto... Jak zaczął wyliczać co z Kibą, to aż przeszły mnie takie nieprzyjemne dreszcze, serio. Samą mnie ucisnęło w gardle. :(
      No i ten wkurzający Kakashi! I jeszcze jak nią o to łóżko rzucił. ;_; Nie wiem o co z nim chodzi, na pewno tez ma mocno spaczony umysł, ciekawa jestem dlaczego. ;_; Mam nadzieję, że to się wszybko wyjasni. :D
      Smm-y z Kibą, o matko. Ale podnosiły mi poziom strachu. I jak ją nazwał śłońcem <3

      Poranek? W momencie, jak Naruto zaczął biec, serce mi zabiło mocniej! To był taki impuls nie tylko dla Mikasy a też dla czytelnika. Scena w pokoju, taka trochę dziwna. Nie wiem, miałam mieszane odczucia, szczególnie w momencie, gdy Kiba rzucił, że już nie wróci. Serio nie wróci? Weź sobie jaj nie rób. ;__; Ale dobrze, że dał po papie Leviemu, należało mu się xD I pokazał, że Mikasa nie jest jego własnością i zajebiście podobała mi się kwestia o tym, że teraz Kiba wydaje rozkazy, ja piernicze. :3333

      No i końcówa, rozczulająca. W Twoim stylu, za którym tęsknię. :D Czekam na Anais, serio. Jestem tak kułłłewsko ciekawa, co wymyśliłaż, że o choroba. Nie zraża mnie nawet to, że chchesz w wiekszej mierze skupić się na dziecku Sakury i Kakashiego. Uwielbiałam Twoje opowiadanie w świecie Ninja i to sie nie zmioeni.


      Pisz, poprawiaj i więcej nie znikaj, Majka!
      Pozdrawiam Cięciepło i wysyłam jak najwięcej dobrej energii. BUZIAKI! <3

      Usuń
  4. To jest tak pojebane, że aż piękne ;')
    Uwielbiam Cię za to ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczęście i łzy. Radość i gniew rozsadzający od środka. Pragnienie bycia szczęśliwym i jednocześnie bliscy, od których nie można się oderwać, by w pełni to osiągnąć. Życie jak sinusoida... W Twoim wydaniu? Kupuję to całą sobą.
    Mistrzostwo. I tyle w tym temacie <3

    OdpowiedzUsuń
  6. JEZU, MAJKA, JAK TY ZAPIERDALASZ Z AKCJA I MIESZASZ. NO JA PIERDOLE.

    Ej, ale serio, jestem pełna podziwu dla przebiegu akcji. Dobrze wiesz, że wcześniej nadrabiałam kilka rozdziałów pod rząd i zarówno wtedy, jak teraz, przy najnowszym rozdziale - nie nudziłam się nawet przez moment. Co jest niesamowite, bo serio raczej potrafię kręcić nosem i narzekać, że nudy, że coś tam, taka zwykła paplanina Chustii. A tutaj mam problem, bo nie mam na co jojczyć.

    Nienawidzę Cię za to.
    I kocham jednocześnie, bo czytanie tego opowiadania to czysta przyjemność ♥

    Strasznie lubię relację Kiba-Mikasa, ponieważ jest zarówno nieśmiała/niewinna, jak i intensywna/porywcza. Jest między nimi dużo niedomówień i to mnie kręci, bo stwarza zajebisty klimat. Niby się całują, trzymają gdzieś za rączki, cholernie mocno się o siebie troszczą... ale nadal im do siebie daleko. A wszystko przez Leviego i przeszłość Mikasy. I co miało znaczyć to "Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że na dobre." NIE ZROBISZ MI TEGO MAAAJKAAAA JA ICH TAK UWIELBIAM, NO PROSZE, BO BŁAGAM BĄDŹ CZŁOWIEK, JA TU CIERPIĘ NIE TYLKO PSYCHICZNIE (przez ciebie) ALE TEŻ FIZYCZNIE (przez kostkę).
    Zlituj się nad cierpiącą, pliskam. Nie zabieraj Kiby od Mikasy. Nie niszcz ich porytego związku. No pliskam noooooooo!

    Kakashi.... No dobra, nie chciała zgadywać przeszłości Mikasy, bo boję się, że totalnie nie trafię, bo tak naprawdę teraz mam taki mętlik w głowie, że nie mam pojęcia, której wskazówki się chwycić. ALE WIEM JEDNO: ona znała Kakashiego. Te przebłyski-retrospekcje tylko tak potrafię odczytać. Ponieważ ona widziała tam nadal Kakashiego, a nie kogoś innego, tylko że w innym stroju, trochę innego... Ale nadal JEGO. Więc musiał mieć coś wspólnego z ich przeszłością, tylko nie potrafię rozgryźć, co, i dlatego trzymają to w tajemnicy przed Mikasą. Intuicja mi podpowiada, że Kakashi ją kiedyś skrzywdził. Że był jednym z TYCH ZŁYCH, którzy ją kiedyś skrzywdzili. Ale z drugiej strony umysł nie chce w to uwierzyć. I przez to jestem totalnie rozbita ._.
    Nienawidzę cię x2

    Levi nie pamiętał, jak okładał Mikasę - COOOOO. Tym to mnie autentycznie dojebałaś. To znaczy, że oboje mają psychę zrytą w równym stopniu, chociaż do tej pory myślałam, ze tylko Mikasie coś padło na mózg. A tu nie. I ZNOWU intuicja mi podpowiada, patrząc na te zaniki pamięci/napady schiz + to ff Tytanów też, jakby nie patrzeć - coś bardzo głupiego mi intuicja podpowiada. Czy to możliwe, żeby oni byli obiektami eksperymentalnymi? Że w przeszłości ktoś na nich eksperymentował i dlatego tacy są? I tu by pasowało, że np. Kakashi też tam był - albo również jako ofiara, albo jako nieświadomy kat.

    KURWA. Dobra, ja już skończę, bo jak zacznę pogłębiać moje rozkminy, to chyba wykituję. TAK NA MNIE DZIAŁASZ, LADACZNICO.

    Żegnam.
    Idę komentować do Kachy.
    BAJOS ♥ BUZIAKI ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Nareszcie przeczytałam, dam jutro... No, dzisiaj racjonalny komentarz, bo jest mi smutno i nie potrafię ubrać w słowa tego co czuję. Mam łzy w oczach, Mayako. Ja tego nie miewam.

    OdpowiedzUsuń