“Nawet jak ty o mnie nie pamiętasz,
to ja pamiętam o tobie.”
~ Zeus
Telefon milczał.
Każda próba kontaktu kończyła się fiaskiem.
Ostatni raz miałam okazję go widzieć, gdy opuszczał mieszkanie Leviego; nienawistne spojrzenie, jakie mi wtedy posłał, do tej pory wypalało we mnie obrzydliwe dziury, które za nic nie chciały się zasklepić. Nie spotkałam go na uczelni, nie wiedziałam czy chodził na zajęcia. W sumie nikt nie miał pojęcia, nawet Naruto, który cholernie się o niego niepokoił. Inuzuka wyniósł się z naszego życia, nie pozostawiając żadnej wiadomości. W mieszkaniu również ani razu się nie pojawił; jego rzeczy zalegały w pokoju nienaruszone, jak w jakimś pieprzonym horrorze. Wyłączył telefon, zniknął, wyparował. Tak po prostu; zapadł się pod ziemię.
Każdej nocy budziłam się z wrzaskiem, kiedy najgorsze ścierwa z koszmarów usilnie próbowały mi wmówić, że ten chłopak nie żyje. Na ulicy miewałam zwidy; wciąż widziałam go w tłumie, wciąż chciałam za nim krzyczeć, biec, płakać. Nie raz i nie dwa zdarzyło się, że zaczepiałam na chodnikach obcych — chłopaków, mężczyzn — którzy z przerażeniem pytali czy nic mi nie jest, kiedy łzy stawały w moich oczach na widok zupełnie nieznanej twarzy.
Zagadki wciąż się nawarstwiały. Gdy kończyła mi się cierpliwość, zebrałam w sobie cała determinację i postanowiłam odwiedzić wydział sportowy, gdzie odnalazłam kolegów z drużyny Kiby. Byli wściekli. Zniknął ich kapitan. Zniknął Sasuke Uchiha. Zniknął Jean. Trzech dobrych zawodników, w trakcie trwania ligi. A ja czułam się winna i jeszcze bardziej przerażona, bo sterta czarnych scenariuszy zaczynała się piętrzyć na moim biurku i sprawiać, że jego blat powoli pękał od tego ciężaru.
Rivai nadal milczał, skutecznie trzymając mnie z daleka od prawdy i samego siebie. Mój kontakt z nim ograniczył się do ostateczności. Czułam dziwne osamotnienie, choć przez cały czas ktoś przy mnie przebywał; czasem na siłę. Jednak nawet to zmuszanie się było lepsze, niż samotne płakanie w kącie.
Naruto powiedział, że nie powinnam przejmować się Inuzuką i skupić na własnych sprawach, bo Kiba całe życie chodził swoimi ścieżkami i nikt nie posiadał na to wpływu. Mimo to, oświadczył mi wprost, że nie potrafi zapewnić mi jego powrotu, co sprawiło, że spadłam już poniżej dna emocjonalnego. Mimo to wiedziałam, że poniekąd miał rację. Święta zbliżały się wielkimi krokami, a czekało mnie jeszcze kilka zapowiedzianych kolokwiów, które musiałam zaliczyć w pierwszym terminie, aby zimowa sesja nie została opanowana przez egzaminy i poprawki.
I na tym moje przemyślenia się skończyły, bo ktoś bezceremonialnie postanowił przerwać swoisty łańcuch zmartwień, jakim oplatałam się, kiedy tylko weszłam na teren uczelni.
— Hej, lalka! — Usłyszałam za sobą, gnając korytarzem do bufetu, gdzie czekała na mnie Hinata. Nie miałam pewności czy chodziło o mnie, jednak zatrzymałam się i odwróciłam.
Wciągnęłam powietrze z głośnym świstem, naprężając klatkę piersiową i zastanawiając się, czy widząc takiego człowieka, powinnam grzecznie zacząć wykonywać jego polecenia, czy może zacząć uciekać. Powoli się do mnie zbliżał, a każdy jego kolejny krok sprawiał, że zaciskałam mocniej zęby. Mężczyzna był wręcz gigantyczny. Szeroka klatka piersiowa i barki przyciągały uwagę jako pierwsze. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak cholernie mocna kupa mięśni musi się kryć pod materiałem szarej koszulki, która prawie pękała na wypracowanych bicepsach. Przypominał mi tych zabawnych kulturystów, prężących się przed kamerami. Długi czarny kucyk bujał się na tyłach, a duszący zapach papierosów uderzył we mnie na tyle mocno, że się cofnęłam. Nie mogłam jednak uciec; ściskał w dłoni mój skarb.
— Wy, dziewczęta, zawsze coś gubicie — mruknął, zarzucając skórzaną kurtkę na ramię. — Trzymaj, młoda.
Wyciągnął w moim kierunku rękę, a ja, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, odebrałam mój bordowy szalik, nie spuszczając wzroku z jego ciemnych jak węgiel oczu. Cała jego twarz wprawiała w stan osłupienia, albo przerażenia; nie potrafiłam ocenić.
— Dziękuję — mruknęłam, by jak najszybciej zmyć się z tamtego miejsca, a on widocznie dostrzegając moją postawę tchórzliwego pchlarza, westchnął i złapał nagle za moją dłoń, by moment później złożyć na jej zewnętrznej stronie czuły i przedłużający się w nieskończoność pocałunek. Przeszły mnie tak okropne, nieprzyjemne dreszcze, że wstrzymałam powietrze. Do tego nie mogłam za nic zapanować nad mięśniami twarzy, które wyginały się szaleńczo w przeróżnych grymasach.
— Widzisz? — zerknął na mnie i uśmiechnął się tajemniczo. — Nie ma się czego bać, ja tylko tak groźnie wyglądam.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, jednak między nami pojawiła się zbawienna niewiasta. Z przerażeniem obserwowałam, jak przylepiła otwartą dłoń do męskiej twarzy, cofając masywne cielsko do tyłu. Dostrzegałam tylko ciemne oczy pomiędzy smukłymi palcami, które zjechały ze mnie na wybawicielkę.
— Cześć kochanie — mruknął, a jego stłumiony głos brzmiał bardzo zabawnie. — Właśnie pomogłem tej młodej damie, jesteś ze mnie dumna?
— Macał cię? — Poważna mina Kejży sprawiła, że przeszły mnie ciarki. Pokręciłam tylko energicznie głową na nie, a ona z powrotem przeniosła uwagę na niego. — Żadne kochanie, gorylu.
— Kushinko — jęknął, chwilę później zawył, kiedy paznokcie dziewczyny wcisnęły się w skórę na jego czole. — No proszę cię!
— Z dala od niej, rozumiesz? — fuknęła, odlepiając dłoń od wielkiej, męskiej twarzy.
— Ale nie od ciebie, kocico. — Wyciągnął wytatuowane ramiona w jej stronę i jak gdyby nigdy nic, a raczej jakby byli kochającą się parą, zaczął ją całować.
Nie miałam za grosz pojęcia co się tam dzieje i chciałam się wycofać, jednak widząc jak szatynka zaczyna się szarpać, doszłam do wniosku, że ten cyrk jeszcze się nie skończył.
— Puszczaj! — ryknęła chwilę po tym, jak ugryzła go w język. Zaciskał usta, patrząc na nią spod przymrużonych powiek. Nie był na nią zły. Jego to jarało.
— Kocham cię, normalnie — wyseplenił, gdy Kejża chwyciła mnie pod ramię i zaczęła się oddalać w kierunku bufetu.
— Kto to był?! — jęknęłam, odwracając się. Stał w miejscu i uśmiechał się pogodnie, machając dłonią. Drugą zaś trzymał przy ustach; kurcze, chyba leciała mu krew.
— Personifikacja symulatora ciężarówek — warknęła, oddychając ciężko. Choć wydawała się być dosłownie wściekła, na jej policzkach widniały czerwone rumieńce. — Na co się gapisz?!
— To twój chłopak? — parsknęłam, gdy wpadłyśmy do bufetu. Kiedy tylko wyłapałam siedzącą przy stoliku Hyuugę, która z uporem maniaka wpatrywała się w jakąś książkę, zaczęłam się tam kierować.
— Oszalałaś? — syknęła. — Nie znam go.
— Jakoś mi się nie wydaje… — Rzuciłam torbę na wolne krzesełko i opadłam na to obok.
Ryusaki poszła w moje ślady, a Hinata walczyła z tym, by oderwać oczy od strony lektury, co przychodziło jej z nieopisanym trudem. Schyliłam się, by przełożyć bagaż na ziemię, a gdy z powrotem siedziałam jak przystało na człowieka, nadęłam policzki. Wielkie dłonie spoczywały na barkach Kejży, która próbowała w żaden sposób nie wybuchnąć. Mężczyzna nachylił się nad jej uchem i coś do niego szepnął, na co ta wyprostowała się jak struna i dosłownie zassała dolną wargę, czerwieniejąc.
— Mam i drugą — usłyszałam za sobą. Zimny, niski ton dosłownie przyprawił mnie o dreszcze. Obróciłam się i dojrzałam kolejnego bruneta, który choć nie był tak wielki jak ten byk od Kejży, również mógł pochwalić się swoją postawną, sylwetką. Trzymał przewieszoną przez bark Ichirei, która wierzgała się jak osika, wrzeszcząc i zwracając uwagę wszystkich obecnych w bufecie.
— Co się dzieje? — jęknęłam do siebie, szukając pomocy w Hinacie, ale zamknęła tylko spokojnie książkę i odłożyła ją na stolik, po chwili komuś machając, z dziwnym, pustym uśmiechem przylepionym do buzi.
Momentami była tak o k r o p n a, że aż odechciewało się żyć.
— Ty, to co robimy? — mruknął duży, wciąż asekuracyjnie trzymając Ryusaki.
Oboje mieli czarne jak węgiel oczy, które przytłaczały swoim spojrzeniem. Ten nowy jednak nie pałał już taką radością. Wydawał się być niesamowicie statyczny i zimny. Mimo to, od żadnego z nich nie szło wyczuć jakiejś złej energii, a dziewczyny nie wyglądały na wystraszone, a po prostu poirytowane.
— Próbowały uciec, mimo tego, że się zobowiązały — fuknął kolega, poprawiający na ramieniu Tennotsukai.
— Itachi, z tego co pamiętam, to wy jesteście nam coś winni. — Kejża skrzyżowała ramiona pod biustem i hardo spoglądała na oprawcę swojej małej przyjaciółki. — Ja przed nikim nie uciekałam, po prostu mam dzisiaj urwanie głowy. Zresztą umówieni byliśmy na wieczór.
— A ona? — Wielki skinął na Ichirei, która przez cały czas zwrócona była w naszą stronę tyłkiem. — Gdy tylko zobaczyła Itachiego, zaczęła wiać.
— Możesz postawić mnie na ziemi? — warknęła blondynka. Ku jej uciesze, brunet wykonał prośbę, jednak trzymał za kaptur szarej bluzy i patrzył niewzruszony przed siebie. Dziewczyna chrząknęła głośno, patrząc na mężczyznę stojącego za Kejżą. — Otóż, mój drogi, jegomość mnie niemiłosiernie wkurwia, więc nie mam ochoty się z nim widywać.
Brew Itachiego uniosła się ku górze, a następnie przeniósł swoje pełne niczego spojrzenie na blondynkę.
— Mówisz o mnie? — mruknął, nachylając się nad nią.
— Tak, zasrańcu — warknęła. Ten bez ceregieli chwycił ją za podbródek i wykonał dosłownie ten sam gest, co jego kolega. Ichirei jednak w przeciwieństwie do Kejży, nie oponowała. A ja? Chyba pierwszy raz w życiu zrobiono mi taką sieczkę z mózgu.
— Nadal tak uważasz? — spytał mrukliwie, wciąż trzymając dłoń na jej twarzy. Aż przeszły mnie dreszcze; chyba przez moment widziałam zamiast nich, siebie i Kibę.
Zazdrościłam im… Cholernie zazdrościłam.
— Kto późno przychodzi, temu chuj w dupę, Uchiha — syknęła, ubarwiając swój głos w jak najbardziej jadowity ton, a jego zdziwienie bardzo zabawnie kontrastowało z poprzednią powagą. — Tym razem tak szybko sobie mojej sympatii nie zaskarbisz. — Odwróciła się w kierunku Kejży i popatrzyła na giganta. — No Madara, z tego co pamiętam, czas na rozwiązanie naszego zakładu, miał mieć dokładnie trzy doby. — Uniosła do góry dłoń, prostując daną liczbę palców. — Wspomniany czas mija dokładnie za… — Zerknęła na zegarek i uśmiechnęła się triumfalnie, kontynuując: — Godzinę dwadzieścia.
Sięgnęła do kieszeni torebki i wyciągnęła z nich kluczki od auta, do których przywieszony był brelok BMW. Zakręciła przedmiotem na palcu, a miny męskiej części naszego grona zrzedły szybciej, niż bym się mogła spodziewać, zważając na ich poprzednie postawy.
— Zgodnie z ustaleniami, robicie dokładnie wszystko, co wam każemy — powiedziała pewna siebie Kejża. — Wszystko.
— Dosłownie — wtórowała Ichi.
— Madara, jak mogłeś oddać im te klucze? — W głosie Itachiego rozbrzmiewała swego rodzaju panika, choć wyraz twarzy nadal pozostawał cholernie zimny.
— To nie ja! — Wyrzucił ramiona w górę. Po chwili spoważniał i zmrużył oczy. — Zaraz, przecież przyjechaliśmy beemką dzisiaj rano pod klub, potem sam nią wracałeś… Te klucze były u ciebie!
— Dokładnie. — Demoniczny śmiech Ichirei sprawił, że po moich plecach przebiegł dreszcz. Nawet nie wiem w którym momencie przesunęłam się z krzesełkiem do Hinaty, by patrzeć na to z boku, a nie z wewnątrz; narażona na jakieś rykoszety. — Dokładnie tak — powtórzyła, rozkładając ramiona.
Przestałam się już skupiać na tym, o czym rozmawiali, jakie postanowienia odnośnie zakładu, którego zupełnie nie rozumiałam, zostały zawarte. Obserwowałam twarz Itachiego, z uporem maniaka powtarzając w myślach nazwisko Uchiha. Teraz nawet to imię zdawało mi się być znajome; miałam wrażenie, że słyszałam o nim od Kiby.
Kiedy przegrani mężczyźni zaczęli oddalać się od naszego stolika, a Madara pociesznie machał do mnie ręką — zaczęłam sumować fakty. Pan wielki i romantyczny, co to zaszczycił moją dłoń swoimi zarazkami, nie był mi w ogóle znany. Nawet nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek mijała go na korytarzach uczelni, aczkolwiek nigdy nie odwracałam się za ludźmi… Po prostu nie potrafiłam go przypisać do nikogo z moich znajomych, przynajmniej do dzisiaj. Itachi jednak okazał się inną bajką. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że Inuzuka coś o nim kiedyś mówił. A dokładniej powierzył mi informację o tym, że wspomniany Uchiha był bratem Sasuke. Tego Sasuke, który był w jego drużynie. Tego Sasuke, który zniknął w tym samym momencie co Kiba.
— Mikasa? — Czułam, jak Ryusaki powiodła za mną wzrokiem. Podniosłam się i zaczęłam podążać za mężczyznami, bijąc się z myślami. Gdy jednak znaleźli się już niebezpiecznie blisko wyjścia, przyspieszyłam.
— Przepraszam — mruknęłam cicho. Itachi nie zwrócił na mnie żadnej uwagi, natomiast Madara uśmiechnął się radośnie i rozpostarł ramiona.
— Jednak się do mnie przekonałaś! Widzisz? Nie jestem taki zły! — Wciąż wbijałam wzrok w plecy Itachiego, cofającego się do nas tylko po to, by pogonić przyjaciela, który notabene zauważył, że obserwuję jego towarzysza. — Coś się stało?
— Jesteś bratem Sasuke? — zwróciłam się do milczącego, który uraczył mnie spojrzeniem.
— No pewnie, że je… — krzyknął barczysty, jednak brutalnie mu przerwano.
— Nie sądzę, że powinno cię to interesować — wtrącił Uchiha.
Zabrakło mi chyba powietrza. Nie pierwszy raz ktoś zwracał się do mnie w ten sposób, jednak jego zimne, czarne oczy i nieprzystępna aura przesiąkały boleśnie ciało, sprawiając, że doznałam niewydolności komunikacyjnej. Zaczął się powoli odwracać, a ja sapnęłam, łapiąc za materiał jego kurtki. Okej, może i zaraz zostanę zmieszana z błotem, ale zależało mi na jakiś informacjach.
— A jednak interesuje — warknęłam, gdy skarcił mnie spojrzeniem niegodnym nawet psa. Zacisnęłam zęby, chcąc udawać twardą. — Dlaczego zniknął? Dlaczego go nie ma?
Odwrócił się w moją stronę i nieco zmienił rodzaj wzroku. Nie był już taki lekceważący. Teraz widziałam tam tony kpiny i garść zainteresowania.
— Podoba ci się? — prychnął, wkładając ręce do kieszeni.
— Niespecjalnie. Nie gustuję w mężczyznach waszej urody — mruknęłam, zaciskając pięści.
— Ała! — wrzasnął teatralnie Madara; mogłabym przysiąc, że poważnie wziął to do siebie.
— Więc czego chcesz od Sasuke?
— Być może wie, gdzie znajduje się jego przyjaciel… — Ciężko było mi to powiedzieć, jednak się udało. — Oboje zniknęli jakiś czas temu.
Prześwietlał mnie wzrokiem, jakby chciał znaleźć odpowiadające mu informacje. Nie to jednak było zaskakujące, a zmiana postawy Madary. Przestał być wesoły i żartobliwy. Napiął się i patrzył na mnie, głęboko się nad czymś zastanawiając.
— Czy ty przypadkiem nie jesteś siostrą Lewego? — spytał nagle, nieco się do mnie schylając. — Dopiero ogarnąłem, że wyglądacie jak bliźniaki.
— Ała — jęknęłam, z ironią naśladując jego poprzednie zachowanie.
— Tym bardziej nie możemy ci nic powiedzieć. — Itachi westchnął głośno i po raz kolejny zaczął odchodzić. — Madara, rusz dupsko.
— Rivai jest waszym wrogiem? — krzyknęłam za nimi. Brat Sasuke zerknął na mnie przez ramię i zmrużył powieki w łagodnym uśmiechu. Przy oczach pojawiły się delikatne zmarszczki.
— Wręcz przeciwnie! — odkrzyknął, znikając z kolegą za szklanymi drzwiami.
— Więc dlaczego? — szepnęłam, zasysając policzki.
Skoro Levi jest ich sprzymierzeńcem, chyba powinni mi pomóc?
Ach, no tak. Skoro Rivai kogoś nienawidził i trzeba było mnie trzymać od kogoś z daleka, całe jego towarzystwo miało robić to samo.
Madara był gigantyczny. Naprawdę przypominał ciężarówkę… Bez trudu mógłby zabić Kibę. W chwilę, w moment, w ułamku sekundy.
***
Przekopywałam śnieg, podążając rzadko uczęszczanym pasmem chodnika — wolałam biały puch niż walkę z oblodzoną, zdradliwą drogą. Kakashi czekał na mnie już od dziesięciu minut obok galerii, skąd miał pokazać mi drogę do urzędu. Przeszłam przez ulicę, przeciskając się pomiędzy pędzącymi ludźmi i dojrzałam jego sylwetkę, choć dzielił nas jeszcze kawał drogi. Krył twarz w grubym, czarnym szaliku, a dłonie w kieszeniach płaszcza, przestępując z nogi na nogę.
Zobaczył mnie, odwrócił się w moją stronę i pomachał ręką. Mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie, wiedząc, że jego towarzystwo jakoś szczególnie mi nie przeszkadzało, jednak szczęście w tym miejscu prysło jak mydlana bańka.
Najpierw usłyszałam pisk opon auta, które z trudem wyhamowało na ulicy, tuż za mną. Schowałam głowę pomiędzy barkami, poruszona ostrym dźwiękiem; bałam się, że za moimi plecami rozgrywa się scena przerażającego wypadku, a części rozpadającego się samochodu zmiotą mnie z chodnika jak torebkę foliową. Łomot otwieranych drzwi sprawił, że wskaźnik niepokoju drastycznie wzrósł, zwłaszcza, gdy po chwili dwie pary dłoni bardzo mocno zacisnęły się na moich ramionach, a jakaś pięść wpakowała się prosto w moją twarz. Momentalnie wyczułam, jak krew wypłynęła strumieniem z nosa, zalewając usta.
— Mikasa! — Zupełnie zdezorientowana wbiłam puste spojrzenie w Kakashiego, który rzucił się do szaleńczego biegu w kierunku rozgrywającego się rozboju, w którym… O zgrozo, brałam udział!
Adrenalina uderzyła z całą swoją siłą, przez co zaczęłam się szarpać. Napastnicy ciągnęli mnie w kierunku auta, nie dając za wygraną. Wiedziałam, że nie dam im rady, zwłaszcza, że wyższa postać miała w sobie jakieś nieograniczone pokłady siły. Nagle jedno z nich zabrało ręce; momentalnie dojrzałam różowe włosy, wystające spod czapki. Zawrzało we mnie, gdy — ta suka, bo któż by inny — podbiegła do drzwi, by je otworzyć.
Kakashi wciąż był za daleko, a ludzie zaczęli uciekać jak najdalej, sądząc, że napastnicy mają broń. Jakiś nierozsądny chłopak podbiegł do nas, chcąc mi jakoś pomóc, jednak mój oprawca pozbył się go i jego przytomności, uderzając łokciem prosto w czoło niedoszłego bohatera. Odbiłam się od ziemi, waląc czubkiem głowy w brodę dręczyciela — byłam pewna, że przygryzł sobie język.
Udało się! Tak przynajmniej myślałam, przez ułamek sekundy, kiedy nie czułam żadnego dotyku. Dałam może ze dwa kroki w stronę Hatake, rozpaczliwie wyciągając przed siebie ręce, jednak silne ramiona owinęły się dookoła mojej talii i brutalnie oderwały od podłoża. Po chwili wrzucono mnie na tylne siedzenie auta, a nim zdążyłam dojrzeć twarzy dwóch kolejnych osób, siedzących z przodu, naciągnięto na moją głowę pieprzony, materiałowy worek — pełen luksus, nie dali mi się tak szybko udusić, jak w przypadku foliowej reklamówki.
— Nawet się nie odzywaj, głupia suko. — Usłyszałam, tuż przy lewym uchu, ten znienawidzony głos. Miałam ochotę rozwalać jej twarzą orzechy włoskie. Nie, kokosy!
Poczułam to. Znowu.
Zimną stal, która nawet przez ten głupi worek dała się wyczuć.
Milczałam. Wolałam łudzić się, że jakoś im później ucieknę, niż zostać rozstrzelana w metalowej puszcze. Nie chciałam, by moja drogocenna krew w styczności z tą parszywą jędzą, się pobrudziła.
Całą drogę ktoś trzymał moje nadgarstki. Byłam pewna, że to męskie dłonie. Były szorstkie i wielkie. Może to chore, ale fakt, iż były ciepłe, jakoś mnie uspokajał i pozwalał na to, by panować nad paniką. Strach jednak wzrósł na sile, kiedy wjechaliśmy na wyboistą drogę. Przestałam myśleć i się modlić; wywieźli Mikasę do lasu i mieli zamiar ją odstrzelić — jedyny scenariusz, jaki pisał się w mojej głowie.
Przed oczyma przeleciało mi całe życie. Twarze wujostwa, Erena. Chciałam z całych sił, jakie miałam, wołać Leviego. Tylko on mógł mi pomóc. Tylko on mógł nieść ratunek bo Kiba…
Kiba mnie przecież zostawił.
I to był moment, w który zaczęłam ronić łzy. Poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Auto łagodnie się zatrzymało, zaraz po tym słyszałam jak otwierają się wszystkie pary drzwi, a moje kajdanki wyciągają mnie z samochodu. Nie szarpał mną, nie miotał jak śmieciem. Miałam wrażenie, że było mu wszystko jedno; mógł prowadzić swoją ofiarę, mógł wypuścić. Wypełniał tylko swoje zadanie. Chyba.
— Wypuść mnie, błagam… — syknęłam, zdając się na słuch, który podpowiadał mi, że wleczemy się na samym końcu. Jednak uparcie milczał. — Proszę.
— Może bym to zrobił, gdyby nie fakt, że mam w tym własny interes — mruknął prosto do mojego ucha.
Chciałam od niego odskoczyć, ale mocno trzymał za moje ramię. Chyba straciłam wtedy resztki nadziei.
Przeszliśmy nad wysokim progiem i znaleźliśmy się w jakimś budynku. Było tam tak samo, cholernie zimno, jak na zewnątrz, jednak wiatr nie panoszył się jak oszalały. Kluczyliśmy jakiś czas pustymi, ciemnymi korytarzami, aż w końcu usłyszałam więcej głosów. Byłam przeraźliwie wystraszona, zwłaszcza, gdy zaczęto brutalnie ściągać ze mnie kurtkę.
— Zostawcie! — syknęłam, zaciskając pięści. Chciałam ich wszystkich pozabijać, dosłownie.
Zerwano ze mnie wierzchnie ubranie, a po chwili siłą posadzono na zmęczonym życiem krześle. Jakieś dziewczęce dłonie zaczęły wiązać moje ręce za oparciem, a ja wciąż roniłam pieprzone łzy. Byłam pewna, że nadszedł dzień śmierci.
— Zdejmijcie jej to. — Usłyszałam gdzieś za plecami. Znałam ten głos, aż za dobrze. Jego właściciel przy ostatnim spotkaniu, wytarł mną podłogę. — Ja wychodzę, nie nabrudźcie tu.
Z mojej głowy zerwano worek, a ja zmrużyłam oczy, oślepiona rażącym światłem jakiejś lampy. Wzrok jednak szybko się do niej przyzwyczaił, ponieważ wewnątrz przestrzennej sali zrujnowanego budynku, było cholernie ciemno. Farba odpryskiwała ze ścian, szkło, zamiast spoczywać w ramach okien, leżało na ziemi.
Czułam metaliczny smak krwi, która wciąż wypływała z mojego nosa, a mokre od łez policzki przyciągnęły do siebie naelektryzowane włosy. Doskwierał mi straszny dyskomfort, chłód i przede wszystkim ten durny strach, nad którym za nic nie potrafiłam zapanować. Postanowiłam jednak poznać twarze moich oprawców.
Zaraz obok mnie stała Haruno, machając beztrosko jakimś kijem — nie wyglądała na harcerkę, szykującą się na ognisko. Przede mną sterczał blondyn z kucykiem, którego miałam możliwość poznać w Alibi, a obok niego znajdował się jakiś brunet; nigdy nie widziałam go oczy. Pół jego twarzy było w dziwnych szramach, wyglądających na okropne poparzenia. W ciemnościach, pod ścianą, stała Yamanaka, z założonymi na piersiach rękoma. Nie patrzyła w moim kierunku; jej wzrok utknął gdzieś za oknami, chyba wcale nie miała ochoty w tym uczestniczyć.
— Gadaj — syknęła Sakura, łapiąc mnie za włosy. Szarpnęła mną tak mocno, że coś strzyknęło mi w karku, a z mojego gardła wydobył się zduszony jęk. — Gdzie on jest?
— Kto? — Słowa nie chciały swobodnie przechodzić przez krtań. Starałam się z całych sił przestać płakać, nie być pieprzoną ofiarą.
Pociągnęła jeszcze mocniej, przez co skóra głowy niesamowicie mnie zabolała.
— Jean.
Mimo zaciśniętych zębów i skupienia na nieprzyjemnych doznaniach, otworzyłam szeroko oczy. Przecież to wszystko nie trzymało się kupy.
— Czemu miałby mnie interesować taki śmieć jak on? — prychnęłam głośno. Słyszałam wibracje komórki, która szamotała się w kieszeni kurtki leżącej na ziemi.
— Głupia pizdo! — Haruno odrzuciła moją głowę. Usłyszałam tylko świst przecinanego powietrza, a chwilę później przerażający, piorunujący ból wzdłuż pleców. Wydałam z siebie urwany wrzask, czując jak moje gardło rozrzyna się do żywego, a chwilę po tym straciłam głos. W życiu czegoś takiego nie doznałam; zabrakło mi powietrza, nie mogłam złapać tchu. Dziewczyna powtórzyła uderzenie niemalże w to samo miejsce, a ja wydawałam z siebie tylko jakieś dziwne stęknięcia.
— Sakura, uspokój się — odezwał się brunet; już wiedziałam, kto mnie tam prowadził.
Miałam wrażenie, że to Śmierć przyszła, by mi pomóc. Jak się jednak okazało, Haruno nie czuła mu się w żaden sposób podporządkowana. Kij kolejny raz natarł na plecy. Wyłam, płakałam, błagałam. Nic z tego — musiałam cierpieć. Nie wiedziałam tylko za co, za kogo.
Momentalnie zamilkłam, zapowietrzając się przy tym porządnie. Nie chciałam wydać z siebie najmniejszego jęku, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk odbezpieczanej broni — znałam go aż za dobrze.
— Powiedziałem, dosyć. — Z trudem uchyliłam powiekę; brunet celował do Sakury, a ja w tamtym momencie dostrzegałam w nim anioła. Choć doskonale wiedziałam, że mi mógł zrobić to samo. — Jeżeli twój brat znowu zabił nam człowieka, my zabijemy ciebie. Oko za oko.
Popatrzyłam na niego z brakiem jakiegokolwiek zrozumienia. Czy on mówił do mnie? Pulsujący, palący niczym żywy ogień ból, wgryzał się wciąż w moje tyły, odbierając możliwość racjonalnego myślenia.
— Tak, do ciebie mówię — mruknął, podchodząc bliżej. Przyłożył zimną lufę do mojego podbródka i uniósł głowę. Czułam, jak pot momentalnie skrapla się na czole. — Levi Ackerman to brutalny potwór, Mikasa. Nie wiedziałaś?
Serce w tamtym momencie przestało tłoczyć krew. Wszystkie funkcje życiowe ustały, a w czaszce tylko szumiało. Odszedł, a moja głowa bezwiednie osunęła się w dół. Przyjęcie tych słów przyszło mi z jakąś niezrozumiałą lekkością.
A więc jednak kogoś zabił, był pieprzonym mordercą, któremu bezgranicznie ufałam, któremu oddałam w ręce własne życie, wiedząc, że nikt lepiej go nie ochroni… Ale jakim kosztem?
— Zapytam jeszcze raz — mruknął, stając do mnie tyłem. — Gdzie jest Jean?
Milczałam — przecież nie znałam tej cholernej odpowiedzi.
Mogłam zmyślać, rzucać randomowe nazwiska… Mogłam też powiedzieć, że zrobił to Rivai. Mogłam wszystko, jednocześnie nie mogąc nic.
— Gdzie Kiba? — wychrypiałam, próbując nie wyzionąć przy tym ducha.
Brunet odwrócił się w moją stronę, a gdzieś z prawej strony usłyszałam prychnięcie Haruno.
— To dobre pytanie — rzucił, oddalając się. Usiadł na stercie pustaków i potarł podbródek. — Nie wzięliśmy pod uwagę tego, że też mógł być w to zamieszany.
Cholera jasna, ja też nie brałam tego pod uwagę, dopóki tego nie powiedział.
Ponownie rozdzwonił się czyjś telefon. Kątem oka zauważyłam, że Haruno sięga do kieszeni i ściąga brwi. Przejechała palcem po ekranie i przyłożyła komórkę do ucha.
— Halo? — Po jej reakcji mogłam szybko dojść do wniosku, że ktoś jej nie odpowiadał. — Halo?!
Zdenerwowana się rozłączyła i wrzuciła sprzęt z powrotem do bluzy. Chwyciła mocno kij, przez co automatycznie odrzuciłam na bok głowę i zacisnęłam zęby, czekając na cios. Odważyłam się złapać oddech — przecież powiedział jej, że ma skończyć.
Ale w nic nie powinnam wierzyć. Nawet w cud. Rozrywający ból został wzmocniony przez kolejne uderzenie, a mój wrzask wypełnił opuszczony budynek, budząc wszystkie wymarłe dusze, jakie znajdowały się w okolicy.
Nie chciałam umierać. Ze wszystkich sił pragnęłam zdążyć nauczyć się żyć w pełni; móc zrozumieć miłość, móc uratować Erena, skończyć te pieprzone studia, zabić Leviego i wykrzyczeć Kibie w twarz to, że nienawidzę go całym swoim sercem za to, że mnie w sobie rozkochał.
Do tego miałam umrzeć jako dziewica, ale kicha.
Szast, kolejny cios. Rozpadałam się na kawałki. Traciłam pewność co do tego, czy jeszcze żyję.
Szósty — nie dałam rady, po prostu się zrzygałam. Łkałam wciąż, dusząc się treściami żołądka i łzami. Dlaczego nie chcieli mnie zabić?
— Levi! — zawyłam przeciągle, rozpaczliwie, wyciągając do przodu głowę.
Byłam pewna, że wiatr przyniósł ze sobą jego perfumy, by końcówka mojego marnego żywota miała chociaż jeden, miły aspekt.
Gdy kij ponownie przeciął powietrze, nawet nie próbowałam zareagować. Runęłam na ziemię, całe szczęście z dala od wymiocin, co by nie umierać w treściach ostatniego posiłku i z ulgą przyjmowałam chłód kamiennego podłoża. Wszystko co słyszałam było zniekształcone, jednak zarejestrowałam, że brunet odchodzi w głąb budynku razem z blondynem, a Ino drepcze za nimi, rzucając w moim kierunku ostatnie spojrzenie. Było w nim coś z poczucia litości — od początku, mimo wszystko, wydawała mi się być inna. Przytłoczona Haruno.
Haruno, która została ze mną teraz zupełnie sama, a w jej rękach spoczywało coś bardzo cennego — może życie.
— I co teraz? — syknęła, kucając nade mną. — Już nie jesteś taka wyszczekana?
— Powiedziała ta, co boi się stanąć ze mną twarzą w twarz — wycharczałam, czując jak krew zmieszana z wymiocinami, wypływa z moich ust. — Jeden na jednego.
Wyprostowała się błyskawicznie i bez najmniejszych oporów, kopnęła mnie w lewą łopatkę.
— Zdechniesz już dzisiaj — warknęła — chcesz zostawić dla swojego braciszka jakąś wiadomość, gdy wyślemy mu pierwszą część twojego rozczłonkowanego ciała?
Stała za mną. Nie mogłam jej nawet spojrzeć w oczy; czułam jak poczucie mojego honoru spadło poniżej dna. Zmrużyłam powieki, słysząc dziwne szuranie i uderzenie kija o ziemię. Pragnęłam, by jej zabawka rozsypała się na tysiące małych kawałków. Rozchyliłam leciutko powieki, czując jakiś ruch przed twarzą; czyjeś dłonie przewróciły mnie na plecy, a ja zawyłam głośno z bólu, jakim ponownie zostały obdarzone.
Otworzyłam szerzej oczy. Byłam pewna, że już pozostawiłam swoje ciało na ziemi, a moja dusza wędrowała swobodnie gdzie tylko chciała, skoro pojawił się przede mną Levi.
— Boże kochany — jęknął, a dziurki w jego nosie śmiesznie się rozszerzały. Słone łzy zaczęły spadać na moją twarz, doznawałam tego, jakby było zupełnie prawdziwe.
— Levi, bolą mnie plecy — szepnęłam słabo, uśmiechając się.
Chłopak zmarszczył gniewnie czoło, przewracając mnie na drugi bok. Skupiłam wzrok, pragnąc go wyostrzyć — czy po śmierci tak słabo się widzi? Dostrzegałam parę czarnych nike, które stały twardo na ziemi i dwa, białe trampki, wierzgające się w powietrzu. Uniosłam lekko wzrok, czując jak brat majstruje coś przy moich ubraniach; dotknął nagle skóry pleców, na co automatycznie moja świadomość została sprowadzona na ziemię, w towarzystwie głośnego jęku.
Kakashi trzymał w powietrzu Haruno, zatykając dłonią jej usta, a ona z całych sił próbowała wydostać się z jego uścisku.
— Ta kurwa porżnęła jej całe plecy — syknął Ackerman, podrywając się na nogi. Przeszedł nade mną i wyrwał z rąk Hatake, Sakurę. Rzucił nią o ścianę, jak jakimś śmieciem. Łojoj, tak bardzo nie chciałam być w jej skórze. — Jebana dziwko, zabiję cię — oznajmił spokojnie, aczkolwiek nieco pretensjonalnie.
— Obito! — ryknęła, a jej głos rozszedł się dziwnym, nienaturalnym echem po wnętrzu budynku.
Kakashi się przeraził — tak jak Levi mało się wzruszył owym imieniem, tak Hatake wręcz zdębiał. Wyciągnął z kieszeni jakiś dziwny nóż, rozłożył go i rozciął plastikowe zaciski, krępujące moje ręce.
Słyszałam łomot butów — biegli bardzo, bardzo szybko.
Po chwili pojawiła się cała trójka; Ino kryła się gdzieś z tyłu, ale zarówno blondyn jak i brunet byli gotowi do starcia.
— Nie daruję wam tego — syknął brat, zaciskając palce na szyi Haruno, którą nagle cisnął przed siebie, jakby chcąc rzucić ją pod nogi bruneta. — Dotknięcie Mikasy było dla was wyrokiem.
— Zabiłeś kolejnego z nas, Lewy — mruknął, sięgając powoli dłonią do tyłu.
— Levi, oni mają broń! — wrzasnęłam w panice, by go jakoś zaalarmować. Czułam jak moje gardło płonie, jak tracę głos.
Kakashi w bardzo niedelikatny sposób chwycił mnie w pasie i ruszył w bieg, a kątem oka dojrzałam tylko, jak Rivai podbiega do domniemanego Obito, w trakcie gdy ten sięgał po pistolet. Wpadliśmy za jedną ze ścian i runęliśmy na ziemię.
— Pomóż mu! — pisnęłam rozpaczliwie, wyginając się, by tylko nie męczyć dalej obolałych pleców. — Pomóż!
— Zostań tu — syknął i poderwał się z powrotem na nogi, a gdy tylko zrobił krok do przodu, zderzył się z blondynem.
Wstrzymałam oddech, gdy w ruch poszły pięści, ale przerażenie sięgnęło zenitu, gdy wpadli do jakiegoś pomieszczenia przez spróchniałe drzwi. Dziwne dźwięki utwierdziły mnie w tym, że stoczyli się po schodach piętro niżej.
— Kakashi! — Na czworaka próbowałam się tam przedostać, jednak w ostatniej chwili zostałam powstrzymana przez Yamanakę, która zagrodziła mi drogę.
Spojrzałam na nią; nie potrafiłam odczytać z jej oczu niczego innego prócz przerażenia. Chyba wysłali ją do mnie, bym przypadkiem nie uciekła, ale po jej postawie mogłam sądzić, że naprawdę bała się zbliżać do osób potencjalnie od niej silniejszych.
Wycelowana w moją głowę broń, którą dzierżyła w rozdygotanych dłoniach, była dla mnie jedynym zagrożeniem z jej strony.
— Nie ruszaj się — jęknęła, przez zaciśnięte gardło.
Mimo tego, zaczęłam powoli się unosić, by finalnie stanąć na nogach.
— Nie ruszaj — powtórzyła rozpaczliwie.
***
Choć wiedziałem, że jest cała — przynajmniej poniekąd — wciąż nie mogłem wyrzucić z umysłu jej paraliżująco-przeraźliwego wrzasku, z którego pomocą wzywała moje imię.
Gdy tylko Kakashi do mnie zadzwonił, wiedziałem, że stało się coś okropnego i jak się okazało, moja intuicja nie zawiodła. Byliśmy pewni gdzie się kierowali, a ta kretynka, odbierając telefon tylko pomogła się namierzyć. Wiedziałem doskonale jaka była Mikasa, nie miałem wątpliwości, że wytrzyma, dopóki się tam nie pojawię. Mimo wszystko ten krzyk przywiódł najgorsze możliwe wspomnienia, od których trzymałem się z daleka. Był bardzo podobny do tego jednego, pierdolonego wrzasku, który przywołał mnie do niej tamtej nocy.
To wszystko tylko powodowało, że moje palce coraz mocniej zaciskały się na szyi Haruno, którą bez najmniejszych oporów mógłbym pozbawić wszystkiego.
— Levi, oni mają broń! — ryknęła gdzieś za mną, a za każdym razem gdy jej zdarty głos wymieniał rozpaczliwie moje imię, kolejne bariery otwierały się we mnie i prowadziły do pewnej katastrofy.
Pchnąłem dziewczynę, dałem krótki znak Kakashiemu i odbiłem do Obito, chcąc skupić jego uwagę na sobie. Wybiłem broń z jego ręki i władowałem kolano w brzuch; wypuścił z siebie głośno powietrze i gwałtownie pochylił się do przodu, a ja nawet nie śmiałem pławić się w triumfie — dobrze wiedziałem kim jest i na ile go stać. Minął może ułamek sekundy, kiedy pchnął mną na ścianę, do której momentalnie mnie przygwoździł.
— Gadaj, gdzie Jean — syknął hardo.
— Gówno mnie to obchodzi.
Chwyciłem solidnie za jego przedramię lewą ręką, by prawą dłonią uderzyć jak najmocniej w łokieć. Usłyszałem dziwne strzyknięcie, jednak takie uszkodzenie ciała nie robiło na nim większego wrażenia. Doskonale wiedziałem, że to nie ja powinienem być jego przeciwnikiem. Hatake wciąż nie był gotowy…
— Ino, bierz to i idź po jego siostrzyczkę — rzucił, wskazując na pistolet.
Blondynka podbiegła do broni i chwyciła ją nieporadnie, wciąż dziwnie zaciskając zęby. Była przerażona i wiedziała, że to nie było miejsce dla niej.
— Miałeś kilka powodów, by się go pozbyć — wycedził Uchiha, spoglądając na mnie posępnie, kiedy nieruchomo obserwowałem jak blondynka znika za ścianą, a po chwili dotarł do mnie jej stłumiony głos. — Zacznij gadać Ackerman, to może chociaż twoją siostrę puszczę żywą.
— Z chęcią posłałbym tego gnoja do piekła, jednak możliwe, że ktoś odebrał mi tę przyjemność.
— Boisz się powiedzieć prawdę przy swojej siostrzyczce? — warknął i zupełnie nagle wymierzył mi cios prosto w pysk. Zamroczony runąłem na kolana, a ten bezceremonialnie chwycił mnie za szyję, chcąc bym na niego spojrzał. — Ona już o wszystkim wie. Wie, że jesteś mordercą, Ackerman.
Otworzyłem tylko szerzej powieki, zupełnie nie dopuszczając do siebie tego, co powiedział.
— Ja przynajmniej miałem powód, by zabić — wycharczałem, czując jak powoli nie mogę zaczerpnąć powietrza.
Wściekłość, jaka zapanowała w jego oczach, przeobraziła go w kogoś pozbawionego jakichkolwiek granic.
— Zamknij mordę. — Wyciągnął z kieszeni swój myśliwski nóż i zakręcił nim w dłoni. — Teraz już mam powód.
Zacisnąłem oczy — przecież nie miałem szans.
— Puść go!
Jego uścisk jednak nie zelżał. Ledwo dostrzegałem kątem oka moją małą, kochaną siostrzyczkę, trzymającą w lewej dłoni włosy Yamanaki, która kucała i roniła hektolitry łez, a w prawej dzierżyła wycelowany w kierunku Obito pistolet.
— Dziecko, odłóż to — szepnął, nie odpuszczając mi nawet na chwilę — jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
Mikasa energicznie odchyliła ramię w stronę okna i bez żadnych zahamowań nacisnęła na spust; broń gwałtownie szarpnęła jej ramieniem, wywołując na twarzy grymas bólu. Dźwięk wystrzału w tym miejscu był strasznie dokuczliwy — rezonans prawie rozsadził mi bębenki. Jednak dzięki temu Uchiha w końcu mnie puścił, cofając się ostrożnie w bok.
— Jeżeli to wasza jedyna broń, to macie problem. — Choć z całych sił udawała twardą, widziałem jak walczy o to, by stać na wyprostowanych nogach.
— Twój brat to morderca — warknął, unosząc dłonie w geście kapitulacji.
— Nie obchodzi mnie to — odparła, wyrzucając nagle blondynkę przed siebie. Runęła na ziemię i nakryła głowę ramionami, jak najgorsza ofiara; aż żal było mi na nią patrzeć. Haruno siedziała pod ścianą, widocznie nie szukając kolejnych kłopotów, chociaż jej wzrok wciąż był lekceważący, a usta wyginały się w cynicznym uśmiechu. Za siostrą pojawił się Hatake, który nie potrafił się zorientować w sytuacji. — Nie obchodzi — powtórzyła na wydechu, spuszczając lekko głowę.
— Zabił człowieka — kontynuował swoją tyradę, a ja nie potrafiłem wykonać żadnego ruchu sądząc, że Mikasa może w afekcie strzelić i do mnie. — Nie obchodzi cię to, że twój ukochany braciszek nie jest tym, za kogo go masz?
— Jest tym, za kogo go mam — szepnęła, podnosząc z powrotem wzrok na swoją ofiarę. Płakała, a ja czułem dziwne ukłucie w sercu. — Jest kimś, kto nie odda mnie bez walki. Jest moim bratem.
— Ackerman…
— Jeśli będzie trzeba, też stanę się mordercą — wycedziła, robiąc krok w przód. — Nie oddam go bez walki.
— Mikasa — szepnąłem, chyba sam do siebie.
Spodziewałem się wszystkiego. Wyrzutów nienawiści, ucieczki, milczenia… Nawet tego, że naprawdę do mnie strzeli. Tymczasem nie odpuszczała; wciąż, niezmiennie, była głupią, zapatrzoną w starszego brata gówniarą… Jedyną osobą, którą mogłem tak mocno kochać i która kochała tak mocno mnie, kurwa mać.
— Przecież ona też ma brudne rączki — rzuciła Haruno, śmiejąc się w głos. — Lepiej uważaj Obito, potrafi strzelać do ludzi.
Wstrzymałem powietrze, widząc jak broń dzierżona w dłoni przez Mikase, utorowała nową drogę dla naboi. Zaczęła oddychać przez zaciśnięte zęby — nie miała przecież pojęcia, kim są ci ludzie i jak wiele o nas wiedzą.
— Levi! — Popatrzyłem na Kakashiego, który wyglądał na zewnątrz. — Jakiś samochód!
— Tss… — Korzystając z tego, że Obito przestał wierzyć w niemoc mojej siostry i wciąż poniekąd znajdował się pod jej ostrzałem, sprawnie cofnąłem się do niej i ostatni raz odwróciłem w jego stronę, podnosząc kurtkę brunetki. — Cholernie tego pożałujesz. Idziemy.
Drzwi samochodu zatrzasnęły się głośno; nie miałem pojęcia, czy był to przypadek, czy kiedy wszyscy byli zajęci sobą, Haruno wezwała posiłki. Złapałem mocno dłoń dziewczyny i pociągnąłem ją za sobą, bacznie obserwując plecy Kakashiego — znał to miejsce i wiedział, jak nas stamtąd wyciągnąć.
Splątała nasze palce, a ja poczułem się jeszcze gorzej niż wcześniej. Nic nie było w stanie mnie przed nią usprawiedliwić, każde moje kłamstwo czy zatajone fakty, przeradzały się w małe, uszczypliwe demony, które przyczepiały się do ciała i powoli je wyniszczały. Już jakiś czas wcześniej zrozumiałem, że chronienie czyjegoś życia nie polega tylko i wyłącznie na bacznej obserwacji, mówieniu co ma się robić i naginaniu rzeczywistości. Głównie to absurdalne łgarstwo było rodzimym filarem utrzymania jakiegokolwiek bezpieczeństwa. Bajki, wykręty, cholerny pic na wodę — to stało się moją relacją z kimś, komu za nic w świecie nie powinienem tego nigdy zrobić.
— Uważajcie, schody! — syknął Hatake, a ja przyciągnąłem ją bliżej siebie, słysząc wchodzących do budynku ludzi. Była coraz słabsza, powłóczyła nogami wykończona bólem i nadmiarem wrażeń.
Jak źle bym się nie czuł, wciąż musiałem mieć zamknięty pysk i czekać. Nie wiedziałem jeszcze jak długo i ile ofiar to pochłonie, ale byłem gotowy na wszystko.
— Kocham cię — szepnąłem jakoś tak mimowolnie, gdy Kakashi wychylił się, by sprawdzić ostatni korytarz.
Nie odpowiedziała, a jej milczenie działało jak jakieś trujące ciernie, które owinęły się dookoła mojego nadgniłego serca.
— Chodźcie. — W ciemnościach dostrzegałem tylko szarą czuprynę, za którą podążyłem.
Wyszliśmy na śnieg, który zdradliwie skrzypiał pod stopami, sprawiając wrażenie tysiąca obserwujących nas par oczu. Musieliśmy przedostać się kawałek przez gęsty las, gdzie zaparkowaliśmy auto, by dostać się niepostrzeżenie do środka.
— To Hidan — mruknął Kakashi, gdy kluczyliśmy pomiędzy drzewami. Ciemność była nieznośna, a biały puch niewiele pomagał przez gęste zalesienie. — Ruszmy się, bo już nigdy stąd nie wyjdziemy.
Po niespełna pięciu minutach pojawiliśmy się przy czarnej skodzie. Wskoczyliśmy do środka, a Kakashi błyskawicznie wyjechał na ulicę, tym razem zwracając na nas ich uwagę. Byłem pewny, że ruszą za nami w pościg.
Gnaliśmy ulicą, przecinającą na wskroś las, zdani tylko i wyłącznie na reflektory suva. Oddychałem szybko, rażony światłami nadjeżdżających z naprzeciwka aut, które po chwili się skończyły, jakby chcąc nas zupełnie odciąć od cywilizacji i szansy na wezwanie pomocy.
— Przepraszam — odezwał się nagle Kakashi, spoglądając na Mikasę w lusterku. Siedziała za nim, wbijając wzrok w szybę okna, albo to, co się za nim znajdowało. Przyjęła dziwną pozycję, nie chcąc narażać się na ból. — Przepraszam, że nie zdążyłem.
— Drobiazg — prychnęła, a mną aż wstrząsnęło, widząc wyraz jej twarzy. — Niecodziennie mam taką rozrywkę, prawda?
— Mikasa…
— A nie, przepraszam! — krzyknęła nagle. — Od kiedy tylko się tu pojawiłam, na każdym kroku spotyka mnie takie popierdolone piekło!
Odchyliłem do tyłu głowę, zaciskając powieki i wyciągając się jak napięta struna. Tak bardzo bałem się tego, co zaraz powie.
— Wybrali sobie świetny sposób na karanie waszych grzeszków, co?! — Ledwo mogła mówić przez rozdarte gardło, jednak nowe pokłady nienawiści względem nas dały jej tę możliwość. — Tak będzie już zawsze? Czy może w końcu nastanie ten dzień, kiedy skatują mnie ostatecznie?
— Mikasa! — warknąłem, odwracając się do niej gwałtownie.
Jej ciemne oczy połyskiwały od łez, a zaciśnięte, białe zęby uwydatniały się na tle panujących w samochodzie ciemności.
— Co?! Nie było by prościej?! — załkała, wciąż się we mnie wpatrując. — Nie było by, gdyby mnie nie było? Gdyby nie trzeba było wciąż wyciągać mnie z opresji? Miałbyś wszystko z głowy, co?! To zostaw im mnie na pożarcie, do jasnej cholery! — Uderzyła pięściami o fotel, nie mogąc złapać oddechu.
Odpiąłem pas i zacząłem przeciskać się pomiędzy przednimi siedzeniami, co chwilę obrywając od niej w twarz czy w brzuch. Opadłem na kanapę, próbując chwycić jej wierzgające nogi i skrępować je swoimi, co nie należało do najłatwiejszych zadań. Przyciągnąłem ją brutalnie do siebie i docisnąłem, starając się nie dotknąć tylko jej tyłu.
— Przestań pierdolić — warknąłem, czując jak boleśnie wbija paznokcie w mój brzuch. Zacisnąłem zęby, musiałem wszystko znieść. — Nie pamiętasz, co sama do kurwy nędzy powiedziałaś? Że nie oddam cię bez walki… I nie ma, kurwa, żadnej innej możliwości. To się niedługo skończy, obiecuję.
— Nie wierzę już w twoje obietnice — wyłkała, coraz mocniej napierając na moje ciało. Nagle poczułem, jak chwyta w zęby koszulkę i skórę mojego brzucha, na co głośno syknąłem. — Nie wierzę ci już w nic, w żadne słowo… W żadne kocham cię. W żadne uratuję cię, damy sobie radę, obiecuję, zaufaj mi.
— Przestań… — Każde jej słowo to ból; mój, jej. Zrodzony z nienawiści. — Gdyby tak było, nie wycelowałabyś w niego, nie ratowałabyś mnie.
— Mamy ogon. — Dotarło do nas z przodu.
Odwróciłem głowę i dojrzałem pędzące za nami auto.
— Ja pierdolę, jedź szybciej! — warknąłem, a dziewczyna przywarła do mojego ciała jeszcze mocniej. — Kurwa, jak w jakimś zasranym filmie, brakuje tylko Iron Mana.
Tym razem nie prosiła o to, by zwolnić, wiedziała w jakiej sytuacji się znajdowaliśmy.
— Masz coś ze sobą? — syknąłem, kontrolując odległość, jaka dzieliła nas od pościgu.
— Nic, zupełnie — odparł na wydechu — nie myślałem o tym, zgarnąłem cię, żeby zdążyć wyciągnąć z tego Mikasę… Damy radę, za bardzo szarżują, a jest piekielnie ślisko, zaraz stracą panowanie nad autem!
— Ach, zapomniałem, że twój samochód jest magiczny!
— Nie! Ojciec założył łańcuchy na opony! Wiesz, że mieszkam na wzgórzu!
— To zajebiście! Przyspiesz, bo wjadą nam w dupsko!
— Nie mogę! — Hatake uderzył dłonią w kierownicę. — One mają chyba jakieś ograniczenia! Jak puszczą, możemy nawet dachować!
— Masz… — Usłyszałem nagle. Siostra wyswobodziła się z mojego uścisku i sięgnęła do kieszeni kurtki, wyciągając do mnie rękę z pistoletem.
Pieprzonym gnatem!
— Jezu, nie wyrzuciłaś go?! — sarknąłem, wyrywając broń. — Nie masz prawa nigdy więcej wziąć tego do ręki!
— Zamknij się i zrób coś! — ryknęła, odpinając pas. — Nie muszę się już nawet domyślać, że jesteś doskonale obeznany w takich sytuacjach i z takimi zabawkami, więc rusz dupsko!
— Wsadź sobie w nos ten sarkazm… I nie wrzeszcz na mnie! — syknąłem, otwierając szeroko okno. Wszyscy wstrzymaliśmy powietrze, gdy w końcu uderzyli w tylny zderzak. Na szczęście Kakashi jeździł jak zasrany profesjonalista i szybko zapanował nad maszyną. — Staraj się jechać spokojnie!
— Żartujesz?! Spokojnie, to mogę się zrzygać po litrze wódki!
— Wolałbym nie! — rzuciłem, chwytając reling dłońmi.
Mróz był cholernie nieznośny, tak jak zacinający śnieg. Miałem wrażenie, że ktoś wbija w moje dłonie jakieś szpilki. Mimo to, podciągnąłem się gwałtownie, siadając na drzwiach — wystający fragment szyby wbijał mi się boleśnie w tyłek, ale musiałem to przeboleć. Prąd powietrza nienawistnie miotał moimi włosami i cholerną kurtką, a rażące światło ich reflektorów, nie pozwalało mi skupić na niczym wzroku. Mimo to, zacisnąłem lewą dłoń na uchwycie, a prawą wyciągnąłem przed siebie. Choć wiedziałem, że Kakashi naprawdę się starał, wciąż miotało mną na lewo i prawo.
Mikasa była w dobrej formie, jeśli chodzi o logiczne myślenie. Złapała mocno moje nogi, które przez cały czas nie mogły znaleźć sensownego punktu zaczepienia. Zacisnąłem zęby, czując jak pęd wysysa ze mnie resztki powietrza — oddychanie było wręcz niemożliwe.
— Kurwa — syknąłem i doszedłem do wniosku, że zacznę strzelać na oślep, bo trafienie w czarną oponę w ciemnościach było prawie niemożliwe. Za pierwszym razem trafiłem w zaklejony śniegiem asfalt, za drugim zaatakowałem karoserię, za trzecim powietrze, ale za czwartym… — Victoria.
Nanosekundę po wystrzale broni, która nieprzyjemnie szarpała moją dłonią, rozległ się stłumiony wybuch przebitej opony. Samochód zaczął nagle wariować; zarzucać tyłem, jechać bokiem, aż w końcu zakręcił żałosnego bączka i wbił się w płytki rów na uboczu.
— Jedź do mnie — mruknąłem, gdy wlazłem z powrotem do środka. Zamknąłem szybę i opadłem na drzwi, by złapać normalny oddech. — Prosto do mnie…
***
— Boże, ale gdzie teraz jesteś?!
— U Leviego w mieszkaniu, uspokójcie się…
— Jak mamy być spokojni, skoro dowiedzieliśmy się, że ktoś wciągnął cię do samochodu na środku miasta! — Za nic nie mogłam ogarnąć Uzumakiego i wpłynąć na szlochającą w tle Hinatę. Nie wiedzieli w sumie o niczym; ktoś przysłał im informację, że ich znajoma została porwana i na tym się skończyło… Nie sądziłam, by opowieść o całym zajściu była dla nich odpowiednia.
— To był tylko głupi żart Gaary — mruknęłam, siedząc samotnie w kuchni. Miałam na sobie spodnie i górę bielizny; oczekiwałam Erwina. — Naprawdę.
— Gówno prawda! Uderzyli cię i pozbawili przytomności jakiegoś chłopaka. Masz mi wszystko powiedzieć, rozumiesz? Przyjechać po ciebie?
— Nie — sparowałam — próba pomocy tego chłopaka też była ukartowana. A mnie nikt nie uderzył. Naruto, naprawdę nie mogę rozmawiać. Pa.
— Mikasa! — tyle zdołałam usłyszeć, nim nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Było mi ciężko; nie potrafiłam się uspokoić. Patrzenie na brata sprawiało mi straszny ból, a informacje jakie mi dostarczono poraziły cały mój układ nerwowy. Już nawet nie wiedziałam, czy chciałam znać jeszcze jakieś szczegóły.
Popatrzyłam na swoją dłoń; miałam wrażenie, że metal wżarł się w moją skórę, ołów krążył w mojej krwi. Strzał w przestrzeń przyszedł mi z niebywała lekkością… A amok, w jaki wpadłam sprawił, że strzelenie do tego bruneta… Również nie byłoby trudne.
— Mikasa. — Jego zachrypnięty głos ubrał mnie całą w gęsią skórkę. Podniosłam wzrok na okno, gdzie dostrzegałam jego odbicie; stał w progu. — Erwin powiedział, ze będzie za pięć minut, bo nie mógł jej dorwać.
— Dobrze. — Zamknęłam powieki, lekko wzdychając. — Nawet po dzisiejszej sytuacji sądzisz, że nie masz mi nic do powiedzenia?
Wszedł do środka i wziął krzesło, które postawił tyłem, przede mną. Usiadł na nim okrakiem i zawiesił ramiona na oparciu. Nie krępowało mnie siedzenie przy nim w bieliźnie, jednak namnażające się na moim ciele blizny sprawiały, że moje poczucie atrakcyjności spadło już poniżej zera.
— Jedno wiesz na pewno… Masz trzymać się od tych ludzi z daleka, a nawet najgorsze prowokacje ze strony Haruno puszczać mimo ucha — wyszeptał, ujmując w dłoń moje palce. — Widzisz co to za piekło? Pragnąłem, byś była pod stałą obserwacją jakiś zaufanych oczu, a jak się okazało, nawet wtedy mogą cię sobie wziąć. Póki tam nie dotarliśmy… Co ci mówili?
— Wciąż pytali, gdzie jest Jean — mruknęłam, zaciskając powieki, kiedy jeden ze śladów na plecach nieprzyjemnie mnie zapiekł. — Zabiłeś go?
— Nie — odparł szybko. Spojrzałam mu w oczy; nie kłamał.
— A wiesz, kto mógł to zrobić?
— Mam swoje podejrzenia.
— Kiba?
Popatrzył nagle na mnie, a jego oczy pociemniały. Nie lubiłam tego wyrazu twarzy — był iście przerażający. Jednak bałam się, że chciał za nim coś skryć.
— Levi, gdzie on jest — syknęłam, chowając oczy pod włosami. — Błagam cię, powiedz mi.
— Nie wiem — odparł spokojnie. — Naprawdę nie wiem.
— Maczałeś w tym palce?
— Nie. Od kiedy wygoniłaś go z mojego mieszkania, nic o nim nie słyszałem.
Próbowałam przełknąć gorzkie łzy, odwracając głowę w bok. Dawno nie było mi tak ciężko; wszystko zwaliło mi się na głowę.
— Kogo zabiłeś? — zapytałam, spoglądając mu znowu w oczy. — Nie masz prawa się wykręcać, nie po tym wszystkim.
— Mikasa…
— Mów, Levi. Inaczej pójdę do nich, choćby to miała być ostatnia informacja przed moją śmiercią.
Puścił moją rękę i przetarł twarz. Usłyszałam, jak drzwi się otwierają — do mieszkania wszedł Smith. Zdjął kurtkę i przeszedł od razu do nas.
— Wybaczcie, że tak długo… Hanji miała pacjentów. — Rzucił ciuch na stół i popatrzył na nas uważnie. — Mam was jeszcze na chwilę zostawić?
— Prosiłabym… — szepnęłam.
— Okej, zagrzeję w tym czasie ręce, co by ci potem nie dokładać nieprzyjemności. — Westchnął, rozcierając palce. Poszedł do salonu, gdzie Kakashi i Yamato prowadzili ze sobą zażartą dyskusję. Nie miałam pojęcia, skąd Tenzou się tam wziął, ale obchodził mnie mniej niż reszta spraw.
— Nic ci teraz nie powiem, Mikasa — wyrwał, zanim zdążyłam zwrócić ku niemu z powrotem wzrok. — Nie chcę, byś poruszała ten temat, rozumiesz? Im mniej wiesz…
— Tym lepiej śpisz? — syknęłam, poruszając się niebezpiecznie na krześle. Chciałam go uderzyć, naprawdę. — Ty sobie chyba żartujesz!
— Koniec tematu! — zarządził, podnosząc się gwałtownie. Podszedł bliżej i oparł czoło o moje. — Przysięgam, że wszystko ci wyjaśnię. Możesz nie wierzyć, nie czekać, ale przyniosę ci kiedyś tę prawdę. Teraz nie jest ci jeszcze ona potrzebna…
— Jesteś do niczego...
— Żyj tak, jak żyć chciałaś — powiedział, prostując się. Schował twarz w dłoniach. Widziałam, że nie czuł się najlepiej. — Ja zajmę się resztą. Nie ma szans na to, by ktokolwiek cię znowu skrzywdził.
— Za wiele razy to słyszałam.
— Muszę wcześniej wrócić do Newcastle — mruknął nagle, zupełnie zbywając poprzednią rozmowę.
— Przed chwilą twoje słowa wskazywały na to, że nie odstąpisz mnie na krok — prychnęłam — nawet twoje kłamstwa przestają trzymać się kupy.
— Nigdzie nie wspomniałem, że dbanie o twoje życie ogranicza mnie do chodzenia za tobą jak cień. — Uśmiechnął się cynicznie i wyjął z szafki szklankę, a z drugiej aspirynę. Wypełnił naczynie wodą z kranu i po chwili popił dwie tabletki. — Wracasz ze mną?
— Nie mogę — odparłam, znowu patrząc na okno. — Przed samą wigilią mam ważne kolokwium… Nie chcę go zawalić, bo potem zamiast mieć wolne, będę stresować się poprawką. Wrócę sama. Nie zapomnij ogarnąć kogoś do eskortowania autokaru — dodałam zgryźliwie.
— Załatwię ci transport — rzucił, zbywając moją ironię.
— Nie będę jechać z nikim obcym. Dam sobie radę.
Brat pokręcił głową z dezaprobatą.
— Erwin! — krzyknął, mijając mnie.
Wyszedł. Smith pojawił się po chwili i zaczął przygotowywać preparat z instrukcji jego kuzynki. Nie wiem co to było… Miało złagodzić ból.
Spojrzałam w róg pomieszczenia; coraz częściej mnie nawiedzała.
Stała tam i wyglądała na mnie posępnie, szczerząc ostre kły. Jak zawsze kryła zgniłe od nienawiści oczy pod brudnymi, poplątanymi włosami, a ciemna ciecz wypływała z jej spuchniętych ust.
Pragnęła mnie znowu pojmać, ale wiedziałam, że tym razem nie dam jej się tak łatwo. Gdy Kiba po raz pierwszy był w moim pokoju, przepędził ją bardzo szybko. Musiałam go odzyskać, by mieć na nią sposób.
By mieć spokój.
By nie czuć się tak samotnie, pusto, okrutnie.
***
Stałam w wąskim korytarzu, poirytowana migającą nade mną lampą jarzeniową. Budynek był cholernie sterylny, jednak ta jedna, głupia żarówka doprowadzała mnie do szału i dziwnego uczucia; miałam wrażenie, że znajduję się w szpitalu dla psychicznie chorych.
Wciąż obijało mi się po głowie skrzeczenie ptaków, piszczenie gryzoni, miauczenie kotów i skowyt psów, czekających na odbiór przez właścicieli. Jednak najbardziej nie dawały mi spokoju słowa i tęga mina młodej dziewczyny, która kazała mi pozostać w tym miejscu i na nią poczekać.
— Mikasa — jęknął przeciągle, opierający się o ścianę Samuel, którego oczy dzisiejszego dnia wyglądały jak szparki w skarbonce. — Przestań… To stażystka, pewnie coś pomieszała.
— Zabiję ją — warknęłam, ściskając w dłoni paczkę chusteczek. Katar nie chciał się ode mnie odczepić, od kiedy siedziałam w opustoszałym budynku bez zasranej kurtki. — Zabiję.
— Za co? — prychnął. — Za głupią pomyłkę?
— Tak.
Wahadłowe drzwi na końcu korytarza zaskrzypiały płaczliwie, ściągając naszą uwagę. Niska brunetka wyszła zza nich, prowadząc na smyczy potężnego malamuta, który wlókł się za nią jak duch.
— Przepraszam za głupią pomyłkę! — krzyknęła już z daleka, machając do nas ręką.
— Głupia, jeszcze się przyznaje — rzucił ironicznie Neil.
— Touka! — ryknęłam, od razu opadając na kolana.
Suczka podniosła głowę i momentalnie skupiła na mnie swój wzrok, nagle zrywając się z miejsca jak petarda. Kobieta jakimś cudem uchroniła się przed upadkiem, a pies skoczył na mnie, popiskując nieprzerwanie z radości. Jej mokry nos i język utytłały całą moją twarz w ślinie i zimnych gilach, jednak nie miało to w tamtej chwili większego znaczenia.
— Pani Ackerman! — Usłyszałam nagle kobiecy głos, który musiał należeć już do starszej osoby. Podniosłam wzrok na dostojną panią weterynarz, która pojawiła się obok nas i obserwowała mnie z uśmiechem. — Dawno nie miałam u siebie tak dobrze wychowanego pupila.
Okulary zsuwały się jej z nosa, a pod pachą trzymała teczkę z jakimiś papierami. Była wysoka, szczupła, wyposażona w naprawdę idealny rozmiar piersi — nie mogłam więc mieć za złe Samuelowi tego, że się do niej ślinił.
— Wszystko już wraca do normy, rana się bardzo ładnie goi — poinformowała mnie, kucając przy nas. — Touka to silna suczka, kiedy pan Neil opowiedział mi, jak bardzo chciała panią chronić, wiedziałam, że muszę zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby jej pomóc.
Zmarszczyłam czoło, po chwili wzdychając. Wiedziałam, że chłopak nie opowiedziałby jej dokładnie co zaszło w mieszkaniu i pewnie zmyślił na poczekaniu historię, która mogła mieć podobny skutek dla psa, ale przywołała w ten sposób tamte zdarzenia.
— No! Za tydzień zapraszam na zdjęcie szwów — mruknęła, prostując nogi.
— Niestety, nie będzie mnie w Londynie — odparłam, idąc w jej ślady. Zacisnęłam palce mocno na smyczy. — Tylko tu studiuję. Poproszę weterynarza z mojego miasta, by je zdjął.
— W porządku. — Kobieta uśmiechnęła się promiennie. — Muszę lecieć do innych pacjentów. Życzę państwu zdrowia! Wesołych świąt! — rzuciła, znikając ze stażystką za drzwiami.
Wyszliśmy z budynku, a Touka od razu wybiegła na pokryty białym puchem trawnik. Strasznie lubiła tarzać się w śniegu, jednak Samuel zaczął na nią krzyczeć; nie chciał, by zamoczyła mu całe auto, a ja pragnęłam jak najszybciej znaleźć się w ciepłym miejscu.
— Chcesz się czegoś napić? — zapytałam, gdy weszliśmy do mieszkania.
Pies poszedł od razu do salonu, sprawdzić czy kogoś tam przypadkiem nie ma, a my zdjęliśmy wierzchnie ciuchy. Przeszliśmy do kuchni; musiałam szybko wypić gorącą herbatę, bo dosłownie mną telepało.
— Kawę, jakbyś mogła — odparł, kładąc na blacie małą, foliową reklamówkę z aspiryną.
Hinaty nie było. Coraz częściej wracałam do pustego mieszkania, przez to, że zajmowała się chorą ciotką — cholera, dziwnie się przez to czułam.
— Jakieś sygnały od Kiby? — zapytał, gdy postawiłam przed nim kubek.
— Zero — odparłam cicho, siadając obok niego. Rozłożyłam się na stole, przykładając czoło do jego chłodnej powierzchni. — To boli.
— Wiesz, zakładam, że naprawdę miał powód — mruknął, zwieszając do tyłu głowę. Zaczepiłam skryty pod włosami wzrok na jego dłoni, której palce okalały gorące naczynie. — Po tym jak cię traktował nie sądzę, by tak szybko zrezygnował z tego, co do ciebie poczuł. Może doszedł do wniosku, że chce sobie wszystko poukładać i spróbować to rozegrać inaczej.
— Ale przecież nie powiedziałam mu, żeby odszedł… Nie powiedziałam zupełnie nic na jego temat, swój, nasz. Chciałam, by przestał okładać pięściami Leviego… Na moich oczach… By dał nam chwilę na rozmowę. W zamian zniknął, pozostawiając mnie z cholernym poczuciem winy.
— Ty nic nie powiedziałaś, ale może on sam doszedł do takiego wniosku?
— Do jakiego?
Drzwi mieszkania się otworzyły. Do środka weszła Hinata, a zaraz za nią pojawił się Naruto. Touka przywitała ich ochoczo, a Samuel zamilkł jak grób, przez co nie poruszyliśmy już tematu Inuzuki.
Neil nie gościł u nas zbyt długo, o dwudziestej miał jakieś spotkanie. Zniknął więc bardzo szybko, a ja zamknęłam się w pokoju, pod pretekstem przygotowań do kolokwium. Uzumaki pomagał mojej lokatorce w nauce do jakiegoś testu, więc spoczywali spokojnie w salonie, po cichu wałkując materiał.
Usiadłam przy biurku i otworzyłam zeszyt. Światło lampki w irytujący sposób odbijało się od jego kartek, przysparzając mi migreny. Mimo to oparłam głowę na dłoniach i zaczęłam śledzić zapisany na papierze tekst, co chwilę przenosząc wzrok na uśmiechniętego penisa, jakiego Mayako stworzyła na marginesie — niepierwszego w tym zeszycie, gwoli ścisłości.
Mimo to, myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Czułam się okropnie; miałam wrażenie, że stoję na czubku domu wybudowanego z kart. Każdy niekontrolowany ruch mógł go zawalić, a ja razem z konstrukcją ostałabym na dnie wielkiego dołu. Już raz porównywałam się do kogoś, kto gra w jakimś chorym filmie, ale teraz? Teraz czułam się jak Jim Carrey w Truman Show. Inwigilacja na wysokich obrotach; nie dość, że w każdej chwili, w każdym miejscu mogłam zostać dosłownie odstrzelona, to okazało się, że ci ludzie posiadali informacje na mój temat, których nie potrafiłam nawet spróbować wyjaśnić przyjaciołom. Nigdy, naprawdę nigdy nie spodziewałabym się, że moje życie potoczy się w ten sposób. Że wciąż będę musiała uciekać, kryć się po kątach.
Z początku, gdy przyjechałam do Londynu, cholernie denerwowało mnie uczucie obserwacji, jaka się na mnie skupiała. Wkurzałam się, widząc gdzieś pomiędzy ludźmi Leviego; obecność Kakashiego, Gaary czy Erwina zaczęła robić się irytująca. Ale nawet to poszło w niepamięć… Teraz, gdy snułam się po uczelni i nie wyłapywałam w tłumie znajomej twarzy, moje serce zaczynało przyspieszać.
Sądziłam, że nic mnie tu nie będzie zatrzymywać… Jedna kula w sercu, w postaci przeszłości nie była czymś, co mogło zabić — parłam więc do przodu, jak tylko mogłam.
Kolejnym nabojem był Rivai, ale dałam, kurczę, radę.
Trzeci pocisk nieodwracalnie przerwał moją aortę, sprawiając, że wszystko uleciało ze mnie jak powietrze. Kiba, cholerny skurwiel, rozpłynął się w powietrzu, wyrywając część mojego życia, wyciągając pieprzonego puzzla z całej tej układanki, którą prawie kończyłam. Zostawił mnie na pastwę tych ludzi, życia, samej siebie. Nie było już nikogo, kto budził pełne poczucie bezpieczeństwa; kto sprawiał, że na sam jego widok mogłam odetchnąć pełną piersią. Moja ostoja zniknęła, bez wyjaśnień, bez pożegnania. Znowu!
Bo przecież już raz przepadł. Tylko wtedy było nieco inaczej, prawda? A może sobie wmawiam? Mimo wszystko… Wtedy wystarczyłoby, że wykrzyczałabym jego słodkie, a zarazem gorzkie imię; pojawiłby się nagle, znikąd. Uśmiechnąłby się, dotknął. Powiedział coś dennie głupiego. Teraz już by tak nie było. Zdzierałabym gardło, wzywając jego osobę, zupełnie na marne, krzycząc w zasrany eter, błagając o jego spojrzenie, głos, zapach; o cokolwiek kurwa, byleby tylko wiedzieć, że żyje, że o mnie pamięta.
Byłam tylko i wyłącznie zwykłą, skrzywdzoną dziewczyną. Dziewczyną, która w przeszłości doznała niepowtarzalnego bólu; napiętnował mnie i nawiedzał do tej pory. Wciąż, nieustannie okaleczając każdy skrawek mojego ciała. Nie chciałam nic więcej, niż poczuć się kochaną. Chciałam czuć, że coś znaczę, że ktoś mnie potrzebuje, by być szczęśliwym, tak samo jak ja potrzebowałam kogoś. Chciałam mieć świadomość, że cieszy go mój widok, że lubi patrzeć w moje oczy, że docenia mój uśmiech, podnieca go mój dotyk, jego serce wyje z tęsknoty, gdy nie znajduję się w pobliżu.
Chciałam normalności, bliskości, miłości.
A dostałam tylko nadzieję, która prysnęła jak bańka, wypluwająca resztę mydlin w moje oczy. Te wylewały z siebie łzy, drążące słone ścieżki nienawiści do samej siebie, za to… Że mogłam popełnić tak głupi błąd. Że postawiłam na serce, nie rozum.
Zaczęłam czuć zwykłą, czystą nienawiść, rozprzestrzeniającą się po moim ciele, płynącą w żyłach, rosnącą jak jakiś pospolity chwast w moim sercu. Zamieniała się w płomienie, które biły ode mnie trawiąc wszystko, na co popatrzyłam, czego dotknęłam — świat był kurewsko straszny, kiedy stałam po środku niego, a ten tracił kolory, bezceremonialnie pozbawiając mnie resztek szczęścia, jakiego nałapałam się podczas jego obecności.
Znowu czułam jej oślizgłą rękę; stała za mną i trzymała swoje skostniałe, chude jak gałęzie martwych drzew, palce, na moim rozgrzanym ramieniu. Gdybym wiedziała, że na moją prośbę Kiba pojawiłby się zaraz obok, ona by zniknęła. Ta zasrana przeszłość ukształtowała sobie już sylwetkę człowieka, który chciał za wszelką cenę przedostać się na ten świat i opowiedzieć mu o mnie; zrzucić na samo dno piekła.
Bała się go; bała, jak nikogo innego. Nawet uzdrawiające moce Leviego nie robiły na niej już wrażenia, lecz kiedy Inuzuka był w pobliżu, nawet nie wyczuwałam jej obecności. Od kiedy pozbył jej się za pierwszym razem, straciła na sile.
Więc, kurwa...
— Wróć do mnie!
Słyszysz, sukinsynu?
— Wróć!
Nawet nie wiedziałam, kiedy znalazłam się przy drzwiach.
— Wracaj…
Nacisnęłam mocno klamkę, zamaszyście otwierając drzwi pokoju. Łkałam, wyłam, skomlałam niczym porzucony pies, czując jak łzy spływały po mojej szyi, napawając mnie dyskomfortem. Jak włosy lepiły się do mojej obrzydliwie zmęczonej twarzy przegranej idiotki. Jak nogi trzęsły się, ledwo utrzymując mój ciężar. Zanosiłam się płaczem, jak wystraszone niemowlę, które nie czuło obecności swojej matki. Dwie pary oczu wbijały się we mnie, emanując czystym przerażeniem. Ich ciała, niczym nieruchome figury woskowe, spoczywały zastygnięte na kanapie.
Dlaczego tak cholernie mocno bałam się otwarcie powiedzieć o swoich uczuciach, które buntowały się wewnątrz mojego serca i umysłu przeciwko temu nieustannemu milczeniu? Dlaczego nie potrafiłam w końcu skorzystać z pomocy ludzi, którzy z całych sił chcieli mi ją ofiarować?
Milczenie to ból; mowa to ból.
Zabijcie mnie, powtarzałam wciąż w myślach, nie mogąc znieść tej decyzji, tego, że się przed nimi obnażyłam z resztek mojej dotychczasowej postawy; zdradziłam swoje najgorsze, najsłabsze ja.
Zabijcie mnie, powtarzałam, chcąc zniknąć z tego świata i nigdy więcej nie odczuwać nawet najmniejszego, śladowego cierpienia.
Zabijcie mnie, powtarzałam, walcząc ze swoimi słabościami, które nie pozwoliły mi dać kolejnego kroku w ich kierunku. Ale zaraz, przecież gesty i słowa nie służyły tylko do tego, by ranić drugiego człowieka. Od zawsze istniały po to, by nas do siebie zbliżać; by działać jako ujście dla naszych uczuć.
Zabijcie mnie, powtarzałam, pamiętając, że już dawno przestałam dbać o swoje wnętrze, o negatywne emocje, których musiałam się w końcu raz na zawsze pozbyć.
— Pomóżcie mi — jęknęłam, dostatecznie silnie pragnąc, by mnie po prostu zabili.
Od autorki: Moje biedne betunie miały tyle roboty, że to się w głowie nie mieści. Jeżeli pojawiły się w tekście jakieś błędy, to tylko z mojej winy, bo one naprawdę zrobiły co mogły. :D Wiszę im wódkę, kiedy znowu do mnie wpadną. Tak, tak, tak.
O kurwełe, ale sie działo >>" Jestem jakaś chora po tym rozdziale :D nie wiem, czy to te opisy upodlenia, czyyyy to, że taka glodna jestem XD ale spoczko, jak zwykle, muzyczka trafiona w punkt, fajnie się czytało przy niej!
OdpowiedzUsuńALE tekst roku: Kto późno przychodzi, temu chuj w dupę, Uchiha. >DDD Kocham przemocno <3 Co do tego komentarza: hejterzy, hejterzy wszędzie.
Ten tekst z późnym przychodzeniem trafił kiedyś pod mój i mojego chłopaka adres... Od jego ojca. xDDD
UsuńJezu jakie to opowiadanie jest przewrotne ;o
OdpowiedzUsuńSuper! Rodzeństwo Ackerman jest epickie ;P
Woaa! Cieszę się, że tak sądzisz. :3
UsuńKyaaa *-*
OdpowiedzUsuńKIBAAAA >.< Wracaj frajerze! :<
Jak mógł :-:
Leviś! Ty... Ty... Ty... Tytanie! :P
Meeeh... Kibuś... Wracaj nooo... :<
Ech... Czekam na następny :3
Pozdrawiam i życzę weeeeny <3 :*
Również pozdrawiam i dziękuję. :)
UsuńKIBA NIE WRÓCI XDDD
No tak jakby tego ten... nie mam pojęcia co napisać. Cały rozdział mnie trzymał w napięciu, ze ściśniętym gardłem. Już w pewnym momencie myślałam, że Mikasę zabijesz, ale zaraz sobie pomyślałam, że to by było bez sensu. Za to mam jakieś dziwne, nieprzyjemne uczucie, że uśmierciłaś/uśmiercisz Kibę... :/
OdpowiedzUsuńUcieszył mnie fragment z Touką, potrzebny tu był taki przyjaźniejszy akcent. Totalnie się pigubiłam w scence z Itachim :o i bardzo denerwuje mnie Levi. Jak on w końcu nie powie siostrze prawdy, to wejde w monitor i mu skopię tyłek no...
Dawaj szybko nastepny :*
Hahahah, a od początku chciałam, by wszyscy kochali starszego, nadopiekuńczego braciszka. Jak zwykle zwaliłam robotę. xD
UsuńDosłownie mną trzepało jak czytałam ten rozdział. Tyle emocji, kurna. Zaserwowałaś nam tak niewyobrażalną dawkę emocji, że do tej pory nie wiem, co powiedzieć. Uwielbiam Cię Maja i wciąż nie mogę się nadziwić, jak szybko rozwijasz swój talent. Zazdroszczę, cholernie zazdroszczę i bezgranicznie kocham Zamknięte, choćbyś wszystkich tam powyrzynała. No dobra, zabij Toukę to się obrażę, ale resztę możesz. XD
OdpowiedzUsuńUwielbiam. <3
Jaaaa, też chcę się sama trzepać. xD
UsuńCzego mi zazdrościsz, jak jesteś dużo lepsza? xD
Serio, zabiję tego psa.
ZAPOMNIAŁAM WAS SKOMENTOWAĆ.
OdpowiedzUsuńEj, pierdolisz znów wszystko. Znów nie może być dobrze. Znów każesz bohaterom cierpieć ;c
No i oszuście zasrany masz szczęście, że nie zabiłaś Touki, bo bym Ci nakopała do dupy. Przez to betowanie zapominam wstawiać Wam komentarze, bo wydaje mi się, że już to zrobiłam :D
"Lofffkam i czekam na next, zajrzyj do mnie na Kansu Chachaszi" XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Daj nam następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńJadę do pracy i zastanawiam się co napisać. Wolę komentować na świeżo, kiedy myśli są jeszcze zajęte przetrawianiem opowiadania. Podchodziłem do niego jak pies do jeża, zbierałam się w sobie kilka razy, żeby je wogole przeczytać. Nie żałuję bo rzadko zdarzają się tak dobre opowiadania. Prowadzenie postaci,zakręty akcji są super. Ale czego mogłam się innego po Tobie spodziewać. Po prostu kawał zajebistego pisania.
OdpowiedzUsuńW pewien sposób daje mi to też sile żeby wygrzebac z przepastnych odmetow szuflady moje teksty i pokazać je w końcu swiatu.