8 wrz 2015

X. Piękne cięcie

“Pragnąłem przes­tać widzieć i słyszeć,
ale strach nie poz­wo­lił mi na to.”
~ Jonathan Carroll


— Hinata! — krzyknęłam, podtrzymując się o komodę. Próbowałam wsunąć na stopę drugiego buta, który nie chciał ze mną w ogóle współpracować. — Wychodzę do sklepu! Chcesz coś?
— Nie! — Stłumiony głos dziewczyny dotarł do mnie przez ścianę łazienki, w której siedziała już minimum godzinę. — Wychodzę później do ciotki i do centrum, więc sobie poradzę!
Zarzuciłam puchową, ciemnobrązową kurtkę. Uprzedzona temperaturą poniżej magicznego zera, wolałam nie marznąć, zwłaszcza, że moje zdrowie często płatało mi figle. Wcisnęłam na głowę bordową czapkę, owinęłam szyję szalikiem i wciągnęłam rękawiczki tego samego koloru, po czym wyskoczyłam przed drzwi, mocno trzymając smycz Touki.
Dwie minuty później byłam już przed klatką, gdzie mróz od razu zaczął szczypać moje policzki. Szaruga spowiła okolice, ludzie chowali się w domach, a niebo zalane stalowym kolorem, wpędzało w ponury nastrój.
Mimo to, miałam ochotę na samotny, spokojny spacer i kilka refleksji, bo ostatni czas — choć ciężki — był przesiąknięty specyficznymi wydarzeniami, które namieszały mi w głowie.
Touka dreptała przede mną i rozglądała po okolicy, co jakiś czas przystając w wywąchanych miejscach.
Skupiłam wzrok przed sobą, nie zważając na mijanych ludzi. Wszyscy byli jacyś zabiegani i smutni. Obdarci z zadowolenia i radości. Sztuczne uśmiechy tylko bardziej to uwypuklały, a ja czułam się między nimi jak rodzynek. Sama może nie zarażałam uśmiechem, jednak w środku byłam zadowolona. Na uczelni szło mi dobrze, poznałam multum ciekawych osobowości. W końcu miałam szansę funkcjonować, jak normalny człowiek. Życie zaczęło mi dawać więcej siebie, a ja łapałam okazje w garści, nie przesadzając przy tym. Bałam się, że wykorzystam limity szczęścia, a potem zło przyjdzie do mnie ze zdwojoną siłą.
Mimo wszystko, numerem jeden w mojej głowie był Eren. Poprzedniego wieczora ciotka zadzwoniła do mnie z informacją, że czuje się coraz gorzej. Dostał napadu płaczu, a potem poczuł się niebywale źle, przez co spędzili całą noc na pogotowiu. Operacja była jedyną szansą na to, by dzieciak mógł żyć jak jego rówieśnicy, a nie spoczywać wiecznie pod okiem rodziców czy lekarzy.
Wciąż jednak brakowało gotówki, a to było największą blokadą, którą musieliśmy zniszczyć, bo białaczka postępowała z każdym dniem. Rozglądałam się za sensowną pracą, ale znalezienie tu czegoś z dobrą stawką dla dziewczyny po ogólniaku, było prawie niemożliwe, a gdy w końcu znalazłam posadę kelnerki w jakimś nocnym barze — Levi pojechał za mną na rozmowę kwalifikacyjną, złapał przed wejściem, porwał CV i odwiózł z powrotem do domu, zarzucając mi brak logicznego myślenia i głupotę.
Cóż, każde sensowne zajęcie ciągnęło za sobą jakieś niedogodności, zamartwianie się o brata psuło humor i zapał do czegokolwiek, a zostawali jeszcze: pociągający, urokliwy i nadpobudliwy Kiba; tajemniczy Kakashi; zmienno-charakterowy Samuel; kilkanaście innych tajemnic i ludzi. A ja musiałam przez to wszystko przejść bez zająknięcia, żeby było dobrze.
Skupienie na przemyśleniach zostało zmącone  przez wibrujący w kieszeni telefon.
— No, co tam? — mruknęłam, szarpiąc lekko smyczą, by Touka zaczęła iść. Fuknęła na mnie z wyrzutem i z ociąganiem ruszyła za mną.
Wiesz, że bez względu na to, kim tak naprawdę jest twój brat, nadal będę cię szanować? — Głos Mayako przebijał się przez kawiarnianą gwarę. Nabrałam ochoty na krótką chwilę w takim miejscu.
— Nie rozumiem. — Zatrzymałam się przed bramą parku i postanowiłam przeprawić się przez niego, co by troszkę dłużej zostać na świeżym powietrzu, dając przy tym dodatkową radość psu. — Zrobił coś o czym nie wiem?
Chyba lubi chłopców — westchnęła, w teatralny sposób naciskając na zawód.
— Mayako, do rzeczy — prychnęłam, rozbawiona.
Mówię całkiem poważnie! — oburzyła się, a w tle usłyszałam radosny śmiech Kejży i jakieś przekleństwa, którymi rzucała Ichirei. — Jestem właśnie naocznym świadkiem randki dwóch facetów. — Otworzyłam usta, by zapytać o co jej tak właściwie chodzi, jednak weszła mi w słowo. — Do tego obaj są dla ciebie ważni. Nie chcę, byś miała złamane serce, wojowniczko.
— Powiesz mi w końcu o co chodzi?! — bąknęłam, czując dziwny niepokój. Choć wiedziałam, że dziewczyna często stroi sobie żarty z ludzi, przez co ci prawie zawsze płaczą, to naprawdę zaczynałam się martwić.
Jestem w kawiarni. Cafe de’Paris, pamiętasz? — Odmruknęłam zgodnie. — On też tu jest, po mojej lewej, pod ścianą. Siedzi tyłem i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że go obserwuję. Powzdychałabym, żeby zwrócił na mnie uwagę, a nawet zaproponowała wspólną kawę, no ale zostałam uprzedzona. Zgadnij przez kogo.
Zatrzymałam się i zmarszczyłam czoło; guz rozpuścił po głowie dawkę bólu, który w irytujący sposób grał sobie na moich nerwach. Od razu przypomniało mi się, że przedwczoraj Inuzuka powiedział do brata, iż pamięta o jutrze. Czyżby od początku była mowa o spotkaniu? Przełożyli je?
— Kiba? — spytałam w końcu.
Owszem. — Byłam pewna, że uśmiecha się w ten swój cwaniacko-kretyński sposób. Przeszedł mnie dziwny dreszcz
— Dobra, dzięki — rzuciłam i rozłączyłam się.
Popatrzyłam na Toukę, która przez postój przysiadła sobie obok mojej nogi i grzecznie czekała na kontynuację spaceru. To dupki. Żadne z nich nie chwaliło się tym, że zostali przyjaciółmi. Co gorsza, zaczęłam się martwić, iż Levi coś kombinuje i próbuje w to wciągnąć Inuzukę. Albo całkiem się go pozbyć!
— Odbierz — syknęłam, gdy telefon wybierał numer Rivaia. Irytujące pikanie przeciągało się w nieskończoność.
Słucham cię — powiedział, nieco podniesionym głosem, bym go dobrze słyszała.
— Levi, powiedz mi prawdę — bąknęłam, kiwając głową sąsiadce z tej samej klatki, która wracała z zakupów. — Czy ty nie miałeś dziewczyny przez tyle lat, dlatego, że jesteś utajonym gejem?
Co?! — ryknął, aż słuchawka nieprzyjemnie zatrzeszczała. Tak niewiele brakowało, by doprowadzić go do furii.
— To co usłyszałeś.
Cofnij te słowa, głupia cipo, bo cię zabiję!
— To odpowiedz na moje pytanie! — Jakieś dziecko odskoczyło na bok, przestraszone moim krzykiem. Łypało na mnie, jakbym miała mu zrobić krzywdę.
Po prostu żadna mi do tej pory nie przypadła do gustu — fuknął, eksponując swoją urażoną dumę. — Zresztą, o co ci chodzi?
— Mayako też nie przypadła ci do gustu? — Odpowiedziała mi tylko cisza z jego strony i cichy szum w słuchawce. — Spójrz za siebie.
Skąd wiesz, że jestem w ka… O kurwa!
Słyszałam, jak telefon obijał się o stolik i krzesło, po czym z łoskotem uderzył o ziemię.
Uśmiechnęłam się w piekielnie triumfalny sposób i ruszyłam pewnie przed siebie, próbując przypomnieć sobie po co tak w ogóle szłam do sklepu, kiedy komórka znowu wydała z siebie krótką wibrację.


10 grudnia 2015 11:53
Od: Kiba
To tylko kawa, żeby nie było.
Chyba zaczyna mnie tolerować.


— Tss, winny się tłumaczy, Inuzuka — mruknęłam pod nosem.
Przywiązałam Toukę przed budynkiem i weszłam do środka. W pośpiechu zgarnęłam ulubiony, żurawinowy sok, jakieś smaczki dla psa, paczkę ciasteczek i gumy do żucia, które ekspedientka wcisnęła do oczojebnej, żółtej torebki.
Gdy już płaciłam za zakupy, zwróciłam uwagę na mały telewizor, który stał na końcu lady. Spikerka zawzięcie mówiła coś o aktualnej sytuacji gospodarczej we Francji, a na pasku szybkich informacji pojawił się niepokojący komunikat, o nożowniku z Londynu, który nadal nie został schwytany.
— Strach dzieci z domu wypuścić — warknęła jakaś kobieta, której głowę zdobiła kremowa, futrzana czapka. — Ta nasza policja w ogóle nic nie robi.
— Ach, wie pani jak to jest. — Sklepowa machnęła ręką, wciskając do mojej dłoni resztę funtów. — Zawsze powiedzą, że mają już trop, że lada dzień go schwytają, a tak naprawdę nawet nie wiedzą gdzie zacząć szukać.
— Nic tylko wyprowadzić się z tego miasta. Zwłaszcza, że… — Nie patrzyłam na kobiety, tylko chowałam pieniądze do portfela, przysłuchując się ich dialogowi. Niestety huk rozładowywanych przez dostawców skrzyń, sprawił, że umknęło mi, jak się później okazało, dosyć ważne słowo. — Znowu wznowili działalność.
— Żartuje pani?! — Wzdrygnęłam się, gdy kobieta podniosła głos. — Przecież ta szajka została rozbita lata temu!
— Ale okazało się, że pozostało kilku popleczników, którzy doszli do wniosku, że chcą do tego wrócić i straszyć ludzi swoją potęgą. — W jej głosie od razu można było wyczuć silny strach. — Oby to były tylko plotki.
— Myśli pani, że ten nożownik… — Ekspedientka wzięła od niej zakupy, patrząc klientce prosto w oczy.
— To jeden z nich.
Przeszły mnie dziwne dreszcze. Wystrzeliłam z budynku i szybko odwiązałam Toukę.
Rozmowa kobiet niesamowicie mnie zestresowała; dosłownie, zrobiło mi się gorąco i kręciło w głowie. Mogłam sobie wmawiać, że sprawa mnie nie dotyczyła, ale to brzmiało tak, jakby każdy podlegał tym ludziom.
— Chodź, chodź szybko — ponaglałam pupila, chcąc jak najszybciej uciec spod ostrzału spojrzeń ciekawskich przechodniów.
Wparowałam ponownie do parku, zlokalizowałam pustą ławeczkę pod łysym dębem, oddaloną od wszystkich alejek. Przysiadłam na niej, kładąc siatkę obok i spuściłam ze smyczy Toukę, by trochę pospacerowała, w czasie gdy ja chciałam nieco ochłonąć.
Przechyliłam ciało w przód, owijając ramionami brzuch, zacisnęłam powieki, nie rozumiejąc dlaczego aż tak bardzo się zlękłam. Nim się obejrzałam, minęła prawie godzina, kiedy w mojej głowie cały czas szumiało. Niebo przesłoniły ciemnie chmury, a pojedyncze, drobne krople spadały z nieba.
Podniosłam się na nogi i zawołałam psa, który bawił się z czarnym Collie jakiejś staruszki. Zapięłam smycz, złapałam zakupy i ruszyłam do sporej bramy. Skręciłam w jedną z bocznych ulic, wyprowadzającą na okolicę, gdzie prawie nikt nie mieszkał. Nie było tam bloków, a niskie, blaszane garaże i kilka budynków, w których znajdowały się sklepy z mechaniką samochodową. Wrzawa miasta została nieco zagłuszona, przez specyficzne zabudowanie.
— Głupie baby — warknęłam, stąpając ciężko po nierównym chodniku.
Drżałam. Bałam się. Znikała moja otoczka nieugiętej. Za każdym razem kiedy jakieś zdarzenie naciskało na odpowiedni guzik w moim umyśle i wysyłało impulsy, odpowiedzialne za wspomnienia, łamałam się na pół.
Już i tak miałam dość takiej Haruno czy Jeana. Święty Patryk również mi się naprzykrzył. Naprawdę potrzebowałam jakiejś pieprzonej ostoi, a nie ciągłych nerwów. Chciałam wyjechać, chociaż na tydzień. Do domu, albo na drugi koniec świata, gdzie nikt by za mną nie chodził, nie pytał, nie dociekał.
— Touka? — mruknęłam, gdy pies się zatrzymał.
Przez chwilę poruszała uszami, jakby czegoś nasłuchiwała. Jej klatka piersiowa nawet nie drgnęła; byłam pewna, że wstrzymała oddech. Dookoła nas nie było żywej duszy, co dopiero teraz zostało przeze mnie spostrzeżone.
Psy czują nadchodzące zagrożenie. Nawet kilka dni wstecz.
Słowa Kiby uderzyły we mnie dosyć piorunująco, a mój wzrok skupił się całkowicie na głowie zwierzęcia. Położyła uszyska po sobie i nagle się cofnęła, uderzając tyłem o moje nogi. Wciągnęłam powietrze; przerażona, sama — opustoszała z sił.
Strzał.
Coś piznęło, a nanosekundę później, powietrze przy mojej głowie zostało przecięte.
Najprawdziwszy strzał z broni, który momentalnie mnie ogłuszył i sprawił, że runęłam oszołomiona na ziemię. Widziałam, jak butelka z sokiem rozbija się o chodnik, obryzgując twarz jego zawartością. Zacisnęłam powieki; moje serce biło szalenie szybko i mocno. Miałam wrażenie, że każda żyła pulsuje od pompowanej w nich krwi. Ośrodki w mózgu, odpowiadające za poczucie bezpieczeństwa, momentalnie powysiadały. Huczało mi od tego w uszach, których bębenki również wybijały nieprzyjemny rytm, a gorąc dosłownie mnie obezwładniał.
— Touka — jęknęłam płaczliwie, gdy pies trącał moją twarz mokrym nosem i skomlał cicho. Była niemniej przerażona jednak nie uciekła, nie zostawiła mnie.
Przez moment nie widziałam zupełnie nic. Zrobiło się ciemno; jakieś jasne plamy pojawiały się przede mną i znikały, nabierając przy tym znajomych, koszmarnych kształtów. Chwilę później mrok zastąpiła brunatna barwa, a głowę wypełnił nieprzyjemny szum.
Szum i głosy.
Głosy, których nie chciałam słyszeć, których chciałam się pozbyć za wszelką cenę.
Jej głos. Jego głos. Ich głosy. Przeraźliwy wrzask Leviego, huk kolejnych strzałów. Ból w okolicach łopatek i jego promieniowanie wzdłuż kręgosłupa.
— Jezu, zostawcie mnie! — wrzasnęłam, czując, jak coś mną szarpie. Piach zachrzęścił pod moim ciałem, gdy przewrócono mnie na plecy.
Miotałam się po ziemi jak kretynka, wrzeszcząc i wylewając litry łez. Kolejne strzały rozlegały się gdzieś w okolicy, odbierając mi powoli świadomość i siłę; możliwość wołania o pomoc.
Nie uciekniesz od przeszłości, mała ździro. Nie zamkniesz jej złotym kluczykiem, który wrzucisz na dno rzeki. Nie uciekniesz od przeszłości, nie zakopiesz jej pod ziemią, nie utopisz. Nie uciekniesz, Mikasa. Potrafiłaś tylko patrzeć, mała słabostko. Nie kiwnęłaś palcem. Uciekłaś. Zostawiłaś mnie.
— Wynoś się! — ryknęłam, wbijając palce we własne ramiona.
Touka zawyła głośno, rozrywając mój umysł na kawałki.
— Mikasa! Wstawaj!
Zostawiliście nas samych, wykrwawialiśmy się od kul, które wżarły się w nasze ciała, zatruwając krew. Uciekłaś od nas, pozwoliłaś, by mi to zrobił.
— Nie prawda! — pisnęłam, krztusząc się, czując piekący ból w przełyku. — Boże, ja nie chciałam… Ja nie potrafiłam nic zrobić.
Do tej pory pamiętam, jak mnie rozrywał, jak bezcześcił. Jak poderżnął moje gardło. A ty stałaś i patrzyłaś.
— Mikasa, co ty wygadujesz?!
Pamiętasz, jak dostał kulę prosto w oczy? Twój ukochany, jedyny. Czemu ukrywasz swoją przeszłość? Jesteś nikim, jesteś śmieciem, dnem, zerem. Jesteś tchórzem. Zabij się, bo nie zasługujesz na życie.
— Nie chcę… — Przełyk mi się zwęził. To bolało, piekło. — Chcę żyć…
Czułam metaliczny smak krwi, nie miałam pojęcia skąd się brał.
— Mikasa!
Ciemne mary zniknęły, a głowę napastował irytujący pisk. Otworzyłam oczy i próbowałam skupić spojrzenie na twarzy, która znajdowała się przede mną.
— Wstawaj, szybko! — Chłopak złapał mnie za ramię i wzniósł ku górze, jednak nadal nie byłam w stanie ustać o własnych siłach. — Mikasa!
Touka szarpała smycz, a mój nowy towarzysz chwycił torbę z zakupami, po chwili szarpiąc mną mocniej, niż wcześniej. Przeciągnął przez ulicę, prowadząc do samochodu i wrzucił na siedzenie pasażera, a psa wpuścił na kanapę z tyłu, sam po chwili wskakując za kierownicę.
Odjechaliśmy z piskiem opon, zostawiając za sobą chmurę kurzu.
— Strzały… — sapnęłam, przywierając do drzwi, gdy ostro zakręcił.
— Co? — spytał zdyszany, zerkając na mnie przelotnie.
— Słyszałam strzały… — Za nic nie mogłam unormować oddechu. — Tam ktoś, kurwa, strzelał!
Nie odpowiadał. Widziałam jak myśli, wjeżdżając w ulicę prowadzącą do mojego bloku. Był niesamowicie zmachany, a na jego skroniach dostrzegłam drobiny potu. Nie podobało mi się to; wcale, a wcale.
— Yamato! — Strach odpuszczał, a zastępowała go adrenalina i poirytowanie. Skąd się tam wziął?
— Tam jest strzelnica — odparł w końcu, nie patrząc na mnie. Wciąż był dziwnie pobudzony. — Głupia strzelnica.
— Czułam, jak nabój przeleciał nad moją głową, przestań pierdolić! — Kopnęłam mocno schowek. — Co się, u licha, dzieje?!
— Wydawało ci się, rozumiesz? — ryknął. W odpowiedzi na moją agresję, sam uderzył dłonią w kierownicę. Przeszkadzało mu to, że do niego w ogóle mówię. Nie był tym samym facetem, którego poznałam. Spokojnym, cichym, zrównoważonym. Siedziałam z zupełnym jego przeciwieństwem.
— I wydaje mi się, że śledzi nas samochód?! — prychnęłam, gapiąc się w tył. Obróciłam głowę w jego stronę.
Tenzou zerknął w lusterko i zagryzł dolną wargę, jednak nic więcej nie zrobił. Jechał w zupełnej ciszy, aż na parking pod moją klatką. Za każdym razem, kiedy próbowałam coś powiedzieć, uciszał mnie.
Gdy zaparkował, śledzące nas auto zrobiło to samo, zaraz obok. Zjechałam niżej, by tylko nikt mnie nie widział i nie próbował znowu odstrzelić.
— Nie ruszaj się — mruknął i wysiadł, zostawiając mnie.
Chciałam go przez chwilę powstrzymać, bo mimo wszystko nie specjalnie miałam ochotę być sama. Podszedł do prześladowców; nie dostrzegłam z kim rozmawiał, ponieważ odsunęli tylko kawałek szyby. Popatrzyłam na Toukę, która dyszała ze zdenerwowania, obracając się to w lewo to w prawo. Chłeptała językiem, na zmianę zamykając i otwierając pysk. Wyciągnęłam do niej rękę, by poklepać ją po głowie i nieco uspokoić, ale moje spojrzenie poszybowało na sportową torbę, która leżała tuż obok niej.
— Ja pierdolę — syknęłam, widząc wystający z niej pistolet.
Czarna jak smoła lufa, połyskiwała złowrogo, napawając mnie przerażeniem. Skąd Yamato miał broń? I na cholerę mu ona?
— Możesz wysiąść. — Usłyszałam, po chwili orientując się, że szatyn otworzył moje drzwi. Odwróciłam się w jego kierunku, próbując zgrywać głupią, nieświadomą. Tak naprawdę zrobiło mi się gorąco; policzki piekły mnie niemiłosiernie. Wywołałam Toukę i złapałam siatkę z zakupami, próbując wyślizgnąć się ze środka.
— Co tam robiłeś? — zapytałam, gdy zamknął za mną drzwi.
— Przechodziłem.
— Dziwny zbieg okoliczności — burknęłam, spoglądając niepewnie na tylne drzwi. — Co tam się działo?
— Już ci mówiłem, obok jest strzelnica — sparował, okrążając auto. Stanął przy miejscu kierowcy i popatrzył na mnie przez chwilę. — Wybacz, spieszę się.
I wlazł do środka. Nie chciał wyjaśnień i nie chciał wyjaśniać. A ja? Stałam w miejscu, na miękkich nogach. Powinnam była podziękować? Zabrał mnie stamtąd, czyli mi pomógł. Z drugiej strony; być może to on do mnie strzelał, ale skoro nie trafił, to spanikował i udawał przyjaciela?
Ruszyłam w kierunku klatki, niepewnie stawiając nogi. Wskoczyłam do pustej windy i odetchnęłam.
Bałam się zamknąć oczy. Bałam się mrugnąć.
Gdy wylazłam z puszki, od razu spostrzegłam, że drzwi mieszkania są uchylone. Przerażona, ruszyłam w ich stronę, czując jak serce chce mnie opuścić. Gdy jednak otworzyłam szerzej wejście, z ulgą spostrzegłam Kibę i Naruto, którzy stali plecami do mnie. Blondyn odwrócił się i zmarszczył nos.
— Wyglądacie, jakbyście uciekały przed stadem tubylców — mruknął luźno, zupełnie nieświadomy piekła, przez jakie przeszłam.
Inuzuka zerkał na mnie z niepokojem, od razu wyczytując z moich oczu, że przed chwilą przeżyłam coś naprawdę złego.
— Chcieli was ugotować w wielkim garnku? — drążył Uzumaki.
— Zamknij mordę — warknął szatyn, podchodząc do mnie.
— Musisz zabijać wszystkie moje żarty? — żachnął się chłopak, a Hinata wyszła w końcu z pokoju, kończąc wiązanie kucyka na głowie.
— Jak mam zabijać coś, co i tak jest martwe? — Inuzuka stanął tuż przede mną i popatrzył mi w oczy, które dopiero po chwili mechanicznie ku niemu zwróciłam. — Co się stało?
— Nic. — Pokiwałam głową na nie, doskonale wiedząc, że widzi, iż kłamię. Odpięłam Toukę, która lekko się zataczając, weszła do salonu, a sama zdjęłam kurtkę. Gdy tylko ją odwiesiłam, chłopak złapał mnie za podbródek i uniósł go ku górze
— Masz rozwaloną brodę i poplamioną czymś buzię — mruknął, zmuszając mnie do zerknięcia w lustro. Zmarszczył czoło, spoglądając na moje odbicie. — Kurwa, to krew?
— Nie — odparłam, wypuszczając z siebie nadmiar powietrza. Wycofałam się, nie chcąc go dotknąć; miałam dziwne lęki. — Przewróciłam się na chodniku i butelka z sokiem się rozbiła.
Czułam na sobie ich podejrzliwe spojrzenia. Nie wiedziałam jak im to wyjaśnić, nie miałam też pomysłu na sensowne kłamstwo. Wyminęłam więc chłopaka i weszłam do kuchni.
Szatyn podążył za mną i przysiadł przy stole, obserwując mnie uważnie. Obracał w dłoni komórkę, cicho i miarowo oddychając. Co jakiś czas docierał do mnie szelest kurtki, gdy wykonywał minimalne ruchy. Czułam się skrępowana i wciąż przerażona.
— Co dziś robicie? — spytałam nagle.
— Naruto wiezie Hinatę do ciotki, a potem widzą się w centrum — mruknął, przechylając lekko głowę. — Ja się uczę, jutro mam egzamin teoretyczny na motocykl.
Nie dobrze. Nie chciałam zostać sama; gdy tylko o tym pomyślałam, robiło mi się zimno.
— A czego chciał od ciebie Levi?
Milczenie. Chyba kalkulował, ile może mi powiedzieć.
— W sumie niczego konkretnego — odparł w końcu, przeczesując włosy. Podrapał się przy tym po głowie, chowając cały czas twarz. — Chciał mnie lepiej poznać.
— Taa? — Przeciągnęłam, nawet nie próbując kryć ironii. — I jak? Udzieli nam błogosławieństwa?
— Mikasa, mówię całkiem poważnie.
— Ja też. — Odwróciłam się w do niego, zagryzając policzki. — Pamiętaj, że kłamstwo ma bardzo krótkie nóżki, a ja nienawidzę kłamców.
— Nie kłamię. — Panika mieszała się ze zdenerwowaniem. — Nie mam do tego powodów, po prostu gadaliśmy. Z resztą, chyba nie mam obowiązku ze wszystkiego ci się tłumaczyć.
Gdyby stał bliżej, to prawdopodobnie bym go uderzyła. Miał rację, też przecież wychodziłam z owego założenia, ale dobrze wiedział, jaki mam stosunek do brata, który nie należał do najnormalniejszych ludzi.
— Ach, tak. — Uśmiechnęłam się złośliwie, przechylając głowę. — Skoro jesteś tak pewny swojego zdania, dobrze.
— Mikasa, nie przesadzaj — fuknął, wstając i podchodząc bliżej. Stanął tuż przede mną i zarzucił ramiona na moje barki, nie zmniejszając dystansu między naszymi ciałami. Poczułam coś innego niż dotychczas. To nie było uczuciowe, miłe, nie sprawiało przyjemności. Czułam zlekceważenie, cynizm. — Nie tylko ja z naszej dwójki kłamię, prawda?
Nie patrzyłam mu w oczy, choć uparcie na to czekał. Stałam nieruchomo z wbitym w jego klatkę piersiową spojrzeniem, zasysając dolną wargę. Wypruł ze mnie poczucie wyższości i spokoju.
— Dlaczego milczysz? — kontynuował, zmuszając mnie siłą, bym na niego zerknęła. — Czyżbym się mylił?
— Kiba, idziemy! — Naruto zajrzał do środka i uśmiechnął się, sądząc, że sobie gruchamy. — Może wpadniemy na chwilę wieczorem.
— Dobrze — odparłam, odwracając wzrok od obojga. Odsunęłam się od Inuzuki i podeszłam do okna.
Pożegnali się krótko i wyszli, pozostawiając mnie z totalnym rozpierdolem w głowie.


***


Jasne, zielone tęczówki, emanowały zupełnym niezrozumieniem, zmieszanym ze strachem i konsternacją. Ich spojrzenie wwiercało się w moją twarz, sprawiając, że zamiast poczucia bycia ofiarą, zaczęłam czuć się winna.
— Nie gap się tak na mnie, tylko powiedz, co to mogło być — fuknęłam, mieszając sok ostały na dnie piwa. — Nadal huczy mi w głowie.
— Aktualnie nie wiem ile w tym prawdy. — Jego usta wygięły się w dziwnym pół-uśmiechu. — Powiedziałaś mi o tym dopiero po trzeciej butelce. Nie wiem, czy to nie jest przypadkiem pijacki wymysł.
Podniosłam na niego pewne złości spojrzenie.
— Myślisz, kurwa, że żartowałabym w ten sposób? — Uniosłam do góry głowę i wskazałam palcem na brodę. — O! Sama to sobie zrobiłam?! — warknęłam, napinając mięśnie. — Dawno się tak, do cholery, nie bałam, Samuel.
— Słusznie. — Westchnął i przechylił butelkę, biorąc kilka łyków browaru. — W naszej okolicy nie ma strzelnicy. Jest jedna, na drugim końcu Londynu.
— Cholera! — jęknęłam, opierając czoło o stolik.
— Broń w rękach Yamato również mi nie odpowiada. — Zjechał niżej na fotelu i rozejrzał się po wnętrzu pubu. — On cały mi nie odpowiada. Z tego co mówiłaś, studiuje na mojej uczelni. Popytałem ludzi z bezpieczeństwa wewnętrznego; nikt go nie zna. Nawet nie kojarzy nazwiska.
— Chcesz przez to powiedzieć, że on nas wszystkich oszukuje? — zerknęłam na niego, a potem na młodą dziewczynę, która zabrała z naszego stolika puste butelki. Objęłam dłonią szkło i obserwowałam drobne bąbelki, gdy chłopak skinął zgodnie głową. — Myślisz, że Leviego i Kakashiego również? Przyjaźnią się.
— Nie wiem. — Zwiesił do tyłu głowę. — Sądzę, że powinnaś pogadać o tym z bratem, Mikasa.
— Tak zrobię, gdy tylko wróci. — Podciągnęłam nogi i wsparłam plecy o oparcie dużego fotela. — Wyjechał po południu za miasto, miał coś załatwić razem z Kakashim.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, popijając zimne piwo. W budynku było gorąco i w miarę znośnie, jeżeli chodziło o ludzi, których było dzisiaj bardzo mało. W telewizji leciał jakiś mecz towarzyski, oglądany przez nielicznych kibiców.
— A co do rozmowy tych dwóch staruszek — zaczął w końcu, nachylając się nad stolikiem. — Wydaje mi się, że wiem o kim paplały. — Spojrzeliśmy na chwilę w kierunku baru, gdzie rozbiła się szklanka. Byłam tak wyczulona na tego rodzaju huk, że podskoczyłam na fotelu. — Kiedyś w tej okolicy rządziła się pewna ekipa. Szajka młodzików, która miała swoje zasady i popieprzone priorytety. Werbowali młodych ludzi, głównie buntowników, którzy wiesz… — Zakreślił w powietrzu cudzysłów. — Moje życie jest chujowe, nienawidzę ludzi. Jestem inny, chuj wam w dupska. Wszyscy wiedzieli, że to oni dokonywali rozbojów, napadów, a nawet kilku morderstw. Problem polegał na tym, że robili to tak dobrze, że nigdy nikogo z nich nie zamknięto.
Otworzyłam szerzej oczy, przechylając szklankę. Mówił do mnie w tak dziwny sposób, że przechodziły mnie dreszcze.
— Do czasu. Zamordowali pewną kobietę, myląc ją z jakąś inna babką. — Skrzywiłam się. — Weszli w biały dzień do jej domu; byli tak brutalni, że ogłoszono to jednym z najbardziej masakrycznych morderstw. — Było mi gorzej. Potrząsnęłam głową, by odrzucić od siebie dobrze znane myśli. — Okazało się, że denatka była żoną policjanta, który zajmował się sprawą tych pojebów. W każdym razie, facet oświadczył, że im nie odpuści. Poświęcił rok swojego życia, by dokonać swego rodzaju osobistej zemsty, jak i dopełnić obowiązku jako policjanta, wobec społeczeństwa.
— Znam ten ból… — mruknęłam.
— Co? — Pokręciłam przecząco głową i poprosiłam, by kontynuował. — No i facet ich w końcu rozpracował, wraz ze swoim partnerem. Dwóch odstrzelił, gdy próbowali zgwałcić jakąś dziewczynę. Jednego złapał, a ten sprzedał kolegów. Ekipa została rozbita, ale kilkoro niedobitków pouciekało i nie zostało do tej pory odnalezionych. W tym, podobno, sam założyciel tego syfu. Hidan.
— A ten policjant? — Przyglądałam się Neilowi z nieopisaną uwagą.
— Żyje, nadal pracuje, dzieci dorosły. Ale nie pamiętam jak się nazywa, niestety.
— Kiedy to się stało?
— Sześć lat temu — odparł i przysunął pięść do ust, by zamaskować to, że mu się odbiło. — Przepraszam. No, także… Ich już nie ma, ale to o czym mówiły te staruszki skojarzyło mi się tylko z tymi ludźmi. I nie będę ukrywać, ostatnio słyszałem plotkę, że Hidan kręcił się po mieście.
— Oby to była tylko plotka… — Westchnęłam i skryłam twarz w dłoniach. — Już i tak mam za dużo wrażeń.
— No to mam złe wieści. — Chłopak wyprostował się i popatrzył na zalane deszczem okna. — Mam podejrzenia co do Sakury. Wcale bym się nie zdziwił, że z chęcią do nich dołączy, jeśli naprawdę dojdzie do reaktywacji.
— Sama nie byłabym zaskoczona. — Zerknęłam na zegarek i zamknęłam powieki. Było już całkiem późno, a ja powoli odczuwałam zmęczenie. — A ten nożownik? Może to ten cały Hidan?
— Nie sądzę — mruknął cicho i potarł podbródek. — Szperałem wczoraj w internecie. Nie ma jego wyraźnych zdjęć, tylko jakieś wycinki z kamery przemysłowej, po ostatnim ataku na jakiegoś chłopaka. Hidan był dosyć zbitym, wielkim typkiem. A ten od noża jest może takiej postawy jak Kiba.
Popatrzyłam na niego z przerażeniem.
— Weź mi nawet nie mów takich rzeczy — fuknęłam, cofając głowę. Jego dzisiejsze zachowanie zsumowane z głupim porównaniem Neila, dało bardzo zły wynik. — Głupi ty…
— No co? — oburzył się i opadł plecami na oparcie. — Próbowałem ci to jakoś zobrazować.
— Wracamy?
— Możemy — odparł dopijając szczątkowe ilości alkoholu. — Odprowadzę cię, dwugłowa.
Zwęziłam usta w cienką linię i zmrużyłam powieki, zakrywając dłonią guza.
— Frajer…
— Którym autobusem jedziemy?


***


Rzuciłam klucze na komodę i zdjęłam kurtkę, wzdychając ciężko. Nieco kręciło mi się w głowie, a jak weszłam do ciepłego mieszkania, to już totalnie ścięło mnie z nóg. Zamknęłam za sobą drzwi, obojętnie przebiegając wzrokiem po pustym, ciemnym wnętrzu. Nie miałam ochoty na rozmowy, więc nieobecność Hinaty trochę mnie uspokajała.
Weszłam do pokoju, zgarniając piżamę i poszłam pod szybki prysznic, bujając się to na lewo, to na prawo. Dwadzieścia minut później stałam w kuchni i czekałam, aż woda na herbatę się zagotuje. Obserwowałam spływające po szybie okna krople deszczu, próbując oczyścić głowę ze wszystkich myśli, jednak rozproszyło mnie ciche pukanie. Zwróciłam spojrzenie w kierunku przedpokoju, zastanawiając się, kto mógł chcieć nas odwiedzić.
Uderzenia ponownie rozeszły się cichym echem po mieszkaniu, więc ruszyłam w kierunku wejścia. Złapałam za klamkę — już chciałam zdjąć łańcuszek i odsunąć zasuwkę, będąc pewną, że to Hinata zapomniała klucza, jednak coś w mojej głowie powstrzymało mnie od dokonania tej czynności.
Wyjrzałam przez judasza, a zniekształcony wizerunek chłopaka w ciemnej bluzie, który naciągnął kaptur na głowę, nie napawał mnie szczęściem.
Znowu zapukał.
— Kto tam? — mruknęłam, wciąż go obserwując.
Prędkość, z jaką obrócił się w moim kierunku — zaskoczyła mnie. Tak dobrze znana, blada twarz i ciemne, paciorkowate oczy, wprawiły w zupełne osłupienie.
— Jean. — Dreszcze przeszły mnie na wskroś.
— Otwieraj — wycedził, przez zęby.
— Nie — odparłam niepewnie. — Wynoś się stąd.
— Otwieraj — powtórzył głośniej.
— Wypierdalaj! — uderzyłam dłońmi w drewniane skrzydło.
Pobiegłam do pokoju i złapałam komórkę do ręki, prędko wykręcając numer Kiby, lecz ten nie odbierał. Kirstein walił w drzwi coraz mocniej, wpadając w jakiś obłęd. Ręce drżały mi szalenie, a do oczu napłynęły łzy.
— Sam! — pisnęłam, a komórka wypadła mi z rąk. Schyliłam się po nią prędko i szybko przyłożyłam do ucha. — Samuel błagam cię!
Co się dzieje?! — huknął, a wtórował temu szum jadącego autobusu.
— Wracaj, szybko! Błagam cię! Jean tu jest, próbuje dostać się do środka!
Ja pierdolę! — Słyszałam, jak biegnie, uderzając butami o podłoże pojazdu. — Niech pan się zatrzyma, natychmiast! Nie pierdol, zatrzymuj się, kurwa! Mikasa, nie otwieraj mu, pod żadnym pozorem! Zastaw czymś drzwi!
— Błagam, pospiesz się! — wrzasnęłam, słysząc dziwny chrzęst z przedpokoju.
Już biegnę, zdążę! Obiecuję!
Rzuciłam telefon na łóżko i pognałam do wejścia. Drzwi drżały, a tynk prószył na ziemię. Byłam pewna, że Jean zaczął w nie kopać.
— Zostaw mnie i się stąd wynoś! — huknęłam, próbując przesunąć komodę.
Ucichło. Wszystko ucichło. Słyszałam kroki i trzaśnięcie.
Znieruchomiała obserwowałam wejście. Sądziłam, że ktoś to zauważył czy usłyszał i go spłoszył. Na miękkich nogach podeszłam tam i wyjrzałam przez wizjer, ale nikogo nie było. Odsunęłam ostrożnie i cicho zasuwę, i uchyliłam drzwi na tyle, na ile pozwalał łańcuch.
— Boże — szepnęłam na wydechu, a w połowie tej czynności przerwał mi huk.
Ciężki but uderzył całą powierzchnią podeszwy o drewno, a łańcuch pękł tuż przed moimi oczami. Płyta uderzyła o mój bark, obezwładniając w ten sposób potwornym bólem.
— Nie — jęknęłam, zataczając się bezradnie w stronę salonu. Zamknął rozwalone drzwi i chwycił moje ciało, uderzając nim o ścianę, bym jeszcze bardziej straciła na sile.
Zaciągnął mnie do dużego pokoju, gdzie udało mi się jakoś wyślizgnąć. Chciałam wbiec do swojego pokoju, ale szybko mnie złapał i rzucił na szklane, balkonowe drzwi.
— Obserwowałem blok kilka godzin. Widziałem jak twoja współlokatoreczka i wasi kochasie wychodzą — wycharczał, tuż przy mojej twarzy, zaciskając palce na moim gardle. — Tylko twój taksówkarz wciąż siedział na parkingu i odjechał, gdy Neil po ciebie przylazł.
Yamato?
— Czego ode mnie chcesz — syknęłam, łapiąc jego ramię. Jednak za nic w świecie nie mogłam mierzyć się z jego siłą. — Puszczaj!
Zwróciłam wzrok, widząc, jak Touka ujada w sypialni i rzuca się na drzwi. Całkowicie odebrało mi mowę, gdy stal noża, ze zdobioną, drewnianą rączką, oślepiła mnie odbijając światło lampy.
— Nożownik… — Wydałam z siebie ciche warknięcie, tracąc głos. — Ilu ludzi zabiłeś, skurwielu?
— Biedulka, taka nieświadoma. — Puścił mnie wiedząc, że i tak nie jestem w stanie drgnąć. — Twój braciszek wpadł już po uszy — warknął, machając ostrzem — bardzo pobrudził sobie rączki, oj bardzo. Ciekaw jestem, jak długo pociągnie, mając na rękach krew.
Jego słowa docierały do mnie piąte przez dziesiąte. Nachylił się i przejechał zimną stalą po moim policzku; czułam drętwy ból i szczypanie, a chwilę później gorącą stróżkę krwi, która spływała po skórze.
— Nie rozumiem — szepnęłam, widząc jak klamka mocno opada w dół. Chwilę później w ciemności dostrzegłam białe kły, wyszczerzone ze wściekłości. Touka odbiła się od podłogi i rzuciła na plecy blondyna, wbijając zębiska w jego bark. Jej warczenie doprowadzało mnie do jeszcze gorszego przerażenia.
— Spierdalaj, kundlu — syknął i zrzucił psa z siebie. Widziałam tylko jak zatapia ostrze pomiędzy jej żebrami, a głośny skowyt rozdarł moje uszy.
— Touka! — ryknęłam, zdzierając gardło.
— Zamknij pysk! — Męska pięść wbiła się w mój policzek. Głowa odbiła się od niej i uderzyła o ścianę. Ból był okropny. Czułam się hańbiona, szmacona. — Masz jedną, jedyną szansę, głupia pizdo. Wyjedź stąd, bo inaczej poderżnę gardło wszystkim twoim przyjaciołom, a na koniec tobie.
Wbijałam spojrzenie w ciało suczki, która wciąż się wierzgała i warczała na intruza. Krew nasączała jej białą sierść, a ona traciła na sile.
— Nie — jęknęłam, opadając na kolana. Chciałam doczołgać się do Touki, jednak chwycił mnie za włosy i mocno szarpnął, przewracając na podłogę. Usiadł na biodrach, przez co wstrząsnęło mną obrzydzenie, i nachylił się tuż nad twarzą. Gorący, cuchnący papierosami oddech owiewał moją skórę, wzmagając chęć torsji. Czułam, jak przesuwa językiem po moim policzku, zbierając z niego krew. — Jesteś pierdolonym potworem… Co ty zrobiłeś Mayako.
— To, na co zasłużyła — warknął, a w jego oczach pojawiły się iskierki nienawiści. — I zrobię jej dużo gorsze rzeczy, jeśli jeszcze raz będzie próbowała ode mnie odejść. Więc lepiej się między nas nie wtrącaj, inaczej namnożę jej blizn.
— Jesteś, kurwa, chory. — Czułam, jak łzy wytaczają się spod moich powiek. Ciało zaczęło drżeć od konwulsji, spowodowanych strachem, bólem i niemocą. — Levi cię zamorduje...
— Nie zrobi tego — prychnął — nie zaryzykuje twojego życia, a ja cię z tej okazji troszkę pokiereszuje.
Był tak pewny siebie, że straciłam jakąkolwiek wiarę we własnego brata. Czy ja naprawdę miałam tak zginąć?
— Kiba — stęknęłam, zaciskając powieki.
Wymieniałam ich, sądząc, że w jakiś magiczny sposób się tu pojawią.
— Ten pies do niczego się nie nadaje — odparł spokojnie, wyciągając przed moją twarzą ostrze. — Jest tchórzem, wystarczy, że się przy nim powie coś o jego świętojebliwej siostrze…
— Zamknij się! — pisnęłam, miotając się pod jego ciężarem.
Akatsuki wrócą do dawnej świetności — mruknął, zamykając powieki. Wyglądał, jakby to wszystko sprawiało mu chorą przyjemność. — I wyrżną was wszystkich w pień.
Akatsuki...
— Touka… — Pies podniósł się na nogi i zaczął chwiejnie kuśtykać w naszym kierunku, jednak Jean kopnął ją, wywołując kolejny skowyt bólu. Zwierze runęło na ziemię i patrzyło prosto w moje oczy, które powoli zachodziły mgłą. Jej klatka piersiowa unosiła się coraz słabiej.
Zimne ostrze dotknęło drugiego policzka. Chłopak wyprostował się na kolanach i podniósł nim moją koszulkę, odsłaniając brzuch. Brudził wszystko psią krwią, co dokładało mi dodatkowego cierpienia. Gdy chciałam go powstrzymać, sprawnie chwycił mnie za ramiona i spętał swoją dużą dłonią, tuż nad moją głową. Poczułam ukłucie nad biodrem i po chwili do mnie dotarło, że nóż ponownie we mnie tonie.
— Sam! — ryknęłam przeciągle, zamykając oczy i wyginając się.
Wtem zimny, przerażający głos otworzył przede mną bramę do piekła.
— Z błyskiem złości, piękne cięcie — wyszeptał mrukliwie, a pod jego zmrużonymi powiekami dostrzegłam tylko obrzydliwe białka.
Zamknęłam oczy, spięłam wszystkie mięśnie i poczułam, jak moja skóra się rozrzyna. Potworny ból zaczął promieniować po całym tułowiu, a mój jazgotliwy wrzask wsiąknął w ściany tamtego pokoju, już na zawsze.


— Schowaj się pod schodami, słyszysz?
— Levi, zaczekaj! — pisnęłam, chcąc złapać za rękaw jego koszuli.
Odepchnął mnie jednak i siłą wciągnął pomiędzy chłodną boazerię a donicę, z jej ulubionym Benjaminem.
— Zaraz po ciebie przyjdę.
Gdzieś pobiegł.
Usłyszałam strzały, tuż nade mną.
Moment martwej ciszy przerwał łoskot upadającego na ziemię ciała. Ktoś przerzucił je przez balustradę.
Coś prysnęło na moją, mokrą od potu i łez, twarz.
Obserwowałam, jak czerwona ciecz spływa po zielonych płatkach drzewka, a na ich końcu znajduje ujście. Uciekały przed kolejnymi.
Z płatka na płatek.
Jak ludzie; z miasta, do miasta. Z domu, do domu.
Nie gubili jednak swojego przeznaczenia i przytłoczeni przeszłością ginęli, rzucając się z dachów.
Zupełnie jak ta krew, rozbijająca się o ziemię; chyba wiedziałam, kto przede mną leżał.
Z salonu dobiegało do mnie rytmiczne szuranie stołu, jęki, stęknięcia, błaganie o pomoc, o sen, o śmierć.
Wstałam; drętwa, zimna, niewzruszona.
Minęłam ciało i stanęłam na środku korytarza.
Jej twarz, przyciśnięta do blatu hebanowego stołu, już nic nie wyrażała.
— Uciekaj! — krzyczała, roniąc ostatnie łzy.
Ktoś mną szarpnął, ktoś przeklinał, ktoś śmierdział wódką i papierosami.
Padł strzał, a kula przeleciała tuż przy moim uchu.
On patrzył na mnie z góry, zimnym wzrokiem i ze śmiercią, wypisaną w oczach. Przekręcił moją głowę siłą, klękając za mną. Drugim ramieniem oplótł mój brzuch.
Krew z rozciętego czoła w końcu dotarła do ust i wpłynęła do ich wnętrza.
— Popatrz. — Wskazał na nią. — Ty będziesz następna.
Zaczęłam się szarpać, jego ścisk mnie bolał.
Łup, łup, łup.
Nagle coś przeleciało przed moimi oczami; usłyszałam dziwny gruchot. Jego ramię zniknęło, upadł na ziemię.
— Do samochodu — syknął Levi i pchnął mnie w stronę drzwi.


Łup, łup, łup.
Otworzyłam powieki. Kopniak wymierzony prosto w twarz Jeana, pogruchotał mu nos; słyszałam to wyraźnie. Zleciał ze mnie i uderzył o grzejnik, który zadzwonił od styczności z jego czaszką.
— Samuel — jęknęłam, półprzytomna. Chłopak przełożył nade mną nogę i zamiótł podłogę ciałem Jeana, jakby wyrywał z ziemi niepotrzebnego chwasta.
Kirstein uderzył o tył kanapy, a ja spróbowałam się podnieść, jednak ból spowodowany raną przyszpilił mnie z powrotem do ziemi.
— Leż tam! — ryknął Neil.
Znałam go już jakiś czas i pierwszy raz widziałam, by był tak wściekły. Spod szkieł jego okularów wydobywała się nieopisana agresja.
Jean machnął w powietrzu nożem, ale Samuel sprytnie tego uniknął i zaczął go okładać silnymi ciosami. Zaskoczenie blondyna w ten sposób i fakt, że mój kompan był wyszkolonym wojownikiem, wysuwał go na prowadzenie, ale nie mogłam zapominać, że Kirstein mógł grać nieczysto.
— Sam, uważaj na niego! — jęknęłam i wyjrzałam na swój rozpruty brzuch.
Krew spływała po boku, kończąc drogę na jasnych panelach. Rozejrzałam się, wciąż rozpraszana uderzeniami, szelestem kurtek i wypuszczanym przez zęby powietrzem. Nie było dookoła mnie nic, czym mogłam zatamować ranę. Ściągnęłam z siebie koszulkę, pozostając w samym staniku i dresie, po czym przycisnęłam ją do boku. Bardzo chciałam przestać płakać, ale już nad tym nie panowałam. Ciągnęłam nosem, zanosząc się od łez.
Popatrzyłam na psa, który leżał nieruchomo na ziemi. Nie wytrzymałam. Wsparłam się na łokciach i przyciskając koszulkę jedną ręką; z pomocą drugiej przeczołgałam do zwierzęcia.
— Touka — jęknęłam, kładąc dłoń na jej żebrach. — Touka…
— Odsuń się od niej! — Neil wyprostował się, stając na nogach i otarł kącik ust z krwi, lejącej się z nosa i ust. — Słyszysz?
— Nie mogę — jęknęłam cicho, widząc, jak pies patrzy na mnie przepraszająco. Żegnała się. — Boże nie mogę… — Oparłam głowę o podłogę tuż przy niej, dotykając nosem paneli. — Zabij go Sam. Zabij…
— Mikasa — przywołał mnie dziwnym szeptem.
Popatrzył na mnie. Był gotów to zrobić, widziałam to w jego oczach.
Pytał: czy na pewno?
I to był nasz największy błąd: Jean kopnął go w okolice kostki, a ten runął na ziemię. Blondyn podniósł się na nogi, ledwo trzymając pion i popatrzył mi w oczy, trzymając się za poszarpany, krwawiący bark. Uśmiechnął się i poruszył ustami.
Wrócę — to chciał mi przekazać.
A potem odszedł, goniony przez Samuela.
Patrzyłam na leżącą na ziemi, w moim pokoju, komórkę. Wibrowała, rozświetlając sufit. Byłam ciekawa, kto nieświadomie próbuje się do mnie dobić.
— Mikasa! — Neil wbiegł z powrotem do pokoju i doskoczył do mnie. Chwycił mnie mocno i podniósł, po chwili sadzając na parapecie. Odsunął materiał koszulki, by skontrolować ranę, jednak rozmazana wokoło niej krew, kryła jej prawdziwe oblicze. — Musimy jechać do szpitala.
— Nigdzie nie jadę… — Westchnęłam. Popatrzył na mnie i przycisnął materiał z powrotem do brzucha. — Nie chce nigdzie jechać, nie chcę Sam.
Bełkotałam drżącym głosem, który co jakiś czas przerywany był przez łkanie.
— Nie bój się już — wyszeptał. Delikatnie rozsunął moje uda i podszedł bliżej, wciąż nie zabierając ręki z koszulki. Drugą mnie objął i do siebie przycisnął, bardzo mocno. Zdesperowana objęłam go i rozpłakałam się ponownie, czując zupełną niemoc. — Jestem z tobą, zaraz będą tu twoi przyjaciele. Levi też niedługo przyjedzie.
— Jestem nic nie wartym gównem — wyłkałam, wbijając w niego palce i dociskając czoło do obojczyka. — Po co mi te treningi, po co to wszystko, ta sztuczna odwaga… Jestem pieprzonym tchórzem.
— Przestań chrzanić — mruknął, przykładając dłoń do tyłu mojej głowy. — Jesteś silna, niesamowicie silna.
— Wystarczy gram strachu, a staję się ofiarą. — Objęłam go z całych sił, chcąc zyskać trochę ciepła i odwagi. Chciałam wymazać to wszystko z pamięci, a Jeana z tego świata.
— Cholera jasna, co tu się stało?! — Zapłakana Hinata wpadła do salonu razem z Mayako. Okanao patrzyła to na nas to na psa, a ja nie potrafiłam podnieść wzroku.
Chwilę później dotarły do mnie dynamiczne oddechy. Sam odsunął się kawałek odsłaniając mnie, jednak wciąż podtrzymywał nasiąkniętą krwią koszulkę, a ja czułam, jak robi mi się słabo i zimno.
— Prawie pokurwa mieliśmy — wrzasnął Naruto. — Pierdolony pojeb wsiadł do jakiegoś zajebanego samochodu!
Kiba stał w progu salonu i patrzył na nas. Nie wiedziałam, czy pojawią się sceny zazdrości, czy wybuch złości. Było mi to obojętne. Pragnęłam tylko ciemności i czyśćca w mojej głowie, jednak świadomość, że jeszcze ta dwójka biegła za nim, narażając swoje zdrowie, zaczęła mnie doszczętnie niszczyć.
— Nie zdążyłem, przepraszam — szepnął Neil, opierając czoło o moją głowę. Pokręciłam przecząco głową, powtarzając kilka razy słowo dziękuję.
Chłopak przywołał do nas Inuzukę, za którym podeszła Hinata i Mayako.
— Zabierz ją do szpitala, ja nie mogę prowadzić, piliśmy — nakazał, obejmując własny brzuch ramieniem. Kopniak od Jeana widocznie był dosyć mocny.
Czułam jak wewnątrz Kiby trwa walka. Przerażenie, zazdrość, zmartwienie, zdenerwowanie. Biły się o podium, rozrywając go w środku. I choć stał nieruchomo, wpatrując się we mnie jak w zranioną, małą owieczkę, jego oczy zdradzały wszystko, co piekliło się w środku.
— Ktoś… — Sam odwrócił się do reszty. — Ktoś tu ma jeszcze prawo jazdy oprócz niego?
— Ja. — Naruto podszedł bliżej. W przeciwieństwie do Kiby, nawet na chwilę nie próbował ukryć swojego nieopisanego wkurwienia.
— Świetnie. — Neil odszedł, wcześniej pokazując Inuzuce, by trzymał koszulkę w tym samym miejscu, co on. Szatyn przejął materiał i przycisnął go lekko, dotykając kciukiem mojej skóry. Przeszły mnie dziwne dreszcze, kiedy mnie nim kilka razy musnął, jakby chciał dodać otuchy, jednak jego brutalnie lodowaty wyraz twarzy dokładał mi przerażenia. — Musimy zabrać psa do weta, mamy szansę go uratować.
— Naruto, błagam — szepnęłam, gdy moja głowa opadła w dół i oparła się czołem o rozszalałą klatkę Kiby. Jego oddech wciąż szalał, a serce wściekle obijało się w zamknięciu.
— Wiesz, gdzie jechać? — Uzumaki popatrzył na Samuela.
— Ja wiem — wtrąciła Mayako, która trzymała moją dłoń, w kółko powtarzając, że to wszystko jej wina. Łzy lały się z jej policzków, a zgarbiona postawa zupełnie odbierały jej wojowniczy charakter. Miałam wrażenie, że wyglądała stokroć gorzej ode mnie. Ciągnęła nosem, co chwilę wycierając go nieudolnie o rękaw kurtki.
— Nie, wy jedziecie z nią do szpitala. — Neil zamknął oczy. — Musimy się spieszyć, Rivai niedługo będzie w Londynie. Czas w końcu zakończyć te gównianą sprawę, rozumiecie?
Czułam, że nie wziął mnie pod uwagę. Byłam pewna, że mówił do reszty, że coś przede mną ukrywali.
— Sądzę, że Levi o tym zadecyduje, nie ty. — Niski i piorunująco poważny głos Inuzuki, zadudnił w jego ciele, tworząc dziwne, uspakajające mnie wibracje, kiedy moja głowa wciąż spoczywała na jego klatce.
— Zobaczymy. — Sam popatrzył na Hinatę. — Przynieś jakiś stary koc, musimy znieść psa szybko na dół i jechać. Pomóżcie nam dziewczyny, widzimy się na dole.
Po chwili Mayako, Naruto i Neil walczyli z nieprzytomną Touką, a Hinata pobiegła za nimi, by pomóc ze wszystkimi drzwiami. Kiba patrzył na mnie i cały czas głaskał po nagim ramieniu.
Milczał, wciąż utrzymując kamienny wyraz twarzy. Coś było cholernie nie tak.
— Dotykał cię…
— Uratował mnie… — szepnęłam chrapliwie, zbita z tropu. Jak mógł w takiej chwili…
— Jean — warknął — dotykał cię?
Podniosłam na niego wzrok; znowu czułam się winna pod naporem tego dziwnego spojrzenia, a przecież to ja widziałam zarys sylwetki kostuchy.
— Wbiegł tu — zaczęłam, opuszczając znowu głowę. — Rzucił mną o ścianę, potem o drzwi. Szarpał, rozciął policzek, uderzył pięścią w twarz. — Czułam się jak maszyna. — Rzucił na podłogę, usiadł na mnie… — Zacisnęłam powieki. Mówienie o tym sprawiło mi ból, ale podświadomie chciałam, by Inuzuka wiedział. — Polizał. — Krótki, ciężki oddech. Drgnął. — Rozciął brzuch… Potem pojawił się Sam.
— Przytrzymasz to sobie przez chwilę sama? — spytał, unosząc mój podbródek. Przejęłam koszulkę i obserwowałam zaszklonymi oczyma, jak wchodzi do mojego pokoju. Podniósł z ziemi komórkę i wszedł dalej.
Minutę, może dwie, później założył na mnie rozsuwaną bluzę, zarzucił kurtkę i pomógł wyczłapać się przed mieszkanie, zamykając za nami drzwi. Trzymał mnie mocno przy swoim boku, gdy starałam się stawiać małe kroczki. Miałam pewność, że w przeciągu kilku minut stracę przytomność.
W windzie obserwowałam rozmazujące się czubki trampek i spekulowałam nad konkretnym powodem dla którego zostałam poddana takiej próbie; nad życiem Touki; nad moim przerażeniem; nad Samuelem i jego zmienną naturą; i co najważniejsze — nad spokojem Kiby.
— Dziwne uczucie, otrzeć się o śmierć — prychnęłam, czując kolejny potok łez, który przetoczył się przez moje policzki, zahaczając o jedną z ran. — Po raz trzeci, jak dobrze liczę.
— Dziwne uczucie, wiedzieć, że znowu się nawaliło — odparł sucho.
— Nie rozumiem.
— Chciałbym być jedynym, który cię ratuje. — Oparł głowę o metalową ściankę. — Cóż, widocznie nie jest mi to dane.
— Czemu jesteś taki spokojny? — szepnęłam, czując swego rodzaju niedosyt. Chciałam, by to on się o mnie martwił najbardziej… Jednak jako jedyny nie wykazywał żadnych, nawet sugestywnych emocji.
— Spokojny, mówisz? — zaśmiał się. Tak kurewsko cynicznie; miałam wrażenie, że ktoś przysypał mnie śniegiem. A potem milczał. — Przykro mi. — Uniósł swoje dłonie i na nie popatrzył. — Przykro, bo niedługo te ręce, które dotknęły cię jako pierwsze, zostaną splamione krwią. — Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przyjaźnie, przerażając mnie do cna. — I już nigdy nie będą godne styczności z twoim ciałem.
— Co ty planujesz? — Popatrzyłam na niego. Zachmurzone, zimne i czarne jak węgiel tęczówki, nie wyrażały nic oprócz czystej nienawiści. Wyglądał jak potwór; właśnie się nim stawał. — Kiba, nie! Nie chcę, żebyś wpadł w kłopoty, proszę cię! Od tego jest policja, no kurwa!
— Mhm. — Traktował mnie jak dziecko, coraz bardziej lekceważąco.
— Przestań! — Uderzyłam pięścią w jego pierś i zachwiałam się do tyłu. — Nie możesz zostawić mnie samej! Rozumiesz?!
— Nie pozwolę, by ta kurwa chodziła po ziemi — syknął, nagle stając przede mną. Poderwał moją głowę ku górze, a jego gorący oddech otulił moją twarz. — Nie będzie marzyć, nie będzie śnić, nie będzie oddychać. Odbiorę mu wszystko, bo próbował odebrać mi kogoś, na kim mi zależy, kogo…
— Kochasz? — jęknęłam.
Nie miałam pojęcia, dlaczego z całego serca i resztek sił, chciałam usłyszeć właśnie to. Nie miałam pojęcia, dlaczego się tak wygłupiłam. Napięłam wszystkie mięśnie, co poskutkowało niewyobrażalnym bólem. Wytrzymałam kilka sekund, napawając się szokiem w jego oczach; intuicyjnie wiedząc, że otworzyłam jakiś zamek w jego sercu.
Ale przecież mnie nie można było kochać.
Nie nadawałam się do miłości.
Akatsuki — szepnęłam nieprzytomnie.

Czułam tylko, jak w ostatniej chwili mnie chwycił, potem nie było już nic.



9 komentarzy:

  1. Jeja, ale Kiba jest u Ciebie seksowny i pociągający. To chyba pierwszy blog, na którym spotakałam się z takim przedstawieniem jego postaci. Czasem opisy na jego temat sprawiają, że przechodzą mnie ciary, że chciałabym zastąpić miejsce Mikasy. Wiele bym dała za takiego chłopaka, no kurczę. ;p
    No, ale co by mu nie słodzić i nie robić z niego najlepszego samca w tym opowiadaniu... Wcale bym nie narzekała na wątek głębszej relacji Mikasa x Samuel. Choć nie ma o nim zbyt wiele tematów, to jednak jak już się pojawia, to w takich momentach i z pomocą takich opisów, że też mnie jara, hehe. ;D A po dzisiejszym rozdziale, już w ogóle! Fajnie wykreowana postać, zwłaszcza, że nie robisz z niego niewiadomo kogo i w którymś z rozdziałów zaznaczyłaś, że nie jestes chojrakiem, który da sobie obić mordę z byle powodu. Myślałam wtedy, że zrobisz z niego takiego, co to zajebiście się bije, ale tylko na ringu, a ogólnie jest tchórzem. Dziś jednak potwierdził swą męskość. Przeszły mnie tylko ciarki przy słowach "rozsunął jej uda". No kurna, pomyślałam sobie "no co ta Mayako, tak nagle?!" no ale potem wyszło jak wyszło. :3
    Ale tak już od A do Z, bo zaczęłam gdzieś od wewnątrz.
    Strasznie mnie rozbawiło, jak Levi zobaczył Mayako i jak wypadł mu telefon. No po prostu potrafiłam to sobie wyobrazić i buchnęłam beką. ;D Nie mogę się doczekać, kiedy wyjaśnisz , dlaczego Kiba i Levi się spotkali i dlaczego Inuzuka zrobił się po tym jakiś dziwny.
    Sytuacja w sklepie fajnie obmyślona, zalążek informacji w TV, a resztę dopowiedziały Mikasie zupełnie nieświadome babeczki. I szczerze mówiąc, domyśliłam się, że Mikasa będzie mieć styczność z tym nożownikiem, ale nie spodziewałam się tego tak szybko.
    Strazły! O, jak ja sie przestraszyłam. Jeszcze te dziwne ?myśli? Mikasy. Kto do niej gadał? A może to ona sama?
    Yamato?! W życiu nie spodziewałabym się, że zrobisz z niego przestępcę. Nie, nie wierzę w to. W ogóle, ta całą sytuacja! Ale namieszałaś w głowie. Jego gadanie o strzelnicy, takie schizowne. o__o No i kto ich śledził? Kim jest ten Tenzou?!
    Mieszkanie -> no i tu miałam ochotę Cię kopnąć. ;p Zwodzisz nas strasznie za nos. Ja wiem, że zdajesz sobie konkretnie sprawę z tego, jak bardzo denerwującym jest fakt, iż Kiba wciąż zbliża się do Mikasy i jak już zaciskamy zwieracze, wierząc, że ją pocałuje, to nagle to przerywasz. Kurna! Nie gadaj, że nie będzie całowanka, całowanko musi być! Już nie mówiąc o czymś więcej. Z całych sił wierzę, że to Inuzuka dopełni schematu "rozpakowywania" Mikasy, nie ktoś inny. Ale do meritum: serio, chłopak się nieco zmienił. Dobrze jej powiedział z tym, ze nie ze wszystkiego musi się jej tłumaczyć (i odwrotnie), bo mimo wszystko, nie są ze sobą, prawda? Ale te cyniczne uśmiechy i spojrzenia... Jak to sobie wyobraziłam, to zrobiło mi się źle i jednocześnie zimno. Nie chciałabym być wtedy w skórze Ackerman, bo... Mogłoby to być całkiem bolesne, więc uważam, że Naruto wszedł w dobrym momencie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samuel. <3 Zdecydowanie mój numer jeden na podium. No dobra, ex aequo z Kibą. ;p Jest takim informatorem Mikasy. Zauważyłam, że jak pojawiają się jakieś niewiadome, to on zdobywa potrzebne informacje.
      Jestem ciakwa policjanta. Postawiłaś na dociekanie co do niego ze strony Mikasy, i mam wrażenie, że ten człowiek będzie mieć jakieś znaczenie. I Hidan? No tak, przecież jest w bohaterach. Na samym końcu. Z groźnym dopiskiem.
      Ja piernicze, wciąż jest tyle niewiadomych, boję się, co dla nas szykujesz, Maya. Naprawdę.
      No i najważniejsza scena wieczoru.
      No tak to przeżywałam, że robiło mi się co chwilę gorąco, z przerwami na napływy strasznego zimna. Najpierw to pukanie, twarz Jeana, bieg po telefon, a jak uderzył butem w te drzwi i pękł łańcuch to wstzrymałam oddech i musiałam potrząsnąć głową, by dalej czytać! To jak nią rzucał, jak zranił jej policzek. CHOLERA, TOUKA. ;( I jak uderzył Mikasę pięścią w twarz, no ja pierdole! Co za ścierwo. ;/ Bałam się strasznie, że ją zgwałci, zwłąszcza jak zlizał z jej policzka tę krew i zaczął podciągać bluzkę.
      Bardzo zastanawia mnie ten fragment, jakby wspomnienie. Mam kilka domysłów i nie mogę się doczekać, czy któreś z nich się sprawdzi.
      SAMUEL AGAIN <3 Jezu, jak ja się podjarałam, no uwielbiam Neila w Twoim opowiadaniu, Mayako! xD Dobrze, że pogruchotał Jeana, podobało mi się, jak krzyczał w międzyczasie na Ackerman, żeby się nie ruszałą etc. I potem, jak ją przytulił (TO MOJE OTP OD DZISIAJ XD) i jak rządził innymi, żeby wszystko ogarnąć i jak nie zapomniał o piesku.
      No i Kiba, on się nie ociągał. Jak powiedział, że "Levi zadecyduje" to mnie taki prąd po plecach przeszedł, jak wyobraziłam sobie ten ton... O zgrozo! I jak Mikasa mu o wszystkim powiedziałą i jak drgnął.
      W windzie już miałam taki mętlik w głowie, że nie potrafiłam skleić niczego sensownego. Nie miałam pojęcia czym mnie zaskoczysz, więc w momencie, kiedy Mikasa zapytała Inuzukę o to, czy ją kocha - ręce mi opadły z wrażenia. No nie spodziewałabym się tego, naprawdę! Ale po tym jak dopisałaś, że ona sama nie wiedziała, dlaczego chciała tak bardzo to usłyszeć, uśmiechnęłam się. Bo opisujesz takie prawdziwe uczucia ludzi, które ciągle nam towarzyszą. Ten brak kontroli nad sercem i słowami. <3
      No i nieszczęsne Akatsuki. Już się boję tego, jak bardzo namieszjaą w ich życiu.

      Komentuję po raz pierwszy, bo rzadko siedzę w blogosferze, nie mogę nigdy znaleźć niczego, co by mnie wciągnęło. Ale widziałam kilka fajnych opinii na temat tego bloga, ludzie się nim jarali, więc zajrzałam. Prolog był niesamowity, od razu mnie wciągnął! ;O Pierwszy i drugi rozdział trochę zawiodły, jeśli chodzi o akcję, ale trzeci? Gdy się pocałowali? NO MIAZGA, CHCIAŁAM WIĘCEJ I DOSTAWAŁAM Z KAŻDYM ROZDZIAŁEM.
      Ogłaszam wszem i wobec, że jestem zakochana w Zamkniętych Duszach i nie daruję Ci, jak zabijesz któregoś z dobrych bohaterów. Jaram się każdym z osobna, nawet głupią Hinatą, której nigdy nie lubiłam.

      Wracaj szybciutko do tej polski, bo jestem strasznie ciekawa co nam dalej szykujesz, zwłąszcza zważając na tytuł jedenastej części.

      Pozdrawiam serdecznie i życzę cholernie dużo weny,
      Największa fanka ZD, Yoshi.

      Usuń
  2. JA PIERNICZĘ, NIE MAM SŁÓW.

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz bardziej mnie zadziwiasz. I tu już nie chodzi nawet o samą akcję, która po prostu powaliła mnie na łopatki, wydarła serce, zmiażdżyła i zostawiła z takim mindfuckiem w głowie, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, ale o Twój styl. Kurna, Maja, z każdym rozdziałem piszesz coraz lepiej. Opisywanie wszystkich uczuć idzie Ci idealnie, miałam dreszcze jak czytałam zarówno ten, jak i poprzedni rozdział. Nie ogarniam, jak można tak szybko rozwijać swój literacki kunszt, ale naprawdę, dochodzisz do perfekcji. Twoje opowiadanie wciąga, wsysa, topi. Nie mogłam się od niego oderwać i przepraszam, bo przez zaaferowanie mogłam nie zauważyć jakiegoś błędu. Przeczytam ten rozdział jeszcze raz, już na spokojnie i jak coś naniosę poprawki. ;) W każdym razie - moja miłość się pogłębia. I to na tyle, że czekanie na kolejne rozdziały staje się dla mnie nie do zniesienia. Uwielbiam, po prostu uwielbiam Twój styl. I co lepsze - jesteś świetna zarówno w narracji pierwszoosobowej, jak i trzecioosobowej (28 [*]). Podziwiam, podziwiam, podziwiam. I kocham ponad wszystko.

    A co do samego rozdziału... Rozdarłaś mi serce tą Touką. :( Mówiłam Ci już - ludzie niech umierają, ale jak zwierzętom dzieje się krzywda, to ja cierpię tak niemiłosiernie, że miałam ochotę Cię za to zabić. Naprawdę liczę, że nie uśmiercisz jej na stole operacyjnym.

    Akcja z Yamato wyjątkowo wryła mi się w mózg, bo zastanawia mnie, co ten skurczybyk ukrywa. Nie spodziewałam się, że zrobisz z niego jakiegoś psychola z bronią. A jeśli on serio do niej strzelał? :o
    No i ten napad Mikasy... Kurna, ciary po całym ciele, przysięgam. Byłam tak samo przerażona jak ona, otumaniona, ogłupiała. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Wstrząsnęłaś mną! I jej przeszłość. Ackerman ma poczucie winy. Wątpię, żeby z jej winy zostawili kogoś na pewną śmierć, ale może, może...

    Akcja z Jeanem - mistrzostwo. I ten tekst "Z błyskiem złości, piękne cięcie" - no orgazm. Nienawidzę gnoja za Toukę, a jednocześnie mam świadomość, że dzięki temu mógłby mnie ciąć w nieskończoność, byleby tak do mnie mówił. XDDD I to, że wyrżnie ich w pień, jebany złodziej no. Tekst Erena! >.< Co nie zmienia faktu, że idealnie tu pasował.
    Piękne cięcie <3

    Kiba opanowany. Czego jak czego, ale tego na pewno się nie spodziewałam. Byłam pewna, że wpadnie w szał, a ten kurwa się przejmuje, że nie on pierwszy ją uratował. JAPIERDOLE. BĄDŹ WDZIĘCZNY KOLEŚ SAMUELOWI, BO DZIĘKI NIEMU NIE ZADŹGALI CI CIZI, A NIE, KURNA. DUPEK. Nie lubię go za te egoistyczne zapędy.

    Czekam bardzo niecierpliwie na kolejny rozdział, bo tak jak mówiłam - uzależniłaś mnie od swojej twórczości. Z początku nie spodziewałam się, że zakocham się na tyle w Zamkniętych, a tu psikus. Masz mnie całą. :3

    <33333

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja ogólnie nigdy nie umiałam pisać jakiś ogar komentarzy i to chyba nie jest żaden... nius ;-; ale zawsze dzieliłam się szczerymi opiniami! :D Np. teraz napiszę tylko "o ja pjjjeerdolleeeeee, co tam się dziejeeeeeee! D:" i "SŁYCHAĆ STRZAŁY!!!" XD
    czekam na jeszcze, chociaż trochę się boję... bo ty przecież uwielbiasz zadręczać swoich bohaterów i ich mordować! :c
    buzia <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Gówno gówniane gówno. Ten rozdział był tak okropny, a jednocześnie tak cudowny, że mam ochotę jednocześnie Cię zabić i wyturlać po podłodze. JAK MOGŁAŚ ZRANIĆ TOUKĘ?! Walić Mikasę i jej wyłażące z brzucha jelita. TOUKA !!! T_T Jak ją zabijesz to możesz nie wracać do Radomia, bo tam na Ciebie poczekam razem z jakimś uchodźcą, co to ma bombę w dupie XD A tak na poważnie to niesamowicie opisałaś krwawą scenę w mieszkaniu. Zawsze byłaś dobra z takich opisów, co dobrze było widać na 28 czy nawet podczas scen walki na Save Me. Jednak teraz przeszłaś samą siebie. Czułam, jakby to wszystko działo się naprawdę, tuż za moją ścianą. Zupełnie jakby cierpienie bohaterów przeszywało mnie niczym igiełka, której niby nie czujesz, ale po kryjomu rozkurwia Ci serce. Matko, naprawdę. Zaczynam się Ciebie obawiać. Zbyt dobrze to opisałaś. W obecności Kasi będę chowała tyłek, a w Twojej wychodzi na to, że muszę chronić brzuch :D

    DAWAJ NASTĘPNY I NIE KOŃCZ NA 20 <3

    OdpowiedzUsuń
  6. I znowu nie potrafię napisać Ci ogarniętego komentarza, no po prostu się nie da, wyzwalasz we mnie za dużo sprzecznych emocji tym opowiadaniem! Z jednej strony jestem pod ogrooomnym, takim wręcz przytłaczającym wrażeniem Twojego stylu. Fakt faktem, zawsze Cię za niego uwielbiałam, ale zgadzam się z Kejżą - opisy uczuć są po prostu niewiarygodne, z rozdziału na rozdział coraz lepsze, zapierające dech w piersiach. Zadziwia mnie to bo w zasadzie używasz prostego języka, ale tak nim manipulujesz, że "zwykłe" słowa w głowie Mikasy stają się... WOW! :O też chcem tak umieć >.<
    Jeśli chodzi o sam rozdział, to rozwaliłaś system. Po tytule już wiedziałam, że narozrabiasz ;p ale to i tak nie było dobrym odzwierciedleniem całokształtu. Szarpanina w mieszkaniu wyszła Ci prze-cu-do-wnie! To jest coś, czego Ci zawsze zazdrościłam, umiejętności opisywania rozpierduch, bójek i innych krwawych jatek itd, itd. Jesteś w tym mistrzem niekwestionowanym <3 i w opisywaniu zagmatwanej psychiki Mikasy również, jej wspomnień, tego jak na nie reaguje. Cudowności. ALE! Jeżeli skrzywdzisz Toukę jeszcze bardziej, to przysięgam, znajdę Cię i dotkliwie skrzywdzę!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie spodziewałbym się, że tak fajnie i szczegółowo można opisać scenę tego typu. Chodzi mi o tę końcową. I cały ogół z resztą; od myśli Mikasy, po cięcie.
    Lubie charakter Samuela. Serio, jest to wykreowana przez Ciebie postać OC. Dlaczego czekam, aż zaczniesz pisać coś swojego, bo masz talent do budowy ciekawych charakterów.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń