“Chciałbym tylko uciec mała, zamknąć nas gdzieś w czterech ścianach.
Nie wiem czy już zwariowałem, co powiedzą ludzie o nas...
Nie obiecam nic, nie raz dopadną nas pewnie i łzy.
Chodźmy tam gdzie nie rozpozna nas nikt.
Do końca dni, najlepiej od dziś.”
~ KęKę
Tamtego dnia obudziłam się cholernie słaba. Gotowa do rozpadu na części pierwsze, wypełniona przeczuciem o nadchodzącej katastrofie. Nie przesadzałam; takie rzeczy po prostu dało się wyczuć, gdy intuicja bezwzględnie zmuszała człowieka do pozostania w ciepłym, bezpiecznym łóżku. Jednak uparcie chciałam sobie wmówić, że popadam w paranoję i wyszłam do ludzi, zakładając, iż moje urojenia są jak najbardziej błędne, a dzień może się okazać całkiem znośny. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wiele nieprzyjemności musiałam na siebie przyjąć. Jak cholernie wiele sił trzeba było włożyć w to, by nie zwariować.
Weszłam na uczelnię i rozsunęłam kurtkę, czując otaczające mnie ciepło. Ruszyłam śmiało wzdłuż oszklonej ściany, z niesmakiem obserwując, jak na zewnątrz pojawiają się kolejne warstwy śniegu. W czwartkowe poranki jak zawsze uczelnia wypełniona była po brzegi zaspanymi studentami, którzy snuli się po niej bez większego entuzjazmu. Myślałam, że wolny piątek jakoś zmusi ludzi do uśmiechów, ale i tak wyglądali, jakby szli na skazanie.
Minęłam kilkoro znajomych, którzy beznamiętnie machnęli mi ręką w geście pozdrowienia, by zniknąć zaraz z pola mojego widzenia. Nie miałam im tego za złe, sama czułam się niewyobrażalnie ospale, a to dziwne uczucie, które drażniło mój umysł i serce, nieprzerwanie kotłowało się wewnątrz. Mimo to, uśmiechnęłam się pod nosem, widząc na szerokim łączniku, zmierzające ku mnie trzy dziewczyny. Stanęłam w miejscu i zaczęłam wyplątywać się z szalika, licząc na jakąś krótką pogawędkę.
— Cześć dziewczyny!
Zrobiło mi się dziwnie gorąco. Mayako zwolniła, przyglądając mi się niespokojnie, jednak Kejża złapała ją pod rękę i pociągnęła za sobą. Minęły mnie bez słowa, rzucając tylko pogardliwe spojrzenia. Miałam wrażenie, że miały wobec mnie jakiś żal, a Okanao czegoś się bała. Nieprzyjemne ukłucie w żołądku rozprowadziło po moim ciele dodatkową gorycz, gdy naprzeciwko mnie stanęła Tennotsukai. Zagryzała policzki, ściągając gniewnie brwi i kumulując w głowie myśli.
— Coś się stało? — zapytałam, nie mogąc drgnąć nawet głupim palcem. Jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z zawodem, a dystans między nami wynosił dobre dwa metry. Nie chciała podejść do mnie bliżej, widziałam to. — Ichirei, co się dzieje?
Zaciskała usta, biegała oczyma po przestrzeni, nie potrafiąc zebrać słów. Była bliska wybuchu; nie wiedziałam tylko czy złości, czy może płaczu. Wzięła cholernie głęboki wdech.
— Wybacz, ale… — szepnęła, kręcąc głową. Skryła twarz pod włosami, by po chwili wybuchnąć bezradnym śmiechem, który dosłownie przyniósł mi jakiś dziwny ból. — Kurwa, nawet nie wiem co powiedzieć.
— Ale o co chodzi? — zrobiłam krok w jej stronę, a ona symbiotycznie się cofnęła. Poczułam dziwny ucisk w żołądku. — Dlaczego to robisz?
— Chyba będzie lepiej, jeżeli jakiś czas nie będziemy rozmawiać. Mayako i Kejża też tak uważają.
— Ichirei! — warknęłam, czując jak w moim sercu otwierają się kolejne, bolesne rany. — Czy ja coś zrobiłam?
— Tak — sparowała momentalnie, odchodząc. Przyciągnęła bark do brody, jakby nie chcąc mnie przypadkiem dotknąć. — Nie wiemy już, kim ty jesteś.
Odeszła. Gnała przez korytarz, trzymając mocno ramiączko torby, by jak najszybciej dogonić czekające na nią przyjaciółki. Ciało drżało mimo woli, a w głowie kłębiły się same nieprzyjemne myśli, które tylko pogarszały mój stan. Wyczułam wibrację telefonu i roztrzęsiona sięgnęłam po aparat, mając wrażenie, że kilka par oczu jest skupionych na mnie.
11 lutego 2016 11:43
Od: Hinata
Nie idź na uczelnie. Jeżeli
już na niej jesteś to uciekaj.
Nie miałam pojęcia o co mogło chodzić, ale do tej pory nigdy nie pisała do mnie w ten sposób. Zwiedziona tym, że może mieć jakiekolwiek pojęcie na temat zachowania dziewcząt, błyskawicznie do niej zadzwoniłam.
— Hinata, co się dzieje?
— Jesteś na OMR?
— Tak.
— Boże kochany, zaraz tam będę. Nie powinno cię tam być!
— Chcesz mi powiedzieć, dlaczego zostałam potraktowana jak śmieć? — zapytałam, zaciskając przy tym nerwowo zęby. Byłam cholernie bliska płaczu. — Hinata, co ja zrobiłam?
— Nie mów, że już cię znalazł?!
— Mikasa!
Odwróciłam się w kierunku, w którym oddaliła się Ichirei i reszta, bo dokładnie stamtąd dobiegał znajomy, rozdrażniony głos. Czułam, jak kolejna fala paniki zaczyna napływać do głowy, a ciało trzęsie się jeszcze bardziej. Levi parł w moją stronę, stawiając wielkie, ciężkie kroki — to z reguły nie zwiastowało zupełnie nic dobrego.
— Mikasa, zaszyj się gdzieś i czekaj na mnie!
To były ostatnie słowa Hyuugi, które do mnie dotarły, nim zablokowałam wyświetlacz i wrzuciłam komórkę do kieszeni kurtki. Korytarz zaczął się zaludniać, a ja stałam w jego centrum, nie potrafiąc dobrze złapać oddechu. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie brat był już obok i zaczął podsycać płomienie piekła, jakie mnie dzisiaj sięgnęło.
— Myślałaś, że się kurwa nie dowiem? — warknął, zaciskając boleśnie palce na moich ramionach. — Co ty kombinujesz?!
— Puszczaj mnie — wycedziłam przez zaciśnięte zęby, nie zważając na to, że łzy powoli rozmazywały mi widok. — To boli, idioto!
— Po co polazłaś do Ibizy? — kontynuował, odpychając mnie. — Gadaj! Ktoś do ciebie dzwonił?!
Milczałam, z przestrachem mu się przyglądając. Już raz doszło do sytuacji, w której podejrzewałam Kakashiego o to, że sprzedał mnie Leviemu. Potem okazało się to nieprawdą; liczyłam więc, że tym razem też tak będzie, że jakimś cudem był tam ktoś jeszcze, kto doniósł bratu o niebezpiecznej eskapadzie.
— Nie rozdziawiaj tak tej japy, tylko mi odpowiedz!
Ludzie wpatrywali się w nas, udając niezainteresowanych. W mojej głowie pojawiło się światełko nadziei, kiedy za plecami bruneta stanął Kakashi. Niestety zgasło jeszcze szybciej, gdy założył ramiona na piersiach, patrząc na mnie nieprzychylnie. Świetnie, moja ostatnia deska ratunku właśnie roztrzaskała się w wióry.
— Zaczniesz mówić? — Rivai zbliżył się znowu niebezpiecznie i zaczął dosłownie obmacywać moją kurtkę. — Ktoś do ciebie dzwonił? Ktoś kazał ci tam przyjść?
— Nie twój interes — syknęłam, próbując się od niego oddalić — w przeciwieństwie do ciebie próbuję ratować Erena!
Wciągnął głośno powietrze, a jego buzia wyrażała apogeum najczystszego wkurwienia. Wsadził łapę do kieszeni i wyciągnął z niej komórkę, odpychając mnie, gdy chciałam ją z powrotem prędko zabrać. Odblokował ekran i zaczął w niej bezceremonialnie grzebać, burząc resztki szacunku co do mojej prywatności.
— Co ty wyprawiasz?! — huknęłam, próbując wyrwać mu swoją własność. — Jakim prawem grzebiesz mi w telefonie?!
— Srakim — sarknął i nagle cofnął głowę, ściągając brwi. To był już ten moment, kiedy naprawdę powinnam posłuchać Hinaty i szybko się stamtąd zmyć. — Kurwa, nie wierzę. Proponowali ci pracę, tak?
Ponownie zamilkłam, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego mogłabym żałować. Ale jak się okazało, trzymanie języka za zębami zrobiło swoje. Pisnęłam przestraszona, gdy zamachnął się i z impetem roztrzaskał aparat o podłogę. Urządzenie dosłownie rozsypało się w drobny mak, a ludzie zebrani na korytarzu zamilkli. Po chwili pojawiły się pierwsze szepty i wytykanie palcami. Było mi przeraźliwie wstyd, chciałam zapaść się pod ziemię, chociaż tak naprawdę nic nie zrobiłam. Zaciskałam palce na własnych przedramionach, wbijając w skórę paznokcie. Podczas gdy mój brat nie posiadał zahamowań przed robieniem z siebie chorego furiata, ja miałam wrażenie, że ogląda nas cały świat. Sądząc, że i tak bardziej żałośnie nie dało się wyglądać, opadłam na kolana i zaczęłam grzebać w szczątkach komórki, by tylko odnaleźć kartę pamięci i SIM.
— Zabawa się skończyła — wycedził jadowicie, cofając się dwa kroki. — Wracasz do Newcastle, skoro nie potrafisz słuchać. Mówiłem ci do jasnej cholery, że masz się zająć studiami i niczym więcej. Nie wiedziałaś, że gdy pchasz nos w nie swoje sprawy, to ktoś może ci go w końcu przytrzasnąć?
Nic nie odpowiedziałam. Łkałam jak dziecko, próbując zebrać się do kupy, kiedy mój szloch głośno niósł się pomiędzy ścianami budynku. To co mi wtedy zrobił, było niemożliwe bolesne i żenujące, tak samo jak obojętność Kakashiego. Myślałam, że mogłam na nim polegać, wierzyć mu, ufać. Myliłam się. Cholernie, kurwa, myliłam.
Dźwignęłam się na miękkie, drżące wręcz nogi, w których nie było już żadnego czucia. Chciałam zacząć krzyczeć, chciałam kogoś pobić, chciałam zniknąć z powierzchni ziemi. Kurewsko chciałam się obudzić, wmówić sobie, że to jakiś głupi koszmar.
— Nie wrócę do Newcastle… — jęknęłam, zaciskając powieki. Czułam się przyciśnięta do muru. Byłam bezbronną owieczką, którą wilk przyszpilił do krawędzi przepaści.
— Co mówisz? — warknął, wyciągając w moim kierunku rękę.
Zlękłam się i odskoczyłam, pewna, że zaraz dojdzie pomiędzy nami do rękoczynów, a szarpanina na korytarzu pełnym studentów była ostatnią rzeczą, jakiej chciałam dokonać.
— Nie wrócę do Newcastle, ty zasrany popaprańcu! — wrzasnęłam, dociskając do piersi torbę.
Włosy lepiły mi się do policzków, mokrych od nadmiaru łez. Po raz pierwszy w życiu zapragnęłam go nie znać. Chciałam go stracić. Chciałam stracić Leviego, zapomnieć o nim i sprawić, by on o mnie również.
— Wrócisz…
— Nie!
— Mikasa! — Mechanicznie zwróciłam głowę, by spojrzeć przez ramię za siebie.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to opatulona płaszczem i szalikiem Hinata. Nie szła w moją stronę. Stała na końcu korytarza, ginąc pomiędzy ludźmi. Owinęła się ramionami i obserwowała mnie z przepraszającym wyrazem twarzy. Mimo to, na jej buzi dostrzegałam nikły uśmiech. Gdzieś w połowie drogi między nami ponownie pojawiły się Mayako, Kejża i Ichirei, które stały zdębiałe i nas obserwowały.
Zanosząc się spazmatycznymi wdechami, przeniosłam spojrzenie na kogoś innego. Czułam, jak włoski na moich ramionach stają dęba przez niepowtarzalne dreszcze. Tyle razy próbowałam sobie wyobrazić co będę czuć, gdy go znowu zobaczę, a żadne z domniemanych emocji się nie sprawdziło.
Parł zdyszany, wręcz rozwścieczony w naszym kierunku; rozpięta kurtka szamotała się na boki, co chwilę zahaczał kogoś barkami. Nawet się nie odwracał, nie przepraszał. Nie wyglądał, by zależało mu na czymkolwiek innym niż jego cel, w który się wpatrywał. Im był bliżej, tym goręcej mi się robiło, tym bardziej chciałam uciekać, lub też do niego pobiec. W życiu nie miałam takiego mętliku w głowie, jak w tamtej chwili. Wyglądał jak bomba zegarowa, był cały napięty, gotów do tego, by wpaść w kogoś z pięściami. Skupiłam wzrok tylko na nim, zupełnie wyodrębniając męską sylwetkę spośród otoczenia; słysząc tylko energiczne kroki, ciężkie oddechy i własne bicie serca, które obijało się po moich żebrach, chcąc wpaść w jego dłonie.
Momentalnie przypomniało mi się to co powiedział, gdy ostatni raz miałam okazję go widzieć. Przysiągł wtedy, że gdy Levi jeszcze raz podniesie na mnie rękę, to go zabije. Jakoś nie paliłam się do tego, by mu przeszkodzić.
Nie miałam pojęcia co się stanie, naprawdę. Przez głowę przeszło mi wszystko, spojrzałam przelotnie na brata, który wyprostował się prowokacyjnie, chyba pewny tego, że chłopak szedł właśnie do niego. Ja też miałam takie wrażenie. I wszyscy inni, zebrani na korytarzu — również, jak mniemałam.
Stało się jednak zupełnie coś innego. Coś nieoczekiwanego.
— Kiba — zdążyłam z siebie wydusić, nim uderzył we mnie i nakrył swoim ciałem.
Lewe ramię owinęło się dookoła ciała, a prawe objęło głowę, dociskając mnie do niego na tyle mocno, by żadna siła nie dała rady nas rozdzielić. Wpił się w moje usta, wypuszczając nosem gorący oddech, który przebiegł po kości policzkowej, wywołując przy tym nieopisane dreszcze. Bujaliśmy się lekko, robiąc w miejscu małe kroki. Ani ja, ani on nie byliśmy zdolni utrzymać w tamtym momencie równowagi i tylko cud trzymał nas na nogach.
Złapałam za bluzę na jego torsie, łkając cicho i przyjmując jego głębokie, gwałtowne, wytęsknione pocałunki. Oddychał głośno, powietrze aż świszczało przy moim uchu, wzmagając gęsią skórkę, jaka obsypała całe ciało. Byłam pewna, że jego wściekłość zaczynała przemieniać się w żal, że był bliski płaczu. Napierał na mnie coraz bardziej, prawie nas przewracając. Dociskając palce do mojego ciała i zakleszczając mnie w swoich ramionach jeszcze mocniej.
— Zabieram cię stąd — wyszeptał prosto w moje usta, gdy się od nich oderwał. Kąt ułożenia jego głowy jednak nawet na moment się nie zmienił, tak samo jak cała pozycja. — Zabieram daleko stąd, rozumiesz?
— Zdradziłam — szepnęłam, cofając lekko głowę. Musiałam spojrzeć w jego oczy, by mieć pewność, że naprawdę tam był, że mnie słuchał i że wiedział, iż pragnęłam być z nim szczera. Chciałam, by podjął decyzję, znając prawdę. — Zdradziłam w chwili słabości. Pozwoliłam się pocałować...
— Miałaś prawo. — Westchnęłam krótko, słysząc to. W oczach przez moment dostrzegłam ból i dziwny mrok. Zacisnął jednak palce i przysunął usta do moich warg, stykając je ze sobą. — Zostawiłem cię, znowu. Miałaś prawo nawet o mnie zapomnieć.
— Nigdy.
Odsunął się nagle, a ja byłam wyczulona w tamtej chwili na wszystko. Na każdy krok, na szelest jego kurtki, oddech. To jak odwrócił głowę w stronę mojego brata, nie wyzbywając się przerażająco wyzywającego spojrzenia.
— Nie wrócisz do Newcastle — wyszeptał, patrząc na niego. Tak by usłyszał. — Zostaniesz tu ze mną.
— Kiba…
Poderwał z ziemi moją torbę, by moment później mocno złapać mnie za nadgarstek i poprowadzić w kierunku, który sobie obrał. Czułam jak wszyscy wciąż się na nas gapią; zszokowani, mieli wrażenie, że rozgrywała się przed nimi scena rodem z jakiegoś filmu — też się tak czułam. Inuzuka ciągnął mnie za sobą, nawet na chwilę nie rozluźniając zaciśniętej dłoni. Płakałam jak głupia, zupełnie nic nie rozumiejąc. Minęliśmy Ichirei i Kejżę, które patrzyły na mnie już nieco inaczej; były zagubione, tak jak ja.
— Mayako! Zatrzymaj ich! — Usłyszałam głos brata.
Odwróciłam się do blondynki, nie przestając pędzić za szatynem, który tylko wciąż przyspieszał. Zrobiła krok w naszą stronę, z szeroko otwartymi oczyma, ale zacisnęła pięści i skinęła mi głową, po chwili odwracając się przodem do Leviego. Stawiała mu się, chcąc nam pomóc. Nim się odwróciłam, dostrzegłam, że dziewczyny też poszły w jej ślady.
— Musimy się pospieszyć — syknął chłopak, gdy dołączyliśmy do Hyuugi. — Hinata, leć po samochód Naruto i stój tam, póki nie zwrócą na ciebie uwagi. Jeżeli ktokolwiek zacznie się do ciebie zbliżać, wsiadaj i uciekaj, dobrze? Musisz nam kupić trochę czasu, by Mikasa zdążyła się spakować.
— Okay — rzuciła, po czym wydostaliśmy się przed budynek. Uśmiechnęła się do nas i pomachała ręką. W jej oczach, mimo całej tej poronionej sytuacji, dostrzegałam iskierki szczęścia, które wywołały u mnie jeszcze większy szloch. — Do zobaczenia, kochani! Opiekuj się nią!
Zaśmiał się krótko i na moment zatrzymał wzrok na mojej twarzy. Wzniósł rękę ku niej; wiedziałam, że chciał wytrzeć moje mokre policzki, ale opamiętał się i ponownie narzucił nieludzkie tempo.
— Gdzie my idziemy? — wybełkotałam rozżalona. — Czemu mam się pakować?
— Proszę, nie zadawaj teraz żadnych pytań — rzucił, gdy zniknęliśmy za rogiem uczelni. Kierowaliśmy się na parking na jej tyłach i gdy prawie wbiegliśmy na chodnik, usłyszałam krzyk Rivaia. — Wsiadaj, wsiadaj!
Podbiegliśmy do auta i wpakowaliśmy się do środka. Nie zdążyłam dobrze zamknąć drzwi, kiedy maszyna momentalnie szarpnęła, witając warkotem silnika. Chłopak zatrzasnął drzwi na zamki i zaczął gwałtownie cofać, każąc zapiąć pas.
Nie widziałam go zbyt długo. Fascynowało mnie nawet to, jak poruszał ramionami przy obracaniu kierownicą. Za każdym razem gdy na niego popatrzyłam, zaczynałam na nowo płakać; już sama nie wiedziałam czy z euforii czy jakiegoś strachu.
Dodał nagle gazu, gdy Levi był już bardzo blisko. Widziałam tylko jego oddalającą się sylwetkę, która eksponowała się w bocznym lusterku. Popatrzyłam znowu na rozjuszonego chłopaka i postanowiłam milczeć, póki sam nic nie powie. Wciąż czułam, jak mrowią mnie usta i nie mogłam pozbyć się ochoty na to, by dalej mnie całował. Nigdy nie było mi tak dobrze, jak w tamtej chwili. Nawet wtedy, gdy zrobił to po raz pierwszy. Tym razem było inaczej.
Tym razem zaoferował mi dużo więcej, niż sam pocałunek.
Zaoferował mi siebie.
— Co mam pakować? — szepnęłam, gdy wpadliśmy do mieszkania.
— Nie wiem — odparł, wbiegając za mną do pokoju. W pośpiechu wyrzucił z mojej sportowej torby rzeczy, które nosiłam ze sobą na trening. — W niedzielę wrócimy, sądzę, że do tego czasu wszystko się uspokoi.
— Kiba, ale…
— Prosiłem. Nie zadawaj pytań.
Wyszedł z pokoju, by zebrać do kupy rzeczy Touki, a ja spakowałam się jak na trzydniową wycieczkę, nie przesadzając z bagażem. Zgarnęłam kosmetyczkę, najważniejsze leki; wszystko, co wydawało mi się być niezbędne. Problem polegał na tym, że nie miałam pojęcia dokąd zmierzamy i jak powinnam się przygotować.
Wsparłam dłonie na biurku, chcąc wyrównać rozszalały oddech, od którego zaczynało mi się kręcić w głowie. Odliczałam od dziesięciu w dół, kiedy w połowie przerwały mi jego silne ramiona, oplatające mój brzuch. Wtulił nos w szyję i cholernie mocno do siebie przycisnął.
— Boże, nie wierzę, że cię dotykam — wyszeptał na wydechu. — Gdy będziemy na miejscu, nie wypuszczę cię nawet na chwilę z rąk.
— Dokąd jedziemy? Proszę, powiedz mi, bo nie wiem jak się przygotować — wymamrotałam na jednym wdechu, bojąc się, że znowu wejdzie mi w zdanie.
— Weź ciepłe rzeczy. Bluzy, swetry…
— Czy ty nas wywieziesz do jakiś baraków i każesz mieszkać ze szczurami?
— Możliwe — zaśmiał się. Nawet nie potrafiłam opisać tego, jak niesamowicie brakowało mi jego głosu, i jak cholernie odczuwalna stała się ta tęsknota, gdy w końcu był obok. — Zbieramy się. Na pewno zaraz ktoś tu przyjedzie.
— Wiesz, że Levi znajdzie mnie nawet na końcu świata?
— Wiem — odparł i złapał mnie za rękę, wcześniej przewieszając przez ramię torbę, a w drugą dłoń chwytając smycz Touki. — Ale my mamy po swojej stronie kilkoro innych ludzi, którzy go przytemperują.
Zamknęłam mieszkanie i zbiegliśmy po schodach. Przez cały czas narzucał mi dosyć szybkie tempo, przez co powoli łapałam zadyszkę. Wtoczyliśmy się do samochodu, wpuszczając psa na tylne siedzenia. Nagle złapał mnie za głowę i kazał się schylić, sam robiąc dokładnie to samo.
— Ale mieliśmy szczęście — wyszeptał, gdy z ukrycia obserwowaliśmy, jak Rivai wybiega zza rogu ulicy i wpada na klatkę. — Cholera jasna, pod moim pewnie też już ktoś koczuje.
— Najgorsze zło jest tutaj, Kiba — mruknęłam, gdy się wyprostował i odpalił silnik. — Jeżeli zostawimy mojego brata w tyle, mamy szansę zrealizować twój plan. Czymkolwiek on jest...
— Wiem — rzucił, cofając. — Moje rzeczy są gotowe, muszę je tylko zabrać, razem z Akamaru
Piętnaście minut później byliśmy już pod blokiem, w którym mieszkał Inuzuka i Uzumaki. Starałam się nie odzywać, widząc, że go tym stresuję i wytrącam z równowagi. Gdy kazał zostać mi w aucie, przytaknęłam tylko głową i naciągnęłam na nią kaptur, zjeżdżając nieco niżej. To wszystko nie mogło mu zająć nawet pięciu minut, jednak gdy minęło dziesięć — zaczęłam się niepokoić.
W końcu jednak wyszedł, prowadząc swojego psa na smyczy. Wpatrywał się w auto, w którym siedziałam, nie rozglądając na boki. Pisnęłam, gdy nagle znikąd pojawił się Hatake i rzucił na niego, powalając na śnieg. Wypadłam z auta jak poparzona, ślizgając się po oblodzonym chodniku, jednak nim zdążyłam się dobrze zbliżyć, Inuzuka już był górą.
— Wracaj do auta! — ryknął, nawet na mnie nie patrząc, gdy blokował kolanem Kakashiego.
— Gdzie ją zabierasz? — wysyczał intruz, gdy poderwałam z ziemi bagaż szatyna i chwyciłam smycz rozdrażnionego Akamaru. Wiedziałam, że powinnam była słuchać mojego porywacza, ale chciałam mu kupić trochę czasu.
To wszystko było jakieś szalone. Nie rozumiałam, dlaczego w ogóle się na to godzę, ale widząc jego determinację i czując, że w końcu znowu jest obok mnie, wiedziałam, że nie mogę postąpić inaczej. Chciałam się nim nacieszyć.
— Nie twój zakichany interes — warknął, po czym napiął się, gdy ofiara chciała się spod niego wydostać. — Leż, kurwa, bo nie ręczę za siebie.
— Nie masz prawa jej nigdzie wyciągać, dobrze o tym wiesz — warknął, miotając się.
Im dłużej się temu przyglądałam, tym większej pewności nabierałam — cały ten czas, gdy Kiby nie było w pobliżu, nie próżnował i się wyrobił. Przy samym uścisku wyczuwałam, że jego ramiona stały się jeszcze silniejsze. Kakashi od początku wydawał się potężniejszy; czemu pozory bywają tak bardzo mylące?
— Mam prawo ją ratować — warknął, wznosząc się na nogi. — Czyli zabrać jak najdalej od was.
Pchnął mnie w stronę samochodu, do którego zaczęliśmy się pośpiesznie kierować. Przez chwilę było mi szkoda Hatake, zważając na ostatnie przemyślenia względem ratowania mojego tyłka z opresji. Jednak nawet nie skinął palcem, by wyciągnąć mnie z tej gównianej sytuacji na korytarzu… A w momencie, kiedy usłyszałam, jak podrywa się na skrzypiącym pod podeszwami śniegu, przeważył szalę goryczy. Inuzuka pchnął mnie na drzwi, pochylając się lekko, by nie dostać pięścią w skroń, po czym własną wpakował w brzuch Kakashiego.
Zrobiło mi się niedobrze. Sama nie byłam aniołkiem, bywałam agresywna, ale ta nienawiść, jaka rozplęgła się w naszych kręgach przerosłaby każdego. Złapałam za klamkę, czując rozdarcie. Z jednej strony chciałam być już daleko stąd w towarzystwie szatyna, z drugiej kusiło mnie, by przerwać ich szarpaninę. Dotarło do mnie jednak, że wszyscy prócz Kiby i Hinaty, byli dzisiaj moimi wrogami.
Inuzuka rąbnął głową w czoło napastnika, pozbawiając go całkowicie równowagi i zaczął krzyczeć, bym ładowała się do środka.
— Co się do cholery dzieje? — jęknęłam, gdy wyjechaliśmy na ruchliwą ulicę.
— Proszę cię, przestań — syknął. Wyciągnął dłoń w kierunku mojej twarzy i lekko chwycił podbródek. Wpatrywał się w drogę, jednak na moment się nachylił, by musnąć moje usta. — Pozwól mi tylko wyjechać z Londynu. Potem będziemy rozmawiać.
Milczałam może dziesięć minut, jednak było to dla mnie zbyt trudne.
— Boję się… — wyszeptałam, spoglądając przelotnie na psy, siedzące z tyłu.
— Cholera jasna, czego? — spiął się, zaciskając zęby. — Nie ufasz mi?
— Ufam, ale nie wiem co się dzieje… — Złapałam się za głowę. Zsunęłam buty i podkuliłam nogi. — Dlaczego ścigają nas ludzie, którym zaufałam.
— To nie tak, Mikasa. — Odchrząknął, zjeżdżając w ostatniej chwili na lewy pas. — To twojemu bratu popierdoliło się znowu w głowie. Naruto, Hinata… Oni są po naszej stronie.
— A dziewczyny?
— Nie rozumiem. — Popatrzył na mnie zdziwiony. Pokrótce wyjaśniłam mu zajście z rana. — Naprawdę nie wiem o co chodzi — odparł, kręcąc nerwowo głową.
Zaczęłam grzebać po kieszeniach, po chwili przypominając sobie, że Levi zniszczył moją komórkę. Czułam się w dziwnym obowiązku, by zadzwonić do wujostwa i powiedzieć im, że opuszczam Londyn na kilka dni.
— Nie mam telefonu — wyszeptałam, opierając potylicę o zagłówek. — Nie jest dobrze.
— Widziałem, jak wyciągasz z tych zgliszczy karty — mruknął, rozglądając się. — Jeżeli będziesz potrzebowała tego, by do kogoś zadzwonić, zrobisz to ode mnie, ale wolałbym, żeby tak nie było. — Popatrzyłam na niego z niezrozumieniem. — Mikasa… Nie kontaktuj się z wujostwem. Twój brat to przebiegła bestia, w chwilę ich podejdzie i wyciągnie potrzebne informacje. A nawet jak mu się nie uda, szybciutko namierzy sygnał z połączeń z nimi. Oboje wiemy, że dla niego to chwila. Nie możemy dać się znaleźć.
— Będą się martwić…
— Nie będą. — Westchnął głośno. — Przecież i tak nie dzwonisz do nich każdego dnia. Kilka dni milczenia nie zrobi im różnicy.
— A co z Naruto i Hinatą? — zapytałam, przyjmując jego poprzednie stwierdzenie z jakąś minimalną ulgą.
— Wiedzą, gdzie będziemy… Tak samo jak Samuel.
— Co?
— Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj — prychnął, kręcąc głową. — A miałem go za takiego dupka. Na koniec okazało się, na kim naprawdę mogę polegać.
— Levi momentalnie się domyśli, że Naruto i Hi…
— Znam ich całe życie — zerknął na mnie, gdy zatrzymaliśmy się na światłach, tuż przed obwodnicą. — Za nic w świecie nie pisną słowa. Zresztą załatwiłem im obstawę.
— Kogo?
— Uchiha.
— Cholera, Kiba — uniosłam się, zaciskając piąstki. — Madara i Itachi są jego przyjaciółmi.
— Oczywiście, że tak. Dlatego też zrobią wszystko, by sprowadzić go na ziemię i nie pozwolić na to, by sprawił komuś krzywdę. A tym bardziej sobie.
Wzięłam głęboki wdech i usiadłam normalnie, nakrywając ciało kurtką. Wpatrywałam się w śnieżycę, która z każdą chwilą wzbierała na sile, wciąż czując niepokój. Nie mogłam usnąć, mimo zmęczenia. Nie mogłam oczyścić umysłu, mimo spokoju. Nie mogłam zrobić nic, mimo tak wielu chęci.
W końcu poczułam, jak położył dłoń na moim udzie. Odwróciłam buzię w jego kierunku, ze smutnym uśmiechem. Miałam ochotę mu powiedzieć, żeby się zatrzymał i po prostu mnie do siebie tulił.
— Jesteśmy już poza miastem — szepnęłam, obserwując drogę, dookoła której nie znajdowało się nic poza wysokimi drzewami. Było coraz ciemniej, do tego nie mogłam liczyć na słońce, schowane za ciężkimi, szarymi chmurami. — Dokąd jedziemy?
— W pewne przyjemne miejsce… — odpowiedział, zaciskając delikatnie palce. Przeszły mnie przyjemne dreszcze,po których momentalnie pojawiło się cudowne uczucie ciepła i lekkiego skurczu w brzuchu. — Będziemy mieć tam spokój. Będziemy zupełnie sami. Odpoczniemy i będziemy mieć czas, by to ogarnąć.
— Co ogarnąć?
— Nas — mruknął, zabierając rękę. — Przykro mi, ale nie zaprzeczysz temu, co nas łączy.
Uśmiechnął się ciepło, skupiając na drodze.
— Kiba…
— Tak?
— Zabiłeś Jeana?
Jego mina ostro stężała, a oczy spowił nieprzyjemny chłód. Usłyszałam, jak materiał, którym obita była kierownica, nieprzyjemnie zatrzeszczał. Trochę się przestraszyłam; może to pytanie nie było specjalnie na miejscu, jednak nurtowało mnie to od dnia, w którym trafiłam do opuszczonego budynku, po środku lasu, a przed moim nosem wymachiwano pistoletem.
— Nie zabiłem — odparł w końcu.
— Nie chcę tajemnic — wyszeptałam, przyglądając mu się uważnie. — Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele się wydarzyło pod twoją nieobecność.
— Wiem, że Akatsuki ścigali Samuela i dojechali go niedaleko domu. Wiem, że dowiedziałaś się o przeszłości zarówno Naruto, jak i Hinaty. Wiem, że ten idiota wpadł pod samochód. — Westchnął głośno, na moment zaciskając powieki. — Wiem, że polazłaś sama do Ibizy. Dowiadywałem się o wszystkim na bieżąco.
Parsknęłam niekontrolowanym śmiechem.
— Co cię bawi?
— Podczas gdy ty panoszyłeś się po świecie, ja nieustannie na ciebie czekałam i starałam się szukać. Wszędzie — wymamrotałam, przykładając kciuk do ust. Chyba miałam do niego żal. — Widzę, że nasza kochana parka trzymała język za zębami i nie opowiedziała ci o tym, jak Kakashi i Levi wyciągnęli mnie z łapsk Hidana… A raczej Obito. Jak Sakura tłukła mnie kijem, tworząc na moich plecach obrzydliwe blizny. Jak wodzili mnie za nos, wmawiając, że mój brat zabił Jeana, a jeżeli nie on… to zrobiłeś to ty. — Miałam ochotę się roześmiać. Tak po prostu, wciąż nie potrafiąc do końca uwierzyć w te wszystkie, poronione akcje.
Byłam pewna, że mi nie wierzył. Spoglądał to na drogę, to na mnie, a jego buzia wykrzywiała się w coraz bardziej zniesmaczonych grymasach.
— Kurwa, porozpierdalam ich — żachnął się, jakby z pretensją. — Pozabijam jak psy. Kto tam dokładnie był?
— Sakura, Ino, Obito, Deidara i Hidan, który szybko się zmył. — Owinęłam się szczelniej ramionami, przypominając sobie towarzyszące mi wtedy uczucia. — Nieźle mnie wtedy skatowali — zaśmiałam się, lekko rozdygotana — byłam pewna, że to moje ostatni chwile. Zwłaszcza, gdy czułam przy skroni lufę pistoletu.
— Nie mów nic więcej — warknął rozdrażniony. — Proszę, nic więcej na razie nie mów, bo nas zabiję.
***
Obudziły mnie silne wstrząsy. Otworzyłam oczy i skupiłam wzrok na elektronicznym zegarku, który wskazywał prawie dwudziestą pierwszą. Chciałam się przeciągnąć, ale auto wciąż szarpało, za każdym razem wytrącając mnie z próby wykonania czynności. Wokoło był tylko i wyłącznie las, którego drzewa pięły się wysoko ku niebu, wręcz strasząc mnie swoją monumentalnością. Dookoła panował zupełny mrok, zakłócany lekko przez biel śniegu. Auto toczyło się po leśnej, wyboistej drodze, którą ktoś całkiem niedawno musiał odśnieżyć. Widoczne pasma przewalonego śniegu uwypuklały reflektory maszyny. Podciągnęłam się wyżej i popatrzyłam na zmęczonego kierowcę; jego buzię zdobiło coś w rodzaju ulgi.
— Prawie na miejscu — wyszeptał.
Przetarłam oczy i obserwowałam widok przed nami, by w końcu dosłownie zesztywnieć z wrażenia. To co zobaczyłam było wręcz niesłychane. Spore jezioro skrzętnie kryło się przed wschodnimi terenami, pomiędzy kilkoma zalesionymi wzgórzami. Nic nie mówiąc, wciągnęłam na nogi buty, gdy tylko auto się zatrzymało. Zarzuciłam na siebie kurtkę i nie czekając na nic, wyszłam na zewnątrz. Byłam wniebowzięta widokiem, który zapierał dech w piersiach. Czułam się jak w bajce, dosłownie. I chyba nigdy, w całym swoim życiu, nie słyszałam… Takiej ciszy.
— Chodź — powiedział, nim złapał mnie za rękę.
Zaczął mnie prowadzić w stronę budynku, który nie rzucił mi się z początku w oczy. Psy dreptały tuż przy naszych nogach, zaciekawione rozglądając się dookoła. Stanęliśmy przed niewielką, drewnianą chatką, która również wyglądała jak z jakiegoś filmu. Przed nią eksponował się mały ogródek, przywalony śniegiem, na którym znajdowały się lekko przysypane ślady. Wiedziałam, że ktoś tu był, by przygotować to miejsce. Chłopak otworzył zakluczone drzwi i wciągnął nas do środka, po chwili ponownie zamykając wejście, przy pomocy łańcuszka i dwóch zamków. Zapalił światło, a moim oczom ukazało się wnętrze góralskiej chatki. Niemalże wszystko było wykonane z drewna. Choć temperatura niewiele różniła się od tej na zewnątrz, było mi przyjemnie i coraz cieplej. Po prawej znajdował się aneks kuchenny w pełnym wyposażeniu. W centrum, trzyosobowa kanapa, naprzeciwko gigantycznego kominka. Para foteli, regały z przeróżnymi rzeczami, wielki dywan ze skóry dzika. Oraz dwie pary drzwi.
— Po lewej jest łazienka, jeżeli musisz koniecznie z niej skorzystać — powiedział, odkładając nasze torby przy sofie.
— Nie ma potrzeby. A po prawej? — popatrzył na mnie i poruszył filuternie brwiami. — Dobra, nie pytałam.
Zsunęłam z nóg buty i chciałam zejść z dywanika na panele, ale prędko pojawił się obok i bez najmniejszego wysiłku poderwał z ziemi, by zanieść na kanapę. Zsunął ze mnie kurtkę i okrył ramiona grubym kocem, będąc przy tym wciąż uśmiechniętym.
— Nie ruszaj się stąd, dopóki nie napalę, okay? — mruknął, nachylając się nade mną. Złożył na moim czole czuły pocałunek i popatrzył mi w oczy. — Wskoczysz sobie pod prysznic, a ja przygotuję nam coś do jedzenia.
— Chcę ci pomóc — mruknęłam, łapiąc go za rękę, gdy odchodził.
— Pomożesz mi później.
Mrugnął do mnie zawadiacko okiem, coraz bardziej pobudzając moją nieposkromioną wyobraźnię. Wtedy dotarła do mnie informacja, która krążyła po głowie bez konkretnego celu, by w końcu wpaść w sidła racjonalnego myślenia. Ja. Kiba. Domek w lesie.
— Jejku — parsknęłam, przykładając dłoń do ust.
Zerknął na mnie przez ramię, ale pokręciłam głową z uśmiechem.
Ja nie byłam na to gotowa, naprawdę. I nie chodziło o kwestię estetyczną, bo ze względu na treningi i poczucie własnego komfortu, dbałam o własne zalesienie. Problem stwarzała moja psychika i to, że nie mogłam jej za nic w świecie ufać.
Obserwowałam jak przerzucał rozżarzone drewno pogrzebaczem, chodząc przy mnie w samych spodniach od dresu. Siedziałam w getrach i bokserce, otoczona połami koca i popijałam ciepłą herbatę, nasycona pysznymi kanapkami. Dużo rozmawialiśmy; opowiedział mi nieco o tym miejscu. Dookoła jeziora znajdowało się jeszcze z dziesięć takich domków, oddalonych od siebie na tyle, by zapewnić gościom kompleksu ciszę i spokój. Mimo wszystko nikogo prócz nas tutaj nie było, więc cieszyliśmy się pełnią intymności.
— Zmęczona? — zapytał, podchodząc do mnie.
Usiadł na kanapie, a ja z całych sił starałam się nie wpatrywać w jego ciało. Był kwintesencją męskości, której nie potrafiłam sobie odpuścić. Dobrze zbudowane ciało, nieprzesadnie uwydatnione mięśnie brzucha, cholernie silne ramiona. Wszystko to ozdobione było przeróżnymi bliznami — starymi, świeżymi — które dodawały mu swoistego uroku, a ten omamiał mnie coraz bardziej. Ciemno-brązowe włosy zostały całkiem niedawno przycięte, bo były niemalże tej samej długości, co przed jego zniknięciem. Twarz, choć zmęczona, wyrażała zadowolenie i spokój, którego mu chyba cholernie brakowało. Czułam się przy nim jak szara myszka; zwykła, mało atrakcyjna. Ale mimo wszystko wiedziałam, że patrzył na mnie zupełnie inaczej, niż na wszystkich innych ludzi.
— Troszkę — odparłam lekko zachrypniętym głosem. — Mimo wszystko, drzemałam w aucie.
— Zależy mi na tym, byś była jutro wyspana — powiedział słabo, wbijając wzrok w palenisko. — Jest pewne miejsce, w które chciałbym cię zabrać. I o nic nie pytaj — zaśmiał się, zwracając ku mnie — i tak nic ci nie powiem.
Przewróciłam lakonicznie oczyma i podniosłam się na nogi, stawiając dwa kubki na pustym talerzu. Wzięłam to w dłonie i ruszyłam do zlewu, po chwili zabierając się do zmywania. W milczeniu wykonałam należyte zadanie i zaczęłam wycierać dłonie w ściereczkę, wówczas gdy on, po raz kolejny tego ciężkiego dnia, stanął za mną i mocno objął, przejeżdżając nosem po mojej szyi.
— Nawet sobie nie wyobrażaj, że będziesz spać beze mnie — wyszeptał cicho, wywołując na mojej skórze gęsią skórkę, którą momentalnie wyczuł i nie omieszkał skomentować mrukliwym śmiechem. — Postaram się być grzeczny.
— Jeżeli będziesz próbował zrobić coś wbrew mojej woli… — zaczęłam niby żartobliwie, powoli się do niego odwracając. Popatrzył mi w oczy, wiedział, że miałam mieszane uczucia i znał powody, dla których tak się działo. — Kiba…
— Spokojnie. — Oparł głowę o moją i zamknął oczy. — Przecież wiem…
Chwycił mnie na ręce, jakby moja waga była bliska kilku, nic nieznaczącym piórkom i skierował się do sypialni. Położył mnie na wielkim łóżku i obiecał, że zaraz wróci, tylko zabezpieczy palenisko. Ułożyłam się wygodnie i nakryłam kołdrą, doczekując się go po pięciu minutach. Przymknął drzwi, zostawiając niewielką szparę, przez którą wpadała do pomieszczenia przyjemna, ciepła poświata ognia. Spoczął obok i momentalnie do mnie przywarł. Ułożył głowę na zgięciu mojej szyi, zbliżając rozgrzane usta do mego obojczyka, wcześniej wsuwając pode mnie ramię. Wolną ręką uspokajająco gładził mój bok, walcząc z tym, by nie wsunąć jej pod materiał bluzki.
— Najbardziej denerwowały mnie te chore domysły — wyszeptał spokojnie — gdy zastanawiałem się, co robisz. Czy już śpisz, czy w ogóle jesteś w mieszkaniu… Albo kręcisz się gdzieś po mieście. Czy czasem o mnie myślałaś, czy zastanawiałaś się gdzie jestem, czy się martwiłaś. Czy byłaś bezpieczna, trzymana z dala od tego bagna. A nagle dowiadywałem się, że znowu ktoś cię wyciągał z kłopotów, że znowu znalazłaś się nie tam, gdzie trzeba.
— Przeżywałam to samo — mruknęłam, wtulając się w niego najmocniej jak się dało. — Tylko ja nie miałam pewności, czy w ogóle żyjesz.
— Przepraszam cię za to. Wiem, że jestem pieprzonym złamasem i po raz kolejny nie umiem powiedzieć nic konkretnego… Po raz kolejny nie da się mnie usprawiedliwić.
— Da się — stwierdziłam, cierpko się uśmiechając — po prostu nie możesz podać mi powodów swoich działań, prawda?
— Jak zawsze czujna… — zaśmiał się, unosząc lekko głowę. — Wybaczysz mi ten ostatni raz?
Wpatrywałam się w niego przez jakiś czas, by w końcu przewrócić się na plecy i skupić się na drewnianym suficie.
— Kiedy tu jechaliśmy, sporo myślałam. — Zmusiłam się w końcu do mówienia. — Póki to wszystko nie ustanie… Póki nie wyjdziemy z tego cało i nie sprawimy, że rozsiana wokoło nas wszystkich panika nie zniknie, to takie rozmowy nie mają większego sensu. Bóg jeden wie, z czym jeszcze przyjdzie nam się zmierzyć; do czego będziemy zmuszeni, jakie wybory zostaną przed nami postawione. — Przeniosłam wzrok z powrotem na niego. — Kiba, chcę to wszystko zakończyć. Chcę opuścić to piekło, sprawić, by wszyscy w końcu odetchnęli. Uważasz, że jest to w ogóle możliwe?
— Jest… — mruknął, podnosząc się jeszcze bardziej. — Uda nam się, jeżeli zaczniemy wszyscy jakoś współpracować. Na razie siejemy chaos pomiędzy sobą, a to najgorsze co można zrobić w takiej sytuacji...
— Zwłaszcza, że mamy wspólnego wroga. — Umyślnie weszłam mu w zdanie. — Bez ciebie obok siebie nie mam tylu sił, Kiba. Jesteś mi potrzebny do tego, by się bronić. — Głos mi drżał, czułam się słabą jednostką, którą on miał teraz za zadanie ponownie postawić na nogi. — Dlatego proszę cię, więcej mnie nie zostawiaj.
— To ja jestem od bronienia ciebie — szepnął
Wyciągnął przed mój nos dłoń z odgiętym, małym palcem. I choć znak tej przysięgi wydawał się być naprawdę dziecinny, ja poczułam przypływ energii i wiary w to, że od tej pory walka przerodzi się w wojnę.
Wojnę, która miała ponieść za sobą wiele ofiar.
***
— No rusz się! — krzyknął, idąc kilka kroków przede mną. — Jeszcze kawałek!
Wdrapywałam się za nim po oblodzonych, kamiennych schodkach, kurczowo trzymając się drewnianej barierki. Moje nogi wyjątkowo nie chciały ze mną współpracować; nawet nie byłam w stanie zliczyć ile razy ledwo uchroniłam swoją szczękę przed spotkaniem z którymś ze stopni. W końcu znaleźliśmy się na górze, a pierwsze co rzuciło mi się w oczy to tablica. Nagłówek obszernego tekstu i zdjęć oznajmiał mi, że znajdowaliśmy się w jakimś punkcie widokowym. Nim jednak zdążyłam mu się dobrze przyjrzeć, Inuzuka pociągnął mnie dalej.
Przyjemny szum wypełniał okolicę; wcześniej nie byłam w stanie go zidentyfikować, przez zniekształcające echo w lesie. Ostrożnie podeszłam do brzegu skarpy i wzięłam głęboki oddech, poprawiając szalik i czapkę. Przed nami rozciągało się Morze Północne, a przepaść która mnie od niego dzieliła mierzyła grubo ponad dwieście metrów. Zakręciło mi się w głowie, lecz zachwyt nie odpuszczał nawet na moment. Okolica była przepiękna, wszystko wydawało się w niej być zupełnie oddalone od rzeczywistości. Drzewa były niebywale wysokie i niebezpiecznie bujały się podczas wiatru. Gigantyczne fale rozbijały się o skalistą ścianę, przestrzegając mnie przed upadkiem. Zaciskałam palce na balustradzie i chłonęłam te widoki, by potrafić je kiedyś przywołać we wspomnieniach.
— I jak? — Przywarł do moich pleców, łapiąc się drewnianych belek. Pisnęłam cicho i zatuptałam w miejscu, bojąc się, że owe zabezpieczenie runie w tę zabójczą wodę, a my razem z nią.
— Jest naprawdę pięknie — odparłam, zaciskając mocno zęby. — Ale chyba odkryłam w sobie lęk wysokości.
— Spokojnie, to stabilna konstrukcja! — Zaczął szarpać barierką. Ludzie, którzy również tam byli, popatrzyli na nas z przestrachem.
— Boże, zostaw to! — Pisnęłam, próbując się cofnąć i jednocześnie odepchnąć go stamtąd w ekspresowym tempie. — Co z tobą jest nie tak?
— Wszystko — mruknął, obracając mnie przodem do siebie. Uśmiechnął się i nachylił nade mną, by ucałować zmarznięty policzek. Zaczął wciskać buzię pod szalik, by standardowo dostać się do mojej szyi. — Przez ciebie taki jestem.
Przymknęłam powieki i lekko go od siebie odsunęłam. Było mi przyjemnie, aż za bardzo. I to cholernie mnie drażniło, bo wciąż nie mogłam pozbyć się poczucia winy, przez sytuację z Kakashim.
— Nie dociekasz — wyszeptałam, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy. — Ani razu nie zapytałeś, kogo poza tobą do siebie dopuściłam. Czyżbyś wiedział również to?
Milczał, a to doprowadzało mnie do swoistego obłędu. Podniosłam w końcu wzrok i zadrżałam, widząc jego szczery uśmiech. Złapał mnie za brodę i oparł czoło o moje, nieustannie wpatrując się w moje oczy.
— Tak bardzo ci zależy żebym poznał prawdę? — zapytał spokojnie, wolną ręką zakładając mi za ucho włosy. — Tak bardzo chcesz, żebym trafił do pierdla za zabójstwo, hm?
Wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, nie będąc w stanie pojąć jego rozumowania. Przez cały czas był dziko zadowolony i totalnie bierny na rzeczy, które wcześniej doprowadziłyby go do białej gorączki.
— Po prostu zostawiam to za sobą. — Westchnął i przerzucił przez moją szyję ramię, ciągnąc nas z powrotem w stronę schodków. — Sam się do tego jakoś przyczyniłem, czyż nie? Mogłem zostać i wciąż cię separować, ale ważniejsze od mojej zazdrości było twoje bezpieczeństwo. A teraz jestem z powrotem i od tej pory już nikt oprócz mnie się do ciebie nie zbliży. Bo inaczej powyrywam mu ręce.
Przez jakiś czas byłam pewna, że miejscem, do którego miał mnie zabrać, był właśnie tamten punkt widokowy. Jak się później jednak okazało, cholernie się myliłam. Od kiedy wsiedliśmy do samochodu, był bardzo milczący i sporadycznie się do mnie odzywał. Miałam wrażenie, że wciąż nie był pewny decyzji zabrania mnie ze sobą do upatrzonego celu, ale starał się nie odpuszczać. Jechaliśmy dobrą godzinę przez różne, niewielkie wioski. W końcu ponownie znaleźliśmy się na zalesionych terenach. Zjechaliśmy z ulicy na brukowaną drogę, którą toczyliśmy się dobre pięć minut, aż w końcu dostrzegłam gigantyczną bramę; widniał nad nią wielki napis Skrzydła Anioła.
— Co to za miejsce? — zapytałam spoglądając na niego.
Uśmiechnął się słabo, niewerbalnie dając mi do zrozumienia, żebym się jeszcze na chwilę wstrzymała i nie puszczając kierownicy, wskazał palcem na budynek, który wyłonił się przed nami. Był gigantyczny, wręcz monumentalny! Wykonany z brunatnej cegły, z hebanowymi, drewnianymi wstawkami takimi jak ramy okien, drzwi czy elementy muru pruskiego, na podstawie którego go skonstruowano. Ogród musiał wyglądać pięknie wiosną czy latem, na parkingu stało wiele aut, pomiędzy którymi w końcu się znaleźliśmy.
— To może ci się wydać chore, Mikasa — zaczął niepewnie, gdy milczenie znowu zaczęło mnie przytłaczać. Uwolnił się z pasów w tym samym momencie co ja i usiadł przodem do mnie. — Od dnia, kiedy po raz pierwszy ze sobą rozmawialiśmy, miałem już pewność, że będziesz jedyną osobą, którą tutaj zabiorę. To dla mnie trochę trudne, poniekąd zawstydzające… Jednak wiem, że tego potrzebuję.
— Mów proszę jaśniej, bo zaczynam odczuwać coraz większy stres.
— Chciałbym, żebyś kogoś poznała.
Czerwona lampka. Nie byłam jeszcze na tyle zorientowana, by wiedzieć, gdzie się znajdowaliśmy i kogo właściwie miałam poznać. Wiedziałam, że nie mógł mnie zabrać do niebezpiecznego miejsca i na pewno nie planował zrobić mi krzywdy, ale i tak miałam wrażenie, że ktoś wrzucił na moje braki ciężki głaz.
Wysiadł z auta i obszedł je, by otworzyć drzwi pasażera. Nie chciałam wysiadać, stresowałam się, szybko oddychałam. Nie lubiłam taki sytuacji, nie lubiłam tajemnic. Wolałam, gdy sprawa była jasno przedstawiona, a on natomiast uwielbiał robić mi zagwozdki.
— Chodź — mruknął i złapał mnie za rękę, wówczas zmuszając do wyjścia.
Zamknął samochód i ruszył w stronę wielkich, drewnianych wrót. Przez moją głowę przebiegło pełno różnorakich myśli, które były nacechowane sprzecznymi emocjami. To tak jakby ktoś zmieszał w moim żołądku pączka, kiełbaskę, jabłko, mleko i colę.
Tak, miałam ochotę się zrzygać.
Weszliśmy do środka, gdzie przywitał nas gigantyczny hol. Budynek był pełen ludzi; ubrani normalnie, spacerowali rozmawiając i się śmiejąc. Gigantyczne, drewniane łuki prowadziły do różnych pomieszczeń, wystrojem przypominających konferencyjne sale, bibliotekę, jadalnię, a nawet salę lekcyjną, w której siedziało od groma dzieciaczków. Zwróciłam uwagę na kobietę, stojącą przed nimi z książką w ręku i z promiennym uśmiechem o czymś im opowiadała. Była piękna; szczupła, kobieca sylwetka kryła się pod brązową spódnicą, sięgającą do kolan, a od pasa w górę osłaniał ją szeroki, kremowy sweter. Długie, kasztanowe włosy spływały po ramionach, a ciemne oczy błyszczały wesoło, wzbudzając sympatię.
— Kiba, do jasnej cholery… — wyszeptałam, zaciskając palce mocniej na jego dłoni — gdzie my, u diabła, jesteśmy?
Uśmiechnął się do mnie i puścił moją rękę, każąc zaczekać. Podszedł do siedzącej za ladą, starszej pani, która powitała go radośnie, z uśmiechem wykrzykując jego imię. Przynajmniej wiedziałam, że był tu znany, ale cała sytuacja wciąż zdawała się być niepokojąca. Zapytał ją o coś, a ona spojrzała na stary, naścienny zegar i odpowiedziała mu coś dyskretnie, po czym oboje zerknęli w moim kierunku.
— Jaja sobie ze mnie robisz? — syknęłam, gdy podszedł bliżej. — Kiba, proszę cię, powiedz co się dzieje. Wiesz, że nie lubię być stawiana w takich sytuacjach.
— Podobno mi ufasz — mruknął, rozpinając kurtkę. Odruchowo poszłam w jego ślady; gotowałam się od stresu. — To dla mnie ważne, przestań się tak zachowywać, bo i ja się stresuję.
— Ale to chyba ja jestem w gorszej sytuacji!
— Nie naskakuj na mnie!
Widziałam kątem oka, jak jakieś dzieci przyglądały nam się z zaaferowaniem. Ot, dwójka ludzi plująca na siebie jadem, za pomocą wcale nie tak cichego szeptu, zaraz miała zamiar skoczyć sobie do gardeł.
— Kiba?!
Zwabiona melodyjnym, damskim głosem, zwróciłam wzrok w kierunku jego źródła. Kobieta, której się wcześniej przyglądałam, wpatrywała się w mojego towarzysza z niedowierzaniem. Puściła wzdłuż ciała ramiona, a jej powieki śmiesznie zadrżały. Po chwili prędko ruszyła w naszym kierunku, by w końcu rzucić się na szyję chłopaka i zacząć płakać. Jej szloch odbijał się w mojej głowie dziwnym echem, w nienaturalny sposób wywołując dziwne poczucie rozczulenia. W afekcie lekkiej niezręczności splotłam dłonie na nerkach i cofnęłam się o kroczek. Kobieta odsunęła głowę od piersi chłopaka i ujęła jego uśmiechniętą buzię w dłonie, z zafascynowaniem wpatrując się w jego oblicze. Jej lekko zaróżowione policzki były mokre od łez, a usta drżały, wyginając się w nieśmiały uśmiech. Westchnęła krótko i powoli obróciła głowę w moim kierunku, a we mnie w końcu obudziła się świadomość.
Teraz, gdy była tak blisko i stała obok Inuzuki, zaczęła mi go do bólu przypominać. Kolor włosów, ciemne, paciorkowate oczy, nos; ogólne rysy twarzy, a szczególnie uśmiech... Byli do siebie bardzo podobni, a gdy w końcu to zarejestrowałam, moje serce zabiło mocniej.
— Mikasa… — szepnęła niemalże bezgłośnie, jednak z ruchu jej warg wyczytałam własne imię. Popatrzyła roześmiana na Kibę i otarła łzy rękawami swetra. — To jest Mikasa, prawda?
Skinął jej w odpowiedzi głową i jakoś nie potrafił potem spojrzeć w moje oczy; był zawstydzony. Słodko zawstydzony, jak jeszcze nigdy.
Kobieta nieśmiało podeszła w moją stronę i wyciągnęła do mnie dłonie. Złapała lekko za przedramię, by po chwili zaciskać już między palcami te moje i zaczęła uważnie błądzić wzrokiem po mojej twarzy.
— Jejku, jejku — jęknęła rozanielona i nie puszczając mnie, odwróciła się do Inuzuki. — Chodźmy do mnie! W tym hałasie nie będziemy mogli spokojnie porozmawiać!
Była strasznie rozentuzjazmowana i w ogóle nie zwracała uwagi na moje zaskoczenie. Po prostu pociągnęła nas za sobą, nie puszczając naszych nadgarstków. Zagryzałam policzki, gdy wspinaliśmy się po schodach dwa piętra wyżej i przez cały czas starałam się złapać z chłopakiem jakiś kontakt wzrokowy, ale ten wciąż go unikał.
— Rozgośćcie się — rzuciła wesoło, gdy weszliśmy do jednego z pokoi. Był niewielki, meble wykonane z ciemnego drewna idealnie komponowały się z beżowymi ścianami. Pod oknem stał okrągły, zdobiony stoliczek i dwa krzesełka, gdzie mnie zaprowadziła. Usiadłam grzecznie, zastanawiając się, czy nie powinnam w końcu czegoś powiedzieć, ale gdy zbierałam się już na odwagę, zabierała głos. Usiadła na drugim siedzisku, tuż przede mną i wciąż mi się przyglądała. — Niesamowite — zauważyła — naprawdę niesamowite.
— Weź coś w końcu powiedz, bo pomyśli, że jesteś niemową — bąknął Kiba, rzucając się po chwili na łóżko.
— Och, to moja wina. — Machnęła ręką i popatrzyła karcąco na chłopaka. Ponownie ujęła moją dłoń w swoje; miałam wrażenie, że mój widok sprawiał jej nieopisane szczęście. — Jestem Tsume; mama Kiby. Mieszkam tutaj i uczę dzieci matematyki.
— Mnie pani już zna… — szepnęłam niewinnie, naprawdę ochoczo starając się dzielić jej entuzjazm. Powoli docierało do mnie, co się właściwie działo i nie potrafiłam dobrze ulokować swojego szczęścia w ciele, by nie wybuchło. Znając przeszłość Kiby, to jakim był człowiekiem i przez co musiał przejść… Wiedziałam już, że przywiezienie mnie do tego miejsca było takie trudne i jednocześnie ważne. Zaczęło do mnie docierać, kim byłam dla Inuzuki… I to sprawiało, że w tamtej chwili byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi, nie wiedząc, że to uczucie miało się jeszcze bardziej rozrosnąć. — Ale naprawdę jestem szczęśliwa, że mogę panią poznać.
Moje palce zacisnęły się lekko na jej delikatnych dłoniach, a kątem oka dostrzegłam, że Inuzuka przyglądał mi się przez chwilę z niedowierzaniem, by następnie skryć twarz pod ramionami.
Tsume była bardzo otwartą, przyjazną kobietą, która powiedziała mi nieco o miejscu, w którym się znajdowaliśmy. Był to dom dziecka, jeden z najlepszych ośrodków w Anglii, gdzie dzieci mogły czuć się naprawdę bezpiecznie, być pod stałą opieką lekarzy, uczyć się i próbować żyć tak jak ich rówieśnicy w normalnych rodzinach. Tam było inaczej, niż w domach dziecka, które miałam okazję zwiedzić. Tam miało się prawdziwą nadzieję i szansę, na życie w szczęściu i miłości.
— Kiba, może skoczysz do pani Sary i przyniesiesz nam trochę ciasteczek i jakąś kawkę, hm? — Tsume popatrzyła na niego, gdy wertował kartki przypadkowej książki, którą ściągnął z jej półek. Nie udzielał się wiele w naszej rozmowie, lecz w jego oczach dostrzegałam czyste szczęście. — Nie będziemy siedzieć wiecznie o suchym pysku, czyż nie?
— Tylko nie zagadaj jej tutaj na śmierć, dobrze? — rzucił na wydechu, zamykając tomiszcze. Odłożył je na etażerkę i dźwignął się na nogi. — Niedługo będę, jakby zaczęła cię dusić to krzycz, na pewno ktoś przybiegnie — dodał, z głupawym uśmiechem.
Miałam wrażenie, że w jakiejś symbiozie, jednocześnie na niego prychnęłyśmy. Normalnie po jego wyjściu poczułabym się nieco bardziej skrępowana, jednak mama tego chłopaka wzbudzała we mnie te same, przyjemne odczucia co on sam. Nawet, gdy z uporem maniaka molestowała mnie wzrokiem.
— Jesteś piękna, tak jak opisywał cię w listach — wyszeptała nagle, zwalając na mnie tony zawstydzenia. — Gdy już do mnie zadzwoni, to rozmowy są dosyć zdawkowe. Pyta, czy czegoś nie potrzebuję, jak się czuję. Mówi, że tęskni i że stara się żyć, tak jak mi obiecywał. — Popatrzyła z dziwną nostalgią na okno, za którym prószył śnieg. — Jednak gdy dostaję do ręki kopertę z listem, a po adresie rozpoznaję jego charakter pisma, wiem, że czeka mnie wtedy dawka zupełnie innych informacji. Otwiera się, przelewa na papier wszystko, co w nim jest; co go dręczy, co uszczęśliwia, co denerwuje, zasmuca. Potrafię godzinami siedzieć nad tym tymi kartkami i czytać to po sto razy, żałując, że nie potrafię go w żaden sposób wesprzeć, kiedy walczy sam ze sobą i nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Wtedy ucieka, prawda? — Popatrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem. — Zawsze ucieka, gdy sobie nie radzi. Ma durny nawyk wmawiania sobie, że sam doskonale da radę.
— Tak, to prawda — mruknęłam, czując w gardle gorzką gulę. — Nawet nie zdaje sobie sprawy, jak się wtedy o niego martwimy…
— Mimo wszystko — zaśmiała się cicho — cieszę się, że cię znalazł. Opisywał cię, tak cholernie szczegółowo. Zachwycał każdą rzeczą, jaka w tobie jest… Najbardziej rozbawiło mnie, gdy napisał, że nawet jak go czymś wkurzasz, to nie ma ochoty na ciebie krzyczeć, tylko podbiec i pocałować na złość w nos. Nawet nie miałam pojęcia, że jest taki uczuciowy. — Poczułam, jak moja twarz zamienia się w dojrzałego buraka. — Lecz powiedział mi coś, co przez cały czas mocno mnie niepokoiło…
— To znaczy? — Trochę się przestraszyłam. Przez myśl mi przeszło, że może próbował spekulować w jakiś sposób nad moją przeszłością. Nie chciałam, by źle o mnie myślała.
— Zawsze wspominał o twoich oczach. Za każdym razem. — Przekrzywiła na bok głowę i położyła dłoń na moim kolanie. — Powiedział, że to od nich wszystko się zaczęło. Że zawsze absorbują jego całą uwagę, bo nie potrafi odgadnąć co się za nimi kryje. Wspominał, że widzi w nich nieopisany ból, nie ważne jakie emocje ci towarzyszą. Pisał, że zawsze się im przygląda, sądząc, że zarejestrowały coś nierealnie nieszczęśliwego i kiedyś tego dojrzy. Wciąż jest pewny, że są jedynym przejściem do twojej zranionej, zamkniętej duszy… Teraz, gdy ci się przyglądam, też to widzę, Mikasa… Twój ból jest widoczny i w jakiś sposób stwarza dla mojego syna powód, dla którego chce mu się na nowo żyć. Chce cię od niego zabrać, uwolnić.
Nie wiedziałam… Nie miałam pojęcia, w którym momencie obie zaczęłyśmy płakać. Po cichu, milcząco. Bez spazmatycznych ruchów ciała, bez stękania, w bezruchu; łzy spływały po naszych twarzach na tyle obficie, że czułam jak rozbijają się o materiał koszulki i przez nią przesiąkają.
— Mikasa — wyłkała nagle, podrywając się z krzesełka. Objęła mnie cholernie mocno, wtulając swój policzek w mój. Odruchowo odwzajemniłam gest.. — Proszę cię, bądź przy nim. Bądź przy nim już zawsze, bo sprawiłaś, że mój ukochany syn w końcu odżył! W końcu zostawił za sobą tę cholerną, wyniszczającą go przeszłość, w końcu odnalazł cel i szczęście… Proszę cię, nie zostawiaj go, dobrze?
Zapłakana pokiwałam energicznie głową, gdy spojrzała mi w oczy. Moje usta wyginały się co i rusz, kiedy starałam się nie wybuchnąć głośnym szlochem; z nią działo się dokładnie to samo. Jeszcze nigdy do tamtego momentu nie czułam czegoś tak dziwnego.
— Ja już jestem stara — zaśmiała się przez łzy — bliżej mi, niż dalej… Ale wy macie przed sobą całe życie i masę nowych rzeczy, które odkryjecie. Pragnę tylko, żebyście o siebie dbali… Razem zawsze lepiej, niż osobno, czyż nie?
— Dziękuję pani za te wszystkie słowa… — Schyliłam pokornie głowę, zaciskając zęby. Byłam coraz bliżej wybuchu. — Zrobię wszystko co w mojej mocy, by nie zawieść pani oczekiwań…
— Jezu Chryste, co wy wyprawiacie?! — Nasze czerwone, błyszczące twarze zwróciły się ku Kibie, który stał przestraszony w progu z tacą na rękach. — Mamo, mówiłem ci, żebyś nie robiła jej krzywdy!
— Przestań, głupi — zaśmiałam się, wycierając twarz.
Przymknął nogą drzwi i poruszony szybko do nas podszedł, by postawić wszystko na stoliku. Popatrzył na mnie, a potem na nią i wyprostował się, by skrzyżować ramiona na piersiach.
— No, słucham — bąknął — co się tu dzieje?
— Nie twój interes. — Uśmiechnęłam się słabo do kobiety, która z pomocą chusteczki osuszała policzki.
— Dokładnie — przytaknęła mi zabawnie — mam po prostu bardzo fajną synową.
Uśmiechnęliśmy się ciepło, słysząc jej przyjemny, zadowolony ton głosu.
Zaraz. Synową?!
***
— Przestań — prychnął przy zmienianiu biegów. Pokręcił głową, uśmiechając się przy tym; ten gest w jego wykonaniu zawsze był na tyle seksowny, żeby poruszyć mnie do żywego. — Lepiej mi powiedz, dlaczego zastałem was takie zapłakane.
— Bo co? Wkurzę cię? — zaśmiałam się, uderzając go lekko pięścią w ramię. — Tutaj ciężko ci będzie pocałować mnie w nosek.
— Nie wierzę! — krzyknął, spoglądając na mnie kilka razy, by na długo nie odrywać wzroku od zatłoczonej jezdni. — Ukatrupię tę kobietę!
— Nie możesz! Dała nam wieczne błogosławieństwo — ciągnęłam, śmiejąc się. Naprawdę od dawna nie miałam tak dobrego humoru. Moje myśli krążyły tylko wokół nas, zupełnie zapomniałam o Londynie, o Levim… O tym całym bałaganie. Nie chciałam tam wracać. Było mi dobrze z daleka od nich i w jego towarzystwie. — Twoja mama… To naprawdę wspaniała kobieta. Szkoda, że mieszkacie tak daleko od siebie.
— Niby tak… — mruknął, wjeżdżając już na leśną drogę. — Ale wiesz… Gdy tam jest, jestem pewny, że jest bezpieczna, że ma się nią kto zaopiekować. Znalazła sobie jakieś sensowne, przyjemne zajęcie, które ją cieszy. A gdy spędzamy ze sobą zbyt dużo czasu, wracamy myślami do Hany czy tego skurwysyna… Jest dobrze, tak jak jest. Odpowiada nam to.
— No, jeśli tak… — szepnęłam, opierając głowę o wezgłowie fotela. — Myślisz, że psy coś zdemolowały?
— Zastanawiam się nad tym, od kiedy wrzuciłem je rano do domku. — Zacisnął zabawnie usta. — Nie wiem co gorsze. Pogryzione meble czy zasikany dywan z dzika.
— Wiesz, jest jeszcze jedna opcja…
— Zamilcz — mruknął, podnosząc rękę.
Zatrzymał auto na podjeździe i szybko się z niego wytoczyliśmy. Zabraliśmy z bagażnika zakupy i ruszyliśmy do domku. Psy zaczęły piszczeć z radości, jeszcze zanim dobrze stanęliśmy przy drzwiach.
— Dobra, napalę w kominku, a potem je wyprowadzę… — wymamrotał, gdy odkładaliśmy siatki na stół.
— Zajmę się tym. — Założyłam na głowę czapkę i szybko ruszyłam do wyjścia, nie chcąc zostać zatrzymaną.
Zwierzęta rozbiegły się na boki i zajęły sobą, a ja z wolna ruszyłam do brzegu jeziora, czując, jak drobne płatki śniegu lepią się na nowo do mojego ciała. Wciąż było mi ciepło przez nadmiar wrażeń, a od ciągłego uśmiechu bolała mnie już twarz. Mimo to… Ten ból zdawał się być cholernie przyjemny. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co czuł Kiba i ile musiał się natrudzić, żeby to wszystko zorganizować. Chciałam mu się jakoś za to wszystko odwdzięczyć, bo zyskałam przez to multum nowych sił.
— Może mu coś kupię? — mruknęłam, wciskając dłonie do kieszeni spodni. Schowałam nos w szaliku i zaczęłam kopać bez celu śnieg. — Nie, to za proste. O! Zrobię mu masaż.
Zapatrzyłam się z uśmiechem na bawiące się psy, czując jak w moim wnętrzu coś eksploduje. Moja twarz ponownie tego dnia zrobiła się okropnie czerwona i tym razem sama to wywołałam. Nabrałam pewności co do tego, jak traktuje mnie Kiba. Stałam się jego ostoją, a on moją. Miałam wrażenie, że jego mama dzisiaj całkowicie zespawała naszą więź. Czy więc mogłam o nim myśleć jak o potencjalnym materiale, któremu mogłabym oddać… siebie?
— Głupia! — pisnęłam, tupiąc w miejscu. — O czym ja w ogóle myślę…
Z drugiej strony, czy przypadkiem się nie oszukiwałam? Widziałam jak mnie pragnie, nie raz i nie dwa. A to działało w obie strony. Miałam wręcz wrażenie, że to ja byłam tą bardziej napaloną, choć w żaden sposób nie potrafiłam tego okazać.
Próbowałam się uspokoić przez kilka dodatkowych minut, aż w końcu dopadł mnie chłód. Zawołałam psy i wróciłam z nimi do środka, gdzie chłopak walczył już z paleniskiem. Zdjęłam wierzchnie ciuchy, usiadłam na kanapie, wbijając w jego plecy nieco zbłąkane spojrzenie. Odchylił do tyłu głowę i zmrużył powieki, przyglądając mi się.
— Coś się stało?
— Nie, a dlaczego pytasz? Wszystko w porządku. — Wyrzuciłam z siebie serię słów, kręcąc młynka palcami.
— Jesteś pewna? — mruknął, podnosząc się. Ogień powoli trawił drewno, wznosząc się energicznie ku górze, a ja głośno westchnęłam.
— Tak. Chyba pójdę pod prysznic.
Nie czekając na żadną reakcję ruszyłam do sypialni po rzeczy, a potem poszłam topić smutki pod wodą. A może chciałam nieco ochłonąć?
— Do dzisiaj pamiętam, jak przyszliśmy z Naruto do jego rodziców, cali uwaleni błotem i w siniakach — zarechotał, niebezpiecznie machając kielichem, w którym było wino. Tak, byłam na tyle głupia, by zgodzić się na te dwie butelki. Chciałam sobie dodać jakiejś odwagi, ale jak na złość alkohol nie specjalnie chciał na mnie działać. A on? Wciąż wyglądał na zupełnie trzeźwego. No, przynajmniej póki nie zaczął śmiesznie zmiękczać głosek. — Kushina miotała nami po całym mieszkaniu, a na koniec zabrała nas do domu Sasuke, byśmy we troje poszli do tamtych chłopaczków, żeby ich przeprosić, za wdanie się w bójkę. Skończyło się na tym, że biedny Minato musiał ją siłą trzymać, żeby nie skopała jednego z nich, który zaczął się z niej śmiać.
— Też miałam mylne wrażenie, że to oaza spokoju — mruknęłam, wspominając mamę Naruto. — Wówczas okazało się, że to jedna z osób, którym nigdy nie będę chciała wejść w drogę.
Siedzieliśmy rozłożeni na kanapie, na wprost siebie. Psy drzemały przy kominku, a domek wypełniała muzyka, odpalona z jego laptopa. Nie wiedziałam, czy zrobił to specjalnie, ale nadawała wszystkiemu dziwnego, intymnego nastroju. Wszystkie piosenki były o podobnej, spokojnej intonacji, która w jakiś sposób usypiała moją czujność.
— Dobra. — Dopił zawartość naczynia i odstawił je na stolik, po czym dźwignął się na nogi. — Idę się przebrać, bo mi już za gorąco. Nie ruszaj tego, dopóki nie wrócę, rozumiesz?
Wskazał na do połowy pełną butelkę i odwrócił się, by ruszyć do sypialni. Zaczął czegoś w niej szukać, a ja przegrałam walkę z filarami mojej niepewnej moralności. Wstałam i powłóczyłam za nim, z fascynacją przyglądając się, jak ściąga koszulkę i zostaje w samym dresie. Grzebał w torbie w poszukiwaniu innego ubrania, a ja obserwowałam grę mięśni, mimowolnie zagryzając wargę.
Mikasa… Wóz albo przewóz.
Podeszłam do niego i delikatnie objęłam, napawając się zapachem jego skóry. Zadrżał i spiął się cały, zastygając w zupełnym bezruchu. Musnęłam nosem jego ciało, po chwili składając delikatny pocałunek na lewej łopatce.
— Gdybym czysto teoretycznie zaczęła cię teraz całować bez opamiętania — wyszeptałam, opierając o niego czoło — to skończyło by się tak, jak myślę?
— Prawdopodobnie tak… — odparł, wciąż nie odwracając się w moją stronę. — Więc lepiej mnie nie prowokuj.
— Gdy mnie dopadniesz, to już mnie nie puścisz?
Odwrócił się w moją stronę, błyskawicznie usidlając w swoich ramionach. Ciężko oddychał; przyłożył rozchylone usta do mojego czoła, jakby próbując zachować resztki opanowania. Jego dłonie z pleców zsunęły się na boki i lekko zacisnęły.
— Obiecałem, że niczego nie zrobię…
Wspięłam się na palce i przywarłam do jego ust, zrzucając z siebie wszelkie blokady. Nie, nie było mi wszystko jedno. Po prostu podjęłam decyzję.
Wypuścił nosem gorący oddech i mruknął cicho, gdy splotłam ramiona na jego szyi. Ochoczo pogłębiałam pocałunki, w środku ciesząc się jak dziecko, gdy wyczuwałam, że mu się to podoba. Gorąco w przyjemny sposób rozpływało się po moim drżącym ciele. Jedną dłonią przycisnął mnie mocno do siebie, zderzając przy tym nasze biodra, a drugą ulokował na karku, jakby nie chciał, bym kiedykolwiek przerwała pocałunki. Powoli zaczynało mi brakować powietrza i dudniło mi w uszach, kiedy nasze języki coraz mocniej się ze sobą splatały.
— Musisz mnie poprowadzić — wyszeptałam, łapiąc oddech. Miał zamknięte oczy, przełknął głośno ślinę; miałam wrażenie, ze powtarzał w myślach ciąg kilku słów.
— Wiem, słońce — wyszeptał, muskając moje usta.
Takie gesty tylko bardziej mnie rozpalały. Złapałam w zęby jego wargę i lekko je zacisnęłam, powodując tym lawinę kolejnych zdarzeń, nad którymi już nie panowałam. Chwycił mnie pod kolanami i podrzucił, zakleszczając pomiędzy ścianą a sobą. Uderzyliśmy o powłokę na tyle mocno, że obrazki na niej wiszące, niebezpiecznie zadrżały. Przywarł do mojej szyi, zachłannie ją całując; kolanem wsparł się o ścianę, by odciążyć ramiona. Tylko po to, by zacząć gładzić dłońmi uda, zaciskające się na męskiej talii. Poniekąd wstydziłam się swojego spazmatycznego oddechu, reakcji na jego dotyk, szept, mruczenie. Nie byłam w tym obeznana, nie do końca wiedziałam jakie zachowania były odpowiednie, ale widząc, że to wszystko tylko bardziej go podnieca, zaprzestałam przejmowania się i skupiłam tylko na przyjemności.
Po jakimś czasie przeniósł mnie w stronę łóżka i zdjął koszulkę. Położył delikatnie na materacu i nieprzerwanie całując, gładził skórę. Przeszły mnie niewyobrażalne dreszcze, gdy bardzo powoli zaczął masować piersi; drżałam, podnosząc ku górze klatkę piersiową, wplatając dłonie w jego włosy, szepcząc jego imię, wariując.
— Pamiętasz, gdy trafiliśmy na tylne siedzenia samochodu? — wyszeptał, wznosząc się powoli na kolana. Wpatrywałam się w niego nieprzytomnie; ten człowiek był wszystkim, czego w życiu potrzebowałam, by w każdej chwili doznawać coraz nowszych uczuć czy emocji. Zaczął delikatnie zsuwać ze mnie leginsy, nieprzerwanie patrząc mi się w oczy. — To był jeden z tych razów, kiedy tylko cud powstrzymywał mnie przed tym, żeby nie zacząć się do ciebie dobierać.
Nim się zorientowałam, byliśmy już zupełnie nadzy. Przez moment w mojej głowie pojawiły się wszystkie te drobne chwile, w których byliśmy zupełnie sami, kiedy nasza relacja wciąż się zawężała, a dystanse między nami zerowały. Kiedy nie potrafiliśmy zacząć się całować, tylko graliśmy w jakieś podchody, budujące coraz większe napięcie. To wszystko wydawało mi się być zupełnie odrealnionym, aż do tej nocy. Do momentu, kiedy w pełni mu się oddałam.
— Od tej pory jesteś tylko moja, Mikasa — wyszeptał, pulsacyjnie się we mnie poruszając. Wiłam się pod jego ciałem, sapiąc cicho, wbijając paznokcie w jego plecy. Oparł czoło o moje, jedną dłonią gładząc moje włosy, a drugą podpierając własne ciało. Wpił się na kilka chwil w moje usta, zacisnął zęby i warknął, kiedy mocniej napięłam mięśnie, zupełnie nieprzyzwyczajona do takich przyjemności. — Na wyłączność, rozumiesz?
— A ty już nigdy więcej nie znikniesz — jęknęłam, odchylając do tyłu głowę. — Nigdy więcej.
Od autorki: Patrzcie, dzisiaj wyjątkowo postarałam się, by nie było tak dramatycznie. xD No dobra, pomijając początek, ale wiecie, to tak specjalnie, żeby zbudować w was niepokój, a potem go jakoś tak no… Zniwelować. Powiem szczerze, że pisząc ostatnie rozdziały, mi samej brakowało Kiby i naprawdę cieszyłam się, że znowu mógł się zjawić. Może wypadło mu to dobrze, a może nie… Sama nie wiem, ale mimo wszystko witaj z powrotem. W ogóle, starałam się, by scena z Tsume chwyciła lekko za serce, ale jak to wyszło, to już wy musicie mi powiedzieć. xD
Gdy skończyłam ten rozdział i zajrzałam do notatnika, w którym rozpisałam wszystkie rozdziały, to za serce chwyciło mnie lekkie przygnębienie. Zostały już tylko cztery rozdziały i epilog, a zważając na to, że wtoczą się ostatnie, najważniejsze wątki, to i zapał do pisania będzie całkiem przyjemny. Zakładam, że Zamknięte Dusze sięgną końca jeszcze przed końcem kwietnia i zależenie od tego, jak ten blog zostanie przez was podsumowany… Ruszy nowy projekt. Duży projekt. Zombie projekt. Kiba projekt. Usidlona projekt. Bu. Ale to już po uporaniu się z Save Me i jego kontynuacją.
A teraz idę czytać książki i się douczać na czwartek, żeby skończyć przynajmniej z czwórkami. ;__;
Do następnego!
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńJejku, przepraszam, że tak z wejścia, ale błagam, podaj mi dane tej piosenki! ;C
OdpowiedzUsuńJa jestem zachwycona! Nie to za mało powiedziane. Jeden z cudowniejszych rozdziałów na zamkniętych, chociaz na tym blogu każdy jest zajebisty tylko w innej dziedzinie. Ten dał niepowtarzalną dawkę uczuć,\ i śmiech i płacz i smutek i przerażenie. ale od początku.
Po cytacie domyślałam się, że może się tu dzisiaj wydarzyć coś całkiem słodkiego, ale potem weszły niepokojące słowa pierwszego kaapitu i człowiekowi już szybciej serce biło. Naprawdę lekko utożsamiłam się z Mikasą, jakbym dosłownie czuła na własnej skórze to co zaprezentowało jej super trio, szczególnie ostatnie słowa Ichirei wbiły się w serce jak szpilkki. Ale to, co działo się potem, to już istne przegięcie! Z jednej strony Levi zaczyna być już naprawde irytujący przez tę swoją nadwrażliwość i najchętniej usunęłabym o z ich życia, ale z drugiej strony to jest fajne. Ta ich poroniona relacja brat : siostra, która mimo wszystko jest takim filarem całej tej opowieści. Ściskało mnie w gardle, gdy na nią krzyczał, gdy ci wszyscy ludzie musieli to oglądac i pewnie z nich szydzili. Kakashiego chciałam wytargać za włosy za brak pomocy, naprawdę. I mam wrażenie, że to rzeczywiście on jej powiedział, zważając na późniejszą nagonkę i ściganie Mikasy. W momencie, jak Levi cisnął telefonem o ziemie a Mikasa zaczęła na klęczkach grzebać w jego szczątkach, już rwałam włosy ze współczucia. Było mi jej niewyobrażalnie szkoda, cholernie, cholernie, cholernie! To aż zrodziło taki wstyd we mnie, no za nic w świecie nie chciałabym stać na jej miejscu, przynajmniej w tamtym momencie. Podoba mi się to, że nadal się stawia i nie daje sobą pomiatać. Mogła gojeszcze przekopać, tak dla zasady.
Gdy ktoś ją zawołał, od razu przez myśl przeszedł mi Kiba. Pojawiła się jednak biedna Hinacia, ale i mój spodziewany Inuzuka też się pojawił. Opis tego ich “spotkania” po prostu zabójczy. Rozpłynęłam się na fotelu, miałam dreszcze na ramionach! Boże, dlaczego tacy faceci jak on nie istnieją naprawdę?! Dobrze! Zabieraj ją stamtąd!
No i dalej, te wszystkie emocje… Jezusie, to jak uciekli przed Levim z mieszkania, no siedziałam jak na szpilkach i aż drgnęłam, gdy Kakashi ich dorwał. Przy okazji bujałam się durnie na fotelu, kiedy się bili. xD
Rozmowa w samochodzie też nieźle emocjonująca. Jedyne, do czego mam zarzut, to wyznanie Mikasy co do pocałunku. Moim zdaniem mogła to już zostawić dla siebie, chociaż później zabawnie zakończyłaś ten wątek. xD
Pomysł z domkiem po prostu epicki! Ile ja bym dała, żeby znaleźć się w takim miejscu, po prostu idealnym. Tekst o “zalesieniu” mnie rozbroił. xD Tak samo jak to co krzyknął Kiba o “stabilnej konstrukcji”. Od razu miałam wrażenie, że zadzieje się jak na filmach i runą oboje w dół xd
No i teraz to epickie spotkanie. Znowu miałam dreszcze, gdy Tsume podeszłą do Mikasy i jej się przyglądała. Nie mówiąc już o super rozegraniu ich dialogu, kiedy mama wysłałą go po herbatkę. Moim zdaniem pomysł z tymi listami od Kiby był naprawdę super, bo takiego inuzukę właśnie stworzyłaś. Ogólnie taki szajbus, zawadiaka etc. a tu skrywa się też ta jego druga strona. Strona romantyka. A to ma swoje niewyobrażalne plusy! Gdy kobitki zaczęły płakać, to dosłownie miałam szklane oczy, mi też się zebrało. Póki nie wpadł Kiba i nie rozbawił mnie swoim “mówiłem, żebyś nie robiła jej krzywdy!” xDDD a i jeszcze to “zaraz. synowa?!” xD
UsuńA końcówka? Co tu dużo mówić. Rozpływałam się nie mogąc przestać się cieszyć, że w końcu otrzymaliśmy od Ciebie taki tekst. Aż mi się Save Me przypomniało, choć tam go bardzo rozciągnęłaś ;) W sumie nie wiem czy to dobrze czy to źle, że tak się ograniczyłaś, ale chyba klimat zamkniętych już taki jest i takie przeciąganie ckliwych łóżkowych scen, byłoby rozbijające. Więc podobała mi się ta krótka stanowczośc w słowach Kiby i takie “nienasycające zakończenie”. Czułym punktem dla mnie było to, jak nazwał Mikase swoim “słońcem”. Aż zawyłam takim “ojeeeeej”. No to było takie kochane, że ojej. Sama lubię, jak mój luby mówi do mnie słońce. Nie myszko, misiu, kochanie…. Słońce jest takie inne, przyjemniejsze, kochańsze i w ogóle. :D
Jestem wybitnie zadowolona z tego rozdziału i nie mogę się doczekać następnych, choć mnie też boli serce jak myślę, że ta historia dobiega powoli końca. Ale lepiej, żeby nie przedłużać czegoś takiego, bo straci na wartości. Same tytuły są bardzo intrygujące. “Przeszłość” czyżbyśmy mieli w końcu poznać prawdę Mikasy? “Hatake” tu skupimy się bardziej na Kakashim? Może rzucisz jakimiś informacjami o jego ojcu, bo ten temat był cholernie intrygujący. “Pandemonium” tu się boję, mam wrażenie, że to będzie jakiś punkt kulminacyjny ZD, rozlew krwii nie wiem. Na “inaczej” i epilog nie mam pomysłu, ale boję się, że znowu w jakiś sposób złamiesz nam serca. Jej, chyba dawno się tak nie rozpisałam. xD Czekam niecierpliwie na nastepną część i na Close to demon też, bo bardzo zaintrygowało :*
Pozdrawiam i życzę weny!
dobrze, że nauczyłam sie pisac komentarze w notatniku jak kiedys poradzilas, bo znowu mnie blogger wyrolował xdd
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=YthChN1Wq8M
UsuńUm. Długo myślałam nad tym, jakiego słowa użyć i doszłam do wniosku, że to słońce idealnie mi tu pasuje. Cieszy mnie, że rozprawiasz nad takim drobiazgiem, który dla mnie też jest takim czułym punktem. :)
Co Ty dałaś.
OdpowiedzUsuńJestem... ZACHWYCONA! Dosłownie wszystkim, Kibą, Mikasą, Levim, Hinatą, Naruto...
OdpowiedzUsuńNie wiem sama od czego mogę zacząć. Czy wpierw wyładować wszystkie emocje na temat powrotu Kiby, jego fenomenalnego wejścia, zaskoczenia wszystkich, wkroczenia z wielkimi, seksownymi butami na nowo do życia tego opowiadania, czy może jednak na samej Mikasie, jej powolnemu poddawaniu się rzeczywistości, osobom na których jej zależy i w końcu samej sobie, swoim słabościom i ogromnym zaletom?
Nie.
Zaczynam i wracam równocześnie do poprzedniego rozdziału... Do sceny z łazienki, w której Mikasę po raz kolejny odwiedza zjawa. Urocza strzygą, którą za każdym razem wyobrażam sobie inaczej - bardziej strasznie, bardziej obrzydliwą, przerażającą, wzbudzającą strach... Nie wiem jak to robisz, ale moja wyobraźnia pracuje wtedy na pełnych obrotach, zmuszasz ją do tego, nadajesz jej rytm, pchasz ku niemożliwemu. Dwie niedawne sceny, w których ją przedstawiałaś są mistrzowskim kunsztem Twojego talentu. Czuję się jakbym dopiero co oderwała się od Becketta, a tylko on działa tak jak Ty. Niemalże czułam jej oddech na swoim karku, jej lodowate, kościste palce zaciskające się na ramieniu i ten przeraźliwy głos tuż obok mojego ucha. Za każdym razem kiedy to czytam, kiedy wracam do tych kilku akapitów.
Kakashi. Byłam pewna, że to tylko kolejna osoba zamieszana w całe to zajście, a jedynie podświadomość Mikasy, która zawodzi ją i płata jej figle wpiera jej niemożliwe. A jednak... Kakashi nie jest tylko kolejnym epizodycznym pionkiem decydującym o tym czy pomoże, czy zostawi ją na pastwę losu... Jest częścią jej wspomnień. Nie on, lecz jego twarz tak podobna do ojca.
A teraz w końcu Kiba! Tak, tak, TAK! Czekałam na Niego tak długo, zaglądam tu od dwóch dni, za każdym razem kiedy udało mi się znaleźć wolną chwilę aby sprawdzić cokolwiek w tych internetach. I oczywiście spotykałam się takiego podejścia dziewczyn do Mikasy po ostatnim zakończonym rozdziale, kiedy kolejny strzępek tajemnic został odkryty. Nie tylko przed nami - czytelnikami, ale i samymi bohaterami. "Ofiary czy bestie?" Można snuć tu już niemałe domysły... Niemalże jest pewne, że Levi dopuścił się jakiejś zbrodni... zabił, prawie zabił, chciał, ale nie wiedział, że zabił? Kogo? Dlaczego? Wiadomo, że jest człowiekiem niezrównoważonym... I mimo tak wielkiej wiedzy, człowiek wciąz pozostaje taki pusty, niespełnionyy...
Ale ten nasz Kiba. <3
Byłam pewna, że da mu w ryj. Tak widowiskowo przywali mu z całej siły, żeby już nie wstał. I mimo, iż się zawiodłam, zrekompensował to pocałunek. Te zachłanne są najrozkoszniejsze.
Domek, palenisko, piękne widoki... taki facet zawsze wie w jaki sposób zadowolić dziewczynę, a do tego doprowadzić, żeby mu się oddała. ;)
Ale i tego komentarza nie mogę pozostawić bez nowych pytań. A dokładniej, kiedy to w końcu się skończy, a może lepiej zabrzmi kiedy to w ogóle się zaczęło i dlaczego? Kto jest wrogiem, kto może jeszcze pomóc...
Rozpisałam się, ale to dlatego, że nie udało mi się skomentować pozostałego rozdziału. Sesja nie wybacza, nie zostawia suchej nitki, pozbawia sił, wolności... Ale to koniec. ;]
Życzę powodzenia w czwartek, czwórki zawsze są lepsze od trójek. xD Jednakże nie można zaprzeczyć, że o wiele gorsze od piątek. :P
Weny droga Mayako! I tego niezmiennego stylu, budzącego niezapomniane emocjeee. Pozdrawiam ciepło! ;*
JEZU, ANJA! NAWET NIE WIESZ JAK SIĘ CIESZĘ, ŻE DOCENIŁAŚ MOJĄ STRZYGĘ. XD NAWET NIE WIESZ JAK BARDZO. XDD Jej pochodzenie również zostanie wyjaśnione, ponieważ nie odgrywała jedynie roli straszydła w tym wszystkim... Ale nie mogę za dużo powiedzieć, ponieważ mogłabym za dużo zdradzić. :D
UsuńLubię Twoje komentarze, lubię to jak analizujesz i dajesz mi z tego niebywałą radość. :3 Dlatego na komentarze Twoje i Kory czekam najwytrwalej, bo dajecie mi moc. :D
Tak... To ten chory paradoks... Idziesz nienauczona na egzamin, jesteś pewna, że nie zaliczysz, ale jakimś cudem dostajesz czwórkę i zaczynasz się denerwować, że dlaczego nie piątkę? xD
Dziękuję! <3
Weź powiedz w prost, że Kiba to taka Twoja niespełniona fantazja.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się, poczciwy z niego chłopak. Moment spotkania z matką zaskakujący i jak najbardziej na miejscu, nie spodziewałbym się, że zaprowadzi ją do Tsume. Chociaż, będąc na jego miejscu i posiadając taką kobietę, w której naprawdę pokochałbym wszystko... Zrobiłbym podobnie. Tylko nie pominąłbym jednego, istotnego faktu.
Wpierdoliłbym Leviemu. I dociekałbym tego, kto śmiał zbezcześcić jej usta.
I weź podrzuć tracka.
UsuńKiba to moja niespełniona fantazja.
UsuńOch, Ty masz w sobie jednak trochę czułości? xD
https://www.youtube.com/watch?v=YthChN1Wq8M
Emm, za bardzo nie wiem, co mogę napisać, bo nigdy mi to nie szło na telefonie xD Brakowało mi tego dramatyzmu, jaki utrzymywałaś w poptzednich notkach xD mam chyba jakieś zapędy pół sadystyczne, ekhem... ALE NARESZCIE WRÓCIŁ TEN JEDYNY NIEPOWTARZALNY PAN PODBIJAM SERCA CZYTELNICZEK INUZUKA XDD Jego wejście, jeny, najpoerw czytam, że pół uczelni gardzi Mikasą, a ja nie wiem dlaczego, potem wpada Levi gotowy wszystkich rozkurwić i zjawia się Kiba. Miałam, kurczę, takie same dreszcze, jak Mikasa w chwili ich pocałunku. Samo to co działo się potem wydawało mi się takie błogie, przyjemne w porównaniu z poprzednimi zdarzeniami, o których tajny agent Kiba i tak wiedział. I CHOLERA CO Z KAKASHIM JEST KURWA NIE TAK?! XD raz go kocham i zaczynam kibicować mu w kwestii Mikasy, by zaraz potem zaciskać niewidzialne sznury na jego szyi xDD Reasumując, uwielbiam sposób a jaki piszesz, aczkolwiek przynam szczerze, że w twoim wykonaniu preferuję sceny krawewe i drastyczne. Choć udało ci się wieloktornie chwycić mnie za sercę, szczególnie gdy Kiba był taki cudowny, mraśny, miód i orzeszki xD Scena z Tsume bardzo mi się podobała i to, że uznała Mikasę za synową xD hehehehehhe Chciałabym, aby Levi już nie świrował, w końcu mają wspólnego wroga na karku :) No i cóż, z chcęcią przeczytałabym o czymś z Haruno, podoba mi się jako taka cyniczna suka; jakaś część mnie wierzy w to, że przeszła w życiu piekło, ale zamiast zamykać się w sobie lub odcinać od tego, wolała, aby przeszłość ją pochłonęła, aby mogła w pewien sposób się zemścić za wszelkie zło... Eh, co ja gadam xD Jeśli coś będzie chaotycznie napisane lub z błędami TO NIE JA XD tylko mój telefon xD :) Pozdrawiam cieplutko i życzę weny, choć zakładam, iż tego ci nie brakuje xD
OdpowiedzUsuńMuszę pamiętać żeby zapisywać komentarze przy betowaniu. Już nie pamiętam za co chciałam Cię ochrzanić a za co pochwalić.
OdpowiedzUsuńKIIBBBAAAA <3 Ale nie jaram się tym. O nie. NIE NIE NIE. Wiem, że to spierdolisz. XD
Jestem jak zwykle z opóźnieniem, za co bardzo przepraszam, ale po prostu do czytania "Zamkniętych" muszę mieć odpowiednią ilość czasu - a tego jak na lekarstwo :p Przeczytałam toto już wczoraj i myślałam, że jak odtajam, to napiszę coś sensownego, ale... nie. Chyba jednak nie.
OdpowiedzUsuńKiba. Kiba, Kiba, Kiba, Kiba <3!!! Byłam święcie przekonana, że go zabiłaś, nawet nie pytaj czemu! Ale takiego dostałam zacieszu na mordkę, gdy się okazało, że w końcu jest, wrócił, zabiera Mikasę w jakieś bezpieczne miejsce, ojejkujejku! :3
Cała notka jak dla mnie była chwytająca za serce, nie tylko ten fragment z Tsume. Trochę mnie rizczarowało zachowanie dziewczyn w szkole, ale z drugiej strony nie mam pojęcia co takiego przeczytały w artykule. Jeszcze nie wiem, coś tak czuję, że zmienisz to szybciej niż przewiduję :> Na Leviego chyba jestem zła, jeżeli to wystarczające określenie. Co prawda nie ujawniasz nam całego bagna, w którym tkwi Mikasa, ale ona przynajmniej stara się żyć normalnie. To on tu jest poważnie popieprzony... Noi znowu Kiba, nie przypuszczałam, że z niego romantyka zrobisz :P Uroczy. Chyba potrzebowałam przeczytać coś takiego *_*
Weny Maya :*