“To nie moje ręce trzęsą się znów.
Nie moja nienawiść tryska z arterii.
To mój wstręt, który zmienia się w [...]
To mój lęk, który zmienia się w Carrie.”
~ Bisz
— Halo?
— Witaj, Mikasa. Wybacz, że musiałaś tak długo czekać na ten telefon.
— Kto mówi?
— Twój przyszły szef. Nadal potrzebujesz tych pieniędzy, prawda?
— J-ja...
— Dziś wieczorem. Pub Ibiza, będę czekać o dwudziestej na czerwonych kanapach. Nie spóźnij się, Mikasa. Czas to pieniądz.
Nieprzytomnie wpatrywałam się w wyświetlacz komórki, który w końcu leniwie wygasł. Od nieustannego zaciskania zębów bolały mnie szczęki, a głowa pękała przez nadmiar płaczu. Mój umysł został objęty przez chaos nieprzyjemnych myśli, jednak ciało wciąż spoczywało w bezruchu. Okupowałam zielone, plastikowe krzesełko, ze zwieszoną w dół głową; co chwilę ktoś mnie mijał, a z końca korytarza przybiegały stłumione krzyki kobiety, którą chwilę wcześniej wnieśli do budynku na noszach. Ginęłam pomiędzy tymi ludźmi, cyklicznie zaczepiana przez lekarzy i pielęgniarki. Nic mi nie było, po prostu nie potrafiłam siedzieć sama w mieszkaniu i tonąć w bezczynności, dziwnej niewiedzy.
Ten telefon był jak gwóźdź do trumny. Czekałam na niego prawie miesiąc, a pojawił się w najmniej odpowiednim momencie. Byłam wystraszona, niezdecydowana. Przystałam na propozycję nieznanego mi człowieka, porywając się z motyką na słońce. Musiałam jednak zebrać w sobie spokój i pamiętać o tym, jaki dokładnie był mój cel — ratowanie Erena.
Dźwignęłam się na zmęczone nogi i chwilę stałam w miejscu, rozpatrując decyzję. Wzięłam głęboki oddech, po czym z wolna ruszyłam do drzwi, które znajdowały się naprzeciwko. Pchnęłam je, wcześniej naciskając na klamkę; bezszelestnie weszłam do wypełnionego ciszą pomieszczenia. Jedyne co docierało do moich uszu, to dźwięk chodzącej aparatury; bałam się patrzeć w kierunku łóżka. Stanęłam jednak przy zmechanizowanym, szpitalnym meblu i oparłam dłonie na jego końcu, czując pod nimi chłód metalu.
Jego skórę wciąż zdobiły fioletowe wybroczyny, a lewe oko kryło się pod pożółkłą opuchlizną. Nadal nie mogłam uwierzyć, że gips został założony jedynie na lewą nogę, a resztę ciała zdobiły opatrunki i bandaże. Wpatrywał się we mnie ospały, zaciskając palce na dłoni Hinaty, która spała przy jego łóżku. Nie chciała się stamtąd ruszyć nawet na chwilę, a pielęgniarki, widząc jej determinację, przyniosły do sali miękko obite krzesło, by przestała klęczeć na zimnej posadzce. Hyuuga leżała połową ciała na materacu i oddychała miarowo; w końcu sięgnęła chwili odpoczynku, po kilku, nieprzespanych dobach.
— Coś się dzieje? — zapytał chrapliwym głosem. Nieprzyjemna gula utkwiła w mym gardle; za każdym razem gdy się odzywał, przed moimi oczyma pojawiała się retrospekcja z tamtego tragicznego wieczoru. Ciężko mi było powstrzymać podchodzące pod powieki, irytujące łzy. Wiedziałam, że nie jestem w stanie wypowiedzieć żadnego słowa bez drżenia strun głosowych. Czułam się słaba; w jakiś sposób winna. — Mikasa?
— Ledwo uszedłeś z życiem, a martwisz się o mnie? — zapytałam, przecierając rękawami oczy. Zaśmiałam się cicho, poruszona jego głupią wrażliwością. Miałam ochotę rozryczeć się jak małe dziecko. — Wszystko w porządku, po prostu jestem zmęczona.
— Jesteś dla mnie jak siostrzyczka, to normalne, że się martwię — odpowiedział słabo, a na skatowanej twarzy dostrzegłam nikły uśmiech.
Uśmiech, który wbił mi w serce kolejny nóż. Stęknęłam, nie potrafiąc powstrzymać szlochu; to było dla mnie za wiele. Naprawdę, kurwa, za wiele. Zakryłam twarz, wstydząc się swojego stanu; tego, że miałam czelność się przy nim rozklejać, gdy leżał tam w takim stanie. Ale nie potrafiłam inaczej. Nie potrafiłam już zebrać w sobie żadnych sił, chęci.
Kiba zniknął, mój brat był zabójcą, Samuel prawie skończył w grobie, a zaraz po tym Naruto poprawił jego wynik. Do tego wszystkiego dochodziła sytuacja w rodzinie, moja nadopiekuńczość względem Hinaty i ja sama, ledwo trzymająca się kupy. Gdzie miałam szukać pomocy, skoro Bóg był w tym wypadku nieistniejącym wyobrażeniem nienamacalnego dobra, które omijało mnie szerokim łukiem?
Obeszłam łóżko i ostrożnie przysiadłam na brzegu, z bólem wpatrując się w lazurową tęczówkę Uzumakiego. Miałam ochotę go do siebie przytulić, pogłaskać po głowie; zrobić cokolwiek, co mogłoby w jakiś sposób sprawić, by wiedział, że mi też na nim zależało. Stał się kolejnym elementem mojej układanki, którego nie chciałam za nic w świecie stracić.
Z wysiłkiem uniósł dłoń i położył ją na moim udzie, a ja odruchowo nakryłam ją swoją ręką. Chciał dodać mi choćby gram otuchy, bym uwierzyła w to, że będzie dobrze.
— Obiecaj mi, że się nie poddasz — wyszeptałam, drżącym głosem. Doskonale pamiętałam co powiedzieli nam lekarze, po wyjściu z sali operacyjnej. Gdy jego mama i Hinata zaczęły płakać, krzyczeć; gdy razem z jego ojcem staraliśmy się trzymać je w pionie, kiedy upadały na ziemię, pogrążone w rozpaczy. Może i nie był tak bardzo połamany, ale miał wiele uszkodzeń wewnętrznych. Jego stan uznano za stabilny, lecz w każdej chwili mogło dojść do wylewu. Życie Naruto oscylowało pomiędzy dalszym ciągiem a rychłym końcem. — Przysięgnij, że nie odejdziesz. Dla mnie, dla rodziców, dla niej…
Przeniosłam obnażony z jakichkolwiek uczuć wzrok na Hyuugę. Ogrom jej cierpienia mnie dobijał, przez to, że w żaden sposób nie potrafiłam pomóc.
— Mikasa, ja już raz umarłem — powiedział spokojnie, obezwładniając mnie takim podejściem. Wiedziałam, że nawiązywał do swojej przeszłości, która zdążyła wyrządzić mu naprawdę wiele szkód. — Drugi raz się nie dam.
Zbyt mocno zagryzłam policzki.
Zbyt mocno chciałam cofnąć czas.
***
W mieszkaniu panowała nieprzyjemna, świdrująca moje wnętrze cisza, mącona wypływającą z głośników radia, znaną melodią. Włączyłam je zupełnie odruchowo, przyzwyczajona do tego, że Hinata prawie nigdy go nie wyłączała. Miałam wrażenie, że zdrętwiało mi całe ciało, wówczas gdy żołądek przewracał się wewnątrz, wciąż przypominając o paraliżującym strachu.
Siedziałam po ciemku w kuchni, przenosząc wzrok z okna na elektroniczny, kuchenny zegarek i z powrotem. Trzymałam w dłoniach kubek z mocną kawą i modliłam się nad nim chyba pół godziny, czując narastający niepokój. Zdecydowałam się na to, by odwiedzić Ibizę bez względu na strach, wciąż powtarzając sobie jak mantrę, że robię to dla dobra Erena. Mimo to, niesamowicie się denerwowałam, nogi miałam jak z waty i cały czas było mi niedobrze.
Gdy zegar w końcu dobił dziewiętnastą trzydzieści, wstałam i mechanicznie skierowałam się do przedpokoju, by ubrać kurtkę, po czym opuściłam mieszkanie.
Droga nie należała do najłatwiejszych, ale mróz nieco mnie orzeźwił. Schowałam buzię pod szalikiem i w cieniu kaptura, bojąc się zdemaskowania przez kogoś znajomego, zwłaszcza, iż był to piątkowy wieczór. Im bliżej pubu byłam, tym bardziej drżałam ze strachu i plułam sobie w brodę, że w ogóle się na to zgodziłam. Wyszłam na jedną z ruchliwszych ulic, rozglądając się badawczo po okolicy. Co prawda, już raz szłam tam z Mayako, ale miałam wrażenie, że się nieco pogubiłam. Przyczepiło się do mnie uczucie śledzenia przez kogoś niechcianego. Próbowałam zgonić to na nerwy, żeby nie wyjść na paranoiczkę, jednak już nie miałam sił na to, by racjonalnie myśleć.
Zaczęłam wspinać się po zaśnieżonych schodkach, nie wyciągając rąk z kieszeni, aż w końcu stanęłam u ich szczytu. Przeszły mnie dreszcze, widząc przed wejściem samych karczków; mimo to postarałam się uspokoić oddech i ruszyłam przed siebie, zaciskając szczęki. Nie musiałam zbyt długo czekać, by zostać zlustrowaną ich dzikimi spojrzeniami, które odebrały mi już jakiekolwiek resztki pewności siebie.
— Niech się panienka dwa razy zastanowi, nim tu wejdzie.
Poderwałam wystraszony wzrok na rosłego ochroniarza, który wyłonił się z szatni, tuż po moim wejściu na wąski korytarzyk. Mogłam przysiąc, że przestrzegał mnie na poważnie; widziałam w jego oczach, że może nie robił tego z jakimś specjalnym zaangażowaniem, ale był poważny. Cholernie, kurwa, poważny.
Jezu, zginę tutaj.
— Ja tylko na chwilę — odparłam, zsuwając z głowy kaptur i wyminęłam go, czując przytłaczającą duchotę; wymieszane zapachy alkoholu i papierosów.
— Czas nie ma tutaj znaczenia — dodał cicho, gdy już odchodziłam.
Dzięki, dodałeś mi otuchy.
Przeszłam tunel i stanęłam tuż przed czerwonymi kotarami, za którymi znajdowała się gigantyczna sala. Mijałam obściskujących się imprezowiczów, których wizerunek przypominał totalny margines społeczny. Starałam się nikomu nie przyglądać, by nie narobić sobie jakichkolwiek problemów. Wsunęłam się głębiej, ginąc w tłumie pijanych, roztańczonych ludzi. Nie mogłam przestać myśleć o własnym przerażeniu i o tym, że już po wkroczeniu na parkiet, kilka par oczu zatrzymało się dokładnie na mnie. Dyskretnie rozejrzałam się wokół, będąc lekko przygarbioną; przyszły szef nieźle się przygotował na moją wizytę. Byłam bezprecedensowo obserwowana przez kilku gachów, którzy nie wzbudzali nawet grama sympatii.
Zacisnęłam pięści i zaczęłam przeciskać się pomiędzy ludźmi; było mi cholernie gorąco, ale za nic w świecie nie chciałam ściągnąć kurtki. Rozszalałe, kolorowe światła w irytujący sposób mnie oślepiały, ale nie gorzej niż sam stroboskop, którego od zawsze nie cierpiałam. W powietrzu unosiły się kłęby otumaniającego i drażliwego dymu, który tworzył całkiem ciekawe smugi, lecz nie znalazłam się tam po to, by to podziwiać. Wskoczyłam na podest i rozejrzałam za czerwonymi kanapami, po chwili lokalizując je w rogu sali. Gdy miałam zacząć iść w tamtą stronę, zostałam powstrzymana przez jakiegoś mężczyznę, który zaczął napierać na mnie swoim cielskiem i wprawiać w jeszcze gorszą panikę.
— Maleńka… — wybełkotał, nachylając się nade mną niebezpiecznie. — Nie jest ci za gorąco? Może zrzucisz ten płaszczyk i pójdziemy coś ze sobą zrobić?
Zadrżałam z wściekłości i pchnęłam go na tyle mocno, by runął na podłogę. Nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi, ludzie po prostu się odsunęli i dalej świetnie bawili, kiedy ja drżałam ze strachu, udając groźną. Nie lubiłam zgrywać chojraka, bo to przynosiło tylko dodatkowe problemy, ale nie dostrzegałam innego wyjścia.
— Nie dotykaj mnie więcej — syknęłam, przechodząc nad nim.
Nie miałam czasu ani ochoty na jakieś przepychanki. Musiałam tylko znaleźć mojego telefonicznego rozmówcę, dowiedzieć się czego ode mnie chciał i czy rzeczywiście mógłby mi jakoś pomóc, po czym jak najszybciej opuścić tę straszną spelunę.
Po kilku chwilach dodatkowych zmagań, tłum zaczął się w końcu przerzedzać, co wskazywało na zbliżanie się do granicy parkietu. Pomiędzy sylwetkami pląsających ludzi dostrzegałam obite na czerwono meble; za nimi znajdowało się kolejne, drewniane wzniesienie i dodatkowe siedziska, automatycznie kojarzące się z lożą dla vip’ów. Dostrzegałam tam stadko roznegliżowanych panienek, które śmiały się między sobą i wyraźnie na kogoś czekały.
Weź się w garść Mikasa, nie ma odwrotu.
Zrobiłam dodatkowe trzy kroki w owym kierunku, gdy nagle, po raz kolejny, zostałam wytrącona z mojej ścieżki. Tym razem nie był to jednak zalany w trupa, śmierdzący typek, który chciał szukać przygody.
— Szef już na ciebie czeka — syknął brunet, ciągnąc mnie boleśnie za ramię, w kierunku wyjścia ewakuacyjnego.
W tamtym momencie zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam; jak cholernie głupia byłam. Przecież to nie były żarty, ani żadna sytuacja, w której mogłabym poradzić sobie sama. Dopiero w w chwili konfrontacji ogarnęłam, jak głęboko siedzę w tych wszystkich poronionych sprawach, zatargach. Że przecież mnie porwano, że mierzono do mnie z broni, że ludzie dookoła się zabijają. A sama wpakowałam się do lwiej paszczy, zupełnie otumaniona; zwabiona nierealną propozycją.
— Puść mnie! — krzyknęłam, chwytając go za bark. Pociągnęłam lekko do tyłu, by stracił równowagę i zmniejszył siłę uścisku. Gdy plan zadziałał, odskoczyłam do tyłu, doglądając zbliżających się z różnych stron mężczyzn. — Rezygnuję!
— Ackerman, nie radzę ci robić żadnych problemów — mruknął mój oponent, wyciągając ku mnie ramię.
— Powiedz swojemu zasranemu szefowi, żeby mnie pocałował w dupę — wycedziłam, chcąc jak najszybciej zawrócić i się stamtąd wydostać, jednak facet dał w moją stronę sporego susa, a ja miałam już pewność, że jestem skończona. — Wypierdalaj!
W chwili mojego ryknięcia, z tłumu wypadł ktoś jeszcze. Miał na sobie czarną kurtkę i założony na głowę kaptur; poruszał się niesamowicie szybko i finezyjnie, prosto w naszą stronę. Nim kat dorwał mnie w swoje łapska, pięść wybawiciela wbiła się w jego twarz, z marszu powalając go na ziemię. Odruchowo ponownie rozejrzałam się po ludziach, szacując szanse na ucieczkę; pomagierzy człowieka, który mnie tu ściągnął, byli na tyle daleko, że mogłam jeszcze zwiać.
— Ty kretynko!
Odwróciłam się w stronę mojego bohatera i dosłownie poczułam, jak całe moje ciało się spina. Choć nie zdjął nakrycia ze swojej głowy, kolorowe światła i ten pieprzony, rzygodajny stroboskop, cyklicznie oświetlały jego twarz. Przez moment zastanawiałam się, czy nie lepiej było oddać się w ręce tych psychopatów.
Złapał mnie za dłoń i wbiegł w tłum, nawet na chwilę się nie zatrzymując. Wbijałam wzrok w jego szerokie plecy, klnąc w myślach na wszystko co istniało, a szczególnie na samą siebie. Wypadliśmy z pomiędzy ludzi i ruszyliśmy niebywałym sprintem w kierunku kotar i korytarza, gdy na drodze pojawił się kolejny napastnik. Zatrzymałam się gwałtownie, ciągnąc w tył mojego partnera, który nawet nie zauważył nacierającego na niego wroga. Czując, że mam kogoś obok siebie, straciłam wszystkie możliwe blokady. Choć ciasne jeansy nie były stworzone do takich wyczynów, to bez większego namysłu wpakowałam w jego brzuch grubą podeszwę zimowych butów, przy pomocy błyskawicznego kopniaka z półobrotu. Po chwili znowu biegliśmy, ślizgając się na tym pieprzonym korytarzu, przez nanoszone błoto.
— W lewo! — ryknął, gdy tylko znaleźliśmy się przed klubem.
Wierząc mu bezgranicznie, przez wzgląd na mojego brata, pognałam za nim bez najmniejszego słowa sprzeciwu. Nie miałam pojęcia, ile czasu tak szarżowaliśmy, ale przez pierwszy kilometr na pewno byliśmy ścigani. Kluczyliśmy wąskimi uliczkami, by jak najszybciej ich zgubić. W połowie drogi zorientowałam się, że prowadził w okolice mojego mieszkania.
— Zgubiliśmy ich — wycharczałam, upadając na biały puch. Nigdy bym się nie spodziewała, że trawnik w parku mógł być taki wygodny. — Zaraz wypluję płuca.
Zamknęłam powieki, święcie przekonana, że to pomoże mi się uspokoić, odetchnąć. Nim jednak zdążyłam w pełni napełnić swoje płuca, runął nade mną okrakiem, wbijając pięści tuż obok mojej głowy.
— Czy tobie rozum odjęło?! — wrzasnął niespodziewanie, na nowo budząc niepokój. Był niemniej zdyszany ode mnie; para z ust, tworzyła nad nami całkiem pokaźny obłoczek. — Jak możesz być tak głupia?! Co ci strzeliło do tego kretyńskiego łba, żeby pójść tam sama?! Żeby w ogóle tam pójść, do jasnej kurwy!
— Uspokój się — wyrzuciłam z siebie na wydechu.
— Nie, kurwa mać! — Ponownie uderzył prawą ręką o podłoże, jakby na znak swojego protestu. — Boże kochany, co z wami jest nie tak?! Myślałem, że jesteś mądrzejsza od tego swojego posranego braciszka!
— Kakashi! — wrzasnęłam w końcu, uderzając w jego klatkę piersiową rękoma. Niestety, na nim nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, a śnieg zalegający na moich rękach i kurtce, zsypał mi się na twarz. — Przestań się drzeć — wycedziłam, wypluwając słoną wodę, która momentalnie zmieniła stan skupienia na mojej rozgrzanej twarzy.
— Jak mam przestać, Mikasa? — warknął i dźwignął się na kolana, odchylając do tyłu głowę. Jego klatka piersiowa rozszerzała się od głębokich wdechów. — Co za bezmyślność! Nie rozumiesz, że mogli cię skrzywdzić, dziewczyno? — Ponownie się nade mną pochylił. — Przecież mówiliśmy ci, że masz się trzymać stamtąd z daleka! Gdyby nie ja, mogłabyś już leżeć martwa w którymś rowie na przedmieściach! Co cię podkusiło, żeby tam poleźć?
I tu zaczynał się problem. Przecież nie mogłam mu powiedzieć o powodach mojej wycieczki, ponieważ jego reprymenda o głupotę mogła się przeistoczyć w przesłuchanie, a następnie zeznania przed Levim. Następnie nakazano by mi się spakować i wsiadać w pierwszy autobus do Newcastle.
— Jezu, nie wiem — parsknęłam, próbując się spod niego wydostać.
— Nie okłamuj mnie! — Zaczął znowu podnosić głos, co tylko działało na mnie jak płachta na byka. — Nie okłamuj, rozumiesz?!
Wściekła poderwałam się na nogi i otrzepałam, nagle zwracając się na pięcie i kierując w stronę mieszkania. Byłam mu wdzięczna za pomoc, ale po jego darciu japska, nie miałam ochoty za to dziękować. Nim jednak przeszłam chociaż pięć metrów, ponownie runęłam na ziemię, wytrącona z resztek równowagi.
— Złaź ze mnie, ty chory pojebie! — huknęłam, tłukąc go pięściami i rozrzucając otaczający nas puch. — Co ty sobie wyobrażasz?!
Przestałam. W momencie, gdy w końcu spotkałam się z jego nieprzychylnym, jednakże zbolałym spojrzeniem, coś mnie ruszyło. Nie wiedziałam czy było to sumienie, czy poczucie jakiejś głupiej słabości. W jego oczach coś się zmieniło. Zamknął powieki i przechylił się do przodu, pakując głowę w śnieg, tuż obok mojej. Przez chwilę myślałam, że stracił przytomność, lecz jego ciało — choć w kretyńskiej pozycji — wciąż hardo trzymało się pionu.
— Zabraniam ci gdziekolwiek chodzić samej, Mikasa — wyszeptał, cały się napinając. — Do jasnej cholery, zabraniam.
Mój umysł zrobił mi wtedy cholernego psikusa. Momentalnie przypomniało mi się, ile razy ten chłopak wyciągnął mnie z opresji. Podczas mojego pierwszego wyjścia z ludźmi do klubu, wyciągnął mnie z miejsca, w którym ludzie zaczęli obijać sobie mordy. Uratował mi życie dokładnie pod tym samym klubem, z którego chwilę wcześniej mnie wyciągnął. Pojawił się po meczu Kiby, zaraz po ataku Jeana w naszym mieszkaniu. A przede wszystkim, zjawił się z Levim w lesie i wyciągnął z łapsk Obito.
Kolejny raz tego dnia, odpuściłam wszelkim innym uczuciom, pozostawiając w sobie tylko strach i smutek. Rozluźniłam ciało, czując jak śnieg powoli przesiąka przez materiał moich spodni, a ciało zaczyna opanowywać wstrętny, przenikliwy chłód. Uniosłam ramiona i objęłam jego szyję, unosząc się lekko w górę; dziwna, nieuzasadniona potrzeba kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem, zmusiła mnie do tego gestu. Chciałam poczuć jego ciepło, to jak moja klatka piersiowa przylega do jego szerokiego torsu. Egoistycznie, samolubnie; tylko po to, by zrobiło mi się lepiej.
— Dziękuję — wyszeptałam słabo, zamykając powieki. — Dziękuję, że po raz kolejny wyciągasz do mnie rękę.
Przełożył pode mną lewe ramię i poderwał z wilgotnego, zimnego podłoża. Przez chwile poczułam się jak małe dziecko; stanęłam na nogi i odchyliłam głowę, chcąc mu się jeszcze raz przyjrzeć. Cofnęłam się o dwa, małe kroki i uśmiechnęłam, jak mała, głupiutka dziewczynka, nie potrafiąca okazać swojej wdzięczności.
— Chyba od dzisiaj zacznę myśleć bardziej racjonalnie.
— Cieszy mnie to — odparł, strzepując z moich włosów zalegający, biały puch. — Nie wymagam od ciebie prawdy, ale tego, żebyś na siebie uważała, dobrze?
— Zrobię co w mojej mocy.
Zgubiłam się.
Wspomnienie sylwestrowej nocy zostało zupełnie wytarte z naszych głów. Nie miałam pojęcia czym to było spowodowane, chociaż po wielonocnych kalkulacjach wciąż dochodziłam do wniosku, że dosięgła nas niewyobrażalnie głupia słabość. Hatake użył dobrego określenia.
Każdy potrzebuje bliskości.
Wtedy chyba oboje dotarliśmy do pieprzonego zenitu i popełniliśmy spory błąd, którego każde z nas chciało się najzwyczajniej w świecie wyrzec. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
— Śledziłeś mnie, prawda? — zapytałam, gdy wyszliśmy na ulicę, kierując się ponownie do mojego mieszkania. — Nie wierzę, że przypadkiem znalazłeś się w Ibizie.
— Fity-fifty — mruknął cicho. — Yamato mieszka w tej okolicy, musiałem mu zanieść kilka rzeczy. Gdy wracałem, zobaczyłem cię na schodach, prowadzących do pubu. Nie omieszkałem pójść tam za tobą.
— Z czystej ciekawości?
— Nie, to raczej było przeczucie — prychnął — jak zwykle trafne, względem twoich ekstremalnych umiejętności pakowania się w kłopoty.
Kłopoty to mało powiedziane. Wciąż nie mogłam pojąć transu w jaki wpadłam; tego, że chciałam zgodzić się na grę w ciemno, zamiast jak dorosły człowiek, poszukać pracy.
— Taki urok Ackermanów.
***
— Mikasa, koniec na dzisiaj.
Leżałam zdyszana na macie i wpatrywałam się w oczy Alice, która siedziała na mnie okrakiem, przyglądając mi się ze swego rodzaju zawodem. Z reguły nasze sparingi były nierozstrzygniętą walką; cieszyłyśmy się tym, że miałyśmy przeciwnika równego sobie, jednak od jakiegoś czasu, konkretnie dawałam się położyć po kilku chwilach wymiany ciosów. Przez moją niewyobrażalnie słabą kondycję psychiczną, fizyczne zdolności również ucierpiały.
Obejrzałam się w bok i zagryzłam mocno policzki, widząc nieprzychylne spojrzenie Killera. Obserwował nas, jak to miał w zwyczaju; może był szaleńcem, ale bardzo szybko wyczuwał, że z człowiekiem jest coś nie tak.
Dziewczyna podała mi rękę i pomogła się podnieść, klepiąc na odchodne w plecy. Przeszłam pod linami i zeskoczyłam na podłogę, chwytając z krzesełka ręcznik. Otarłam nim twarz, stojąc w miejscu i gapiąc się w ścianę, zupełnie niewzruszona tym, że na macie rozpoczął się kolejny sparing. Skoro Bee ogłosił dla mnie koniec, nie miałam już po co tam sterczeć. Było mi w jakiś sposób przykro, bo gdy tylko przyszłam na halę, był bardzo rozentuzjazmowany. Chciał mi o czymś powiedzieć, podzielić się dobrymi wieściami, a skończyło się na diametralnej zmianie jego aury.
— Mikasa, co się dzieje? — Szef dogonił mnie tuż przed wejściem do damskiej szatni. — Widzę, że coś jest nie tak. Jeżeli potrzebujesz pomocy, masz mi o tym natychmiast powiedzieć.
— Jest okay, trenerze. — Uśmiechnęłam się cierpko i popatrzyłam na niego spokojnie. — Po prostu mam gorszy okres, nic więcej.
— Na pewno?
— Tak, daję radę. — Pchnęłam drzwi, jednak odwróciłam się na pięcie, by jeszcze raz spotkać się z jego nienaturalnie przygnębionym obliczem. Diametralna zmiana dała mi do myślenia. Wszyscy się o mnie martwili, a ja ich tylko wciąż zbywałam, nie doceniając tego, jakie więzi ze mną stworzyli. — Obiecuję, że jeżeli będę w tarapatach, od razu dam znać.
Skinął zgodnie głową, a ja zniknęłam w głębi pomieszczenia, kierując się prosto do swojej szafki. Zdjęłam bokserkę, spodnie i buty, pozostawiając to na ławce i zgarnęłam rzeczy, by pójść pod prysznic; nie chciałam iść do centrum handlowego upocona jak świnia.
Po piętnastu minutach sterczałam w kompletnej ciszy przy zlewie, w koszulce i nieco odprężona. Oczywiście, że byłam z siebie niezadowolona, z racji dawania dupy na treningach, ale nie potrafiłam w żaden sposób wpłynąć na własny organizm. Zrezygnowana przyłożyłam ręcznik do twarzy i wzięłam głęboki wdech, by moment później poczuć, jak moje życie ponownie wali się na tysiące kawałków
— Kochanie, jakaś taka markotna dzisiaj jesteś.
Zadrżałam, podnosząc wzrok na szerokie lustro, znajdujące się tuż przed moją twarzą. Palce dłoni automatycznie mi zdrętwiały i zaczęły drżeć, nasilając moje przerażenie. Wpatrywałam się w zarys ciemnej sylwetki, która kryła się w głębi łazienki. Bose stopy brodziły w kałuży wody, a biała koszula przylegała do kościstego ciała. Zaczęłam w pośpiechu zbierać swoje rzeczy i ruszyłam w kierunku drzwi, ale błyskawicznie się tam znalazła, odcinając jedyną drogę ucieczki. Poczułam cholerne zimno i miałam ochotę krzyczeć, robiąc przy tym z siebie kompletną wariatkę.
— Znowu uciekłaś — mruknęła chrapliwie, zaganiając mnie w róg pomieszczenia. — Mogłaś mieć te pieniądze, by ratować swojego ukochanego, małego kuzyna.
Zamknęłam powieki, mając nadzieję, że zniknie. Znowu dopadła mnie w chwili słabości, załamania. Znowu chciała, bym znalazła się na dnie. Czasem miałam wrażenie, że nie pragnie niczego więcej, prócz mojej śmierci.
Osunęłam się na podłogę, zakleszczając swoje rzeczy pomiędzy brzuchem a udami. Pochyliłam do przodu głowę, chcąc się uspokoić i oczyścić umysł, jednak musiałam nieudolnie przewrócić ciało na bok, gdy po białych kafelkach zaczęła spływać rubinowa krew, prosto do mnie. Rzuciłam swój dobytek, na czworaka próbując przesunąć się po śliskiej, wilgotnej nawierzchni.
— Ach, zapomniałam — westchnęła melodyjnie, krocząc powoli za mną — uciekanie to twoja najlepsza umiejętność.
— Wypierdalaj, wypierdalaj… — szeptałam zdyszana, próbując stanąć na nogi. — Zostaw mnie.
Światła zaczęły szalenie migać, ograniczając moje skupienie i widoczność. Ktoś szarpał klamką drzwi, które miotały się w zawiasach. a ona wciąż się do mnie zbliżała, kryjąc twarz pod włosami.
— Mikasa…
— Kto jest tchórzem? — wrzasnęłam rozpaczliwie, ponownie przylegając plecami do ściany. — Kto wciąż kryje twarz…
Na moje własne życzenie, czarne strąki na jej głowie przeleciały do tyłu, jakby z pomocą silnego podmuchu wiatru. Przebieg mojej krwi ustał, tętnice przestały pracować, a serce zabiło w mojej klatce na tyle mocno, by wywołać ból w całym ciele. Promieniował, pulsując w każdym mięśniu i obezwładniając mnie na tyle mocno, bym nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
Latami wypierałam z siebie myśl, że jej oblicze będzie mi tak dobrze znane; że przywoła najgorsze męki i strach, że zniszczy mnie na tyle, by pozbawić reszty sił. Wydawałam z siebie niezrozumiałe stęknięcia, nie mogąc zdobyć się na żadne, choćby najkrótsze słowo. Oblicze do połowy obdarte było ze skóry, uwydatniając zgniłe ścięgna i mięso. Mimo to oboje jej oczu świdrowało mnie z cholerną radością, napawając właścicielkę moim przerażeniem i nienawiścią do samej siebie.
Stanęła tuż przede mną, wlewając w ciało i duszę niezliczone ilości goryczy i wstrętu do otaczającego świata. Złapała boleśnie za ramiona, rozwierając szeroko szczękę; jej policzki, albo ich pozostałości, zaczęły pękać i bryzgać krwią na wszystkie strony, jakby chciała połknąć mnie w całości i zamknąć już na zawsze w przestworzach cierpienia i poczucia winy.
— Gdybyś się tutaj nie pojawiła, nikt by nie cierpiał. Nic z tych wszystkich rzeczy nie miałoby miejsca. Oni wszyscy żyliby tak jak dawniej, według rytmu, jaki towarzyszył im do tej pory. Wszystko zniszczyłaś, zamieniłaś w proch ich życia, ingerując w nie swoje sprawy.
To był mój głos. Moja własna barwa, która stała się czarna jak smoła i zaczęła zalewać umysł. Zaczęłam słabnąć, tracić ostrość widzenia. Wszystko spowijał mrok.
— Zabij się.
— Mikasa!
Drzwi otworzyły się, z hukiem uderzając o ścianę. Dotarł do mnie jakiś łomot, wówczas gdy obleśna twarz wciąż była tuż przed moją, a rzędy ostrych jak igły zębów, eksponowały się przede mną w całej okazałości. Coś runęło obok, a jej wizerunek rozmył się jak dym, pozostając zastąpionym przez znajomą, wytęsknioną mi twarz. Przez chwilę zastanawiałam się, czy ona mnie przypadkiem nie zabiła, a ja nie doznawałam ostatnich chwil życia, w których zbierało się na wspomnienia.
— Boże kochany, Mikasa! — Potrząsnął mną, nieco pobudzając moje czucie.
Spojrzałam na bok, gdzie leżały kule, by po chwili zlustrować go nieprzytomnym spojrzeniem.
— Samuel — szepnęłam, uśmiechając się delikatnie, choć moje ciało wciąż drżało ze strachu. — Kurwa, ty masz nogi…
Spojrzał w dół, nieco zdekoncentrowany i wrócił do mojej buzi, mrużąc powieki.
— Czy to naprawdę jest moment na takie żarty? — sarknął, pomagając mi wstać, choć sam miał trudności z utrzymaniem się na własnych kończynach. — Jesteś lodowata… Cholera jasna, co tu się stało?
Ujął moją buzię w dłonie i przyjrzał mi się uważniej, jakby zauważając coś nienaturalnego. Nachylił się po kule i pomógł mi przejść do szatni, w której na całe szczęście nikogo nie było. Wrócił, by pozbierać rozrzucone rzeczy, a ja w tym czasie nieudolnie próbowałam naciągnąć na siebie bluzę, bez przerwy rozglądając się dookoła, jakby ze strachu, że strzyga powróci. Przykuśtykał do mnie z powrotem, a ja zawiesiłam wzrok na jego ciele, które nieco zmarniało.
— Ja wiem, że twoja mama przesadziła, mówiąc mi o tym, że się posypałeś w drobny mak, ale jakim cudem ty chodzisz? — wyszeptałam, gdy usiadł przy mnie i przekręcił moją głowę, w swoją stronę.
— Szybko się regeneruję — odparł niespokojny. — Lewą nogę mam w stabilizatorze, a gips z ręki zdjęli mi kilka dni temu.
Podciągnął rękaw, by pokazać dowody w postaci wychudzonego przedramienia, a pod szerokim dresem rzeczywiście odznaczały się szyny usztywniacza.
— Co tam się stało? — zapytał cicho, wciąż uparcie wpatrując się w moje oczy. Brakowało mi tego zagadkowego, zielonego koloru jego tęczówek. — Mikasa, czy ty brałaś jakieś narkotyki?
— Nie, broń boże — zastrzegłam się, lekko odchylając głowę do tyłu.
— Masz niesamowicie zwężone źrenice, prawie ich nie widzę — stwierdził, dziwnie przygnębiony. — Może wzięłaś jakieś leki, coś ci zaszkodziło?
Jego nieświadomość wobec mojej chorej przypadłości wywoływała we mnie różnorakie emocje. Od zawodu, przez rozczulenie, po strach przed tym, że może mieć mnie za szaloną, co w sumie byłoby całkiem słuszne. Otworzyłam kilka razy usta, chcąc wydusić z siebie jakiekolwiek słowa, ale jedyne na co było mnie wtedy stać, to opaść na jego klatkę piersiową, niewerbalnie prosząc o to, by mnie objął. Nieustannie potrzebowałam pewności, że ktoś przy mnie naprawdę jest; że nie jestem, kurwa, sama.
— Cieszę się, że wróciłeś, Sammy — jęknęłam, w afekcie dziwnej bezsilności. — Naprawdę się cieszę.
— To miała być niespodzianka… — mruknął, przytulając mnie lekko. — Ale…
— Nawet nie wiesz, jak mnie ona uszczęśliwiła.
Chłopak postanowił przejść się ze mną do centrum, jakby nie chcąc stracić mnie z oczu. Byłam mu za to wdzięczna, bo gdy tylko myślałam o powrocie do pustego mieszkania, aż skręcało mnie w środku. Wiedziałam, że Hinata ponownie późno wróci i nie miałam jej tego za złe, a nie chciałam dodatkowo obarczać jej własnymi problemami. Naruto był też moim przyjacielem i sytuacja dotycząca jego zdrowia nieźle się na mnie odbiła, więc nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, co ona musiała przeżywać.
— Nie wiem czy to dobry pomysł, żebyś się tak forsował — mruknęłam, gdy weszliśmy do parku. Nie chciał jechać taksówką, przekonując mnie, że wystarczająco się wyleżał i miał ochotę poruszać się na świeżym powietrzu. Doskonale wiedziałam, że przyszpilenie do łóżka kogoś, kto prowadzi bardzo aktywne życie, jest istną katorgą.
— Spokojnie, dam sobie radę. — Uśmiechnął się ciepło, powolutku sprawiając, że wracałam do siebie.
Opowiedział mi po drodze dokładnie o zdarzeniu, przez które wylądował w szpitalu, a ja z tym samym zaangażowaniem przekazałam mu informacje od Leviego i Kakashiego. Wydawał się być zdruzgotany tym, że ta dwójka znowu znajdowała się w miejscu, gdzie doszło do czyjegoś zgonu i nie ciężko było zauważyć, że ta sytuacja przerastała go bardziej ode mnie. Wciąż jednak miałam tę pewność, że gdyby cokolwiek miało się stać, poszedł by za nami, choćby nie wiem co.
— Jesteś jednak niewiarygodnie głupia. — Popatrzył na mnie nieprzychylnie, gdy wspomniałam również o wyskoku do Ibizy. — Może ty masz niedobór adrenaliny?
— Nie. Miałam cel Samuel.
— Jaki?
— Niewyobrażalnie głupi. — Westchnęłam, poprawiając szalik. — Zorientowałam się, gdy byłam już w środku, na szczęście...
— Przepraszam. — Zatrzymaliśmy się, zaskoczeni czyimś głosem i odwróciliśmy za siebie, by dopiero moment później dostrzec, że intruz sięgał nam może do pasa. Mała dziewczynka, o mlecznej cerze i blond włosach, wpatrywała się w nas jak w obrazek. Czapka zsuwała jej się na oczy, a ramiączko tornistra zjeżdżało z lewego ramienia, ale chyba nic sobie z tego nie robiła. — Możecie mi powiedzieć, która jest godzina?
Samuel potrząsnął głową jakby wybudzony z transu i sięgnął do kieszeni spodni, by zerknąć na komórkę, a ja zastanawiałam się, czy na pewno wszystko było w porządku.
— Dochodzi szesnasta — odparł i rozejrzał się dookoła. — Ściemnia się już… Jesteś sama?
— Tak — odpowiedziała pewnie, w końcu poprawiając zalegający na jej plecach bagaż.
— A wiesz, że nie powinnaś? — zapytałam, kucając przy niej. Przyglądała mi się uważnie, jakby próbując mnie z kimś skojarzyć. Miała najwyżej osiem lat. — Jest już całkiem późno, dlaczego nie wracasz do domu?
— Przeprowadzałam się niedawno z tatkiem i moim głupim bratem do nowego domu — odpowiedziała prędko, na jednym wydechu. — I dzisiaj żadne z nich nie mogło mnie odebrać, i obiecałam im, że znam drogę do domu. I wyszłam ze szkoły, i poszłam… I się zgubiłam.
Wymieniliśmy z Neilem znaczące spojrzenia i wróciliśmy z powrotem do dziewczynki.
— Pamiętasz adres? — Chłopak ponownie wyciągnął komórkę, widocznie chcąc wstukać go w nawigację.
— Nie.
— A chociaż okolicę? Cokolwiek? — dopytywałam, widząc, jak Sammy w zdenerwowaniu łapie się za czubek nosa.
Dziecko rozejrzało się dookoła, zabawnie marszcząc czoło i wydymając dolną wargę. Wyglądała, jakby dopiero się obudziła.
— Chyba tam. — Wskazała ręką w kierunku centrum handlowego. — Za tym dużym budynkiem.
Westchnęłam i dźwignęłam się na nogi, próbując zebrać do kupy myśli.
— Ile czasu już tu stoisz? — Złapałam ją za rączkę, by sprawdzić swoje przeczucia. — Jesteś wychłodzona. I pewnie głodna.
— Zabierzmy ją do galerii i tam pomyślimy co dalej.
— O ile nie będzie bała się z nami iść.
— Nie będę — wtrąciła się zadowolona. — Tata zawsze mówił, że mam unikać obcych, a ciebie znam.
— Mnie? — Dźgnęłam się palcem w pierś, niewyobrażalnie zaskoczona jej słowami. — Niby skąd?
— Tata zawsze mówił, że mam nie zdradzać swoich tajemnic.
Totalnie namieszała mi w głowie. Mimo to, bez przedłużania postoju, pociągnęliśmy ją ze sobą do centrum, a ja za radą Samuela, próbowałam wyrzucić z głowy jej słowa. Miał racje, dzieci zawsze były dziwne i nie warto było przejmować się tym co mówiły. Z drugiej strony wiedziałam, że trzeba było mieć to na uwadze, bo miały w sobie więcej szczerości, niż większość dorosłych.
Z zafascynowaniem obserwowałam, jak wcinała burgera i popijała go ciepłą herbatą. Musiała sporo przejść i była cholernie inteligentna, a także przebiegła, stwarzając w ten sposób wrażenie dużo starszej i nieco zuchwałej. Mimo to, nie miałam serca jej zostawić samej, no i nie ukrywajmy, ale nadal nie mogłam odpuścić sobie tego, że podobno mnie znała.
— Jak masz w ogóle na imię? — zapytałam, podpierając policzek o dłoń.
— Ayumi — odparła, po przełknięciu kęsa.
Zgrozo. Nawet to imię mi coś mówiło, ale za cholerę nie wiedziałam skąd mogłam je znać.
— A nazwisko?
— Nie mogę ci powiedzieć. — Uśmiechnęła się, jakby z nutą ironii.
Warknęłam i opadłam plecami na oparcie. Jak ja jej miałam pomóc?
— Może powinniśmy zadzwonić po policję? — Neil postawił przede mną kubek z gorącą kawą i zerknął na dziewczynkę.
— Nie wiem czy jest sens, by dokładać jej nerwów wycieczką na komisariat — odparłam, dmuchając we wnętrze kubka. — Przejdziemy się tam, gdzie nas zaprowadzi. Może skojarzy okolice i będzie prościej. Jeśli nie, to zadzwonimy.
— Skąd znasz Mikasę? — Odwrócił się do dziewczynki, widocznie sam nie potrafiąc porzucić tej wiedzy. — Widziałaś ją już kiedyś?
— Tak, na zdjęciu — odpowiedziała grzecznie. Wytarła serwetką buzię i wzięła w rączki tekturowy kubek. — Jesteś bardzo ładna, więc cię zapamiętałam. — Dopiła resztę napoju i odstawiła go na stolik, kładąc rączki na kolanach. — Bardzo dziękuję za jedzenie. Gdy mój tata nas znajdzie, powiem, żeby oddał wam pieniążki.
— Nie trzeba, to groszowe sprawy. — Zmarszczyłam czoło, rozglądając się dookoła. — Najadłaś się?
— Tak.
— A zagrzana? — wtrącił chłopak.
— Tak.
— A może jednak zdradzisz mi swoje nazwisko? — ciągnęłam, z zainteresowaniem jej się przyglądając. — To nie fair, że ty znasz mnie, a ja ciebie nie.
— Po prostu miałam więcej szczęścia — odparła wesoło.
Neil prychnął niepohamowanym śmiechem, kiedy cofnęłam głowę. Byłam zaskoczona sposobem, w jaki myślała i się do mnie zwracała. Dzieci były przeróżne. Grzecznie, wstrętne, głośne, milczące. Ale znałam niewiele przypadków takich jak ona. Nie drażniła mnie, tylko na każdym możliwym kroku zaskakiwała. Miała odpowiedź na wszystko, będąc przy tym jednocześnie uprzejma czy żartobliwa. Taka stara-maleńka, jakby to powiedział wujek.
— Zdradź nam chociaż imię swojego brata. — Widziałam, że Sammy próbował ją podejść.
— Również nie mogę. Poznalibyście wtedy moje nazwisko.
Jakaś lampka rozświetliła się w moim umyśle. Skoro to właśnie powiedziała, to znaczy, że musieliśmy go znać. Zwłaszcza, że wiedziała kim jestem. Czułam, jak na dnie mojej głowy panoszy się odpowiedź, ale za nic w świecie nie mogłam jej wyłowić.
— To co? Nie mamy już na co czekać. — Samuel podniósł się z powrotem na nogi i chwycił kulę. — Zbierajmy się, twój tata pewnie cholernie się martwi.
Zaaferowana tą sprawą, postanowiłam odpuścić zakupy. Dla innych to dziecko mogłoby wydawać się kłopotliwe, jednak dla mnie cała ta sytuacja była odskocznią od zdarzeń sprzed dwóch godzin. Do tego Neil miał rację — jej ojciec przeżywał pewnie najgorsze, możliwe domysły.
Mała dreptała przed nami, a ja wciąż próbowałam odnaleźć w niej jakieś podobieństwa, do poznanych tutaj ludzi. Niestety, jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy, była Mayako, przez wzgląd na kolor włosów. Dobrze jednak wiedziałam, ze Okanao miała jedynie młodszego brata, którego ganiała z nożem po domu.
— Nawet nie wiem, gdzie mogłaby widzieć moje zdjęcie — szepnęłam ukradkiem do chłopaka. — Przecież jestem tu od niedawna i nikt nie robił sobie ze mną pamiątkowych fotek.
Oprócz Kiby, ale szansa na to by ją widziała, była dosłownie zerowa.
— Może zrobili ci jakąś na koncercie? Tam kręci się masa fotografów.
— Możesz mi powiedzieć, jakim cudem ośmiolatka przyglądałaby galerie zdjęć z koncertów?
— A masz jakiś inny pomysł?
— To ten sklep!
Popatrzyliśmy na rozjuszoną dziewczynkę, która nagle zaczęła biec we wskazanym kierunku. Od razu ruszyliśmy za nią, nie spiesząc się za bardzo ze względu na kontuzję Samuela. Starałam się jednak nie stracić jej z oczu
— Leć za nią, dogonię was — nakazał, gdy mała dobiegła do pasów.
Prędko doskoczyłam do blondyneczki i przeprawiłam się z nią na drugą stronę. Zaczęła wspinać się po kilku stopniach, zbyt porywczo, przez co poślizgnęła się na oblodzonym schodku i runęła prosto w moje ramiona.
— Spokojniej — parsknęłam, popychając ją lekko do przodu, by wróciła do należytego pionu. — Lepiej, żebyś wróciła do domu żywa.
— Dziękuję — szepnęła i dosięgnęła klamki.
Dzwoneczek niewielkiego warzywniaka, wiszący tuż nad drzwiami, powiadomił sprzedawczynię o naszym nadejściu. Jej wodniste oczy skupiły się najpierw na mnie, a potem zjechały nieco niżej, wyłapując w końcu dziewczynkę.
— Ayumi, Boże kochany! — krzyknęła, wybiegając zza lady. Otarła dłonie o zielonkawy fartuch i przyklękła przy dziecku. — Dziecko, gdzieś ty była?! Twój tata szuka cię od kilku godzin, jest przerażony!
— Zgubiłam się — odparła ze skruchą. — Ale oni mi pomogli.
Niewielka rączka wskazała na mnie i wchodzącego do środka Neila. Kobietę jednak niespecjalnie to obchodziło. Poderwała się z powrotem na nogi i wróciła na swoje miejsce, by odnaleźć komórkę.
— Halo? Tak! Przyszła do sklepu z dwójką młodych ludzi, którzy ją przyprowadzili — mówiła rozentuzjazmowana. Miałam wrażenie, że naprawdę spadł jej kamień z serca, choć dziecko nie należało do jej rodziny. — Dobrze. Dobrze, powiem, żeby zaczekali.
Uśmiechnięta rzuciła telefon na ladę i pojawiła się z powrotem przy nas, doglądając dziewczynki.
— Jesteś głodna? — zapytała, głaszcząc jej policzek.
— Nie — odpowiedziało dziecko, zwracając się bokiem do nas. — Zabrali mnie na obiad, a potem szybko tutaj przyprowadzili.
Staruszka w końcu uraczyła nas pełną uwagą. Podeszła bliżej, bacznie nam się przyglądając, jednak uśmiech wciąż nie schodził z jej lekko pomarszczonej twarzy.
— Miło patrzeć na takich młodych ludzi, którzy nie są obojętni — stwierdziła, mrużąc oczy. — Jej tata prosił, żebyście chwilę poczekali. Pewnie chce wam osobiście podziękować.
Przytaknęłam zgodnie, choć nie miałam ochoty na tego typu, niezręczne sytuacje. Mimo to podeszliśmy z Samuelem do okna i przysiedliśmy na parapecie, obserwując jak sklepowa skacze dookoła dziewczynki.
— Dziwna sytuacja — skwitował Neil, przy okazji dźgając mnie łokciem. — Wygląda mi to na ukrytą kamerę.
— Przestań — prychnęłam, poprawiając szalik. — Takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Tyle że my coś z tym zrobiliśmy.
— Czujesz się, jakbyś spełniła niebywale dobry uczynek?
— Jeszcze nie wiem. — Łypnęłam na niego, nieco zmęczona. — Jeżeli jej ojciec będzie okropnie nachalny, wszystko będzie się wydłużać.
— Mikasa! — Ayumi przydreptała do nas, wyciągając w moją stronę ręce. Ewidentnie chciała, żebym ją podniosła, co nieco zbiło mnie z tropu. Widząc jednak jej uparte spojrzenie, podniosłam ją i posadziłam na kolanach. — Zabierzecie mnie jeszcze kiedyś do McDonalda?
Sammy parsknął śmiechem, widząc dziecięcą buzię, wypełnioną czystą nadzieją. Przez chwilę miałam wrażenie, że rodzina nie zapewniała jej zbyt wiele rozrywki.
— Jeżeli będzie okazja, nie ma problemu — odparłam, poprawiając kaptur dziecięcej, kanarkowej bluzy.
Nim się zorientowaliśmy, pod sklep zajechał duży, terenowy, policyjny samochód. Nie byłam jakoś spięta; towarzystwo tego dzieciaka pozwoliło mi na odetchnięcie i wyluzowanie. Przynajmniej do momentu, aż drzwi sklepu zamaszyście się otworzyły, prawie wyrywając ze ściany dzwoneczek.
Kątem oka widziałam, że Samuel był w tym samym stanie co ja — przeraźliwie zaskoczony. Do tego stopnia, ze nie wiedzieliśmy co mamy tak naprawdę powiedzieć.
— Ayumi, dziecko!
Kakashi stał jak wryty w przejściu, patrząc mi prosto w oczy. Dyszał szalenie, jakby po długim biegu i utrzymywał sztywną pozycję, z lekko uchylonymi oczyma. Mężczyzna, który wpadł tu razem z nim, był niemalże identyczny. Doznałam tego samego uczucia, co w momencie zobaczenia ojca Naruto. Kopia — może nie idealna — tylko że nieco postarzała.
— Nic ci nie jest?! — Ojciec targał dziewczynką, która zeskoczyła z moich kolan. Jego oczy były zaczerwienione, prawdopodobnie od płaczu.
I w ogóle mnie to nie dziwiło. Momentalnie przypomniałam sobie opowieść brata, o przeszłości Hatake. Jeżeli byłabym na miejscu jego taty, nie wiem co bym zrobiła w sytuacji, w której bałabym się, że moje następne dziecko jest w niebezpieczeństwie.
Czarne jak smoła oczy podniosły się nagle na nas, wywołując dziwne poczucie respektu, co nasilał noszony przez niego mundur. Zerwaliśmy się na nogi i stanęliśmy z Sammym ramię w ramię, jakby czekając na jakąś reprymendę.
— To wy ją znaleźliście? — zapytał nagle, prostując się z dziewczynką na rękach. Wpatrywał się we mnie z zagadkowym wyrazem twarzy. Coś było nie tak. Coś cholernie było nie tak. Poczułam dziwną presję, aż rozbolała mnie głowa. Cofnęłam się o krok, mając wrażenie, że niewidzialne dłonie przesiąkają moją skórę i zaciskają się na płucach. Z całych sił starałam się tego po sobie nie pokazać. Do tego wszystkiego wciąż byłam obserwowana przez Kakashiego, który w końcu się do nas zbliżył. — Jezu, dziękuję wam! Dziękuję cholernie. Gdyby nie wy, mógłbym jej już nie odzyskać.
Mężczyzna podszedł bliżej i uścisnął mocno dłoń Neila, który spoglądał na mnie asekuracyjnie. Widział, że coś się działo i nie miał pojęcia jak reagować.
— Sakumo Hatake — przedstawił się, obdarowując mnie tym samym gestem. — Jestem jej ojcem, a to mój syn…
— Kakashi — szepnęłam, wpatrując się w młodszego Hatake. — Znamy się.
Nie wiedziałam jak to opisać, ale mężczyzna utrzymywał wobec mnie dziwny dystans. Zamknęłam oczy, by złapać równowagę, a w mojej głowie zaczęła rozbrzmiewać wolna, rockowa ballada. Męczyła mnie od wielu lat, w chwilach słabości, w snach. Zawsze wtedy widziałam jak przez mgłę tę głupią scenę, kiedy jechałam samochodem w cholernie deszczowy wieczór i wpatrywałam się w silne, męskie ramię.
Sakumo jeszcze przez kilka chwil nam dziękował, po czym odszedł odebrać telefon, a Ayumi przekazał w ręce Kakashiego, który zaczął pouczać dzieciaka o jego zachowanie. Był wciąż wystraszony, ale nie przez swoją siostrę. Byłam pewna, że zaniepokoiło go to spotkanie
— My już będziemy szli — powiedziałam cicho, zrywając z krzesła torbę. Byłam roztrzęsiona, czułam jak drżały mi usta. Chwyciłam rękaw kurtki Neila i pociągnęłam go lekko, by przypadkiem nie przysporzyć mu bólu.
— Mikasa! — krzyknęła dziewczynka. Odwróciłam się niepewnie w drzwiach i napotkałam jej słodki uśmiech. — Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
Moje spojrzenie przeniosło się na jej starszego brata, zasysającego swój policzek. Nie miał pojęcia czy się odezwać, ruszyć. Dosłownie jakby mierzono do niego z broni. Jakby się bał, że może powiedzieć nagle zbyt wiele.
— Tak — odparłam, siląc się na ten sam wyraz twarzy. Pomachałam jej ręką, czując w gardle uciążliwą gulę.
Wypadliśmy z Neilem przed budynek. Pospiesznie pociągnęłam go za sobą w stronę mojego bloku, przestając zważać na jego nogę. Chciałam uciec, jak najszybciej, jak najdalej. Odczepić od siebie niewidzialne łapska przeszłości, które zaciskały się na moich mięśniach coraz mocniej.
— Mikasa, co się dzieje?! — krzyknął w końcu, gdy nie reagowałam na jego pytania. Zatrzymałam się i popatrzyłam w jego przenikliwie zielone oczy, z pomocą których badawczo mi się przyglądał.
— Pamiętasz? — szepnęłam na wydechu, zaciskając pięści. Nawet nie wiedziałam od czego zacząć. — Nie raz mówiłam… Miałam wrażenie, że znam Kakashiego dłużej niż mi się wydawało. Że był jakoś powiązany z moją przeszłością…
— Pamiętam.
— To nie o niego chodziło… — Przebiegłam wzrokiem po zaśnieżonym chodniku, by ponownie wrócić do twarzy przyjaciela. — Sammy, to jego ojciec. Jego ojciec zabrał mnie i Leviego do szpitala. To on nas uratował…
***
— Mayako!
Blondynka stanęła w drzwiach swojego pokoju, wiążąc na głowie kucyka i zainstalowała wzrok w plecach Ichirei. Dziewczyna siedziała na sofie w salonie i wertowała strony internetowe, w poszukiwaniu informacji do pracy na zajęcia.
— Co tam? — mruknęła, zbliżając się.
— Za ile wróci Kejża?
— Nie wiem, powinna już być… — Spojrzenie niebieskich oczu podniosło się i zatrzymało na drzwiach wejściowych.
Jak na zawołanie zamek szczęknął, a do środka wsunęła się zdyszana brunetka, trzymająca w ręku siatkę z zakupami. Zsunęła z nóg buty i rozpięła kurtkę, po czym przeszła dalej, mrużąc powieki.
— Ostatni raz biegam ci za tym imbirowym szajsem — warknęła, odkładając torbę na stolik. Dziewczyny rzuciły się do niej i wyciągnęły po puszce zimnego piwa, na widok którego dosłownie zaświeciły im się oczy. — Nie mogłabyś pić normalnego piwska?
— Nie — rzuciła Tennotsukai, ostentacyjnie otwierając opakowanie. — Kupiłaś orzeszki?
Ryusaki warknęła i rzuciła paczką na kanapę obok niej, po czym zniknęła w swoim pokoju, by się przebrać
— Jakieś wieści od Madary? — Mayako oparła się o framugę drzwi i obserwowała dziewczynę.
— Nie — odparła z wyraźnym przygnębieniem. — Próbowałam się do niego dodzwonić, ale umyślnie nie odbiera. Itachi ma wyłączony telefon. Jeżeli to będzie się ciągnąć jeszcze tydzień, to poruszę niebo i ziemię, żeby ich znaleźć i własnoręcznie pozabijać.
— Wiesz, jacy są — rzuciła dziewczyna, biorąc do ręki nieco zakurzoną figurkę aniołka. — Od zawsze mieli tajemnice, nie da się ich tak łatwo rozgryźć.
— Mayako — mruknęła pretensjonalnie, odwracając się przodem do dziewczyny. — Zastanów się o czym ty teraz mówisz. Ich milczenie trwało maksymalnie miesiąc. A teraz? To już prawie dwa… To nie jest normalne. Ja czuję, że coś musiało się stać.
Blondynka zmarszczyła czoło, chcąc coś powiedzieć, ale głos dobiegający z salonu brutalnie jej przerwał.
— O kurwa! Dziewczyny! — Przyjaciółki popatrzyły po sobie nieco skonsternowane. — Szybko!
Po chwili wszystkie siedziały już na kanapie i z uwagą wpatrywały się w monitor laptopa, a raczej w wyświetlany artykuł. Ichirei trzymała go na kolanach, a jej buzia po raz pierwszy od dawna wyrażała taki niepokój i swego rodzaju złość.
— Siedemnasty września, dwa tysiące ósmy rok. Brutalne morderstwo w Middlesbrough odbiło się echem w całej Anglii. — Przeczytała na głos Kejża. — Ichi, takie rzeczy, zdarzają się często…
— Zamknij ryj i zjedź niżej — szepnęła, a jej głos zadrżał.
Brunetka zwęziła usta w wąską linię i pomijając niedługi opis wydarzenia, dostała się na dół strony. Mayako upuściła na ziemię komórkę i zakryła usta, widząc zdjęcie dwójki dzieciaków, ubroczonych we krwi i błocie. Nakreślony czerwonym kolorem tytuł fotografii, wrzynał się w ich umysły, wypalając resztki spokoju ducha.
,,Ofiary czy bestie?”
Od autorki: No jakoś się tak złożyło, że dziewczynom udało się sprawdzić rozdział przed naszymi sesjami (za co jestem im dozgonnie wdzięczna), więc oddaję go w wasze ręce. Jest dosyć krótki, ale mam nadzieję, że zaszczepił w waszych główkach i serduszkach trochę niepokoju, bo jednak starałam się zakręcić pod koniec wokół przeszłości Mikasy.
Nie, nie zabiłam Naruto. Ja nie potrafiłabym go zabić, przecież wszyscy wiecie, jaką mam do niego słabość. Z drugiej strony chciałam to zrobić, co by dodać troszkę dramatyzmu, ale Uzumaki może mi się jeszcze przydać i szkoda byłoby mi Hinaty. Musiałabym zabić i ją, bo nie miałabym serca zostawić jej z taką dziurą w klacie. xD
No, w każdym razie, ja się odłączam od pisania, do czasu ostatniego egzaminu i mam nadzieję, że będziecie wytwale czekać na następny rozdział, bo ten będzie wymagał ode mnie naprawdę wiele serca i umiejętności w dobrych opisach. I będzie dosyć długi, przynajmniej tak się zapowiada.
Pokochacie mnie, mówię wam.
Wcale nie zniszczę Mikasy.
Wcale. xD
Czytelnik namber łan na miejscu!
OdpowiedzUsuńPierwsza scena była bardzo rozczulająca. W momencie gdy Mikasa ocierała łzy przez nadwrażliwość Naruto, aż mnie coś w gardle ścisnęło, a słowa "Mikasa, ja już raz umarłem" wręcz potrzaskały moje słabe serduszko.
Od nowego wątku przez cały czas siedziałam jak na szpilkach i zastanawiałam się, czy ktoś powstrzyma Mikasę. Jak się okazało, sama doszła do dobrych wniosków, lecz troszkę za późno. Mimo to, chwała Kakashiemu, bo ten jak zawsze jest na miejscu, co dziewczyna sama podkreśliła.
Scena w łazience to totalna rozpierducha. Nie mogę przestać myśleć o tym, kogo przypomina jej ta zmora. Stawiam na jej mamę, nie wiem dlaczego... Ale przytrzymam się tego zdania. Ach mój Samuel. <3 Cieszę się, że o nim nie zapomniałaś. :3 Pomysł z siostrzyczką Kakashiego był całkiem ciekawy, choć czegoś mi w nim brakowało. :( Ale przynajmniej jak mała się przedstawiła, to zorentowałam się szybciej niż Mikasa kim jest, i szybko cofnęłam się do rozdziału o sylwestrze, gdzie Levi o niej wspominał xD Tajemniczy ojciec Kakashiego, jezu nie moge sie juz doczekać, aż to wszystko wyjaśnisz.
I miażdżąca końcówka. Czyżby dziewczyny znalazły zdjęcie Leviego i Mikasy? I GDZIE TEN PIEPRZONY KIBA?
Drodzy czytelnicy.
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie rozkurwi Wam serca. Przestańcie, póki możecie.
Z poważaniem,
Ichirei Tennotsukai.
P.S.
Lubię orzeszki. Ka keneo.
Ja mam propozycję: zabij Hinatę, a Naruto niech żyje długo i szczęśliwie. Dzisiaj było trochę Kakasia, więc propsy :>> powodzenia na sesyjce, still <3
OdpowiedzUsuńLogika Samuela; chuj, że bolą mnie nogi. Pobiegam za gówniarzem.
OdpowiedzUsuńW każdym razie wątek z ojcem Kakashiego bardzo zaskakujący, nie mówiąc o końcówce. Już sam nie wiem, czego się po tej historii spodziewać, ale jakoś nie przewiduję dobrego zakończenia.
GDZIE JEST KIBA NO?! Przy nikim tak nie dostawałam palpitacji serca, jak przy Inuzuce, heh xD Naruto mnie strasznie rozczulił, jest poturbowany, a mimo to przejmuje się losem Mikasy i nadal zależy mu na Hinacie, którą w niektórych momentach mam ochotę pozbawić każdej części ciała xD Końcowy moment *___* Jeny, tak bym chciała, żeby coś się wreszcie wyjaśniło, to chyba najlepszy kryminał jaki kiedykolwiek czytałam.....:D
OdpowiedzUsuńRacja. Kiba wracaj, zrób porządek. Odłącz Mikasę od Kakashiego, bo ten typ zaczyna mnie wkurwiać. xD
OdpowiedzUsuńEj Kakashi też jest Thebeściak :D Wole go od Kiby haha , ale Kiba też jest zajebisty xd
UsuńWybacz, że nie wysilę się na długi komentarz, ale jest już zdecydowanie za późno jak dla mnie. Z resztą w głowie mam listę enzymów zamiast poprawnej składni :P
OdpowiedzUsuńBardzo dobry rozdział, powiem szczerze, że ta długość nawet bardziej mi odpowiada, niż ta zwyczajowa xD Ciekawa jestem, jak dalej pociagniesz temat z tajemniczą propozycją pracy dla Mikasy. Bo nie sądzę, żeby ta bójka w Ibizie miała być zakończeniem tegoż epizodu, na pewno coś masz w zanadrzu.
Cieszę się przeogromnie, że nie uśmierciłaś Naruto, bo przyznam szczerze, już uznałam, że jesteś do wszystkiego zdolna na "Zamkniętych".
I powiem szczerze, że to co czuję, zdecydowanie nie jest niepokojem :P raczej ekscytacją i chęcią czegoś więcej. W końcu może cokolwiek wyjaśnisz >.<
powodzenia z egzaminami raz jeszcze ;*
95% - daj nam rozdział nowy *_*
OdpowiedzUsuń