8 gru 2015

XIII. Newcastle

“Człowiek to chodzący deficyt rozumu.
Ludzie tak bardzo potrzebują ciepła, pieszczot, dotyku…
To najprostsze rzeczy, jakie mogą sobie dać,
a jednocześnie najczęściej im ich brakuje.”
~ Piotr Adamczyk


Jezu, jaka ty potrafisz być niesamowicie irytująca. — Głośne westchnienie chłopaka, które rozbrzmiało w głośniku mojego telefonu, dołożyło mi poirytowania. — Dlaczego jesteś taka uparta?
— Uparta? Raczej wyczulona — odparłam, zwieszając głowę do tyłu. Spędziłam trzy godziny w głupim fotelu, próbując przyswoić wiedzę na test, czekający mnie następnego dnia. Niestety, szło mi opornie, a ciało zaczynało drętwieć w coraz to bardziej zaskakujących miejscach. — Wywęszyłam w tym zwykły podstęp.
Wszystkie jesteście durne — sarknął Neil, tracąc swoją anielską cierpliwość. — Zrozum, że twój brat opuścił Londyn już kilka dni temu, a ja dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że mam jechać do rodziców. Zrobili mi niespodziankę, myślałem, że wciąż siedzą w Niemczech. Powiedz mi, po jaką cholerę masz tłuc się pieprzonym autobusem z tym biednym psem, skoro możecie zabrać się ze mną. Muszę jechać do Ashington, Newcastle mam po drodze… Pojmiesz to w końcu?
— Wciąż mi to śmierdzi, wiesz? Levi uparł się, że załatwi mi transport i nie widzę nawet cienia szansy na to, by sobie odmówił.
Ja chrzanię! — Parsknęłam śmiechem, słysząc, jak uderza się w czoło. — Naprawdę uważasz, że twój braciszek ma aż taką moc przekonywania, że zgodziłbym się jechać ponad pięć godzin, by zawieźć gdzieś twoje dupsko i wracać z powrotem do Londynu? Weź się zastanów o czym w ogóle mówisz. Wiem, że jesteś przewrażliwiona, ale chyba troszkę za bardzo. — Zamilkł nagle, choć wyraźnie chciał coś dodać. — Mikasa, wiesz dobrze, że unikam tych wszystkich posranych intryg, w jakie się razem bawicie. Mi się do grobu nie spieszy, serio.
— Dobra, dobra. O której mam być gotowa?
Masz jutro tylko ten egzamin? O której?
— O dziesiątej. Pewnie zejdzie mi z pół godziny i wrócę do mieszkania.
Umm… A jak bardzo zależy ci na tym, by być w Newcastle przed zmrokiem?
— W ogóle.
Piętnasta styknie?
— Styknie.
No to ustalone. Teraz idź się uczyć i zadzwoń do swojego brata, by przekazać mu te wesołe wieści. A i powodzenia jutro.
— Nie dziękuję — mruknęłam, rozłączając się.
Odłożyłam komórkę i zagapiłam się na zeszyt, chwilę później słysząc ciche pukanie do uchylonych drzwi. Nieśpiesznie obróciłam się na meblu i popatrzyłam na przejście, by po chwili skinąć głową w geście zachęty.
— Jak się trzymasz? — zapytał cicho, siadając na łóżku. Uzumaki od jakiegoś czasu był nieco inny; milczący, wyzuty z emocji, które często okazywał w nadmiarze i zarażał wszystkich wkoło. — Nieźle nas wtedy wystraszyłaś.
Wspomnienie wieczoru, kiedy wyszłam zalana łzami z pokoju, chcąc skonać w trybie natychmiastowym, wprawiało mnie w niezręczny stan. Jednak czy miałam się spodziewać czegokolwiek innego, skoro postanowiłam w końcu coś zrobić z moją rozpadającą się na kawałki duszą? Niczego nie mogłam już cofnąć. Krok wstecz nic nie zmienił.
— Lepiej. — Uśmiechnęłam się cierpko, wpatrując ponownie w zeszyt. — Choć wciąż mi wstyd.
— Niby dlaczego? — Podniósł na mnie zmęczony wzrok. Nie chciałam patrzeć w jego oczy. Przerażało mnie to, że straciły tamten lazurowy odcień, który potrafił podnieść na duchu niemal każdego. — Płacz to żaden powód do wstydu, Mikasa.
— Proszę cię, nie rozmawiajmy o tym bo znowu będę się mazać — prychnęłam, choć tak naprawdę czułam tę nieprzyjemną gulę w gardle. — Muszę oczyścić umysł i skupić się na tym egzaminie.
— Dobrze. — Westchnął i dźwignął się na nogi. Oparł dłoń o moje ramię w momencie, gdy mnie mijał. — Powodzenia jutro. Wpadnę się jeszcze pożegnać.
— Mam nadzieję — mruknęłam, gdy wychodził.
Swoim milczeniem i niechęcią co do kontaktowania się z ludźmi, maskowałam potrzebę wyrwania się z Londynu. Z całych sił pragnęłam wsiąść w jakikolwiek środek lokomocji ze świadomością, że dowiezie mnie on do Newcastle, gdzie będę mogła odetchnąć. Dostanę szansę na to, by spróbować odłączyć się od tych uciążliwych sytuacji, ułożyć jakiś plan działania… Zrobić cokolwiek z dala od toksycznego społeczeństwa, chorych akcji i miejsc, które przypominały mi o tej potwornej wyrwie w sercu czy duszy.


***


— Huh! — Mayako wyskoczyła za mną z sali i przeciągnęła się z przyklejnym do twarzy, głupkowatym uśmiechem. — Myślałam, że będzie gorzej, a tu czwóreczki!
— Daj spokój — odparłam markotnie. Plotki na temat zaliczeń u Sarutobiego okazały się prawdziwe; było naprawdę ciężko. Miałam wrażenie, że po mojej głowie przejechała ciężarówka. — Boję się co będzie na koniec semestru letniego.
Spojrzałam na wyświetlacz komórki dzierżonej w dłoni. Przyszedł do mnie jakiś sms; byłam pewna, że to Samuel, jednak na belce pojawił się obcy numer. Odblokowałam smartfona i skupiłam się na tekście, który w bardzo nieprzyjemny sposób zadziałał na moje ciało. Odczułam cholernie dziwny niepokój; drażniące drapanie w okolicach krtani.


23 grudnia 2015 10:43
Od: Nieznany
Choroba Twojego braciszka to nie przelewki
Mikasa. Mam dla Ciebie propozycję zarobku
dużych pieniędzy w szybkim czasie. Pomyśl
nad tym. Daję Ci czas do 4 stycznia. Skontaktuję
się wtedy z Tobą, ty nie próbuj tego robić. Gdy
wiadomość do Ciebie dotrze, ten numer będzie
już nieaktywny.
Wesołych Świąt.


— Mikasa? — Okanao pomachała dłonią przed moją buzią. — Ej, co z tobą?
Wpatrywałam się w wyświetlacz, który zdążył już wygasnąć. Zupełnie nie rozumiałam, co się w tamtym momencie zdarzyło, ale czułam jak krew odpłynęła mi z twarzy, przy okazji, na odchodne, wciskając w umyśle guziczek, nad którym widniał napis chaos. Jaka powinna była być odpowiednia reakcja? Dawniej od razu zadzwoniłabym do Leviego. Jednak tym razem było zupełnie inaczej. Podświadomość nawet nie dopuszczała do siebie takiej myśli. Co, jeżeli rzeczywiście mogłam łatwo zdobyć pieniądze na leczenie Erena? Mój starszy brat sprawiał wrażenie niewzruszonego całą tą sytuacją, kiedy ja i wujostwo szaleliśmy z rozpaczy.
— Mikasa! — Dziewczyna ryknęła, wywołując u mnie energiczny odruch. Przeniosłam na nią otępiały wzrok, wymyślając możliwe warianty odpowiedzi na jej pytania. — Co się dzieje?
— Zastanawiam się, czy zdążę się spakować, zanim Samuel po mnie przyjedzie — odparłam bez namysłu, poprawiając torbę na ramieniu. Zasunęłam kurtkę i oplotłam szyję mocniej bordowym materiałem szala. — Wybacz, jestem rozproszona przez święta.
— Spoko, spoko, wszystko rozumiem — mruknęła i skinęła głową. Klepnęła mnie w plecy i uśmiechnęła się radośnie. — Wesołych świąt, wojowniczko. Niebawem się zobaczymy! — dodała, odchodząc.
— Wesołych świąt. Pozdrów Kejżę i Ichirei!
— W porząsiu!
Zbiegłam po schodach, wkładając w uszy słuchawki i wciąż dumałam nad sms-em, którego dostałam. Sprawa była nieco irracjonalna i niespecjalnie przekonująca. Postanowiłam przesunąć to na drugi plan i skupić się dopiero wtedy, gdy będę miała na to czas.
Zaszłam na przystanek, z którego odpowiedni autobus miał zabrać mnie do centrum handlowego. Ku mojemu zdziwieniu, jak i szczęściu, na zatoczkę wjechał czarny golf.
— E, Ackerman! — Gaara nie zwracał uwagi na to, że spory tłum ludzi zwrócił ku niemu swój wzrok. — Gdzie się wybierasz?!
— Do galerii… — mruknęłam zawstydzona, podchodząc bliżej auta.
— Wsiadaj, podrzucimy cię! — rzucił entuzjastycznie, wskazując na tylne siedzenia.
Chętnie wściubiłam się na kanapę i uśmiechnęłam do Erwina, który wystawił do tyłu dłoń, bym przybiła mu piątkę.
— Jedziesz kupować prezenty? — zapytał luźno, gdy Sabaku skupił się na drodze.
— Owszem — odpowiedziałam, chowając słuchawki do torby. — A wy nie macie co ze sobą zrobić?
— O osiemnastej mamy ostatnie egzaminy…
— Ej — wtrącił Gaara — Leviemu też coś kupujesz?
— No — odparłam przeciągle, czując na sobie jego wzrok, odbity od lusterka.
— Ty! Widziałem ostatnio takiego wielkiego, murzyńskiego dildosa!
— Jezu, ty chory pojebie! — Smith uderzył go w potylice. — Nabierz w końcu trochę ogłady, człowieku.
— Nie, nie, nie! Niech kontynuuje — prychnęłam, wychylając się pomiędzy fotele — może moja teoria, wobec orientacji mojego brata, w końcu się potwierdzi.
— Okrutna jesteś — skwitował czerwonowłosy, wzruszając ramionami. Po chwili zwrócił się do przyjaciela: — Jemy coś?
— Ja bym zjadł.
— Ja też — dodałam znacząco.


***


— No, żegnać się — mruknął Samuel, stojąc już w korytarzu. Przewiesił przez ramię moją torbę i ściskał w dłoni smycz Touki. — Mamy mocną obsuwę.
Samochód Neila nie chciał poprawnie działać przez złośliwości natury; jak na Anglię i jej klimat przystało, mróz tamtej zimy bywał naprawdę silny. Na całe szczęście udało mu się dogadać z maszyną i po trwających jakieś dwie godziny walkach, odpaliła. W każdym razie, pożegnał się wcześniej i zszedł na dół, by przypadkiem nie dopuścić do powtórzenia owej sytuacji.
Podeszłam do Hinaty i ścisnęłam ją mocno, wymieniając się grzecznościami, które brzmiały nadzwyczaj sztywno; widziałam po niej, że mój wyjazd nie był jej specjalnie na rękę, ale przecież nie powiedziałaby tego głośno. Gdy pobiegła odebrać telefon, Uzumaki zbliżył się do mnie i objął, przez co przeszły mnie dziwne dreszcze. Jego ubrania nasiąknięte były podobnym zapachem, do tego, który nosił Kiba.
— Będzie dobrze, nie? — mruknął, dociskając moją buzię do swojej klatki piersiowej. Miałam wrażenie, że chciał coś przede mną ukryć. A dokładnie twarz; ciężko było mu patrzeć w moje oczy. — Wypocznij z rodziną, wybaw się dobrze w nowy rok i koniecznie dobrze go rozpocznij.
— A ty pilnuj Hinaty — szepnęłam całkiem stanowczo, odsuwając się — i coś w końcu zdziałaj.
Uśmiechnął się cierpko; był równie przygaszony co Hyuuga.
— Kiedyś może mi się uda — prychnął po chwili, jakby chcąc odgonić od siebie wisielczy nastrój. Podrapał się po karku i popatrzył gdzieś ponad moją głową. — Wracaj szybko.
— Planuję być tu czwartego stycznia. — Złapałam plecak i zarzuciłam go na ramiona, poprawiając przy okazji bordową czapkę z pomponem, która zasunęła mi się na brwi. — W każdym razie, trzymajcie się.
Nie czekałam już na żadną odpowiedź, tylko zwróciłam się w stronę korytarza, po raz ostatni krzycząc wesołych świąt. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam na dół, dwie minuty później stając przed autem i obserwując Samuela, próbującego wcisnąć Toukę do samochodu.
— Weź zrób coś z tym słoniem, bo nie ręczę za siebie — warknął, gdy pies złośliwie siedział na ziemi i nawet nie przeszło mu przez głowę, by wejść do środka.
Podeszłam do drzwi i wskazałam na kanapę, mówiąc dosadnie właź, a pies po chwili był już na wyznaczonym miejscu, co chłopak pozostawił bez komentarza. Władowaliśmy się do dwuśladowca i szybko opuściliśmy parking.
— Nie miałaś ochoty zostać na święta tutaj? — zapytał, gdy wyjechaliśmy już z miasta.
Był niespokojny, dobitnie ostrożny; cały czas się rozglądał, błądził wzrokiem po sznurach samochodów, jakby szukał w nich tego jedynego, który mógł nam zagrażać. Nie śmiałam zwrócić mu uwagi, bo przyłapałam się na tym, że robiłam dokładnie to samo.
— Lubię tych ludzi, ale uważam, że święta powinnam jednak spędzić w rodzinnym gronie — odparłam, zdejmując bluzę. — Ich miałam do tej pory na co dzień i zdążyłam stęsknić się za wujostwem.
— Rozumiem.
Uśmiechnął się, wlepiając wzrok przed siebie. Śnieg bezlitośnie sypał z nieba i sprawiał, że widoczność stawała się ograniczona, a ja, wykorzystując jego skupienie, oparłam skroń o wezgłowie fotela i skupiłam na nim zmęczone spojrzenie.
Miał strasznie młodzieńczą urodę, co sprytnie krył pod okularami. Te dodawały mu swoistej powagi i całkiem przyjaznego dla oka uroku, co sprawiało, że był oblegany przez spojrzenia zainteresowanych dziewcząt. Również lubiłam go obserwować. Od zawsze w każdym człowieku było coś, co wzbudzało we mnie różne emocje, nawet wtedy gdy siedział obok i milczał. Przy Levim niby było to poczucie bezpieczeństwa, jednak zawsze, gdzieś tam na dnie umysłu, denerwowałam się. Kiba przynosił dziwne poruszenie i ciepło; Uzumaki mimowolne uśmiechy, Hinata dziwną zadumę. A Samuel? On sprawiał, że się wyciszałam. Wszystko stawało się lekkie i mało istotne. Mogłam odetchnąć pełną piersią, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że on nigdy niczego nie udawał, zawsze mówił o wszystkim wprost i nie potrafił tłumić w sobie uczuć, więc jego spokój… Był najprawdziwszy na świecie.
— Jestem adoptowany.
I nagle powiedzenie “spadło jak grom z jasnego nieba” nabrało dla mnie cholernie dosadnego znaczenia. Wstrzymałam na chwilę oddech, nie rozumiejąc zupełnie dlaczego powiedział to tak nagle, gwałtownie zderzając mnie z rzeczywistością. Wsparł łokieć o drzwi, a głowę ułożył na dłoni, czekając aż światła zmienią się na zielone i wyjedziemy na autostradę. Milczałam, bo nie miałam pojęcia co powiedzieć. A może powinnam była zapytać o cokolwiek?
Uciekłam spojrzeniem gdzieś na drogę, podświadomie chcąc skryć twarz pod grzywką, jednak wyciągnął w moim kierunku wolną dłoń i zaczesał czarne włosy do tyłu, uśmiechając się pocieszająco. Gdy padła na nas zielona poświata, wrócił do odpowiedniej pozycji i ruszył.
— Chciałem ci powiedzieć już jakiś czas temu, ale ostatnio nie było okazji — kontynuował spokojnie. — Dlatego też zależało mi na wspólnej drodze, chciałem po prostu trochę z tobą pogadać bez świadomości, że twój brat może czaić się za rogiem.
— Samuel… — Schowałam twarz w szaliku. — Mogłeś to zrobić mniej… Nagle?
Parsknął rozbawiony, oglądając się za wyprzedzającym nas motocyklem.
— Wciąż dobrze pamiętam urywki wspomnień z tamtego okresu… — zaczął, uśmiechając się cierpko. — Miałem cztery lata i mieszkałem z babką, ze względu na to, że rodziców często nie było w domu. Któregoś razu, gdy odbierała mnie z przedszkola, od razu wyczułem, że coś było na rzeczy… Dzieci szybko absorbują energię z otoczenia i rozróżniają jej barwę. Ta była wyjątkowo ciemna. — Dziwny spokój na jego twarzy sprawiał, że przyjmowałam jego słowa, jakby opowiadał mi o czymś zupełnie obojętnym emocjonalnie. — Przez kilka dni przychodzili do nas różni ludzie, wszyscy byli dziwni, przygnębieni. Któregoś ranka babcia zabrała mnie na cmentarz. Nie rozumiałem dlaczego wszyscy płakali, choć było tak ciepło i słonecznie. Nie wiedziałem, dlaczego imiona ojca czy matki padały tak często. Nikt nie chciał odpowiadać na moje pytania, każdy patrzył na mnie ze współczuciem, mówił rzeczy, których nie rozumiałem. Gdy stanąłem nad dołem i obserwowałem, jak grabarze powoli spuszczają do niego dębowe trumny, wciąż byłem nieświadomy, jednak miałem wrażenie, że jakaś część mnie również zostaje przysypana tą ziemią.
Zamilkł, wyjeżdżając na jakieś pokręcone rondo, a ja nie miałam pojęcia, czy powinnam coś mówić. Skrobałam paznokciami skórki, wbijając w palce zamroczony wzrok; stałam się drażliwa na jakikolwiek ruch samochodu, światła aut nadjeżdżających z naprzeciwka, szum na zewnątrz, radio… Wszystko.
— Rok później babka zeszła na raka płuc — kontynuował, znacznie przyspieszając na ekspresówce. — A ja zostałem zabrany do domu dziecka. Co jest najśmieszniejsze? — Zerknął na mnie, jakby naprawdę miał zaraz się roześmiać. — Dopiero tam zacząłem rozumieć, czym jest śmierć. Zrozumiałem czym były doły, trumny, modlitwy, ludzie ubrani na czarno. Czym były ich łzy, ponura aura. Zrozumiałem, że nie zdążyłem się nimi nacieszyć, ani nawet się pożegnać.
— Ile czasu tam spędziłeś? — zapytałam cicho. Być może nie powinnam, ale skoro był w stanie opowiadać mi o tym tak luźno, to i ja powinnam być spokojniejsza, nie dokładając mu w ten sposób jakiegoś wstydu.
— Trzy lata — odparł krótko i chwilę się zastanawiał — a potem pojawili się Ange i Thomas. Od początku skupieni byli na mojej osobie, choć opiekunka oprowadziła ich po ośrodku. Odwiedzali mnie, rozmawiali ze mną, sprawiali, że potrafiłem się jakoś otworzyć. No i w końcu przyszedł dzień, kiedy zapytali, czy chciałbym z nimi zamieszkać. Kazałem im poczekać, po czym wróciłem z reklamówką, do której wpakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak gacie czy pluszowy miś, i zapytałem gdzie mają samochód.
Zaśmiałam się, widząc towarzyszący chłopakowi uśmiech.
— Czyli jedziesz teraz do nich? — Rozsiadłam się wygodniej.
— Tak. — Skinął głową, wpatrując się w drogę. Zachodzące słońce zdawało się płonąć, ale był to dosyć nietuzinkowy widok. W mieście było o taki bardzo ciężko. — Nigdy nie mówiłem do nich mamo czy tato, a oni nie mieli nic przeciwko temu. Mimo to, traktowaliśmy się nawzajem tak jak w każdej rodzinie; wszystkim innym najnormalniej w świecie mówiłem, że są moimi rodzicami, ale nie potrafiłem się do nich tak zwracać. Wiesz co było najgorsze? — Rzucił mi krótkie spojrzenie. — Że przeszłość w mojej głowie zaczęła totalnie zanikać.
Zastanawiałam się, czy to było naprawdę straszne uczucie. Dla mnie chyba byłoby zbawienne, porównując nasze sytuacje.
— Jak oni zginęli? — zapytałam w końcu, gdy przytłaczające milczenie zaczęło wwiercać się w moje skronie. — Dowiedziałeś się? Czy pozwoliłeś na to, by wspomnienie o biologicznych rodzicach zostało odrzucone?
— Ange zaproponowała któregoś razu, by pojechać do Manchesteru. Nie wiedziałem po co, dopiero w drodze oznajmiła mi, że trochę musiała się nachodzić, by pozbierać informacji. — Zmrużył oczy i zaklął pod nosem, gdy auto przed nami gwałtownie zahamowało. Wyminął je prędko, zjeżdżając na pas obok. Gdy tylko zaczął znowu normalnie jechać, wrócił do opowieści. — Okazało się, że kiedyś mieszkałem właśnie tam i chcieli zabrać mnie na cmentarz. Byłem bardzo zaskoczony, miałem mieszane uczucia, ale ostatecznie przekroczyłem bramę dziwnie podekscytowany. Trochę pobłądziliśmy, aż w końcu stanęliśmy nad nagrobkiem, a ja momentalnie przypomniałem sobie to miejsce. Nie mogłem pozbierać do kupy myśli, ale Thomas poustawiał je za mnie. — Poprawił dłonie na kierownicy i oparł się wygodniej o wezgłowie fotela. — Moi rodzice byli żołnierzami. Prawie w ogóle nie było ich w domu, bo musieli uczestniczyć w misjach. Większość mojego życia spędzili w Iraku, nie ze mną, w domu. I nie, broń Boże, nie miałem im tego za złe. Byłem w stanie zrozumieć ich cele, działanie, oddanie ojczyźnie. Nazywałem ich bohaterami, mimo, że nie zginęli jak bohaterowie. Wyjechali razem na patrol i wjechali na pułapkę. To był moment, pewnie nawet nie byli w stanie pomyśleć o mnie przez ten ułamek sekundy. Większość ludzi, którzy tam zginęli, odchodziła właśnie w ten sposób, nie od postrzału podczas walki. To przykre, co nie?
Miałam wrażenie, że stawał się coraz chłodniejszy. Przez chwilę zapragnęłam wysiąść z tego samochodu, bo pytanie zadane na koniec sprawiło, że przepływ mojej krwi na moment ustał. Gęsia skórka obsypała moje ramiona i nie wiedziałam już, czy powodem były jego słowa, czy może kolejne, puste spojrzenie. Cholera, czy ja wsiadłam do samochodu z odpowiednim Samuelem?
Westchnęłam głośno, chcąc się nieco uspokoić. Przyległam do fotela i okryłam się bluzą, odwracając głowę w kierunku okna, gdzie mijane obiekty rozmazywały się i mieszały z płatkami śniegu. Cisza niemiłosiernie się przedłużała, jednak naprawdę odczuwałam swoistą konsternację, której nie potrafiłam się postawić.
Nie wiedziałam kiedy przysnęłam; obudziło mnie lekkie szarpnięcie. Otworzyłam oczy i popatrzyłam na chłopaka, który zakładał kurtkę. Przez chwilę pomyślałam, że to koniec mojej drogi — wywlecze mnie z auta, zabije i zakopie w lesie.
— Co robisz? — mruknęłam zaspana, poprawiając się na siedzeniu.
— Twój pies ma chyba potrzebę, bo od dłuższego czasu siedzi na fotelu i nie chce się położyć — odparł, naciągając na głowę czapkę. — Zaczekaj tu, chyba, że ciebie też ciśnie.
Pokręciłam przecząco głową i przetarłam oczy, obserwując jak wysiada. Po chwili zabrał Toukę i zaczął się z nią kręcić dookoła auta. Nie miałam pojęcia, gdzie byliśmy. Dookoła panował mrok, tylko co jakiś czas pomiędzy drzewami widziałam przebijające się reflektory samochodów. Ubrałam bluzę i jednak wyszłam, chcąc złapać trochę rześkiego powietrza.
— Przeziębisz się — powiedział, podchodząc bliżej. Suczka oddaliła się w okolice pobliskich krzaków; na tyle na ile pozwoliła jej smycz.
— Długo spałam?
— Może godzinkę. — Wzruszył ramionami i chyba się uśmiechnął. — Przed nami jeszcze minimum cztery, przez tę śnieżycę możemy się nieźle opóźnić i pewnie czekają nas korki, wszyscy zjeżdżają do domów.
— Zatrzymujemy się gdzieś na jakieś jedzenie? — zapytałam, okrywając się szczelniej. Śnieg przylepiał się do moich włosów.
— A jesteś już głodna?
— Jeszcze nie, pytam dla informacji.
— Jak będziemy chcieli jeść to gdzieś zjedziemy.
Pies wrócił do nas i z powrotem zapakowaliśmy się do auta. Zapięłam pas i usiadłam wygodniej, skupiając wzrok na ciemnościach, kiedy Neil ostrożnie wyjeżdżał z leśnego parkingu.
— To nie tak, że chciałem cię wprawić w jakieś zakłopotanie. — Wzdrygnęłam się, gdy zaczął nagle podniesionym głosem. — Wiem, że nie chcesz... Nie czujesz takiej potrzebny, by komukolwiek mówić o tym, co działo się kiedyś w twoim życiu. Nie bez przyczyny nigdy nie wspomniałaś o swoich rodzicach. Chciałem tylko w jakiś sposób zaznaczyć, że poniekąd wiem jak się czujesz, jestem w stanie zrozumieć wiele rzeczy, choć pewnie nie umywam się do tego, co przeżyłaś ty.
— Kto powiedział, że moi rodzice nie żyją? — warknęłam.
Zamilkł, a jego mina stężała.
— Nikt — mruknął sucho. — Ty też nie.
— Wymagasz tego ode mnie? — Zrobiło mi się dziwnie gorąco.
— Niczego od ciebie nie wymagam, Mikasa. — Westchnął znacząco. — I nie chodziło mi o żelazną zasadę wzajemności. Po prostu chciałem, byś o tym wiedziała, to tyle.
Zassałam policzki, czując, że niesłusznie na niego naskoczyłam.
— Samuel…
— Wiem. Mam nigdy więcej nie poruszać twoich prywatnych spraw i trzymać dystans.
— Nie o to chodzi, nie chcę żadnego dystansu. Ufam ci, ale wychodzę z założenia, że przeszłość to przeszłość. Była i nie wróci, liczy się to co jest, tu i teraz.
— Ona wciąż do ciebie wraca — parsknął — myślisz, że nikt tego nie widzi? Odpływasz, wyłączasz się. Czasem drżysz, uciekasz. Widzisz coś, czego nie widzą inni.
— Teraz będziesz robił ze mnie wariatkę?
— Kurwa, nie! — Podniósł głos, lekko szarpiąc kierownicą. — Nie rozumiem, dlaczego chcesz być z tym sama. Nie lepiej, żeby ktokolwiek…
— Nie lepiej. Przed chwilą wiedziałeś, że masz nie poruszać tego tematu.
— Okay! — krzyknął, kiwając głową. — Jak sobie życzysz. Tylko nie zdziw się, jak ze złości strzelę cię w łeb, gdy znowu się zawiesisz.
— Połamię ci ręce.
— Sądzę, że możesz mieć z tym problem, koleżanko.
— Już nie przyjaciółko? — Próbowałam jakoś na szybko odwlec temat, by atmosfera znowu nie zbiegła na tak nieprzyjemne tory. — Skończ już chapać dziobem, bo drażnisz mojego psa.
— Zaraz wyrzucę cię z samochodu.
— Zgłodniałam.
Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby i poprawił okulary.
— Fastfood czy normalny obiad? — zapytał, siląc się na względny spokój.


***


— Touka! — Krzyk Erena rozdarł ciszę panującą w okolicy.
Byłam pewna, że czekał w oknie przez ostatnie godziny i wypatrywał samochodu. Suczka wyskoczyła z auta i powaliła chłopca na zaśnieżony podjazd, gdzie dostrzegłam tylko auto Leviego. Starszy brat pojawił się przed domem; zamknął drzwi, zakładając bluzę i zbiegł po schodkach.
— Wstań z tego śniegu, będziesz cały mokry — parsknął, zrzucając psa z dzieciaka. Po chwili oboje ruszyli w naszym kierunku. Zbierałam swoje duperele z przedniego siedzenia, a Samuel poszedł wyciągnąć z bagażnika moją torbę. — Jak podróż?
Nachylił się nade mną, obejmując szyję ramieniem i ucałował mój policzek, wzbudzając we mnie w ten sposób dziwne dreszcze. Był dziwnie spokojny, brakowało mu jego swoistej gwałtowności. Podał rękę Samuelowi i zaczął rozmawiać o drodze, a ja próbowałam złapać oddech, gdy chude ramionka owinęły się dookoła mojego brzucha i całkiem mocno zacisnęły.
— Dłużej się nie dało?! — krzyknął pretensjonalnie chłopiec, odsuwając się ode mnie. — Cały dzień na was czekałem!
— Jak ci się nie podoba, to wracam do Londynu. — Zmrużyłam powieki, grożąc mu palcem.
— Nie! — Chwycił moją dłoń; dostrzegłam w jego oczach coś dziwnego, niepokojącego.
Rivai przewiesił przez ramię torbę i podszedł do nas razem z Neilem, który wyciągnął do Erena rękę. Byłam mu za ten gest wdzięczna, bo dzieciak czuł się dzięki temu w jakiś sposób doceniony przez starszych; uwielbiał gdy nasi znajomi zwracali na niego uwagę i traktowali jak równego sobie, od zawsze potrzebował uwagi.
— Siemasz, jestem Samuel.
— A ja Eren! — krzyknął, po czym nie owijając w bawełnę, dodał: — Jesteś chłopakiem Mikasy?
Brat parsknął śmiechem, a Samuel uniósł ku górze brew. Nie był zawstydzony w przeciwieństwie do mnie.
— Żartujesz? — prychnęłam i dopiero w tym momencie sprawiłam, że mój kierowca się oburzył.
— Masz jakiś problem? — rzucił zaaferowany. Pokręcił głową i poprawił czapkę. — Dobra, ja się zmywam, bo mam jeszcze kawałek drogi przed sobą.
Chłopak pożegnał się z Levim i kuzynem, a oni ruszyli do domu z moimi rzeczami. Odwróciłam się do Neila i popatrzyłam na niego, mrużąc oczy.
— To co? Wesołych świąt — szepnął, wyciągając do mnie ramiona. — No chodź, przytul się do Sammiego — dodał, widząc moją niepocieszoną minę. — No nie gniewaj się na mnie.
Pozwoliłam się objąć i w sumie z zadowoleniem wtuliłam twarz w jego bluzę. Był cholernie ciepły, choć panował nieopisany mróz.
— Wesołych — mruknęłam — i szczęśliwego Nowego Roku. Napisz do mnie, gdy tylko dojedziesz do domu, dobrze?
— Napiszę, trzymaj się. — Poklepał mnie po głowie i uśmiechnął się pocieszająco. Wsiadł do auta, a ja mimowolnie podeszłam do drzwi, chcąc mu jeszcze pomachać. Gdy mnie zauważył, odpalił silnik i otworzył okno, przyglądając mi się uważnie. — Co? Już za mną tęsknisz? — Prychnęłam na to, kręcąc głową. — Mikasa, nie myśl o nim. Przyjdzie na niego czas.
— Nie myślę… — odszepnęłam, spoglądając na lampki, zdobiące dach domu.
Zerknął na mnie nieprzychylnie i westchnął głośno, żegnając mnie po raz ostatni. Póki nie zniknął na końcu ulicy, uparcie obserwowałam jak się oddala, czując w sercu dziwne ukłucie. Stałam na środku drogi i mało się nie przewracając, uciekłam ze śliskiej nawierzchni, by zejść z drogi nadjeżdżającego zza moich pleców samochodu. Przyjrzałam mu się, marszcząc czoło. Zamknęłam jednak powieki i odchyliłam do tyłu głowę, krzyżując ramiona na piersiach. Próbowałam zebrać myśli i zmusić się do tego, by całkowicie wyprzeć się studenckiego życia, przynajmniej dopóki nie musiałam wrócić do Londynu.
Ruszyłam do domu; Levi czekał na mnie w przejściu z dziwnym uśmiechem, przylepionym do swojej krzywej, denerwującej mnie twarzy.
— O co ci chodzi? — fuknęłam, ściągając buty. W domu panowało przyjemne ciepło, któremu nie towarzyszył zapach wunder-baumu.
— Nie no, o nic — sparował szybko, odbierając ode mnie kurtkę.
— Gdzie Grisha i Carla? — Weszłam do salonu i wlepiłam wzrok w pięknie przystrojoną choinkę, która stała w rogu pomieszczenia.
Święta w tym domu były w sumie zawsze cholernie przyjemne. Niwelowały wszystkie smutki i troski. Miałam jednak wrażenie, że było tu inaczej, niż przed moim wyjazdem. Wujostwa nie było, Levi się zmienił… Ja też byłam inna, bardziej doświadczona w to, przed czym tu się skrzętnie ukrywałam, a do tego wszystkiego doszła rozwinięta choroba Erena.
— Pojechali do Arlertów — mruknął i złapał mnie za ramię, gdy chciałam usiąść w fotelu. — Nie, nie, nie. Do kuchni. Eren przez dwie godziny tam wojował, by przygotować ci kolację, a ja drugie tyle po nim sprzątałem.
— Gdzie on w ogóle jest? — Rozejrzałam się dookoła. — Touka?
— Pewnie sprząta ci pokój, ścieli łóżko i zaraz zacznie szykować kąpiel.
Tak — taki właśnie był ten dzieciak. Przeszliśmy do kuchni, gdzie rzeczywiście czekał na mnie talerz pełen różnokolorowych kanapek.
— Jaki jest jego stan? — spytałam zduszonym głosem, rzucając się do pożywienia jak dzikie zwierzę. Co prawda jedliśmy w trasie, ale zdążyłam na powrót mocno zgłodnieć. Chwyciłam kromkę i wodziłam wzrokiem za ruchami brata, który szykował herbatę.
— Słaby — skwitował krótko — jak mu się przyjrzysz, zrozumiesz. Wciąż mamy za mało pieniędzy.
Otworzyłam usta, gdy treść sms-a z poranka wbiła mi w umysł kilka szpilek. Zaraz jednak euforia opadła — przecież obiecałam sobie milczenie w tej sprawie.
— Jak wrócimy do Londynu to zacznę się dalej rozglądać za pracą — oznajmiłam,  zaciskając i prostując na zmianę palce. Czułam jakieś dziwne odrętwienie w knykciach. — Nie patrz tak na mnie, wezmę coś lekkiego — dodałam, widząc jego minę.
— Zobaczymy. — Wzruszył ramionami, zalewając torebki wrzątkiem. — Jak na razie są inne problemy, czyż nie? — Popatrzyłam na niego uważnie. — Co z twoim chłopakiem? Znalazł się?
Wbiłam zęby w kanapkę i zacisnęłam je cholernie mocno, czując drżenie całego ciała. Kpina przebijająca się gdzieś w jego głosie, zajebiście mnie rozdrażniła. Wiedział, jak bardzo przeżywałam zniknięcie Kiby i jeszcze miał czelność starannie dokładać mi cierpienia? A może miał więcej informacji niż ja? Zakładałam, że próbował mi udowodnić, iż miał rację, gdy na początku wciąż mi powtarzał, że będę żałować tej znajomości. Chwyciłam kubek w rękę, wyjęłam z buzi kromkę i zwróciłam się na pięcie w stronę wyjścia, udając zupełnie nieporuszoną.
— Pierdol się — rzuciłam na odchodne.
Opuściłam pomieszczenie po jego standardowym tshhh i ruszyłam w stronę schodów, cicho stąpając po stopniach. Nasłuchiwałam Erena; jak się okazało, rzeczywiście przebywał w moim pokoju, razem z zaginionym psem, i przebierał w moich rzeczach.
— Przyszedłbyś i ze mną porozmawiał, a nie bawisz się w pokojówkę — mruknęłam pretensjonalnie, siadając na posłanym łóżku. Chłopiec spoczywał na dywanie i wyciągał z mojej torby wszystkie rzeczy. — Eren? Słuchasz mnie? — Trąciłam go stopą, a on w nienaturalny dla niego sposób, odsunął się gwałtownie.
— Nie znoszę cię.
Dosłownie zakrztusiłam się trzymanym w ustach kęsem i popatrzyłam na niego, uderzając pięścią w okolice mostka. Nigdy mi czegoś takiego nie powiedział, to było jak strzał prosto w serce.
— Co? — spytałam zachrypniętym głosem. — Chyba się przesłyszałam.
— Nie znoszę — powtórzył buńczucznie, nadymając policzki. — Obiecałaś, że będziesz często do mnie dzwonić!
— Eren… — Westchnęłam głęboko i wepchnęłam resztę kanapki do ust, po chwili zajmując miejsce obok niego. — Przepraszam. Po prostu myślałam, że będę mieć tam więcej wolnego czasu, a okazało się, że jest zupełnie inaczej. Gdy dzwoniłam do twojej mamy, najczęściej byłeś w szkole…
Pokiwał głową. W końcu miałam okazję przyjrzeć mu się z bliska. Levi miał rację; wyglądał bardzo słabo. Przede wszystkim, był cholernie wychudzony i doskonale wiedziałam, że wujostwo go nie głodziło. Wydawał się być wyniszczony przez coś, co koczowało w jego wnętrzu. Skóra była blada, wręcz biała i dziwnie opinała się na kościach; w niektórych miejscach mogłam dostrzec szare pajączki stworzone z naczyń krwionośnych. Jego niegdyś kasztanowe włosy zupełnie wypłowiały, wyglądały na przerzedzone, sianowate. Popękane usta rozchylały się podczas ciężkich oddechów, które sprawiały mu chyba jakieś trudności, a pod oczami widniały okropne, pożółkłe sińce. Był wrakiem, duchem tamtego chłopca. Dziwny ból w moim sercu sprawił, że poruszyłam się niespokojnie, na co zwrócił uwagę. Rzucił mi krótkie spojrzenie — nawet jego zachowanie było odmienne. Miałam wrażenie, że bał się na mnie popatrzeć dłużej, niż przez krótki moment.
— Jak się czujesz? — zapytałam, głaszcząc go po plecach.
— Dobrze — odparł, kładąc dłonie na kolanach. Wpatrywał się w podłogę, a w moich uszach zaczął narastać jakiś dziwny pisk.
Czułam, że wydarzy się coś złego; już za chwilę, za momencik.
— Eren?
Podniósł gwałtownie głowę, kierując ku mnie przerażone spojrzenie swoich zielonych, wodnistych oczu, w których odbijało się światło lampki nocnej. Przez moją głowę przeszły setki chorych myśli, miałam nawet ochotę poderwać się na nogi i pobiec do Rivaia, zarzucając mu to, że się na nim wyżywał.
— Mikasa! — jęknął, zdławionym głosem. — Boję się! Boję! — Zmrużyłam oczy, kręcąc zdezorientowana głową. — Nie chcę umierać, Mikasa!
Pękłam. Gdzieś na dnie mojej głowy rozległ się dziwny trzask, a wizerunek chłopca rozbił mnie na tysiące kawałków. Mój spokój prysnął niczym mydlana bańka, a krzyk Jeagera boleśnie rozrywał mój umysł. Chwyciłam go w ramiona i przycisnęłam do siebie, gdy w dziwnych spazmach zanosił się od płaczu i wciąż powtarzał, że nie chce umierać. Nie miałam pojęcia, że był tak bardzo świadomy choroby, tego co działo się z jego organizmem. Każde jego kolejne słowo, wrzask, sprawiało, że ból serca się rozrastał, przeciągał przez wszystkie mięśnie i komórki. Chciałam to wszystko na siebie przejąć, te obawy, strach, samą chorobę.  Chciałam, by przestał cierpieć, ale tego nie dało się odebrać, wymazać. Mogłam tylko patrzeć i dusić się od niemocy
— Eren, przestań! — ryknęłam, gdy wył coraz głośniej i zaciskał palce na mojej koszulce. Touka trącała nas nosem, nie mając pojęcia, co się dzieje. Bolały mnie zęby i dziąsła od nieustającego ścisku szczęki.— Przestań tak mówić!
— Błagam cię, nie pozwól Mikasa! — wrzasnął zachrypnięty, szarpiąc się. — Nie pozwól mi umrzeć!
W progu pojawił się Levi. Był zupełnie zdezorientowany, wbił spojrzenie w moją przerażoną twarz, która szukała w nim jakiegoś wsparcia. Podbiegł do nas i upadł na kolana, nie wiedząc z początku co zrobić z rękoma.
— Cholera jasna, co się stało? — warknął, próbując dojrzeć twarz chłopca, który się przed nim krył. — Eren, co ty w ogóle wygadujesz?! Nie umrzesz, chłopaku!
Na ułamek sekundy zastałam zamknięta w wyciszonej przestrzeni. Widziałam w nim tego prawdziwego, mojego Rivaia; brata, który z całych sił starał się przebić przez barierę ukochanej osoby, rozerwać wszystko, co stało mu na przeszkodzie, by tylko dotrzeć do jej skażonego wnętrza. By zniszczyć źródło cierpienia. Koniec końców, objął nas obojga; wtulił twarz w dziecięcą główkę, a jego czoło spoczęło na moim obojczyku. Przestałam powstrzymywać łzy.
— Eren — zaczął spokojnie, swoim niskim, stonowanym głosem, który potrafił wzbudzić dreszcze dosłownie w każdym. — Nie umrzesz. My na to nie pozwolimy, rozumiesz? Nie pozwolimy.


***


— Sprawa ma się tak, iż w klinice w Niemczech powiedzieli, że nie musimy płacić z góry całej sumy, jednak raty o których mówili też są dosyć wysokie. — Carla przygotowywała jedną z potraw na wigilijny stół. Eren uparł się, by zacząć ustawiać w salonie naczynia i inne bzdety, chociaż mieliśmy dopiero południe. Musiałyśmy mu jednak znaleźć jakiekolwiek zajęcie, by móc w spokoju porozmawiać, bo wujek i Levi gdzieś pojechali. — Przez trzy miesiące poszło już pięćdziesiąt tysięcy, choćby za samo przetaczanie krwi. Wciąż nie wiemy dlaczego tylko ten głupi lek, który podajemy mu w domu, jest refundowany.
— Nie próbowaliście się kogoś radzić? — szepnęłam, wpatrując się w jedną z kartek, na której widniały wyniki badań. Coś miażdżyło moje serce, gdy wracałam spojrzeniem do informacji, mówiącej o stwierdzeniu białaczki. — Kiedy zacznie się chemioterapia?
— Tuż po świętach.
Westchnęłam głośno. Carla sama nie wyglądała najlepiej, bardzo się wszystkim przejmowała i powoli nie dawała rady ogarnąć samej siebie. Wszystko było na mocno przytwierdzonej do karku, głowie wujka. Ja starałam się pomagać jak tylko mogłam, a Levi… No cóż, mogłam tylko liczyć, że działa incognito. Już nawet nie obchodziło mnie to, jak zdobywa pieniądze; bałam się, że ta informacja mogłaby zniszczyć nas wszystkich. Póki jednak ciocia żaliła się, że Rivai przelewa gotówkę na jej konto, choć powinien ją zostawić dla siebie — nie udzielałam się w tym temacie.
Sądziłam, że gdyby dowiedzieli się, w jakich gównach pływa mój brat, w co sukcesywnie zaczął mnie wciągać, popękałyby im serca, a wystarczyło już zmartwień.
— Dobra, mamy dzisiaj szczególny dzień — zaczęła, pociągając lekko nosem. Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się ciepło. — Zero smutków, dobrze? Lepiej opowiadaj jak tam było w Londynie. Przez telefon wydawałaś się być tak zadowolona.
— Bo w sumie byłam, przynajmniej do czasu — odparłam, podpierając brodę na dłoni. Spojrzałam za okno, gdzie promienie słoneczne w bezlitosny sposób odbijały się od śniegu i raziły moje oczy. — Coś mi uciekło i czuję się… niekompletna?
— To ten chłopak, prawda? — Skinęłam jej w odpowiedzi głową, gdy przeniosła się na krzesełko obok i zaczęła siekać nożem warzywa.. — Myślisz, że był wyjątkowy?
— Myślę… — No właśnie, co myślałam? Był wyjątkowy; był cholernie wyjątkowy! Ale nagle przestał zupełnie istnieć. — Myślę, że spędziłam z nim zbyt mało czasu, by móc to określić.
— Wróci, jestem pewna — mruknęła, odwracając się w stronę przejścia. Wujek i brat wrócili z miasta i wnieśli do mieszkania straszny raban, łącznie ze skomlącą Touką i roześmianym Erenem. — Tylko w niego uwierz — dodała szeptem, wycierając dłonie w ścierkę. Złapała mnie za dłoń i spojrzała mi w taki dziwny, pokrzepiający sposób w oczy.
To było na tyle dziwne, że pokusiłam się o to, by rozważyć jej słowa.
Chłopcy weszli do kuchni obładowani różnymi torbami, niosąc za sobą wrzawę, a ja obracałam w dłoni komórką, ponownie skupiając swój wzrok na widoku za oknem. Przynajmniej póki nie przesłonięto go kartonem z moim ulubionym, marchwiowo-malinowym sokiem.
— Próbujesz wkupić się w moje łaski? — mruknęłam, patrząc na starszego brata, który zmrużył powieki.
— To twój jedyny prezent na święta — prychnął — szanuj to.
Rzuciłam w niego zwiniętą serwetką i miałam ochotę pobić, jednak Eren przysiadł przy mnie ze swoim rysunkiem i skupiłam się na nim.
Od piętnastej powoli szykowaliśmy się do tego, by niedługo usiąść do stołu. Levi pojechał po dziadków, a około szesnastej rozpoczęliśmy kolację w pełnym komplecie. Byłam w stanie wyłączyć umysł i odciąć go zupełnie od Londynu, póki moja komórka nie zaczęła odbierać sms-ów z życzeniami. Jak głupia wyczekiwałam, aż na belce pojawi się Kiba, jednak to łudzenie zaczęło stawać się cholernie nudne.
Atmosfera przy stole była naprawdę przemiła, wszyscy byli uśmiechnięci i starali się pozbyć wszelkich trosk. Tematy do rozmów się nie kończyły, a mój brat… No właśnie. Nie potrafiłam przestać czuć poirytowania jego obecnością i tym, że został okrzyknięty mianem odpowiedzialnego mężczyzny, który studiuje, pomaga młodszej siostrze, a przede wszystkim bierze czynny udział w sytuacji związanej z chorobą Erena. Nikt z nich nie dostrzegał, jak bardzo oddalił się od rodziny, prowadząc podwójne życie, które tak skrzętnie przed nimi krył.
Zagapiłam się w telewizor, czując totalną pustkę w głowie.
— Jezusie, jakie to straszne — odezwała się babcia, składając dłonie. — Ludzie pędzą do swoich rodzin na święta i giną przez to na drodze.
Zaczepiłam wzrok na ekranie, gdzie w dzienniku pokazywali zdjęcia przeróżnych karamboli. Moją uwagę przykuł jednak tytuł i krótka treść pod nim, które widniały na pasku u dołu ekranu. W Londynie znaleźli młodego, zamordowanego chłopaka, a przez moje ciało przeszły okropne dreszcze. Powtarzałam sobie w myślach, że nie dotyczy to nikogo z moich bliskich, bo gdyby tak było… To już bym wiedziała, prawda?
— Mikasa, telefon. — Levi wyrwał mnie z zamyślenia i skinął głową na komórkę, której ekran migał.
Przeprosiłam grzecznie i podeszłam do komody, by chwycić urządzenie i odejść z nim kawałek dalej, czując na sobie baczny wzrok brata. Zaniepokoił mnie lekko nieznany numer. Jak się okazało, zupełnie nie słusznie.
— Słucham? — mruknęłam, opierając się o ścianę.
Wesołych świąt, Mikasa.
— Kto mówi? — zapytałam, nie potrafiąc oderwać od twarzy delikatnego uśmiechu. Znałam ten głos, niemalże doskonale, ale lubiłam się z nim droczyć.
Twój świąteczny duszek, który zgubił własny telefon i musi dzwonić do ciebie od ojca — prychnął, a w tle wyłapałam jakiś dziecięcy śmiech. — Zakładam, że jak zwykle dzwonię nie w porę.
— Nie, spokojnie Kakashi. I tak już nie chciało mi się siedzieć przy stole.
Czyli jednak nie w porę. Jak wigilia?
— Całkiem znośnie. — Głupawy wyraz twarzy nie znikał. — A twoja?
Całkiem znośnie — powtórzył, próbując przywdziać ten sam ton, co ja. — Twój głupi brat ci nie dokucza? Wiesz, jak będzie trzeba to wpadnę i zrobię z nim porządek.
— Póki nie przekracza wyznaczonych granic i nie truje mi dupy, zezwalam na jego istnienie. — Zaśmiał się, a w tle znowu usłyszałam jakąś dziewczynkę. — Bawisz się w niańkę?
Można tak powiedzieć.
Czułam, że coś było nie tak. Miałam wrażenie, że zadzwonił, pragnąc chwili odsapnięcia, wyłączenia się z tamtej atmosfery, skupienia na czymś zupełnie innym. Tak jakby wcale nie chciał tam być.
— Wszystko w porządku?
Sam nie wiem. — Westchnął głośno. Byłam pewna, że przejechał dłonią po twarzy, jak to miał w zwyczaju, po czym uśmiechnął się nikle. — Niby jest okay, ale dopadła mnie jakaś dziwna nostalgia. Chyba wolałbym iść już spać.
— Przecież nikt ci nie broni — odparłam, przytrzymując telefon pomiędzy uchem a barkiem. — Sam mi kiedyś powiedziałeś, że nie powinniśmy się do niczego zmuszać.
Kłamałem. Czasem są takie rzeczy, których nie mogę sobie odpuścić. Choćbym bardzo chciał, wiesz? Na przykład ludzie. Błądzę za nimi, póki nie sprawdzę kilku rzeczy. — Ściągnęłam brwi, zaskoczona nagłym, specyficznym wyznaniem. Nie rozumiałam co chciał mi przez to powiedzieć, wydźwięk tych słów zdawał się być sugestywny. Usłyszałam, jak ktoś go woła. — No, muszę kończyć. Do zobaczenia.
Nim zdążyłam mu odpowiedzieć, rozłączył się. Wlepiłam wzrok w komórkę, lekko otępiała. Zastanawiałam się, czy też byłam jego obiektem. Czy sprawdził we mnie wszystko, co chciał. Z drugiej strony bałam się, że może próbować poznać rzeczy, które siedzą na dnie mojej głowy, a to wbrew pozorom… mogłoby być niebezpieczne.


Siedziałam na sofie, wpatrując się w choinkę. Głaskałam ułożoną na moich kolanach głowę Erena, który spał od dobrej godziny i nie wiedziałam, gdzie podziać myśli, póki gruby koc nie opadł na ciało chłopca.
— Czemu nie śpisz? — zapytałam, gdy Levi okrążył kanapę. Podał mi do ręki szklankę wypełnioną po brzegi ajerkoniakiem, a sam usiadł w fotelu obok.
— Jakoś tak — odparł, stukając swoim naczyniem o moje. — Spróbuj, wyszedł całkiem dobry.
Wzięłam łyka gęstego likieru i już po chwili czułam, jak rozgrzewa moje gardło. Milczałam, co było dla mnie zupełnie nienaturalne w jego towarzystwie. Nie chciało mi się wierzyć, że tak wiele się między nami zmieniło. Mimo wszystko, przyjrzałam mu się z uwagą.
— Jesteś pijany — stwierdziłam miękko, zaskoczona swoim zatroskanym tonem.
Skinął głową, cierpko się uśmiechając. Tego też nigdy nie robił; nie upijał się samotnie.
— Może troszkę. — Popatrzył na mnie; w ciemnych oczach odbijały się światełka zawieszone na świątecznym drzewku. — Mam nadzieję, że nie masz planów na sylwestra — dodał po chwili. Pokręciłam przecząco głową, mówiąc, że zostaję w domu i nie mam ochoty na żadne wyjścia. Z resztą, tak naprawdę nie miałam do kogo tutaj iść. — To dobrze, posiedzimy razem. Może Gaara i Erwin do nas wpadną.
— A nie twój wrzód na dupie, Kakashi? — zironizowałam, a on zwiesił w tył głowę.
— Może… Nie wiem. — Westchnął. — Ma ciężki okres, jak zawsze w tym czasie.
Zmarszczyłam czoło, nie odrywając od niego wzroku.
— Obito był jego najlepszym przyjacielem — zaczął nagle, a te kilka słów wytrąciło mnie z równowagi. — Kakashi był kiedyś z pewną dziewczyną. Nazywała się Rin i wielu… Naprawdę wielu facetów za nią szalało. Jak się później okazało, Obito również. — Choć przez chwilę nie miałam ochoty wysłuchiwać jakiejś kolejnej, chorej opowieści, to jednak się na nią skusiłam. Kakashi wciąż był dla mnie człowiekiem-zagadką. Nadal nie wiedziałam o nim zupełnie nic, a rozwiązłość poalkoholowa mojego brata, mogła być jedynym źródłem informacji. — Hatake był z nią dobre trzy lata, a Uchiha to przed nimi ukrywał, nie chcąc zniszczyć przyjaźni, ani zrazić do siebie ukochanej. — Popatrzył na mnie nieprzytomnie. — Pamiętasz tę akcję w moim mieszkaniu? Po tym co w życiu przeszedł, ma prawo świrować.
— Co się stało? — zapytałam szeptem, gdy Eren poruszył się przez sen.
— W przeciągu dwudziestu czterech godzin zmarły trzy osoby, które kochał. — Przechylił szklankę i wlał w siebie sporą ilość alkoholu. Zatrzymałam na chwilę oddech, by zastanowić się, czy dobrze usłyszałam. — Najpierw w domu wybuchł pożar. Jego ojciec był w pracy, a matka desperacko próbowała uratować dzieciaki. Wcisnęła w ręce Kakashiego jego półtora roczną siostrę i wyrzuciła ich z domu, każąc uciekać jak najdalej, a on z uwagi na małą Ayumi, oddalił się. Wcisnął ją w ręce sąsiada i pobiegł z powrotem do domu, by pomóc matce, jednak doszło do wybuchu wewnątrz budynku. Oberwał w głowę i stracił przytomność. Wszystko przez to, że kobieta nie wiedziała, iż w pokoju najstarszego z rodzeństwa, był otwarty balkon. W momencie, gdy szarpnęła drzwi i otworzyła je, tlen dostał się na korytarz i wszystko poszło z dymem.
Przyglądałam mu się ze zmarszczonym czołem, ciężko trawiąc dostarczone emocje. Byłam w stanie ogarnąć, że dwie osoby już odhaczyliśmy, więc kto był trzecią?
— W szpitalu zjawiła się Rin. Czuwała przy łóżku Kakashiego, który nie był w stanie nawet normalnie oddychać, bo wciąż płakał. Jego ojciec siedział wtedy z lekarzami przy Ayumi, bo bali się o to, że struła się dymem. W szpitalu pojawił się również pijany Obito. Rin chciała go wyprowadzić ze szpitala, by nie robił kłopotów. — Westchnął ciężko i popatrzył na mnie. — Zatrzymali się u szczytu schodów, Uchiha z dupy wyleciał do niej z tym, że wie, co się stało, że Kakashi przeżywa tragedię, ale on sam ją kocha i nie potrafi dłużej na nich patrzeć. Rin zaczęła mówić, by przestał, że jest pod wpływem alkoholu. Zaczęli się szarpać, gdy chciał ją pocałować, aż w końcu w złości na jej protesty, popchnął ją. Dotarło do niego co zrobił, gdy dziewczyna skończyła na piętrze niżej, martwa. Wezwał lekarzy, był przerażony, jednak nie przyznał, że to jego zasługa. Na korytarzu nie było monitoringu, nikt niczego mu nie udowodnił, a całe zajście uznano za nieszczęśliwy wypadek.
— A-ale jak to możliwe? — stęknęłam, poruszona do żywego. — Skąd znasz przebieg wydarzeń?
— Obito spadł na dno i stał się takim, jakim go widziałaś. Dwa lata temu dopadł Kakashiego i powiedział mu o tym wszystkim. Nie chciał tego zrobić, ale przez zdenerwowanie i alkohol nie zapanował nad sobą, zapomniał, że w ogóle za nią są jakieś schody. — Dopił resztę trunku i rozsiadł się wygodniej. — A spaczona psychika Kakashiego została zgnojona do reszty.
Momentalnie zawładnęło mną dziwne uczucie ciepła, gdy przypomniałam sobie sytuację sprzed miesiąca. Wtedy też po raz pierwszy byłam tak blisko tego chłopaka, który pomieszał mi w głowie.
— Hatake jest wariatem siostrzyczko. — Levi na powrót wdarł się do mojej głowy. — Jest szalonym, agresywnym człowiekiem, którego nie sposób okiełznać. To straszne, co nie? Każdy ma go za takiego zrównoważonego, choć trzyma poziom podobny do naszego. Jak nie gorszy.
Boisz się mnie… Może wcale nie miał na myśli pocałunku? Może chciał mnie wtedy udusić? Po prostu zamordować?
— Jest zniszczony i niespokojny, a niesamowite pokłady adrenaliny sprawiają, że potrafi zrobić straszne rzeczy… — Wyciągnął przed twarz pięść. Kilkukrotnie zacisnął i wyprostował palce, obserwując je z zafascynowaniem. — Położyłby mnie w sekundę, więc lepiej mu nie podpadaj. Bo nikt cię nie ochroni.
Mówił o tym wszystkim z taką lekkością, że naiwnie czekałam, iż spuentuje to tekstem taki żarcik. Jednak moje niedoczekanie. Obserwowałam, jak dolewa nam alkoholu.
— Nie zabiłem Jeana — szepnął, zamykając oczy. — Nie mam pojęcia co się z nim stało, czy w ogóle żyje, jednak nie skinąłem w jego stronę palcem, od kiedy dostał wpierdol za Mayako.
— To słodkie — skwitowałam, śmiejąc się cicho. Wiedziałam, że tym razem mówił prawdę i odczułam swego rodzaju ulgę. Zerknął na mnie spod przymkniętych powiek. — Zawróciła ci w głowie, prawda?
Uśmiechnął się pogodnie i przejechał opuszką po brzegu szklanki.
— Może troszkę — przyznał cicho. — Zazwyczaj gdy Kakashi mi o niej opowiadał, miałem mieszane uczucia.
— Kochani, czemu nie śpicie? — Wzdrygnęliśmy się, widząc w progu wujka. Stał w piżamie i patrzył na nas zaspany. Wymieniliśmy z Levim krótkie spojrzenia, zastanawiając się, czy przypadkiem nie usłyszał zbyt wiele, ale obserwując jego stan, mogliśmy być spokojni. — Wiecie, że dochodzi druga w nocy?
— Tak jakoś, wujku — szepnęłam i skinęłam głową na Erena.
Grisha pokręcił głową z uśmiechem i podszedł do nas. Wziął chłopca na ręce i zerknął wymownie na opróżnioną do połowy butelkę ajerkoniaku.
— Zaraz się kładziemy — zakomunikował brat, starając się brzmieć w miarę trzeźwo. — Czekamy na Mikołaja.
— Dobra, dobra — zaśmiał się cicho. — Jak nie macie co robić, to możecie rozłożyć prezenty pod choinką, żebym nie musiał się tym sam z rana zajmować.
Skinęłam zgodnie głową, a mężczyzna chwilkę później nas opuścił. Levi zamilkł i odleciał gdzieś myślami, a ja przypomniałam sobie rozmowę z rana, gdy ciotka mówiła o pieniądzach. Wzięłam do ręki telefon i weszłam w wiadomości tekstowe, by odnaleźć anonimowego sms-a. Wbiłam wzrok w jego treść, tocząc w głowie wojnę myśli; przecież czas nie stał w miejscu, a ja musiałam podjąć odpowiednią decyzję. Nawet nie miałam pojęcia, że zajęło mi to tyle czasu; butelka była już pusta.
— Chodźmy spać.
Podniosłam wzrok na brata, który próbował nieudolnie podnieść się na nogi. Spożyty alkohol odmówił mu jednak współpracy. Prędko usunęłam wiadomość i wsunęłam telefon do kieszeni swetra, by wstać. Chwyciłam swoją szklankę, dopiłam alkohol i kazałam mu jeszcze na chwilę usiąść, by pozbyć się dowodów nocnej alkoholizacji.
— Chodź — szepnęłam, przerzucając jego ramię nad własną szyją. — Tylko bądź cicho, wszyscy śpią.
— Przecież jestem cicho — wybełkotał, spoglądając na mnie. Czułam jak ciężko i ospale oddychał, a próba pokonania schodów była istną mordęgą.
— Weź się trochę postaraj — prychnęłam, gdy byliśmy w połowie. Zawsze się śmiałam, gdy był w tym stanie; to naprawdę przykre, ale póki nie był prowokowany, to utrzymywał nastawienie potulnego baranka, co było mylnym sygnałem dla zaczepiających nas ludzi. — Chciałabym zdążyć położyć się spać, nim wzejdzie słońce.
— Jak ja nie lubię… Nie lubię cholernie...
Zmarszczyłam czoło, gdy zwiesił głowę i zachwiał się do przodu. Rzuciłam to jednak w niepamięć, sądząc, że nie jest w stanie powiedzieć już nic sensownego. U szczytu schodów jednak znowu go wzięło. Zatrzymał się gwałtownie, czułam, jak cały się spina. Przez chwilę przeszedł mnie dreszcz niepokoju; bałam się, że zarzyga cały korytarz, choć nigdy mu się to nie zdarzyło.
— Niech nikt się dookoła ciebie nie kręci, bo go zabiję… — sapnął, próbując złapać oddech. Mruknął coś i uciekł ode mnie, by po chwili z powrotem się na mnie uwiesić, w nieudanej próbie przytulenia. — Bywam o ciebie zazdrosny, cholernie. Wszystko przez to, że nie chcę, by coś ci się stało, moja mała siostrzyczko.
— Pleciesz głupoty — mruknęłam wzdychając i zaczęłam z powrotem ciągnąć go w kierunku pokoju.
— Nie możemy nikomu ufać, pamiętaj.
Zacisnęłam powieki, otwierając drzwi. Położyłam go na łóżku i nakryłam kołdrą, wpatrując się w męskie, słabe oblicze. Jego fizyczne zdolności to tylko przykrywka dla tego, kim był tak naprawdę.
— Już raz zaufaliśmy… — szepnął, gdy odwróciłam się do wyjścia. — A potem odebrano nam wszystko, Mikasa.
— Nie wszyscy ludzie są źli, Levi — odparłam cierpko; jeszcze całkiem niedawno sama uważałam, że nikt nie jest godny zaufania.
Zamknęłam za sobą drzwi, z ulgą się od niego odcinając. Poszłam do łazienki, żeby się nieco ogarnąć, a dziesięć minut później leżałam już w łóżku, czując jak nieco kręci mi się w głowie. Okrucieństwo świata składało się na wiele czynników, na które nikt nie miał wpływu. Odkąd pamiętam, Rivai nie potrafił się z tym pogodzić, chcąc je wszystkie zniwelować. Był na swój sposób ambitny, jednak jego cele często były zupełnie niezrozumiałe dla innych.
Zamknęłam oczy, chcąc spróbować zasnąć, jednak moją uwagę zwrócił na siebie telefon. Wydawał z siebie nieustającą wibrację, świadczącą o jakimś połączeniu. Dźwignęłam się i złapałam komórkę do ręki. Obcy numer widniał u góry wyświetlacza, a przez moją głowę przeszło tysiąc myśli. Nie znałam tego ciągu cyfr; nie należał on do nadawcy wiadomości dotyczącej pieniędzy, ani numeru z którego dzwonił do mnie Hatake. Wahałam się, jednak odebrałam telefon i przyłożyłam go do ucha, milcząc przez kilka pierwszych sekund. Słyszałam czyjś niespokojny, lekko przyspieszony oddech.
— Halo? — szepnęłam. Ktoś po drugiej stronie wciągnął powietrze. Byłam pewna, że chciał coś powiedzieć, jednak się blokował. Bałam się, że wyłapał moje głośne bicie serca, które dudniło mi w uszach. Zrobiło się gorąco, czułam dziwne dreszcze, jakby gorączka próbowała mnie usidlić. — Halo? Kto tam?
Ciszę zakłóciło stęknięcie, charakterystyczne dla kogoś, kto zanosił się płaczem i pociągnięcie nosem. Coś zakuło moje serce; wciąż nie potrafiłam zidentyfikować czy mam do czynienia z chłopakiem czy dziewczyną.
— Coś się stało? Potrzebujesz pomocy?
Kolejne, głośniejsze, zdławione westchnienie zatrzeszczało w głośniku. Po chwili słyszałam tylko kilka niecelnych uderzeń w ekran, po czym połączenie zostało przerwane.


***


— Co robisz? — spytałam, widząc Erena siedzącego przed komputerem. Dopiłam resztę soku, który znajdował się w szklance i oparłam się o framugę drzwi.
— Szukam informacji do pracy domowej — odpowiedział spokojnie. — Chcę mieć ją z głowy.
— Pomóc ci w czymkolwiek?
— Nie… — Odwrócił się na fotelu do mnie i uśmiechnął, po chwili nieco poważniejąc. — Podobają ci się mężczyźni w okularach?
Cofnęłam zaskoczona głowę i uśmiechnęłam się.
— Raczej nie, chyba, że komuś naprawdę pasują, a co?
— Tata powiedział, że jak będę za dużo przesiadywać przed komputerem, to popsuję sobie oczy i będę musiał chodzić w okularach i żadna dziewczyna mnie nie zechce.
— Przesadza. — Machnęłam ręką. — Nie żeby coś, ale sam nosi okulary, a twoja mama i tak go kocha, czyż nie?
— Oszukał mnie!
Zaśmiałam się krótko i powiedziałam, że idę na dół. Byliśmy w domu we troje, razem z Rivaiem, który siedział w salonie z laptopem.
Zatrzymałam się w połowie schodów i wytężyłam umysł, ponieważ pytanie Erena rozchmurzyło nieco mój umysł. Samuel miał mi napisać sms-a zaraz po tym, jak dojedzie do domu. Tymczasem minęło pięć dni, a chłopak milczał. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wykręciłam jego numer, z zamiarem opieprzenia go za ten fakt. Gdy tylko usłyszałam, że odbiera, podniosłam głos.
— Miałeś napisać jak dojedziesz do domu, tymczasem kleisz durnia — prychnęłam, kontynuując schodzenie na parter.
Kto mówi? — Damski głos wprawił mnie w takie zaskoczenie, że stęknęłam, nie mając pojęcia czy kontynuować rozmowę i poprosić do telefonu Neila, czy może cisnąć sprzętem w najdalszy kąt domu. — Halo?
— Kim jesteś? — zapytałam, nie zważając na mój pretensjonalny ton. Nigdy mi nie mówił, że ma dziewczynę. — Mogę prosić Samuela?
Mikasa Ackerman? — Przejęło mnie dziwne uczucie strachu. — To ciebie Sammy wiózł do Newcastle?
— Tak… — szepnęłam ze skruchą, bardziej się w nią wsłuchując. Była to dorosła kobieta, a nie dziewczyna w zbliżonym do nas wieku. — Czy coś się stało?
Samuel leży w szpitalu, w Ashington. — Upuściłam naczynie na panele, a szkło rozprysło się dookoła mnie. Siedzący w fotelu Rivai poderwał się na nogi, widząc, jak moje oczy automatycznie zachodzą łzami.
— J-jak to? — jęknęłam, spuszczając głowę. Brat stanął przy mnie i wbijał we mnie niezrozumiałe spojrzenie. — Co się stało?
Ktoś jechał za nim i na trasie do Ashington uderzył w jego auto. Wyglądało to na próbę zabójstwa, jednak uratowała go poduszka powietrzna, gdy rozpędzony wjechał w balustrady. — Gorąco uderzyło w moją głowę, a serce zaczęło strasznie szybko tłoczyć krew. Dziwny dreszcz przebiegł po moich plecach, gdy przypomniałam sobie wigilijny wieczór, wiadomości i słowa babci. Zagryzłam boleśnie policzki, po chwili czując smak krwi. Ten pieprzony samochód, który mało mnie nie rozjechał...
Levi wyprowadził mnie do kuchni tak, bym nie zraniła stóp na resztkach szkła. Usiadłam na krześle, wciąż milcząc, a on wrócił do salonu.
Był nieprzytomny prawie trzy doby, lekarze musieli złożyć jego połamane nogi do kupy, tak samo jak prawą rękę. Do tego wstrząśnienie mózgu… Na szczęście powoli wraca do siebie, aktualnie śpi... — powiedziała, gdy moje wymowne milczenie dało jej do zrozumienia, że przez moją głowę przeszły najgorsze myśli. — Dziewczyno… Nie wiesz, czyja to mogła być sprawka?
— Nie mam pojęcia… — jęknęłam, próbując unormować oddech. — Naprawdę, nie mam pojęcia…
Dobrze, rozumiem… Jeżeli jednak czegokolwiek byś się dowiedziała, daj znać… To może pomóc w dochodzeniu.
— Tak, pewnie — odpowiedziałam słabo, czując wzbierającą wściekłość. Levi wszedł z powrotem do kuchni i wyrzucił do kosza zebrane szkło. — Proszę mu przekazać, że dzwoniłam…
Dobrze.
Rozłączyłam się, odkładając powoli telefon na stolik. Levi stanął przede mną i czekał, aż cokolwiek mu powiem.
— To twoja wina… — syknęłam, zaciskając dłonie w pięści. — Twoja kurewska wina.
— Co?! — Nachylił się nade mną. — O czym ty mówisz? Co się stało?
Poderwałam się z siedzenia, łapiąc za materiał jego koszulki i szarpnęłam nim wściekle.
— Ile osób jeszcze przez to wszystko ucierpi, co?! Będziemy zwlekać i nie mówić nic policji, żeby chronić własne tyłki, dopóki ktoś nie zginie?! — Czułam, jak łzy na nowo drążą ścieżki na moich policzkach. — Kurwa, przecież oni tu byli, rozumiesz?! Wiedzą dokładnie gdzie mieszkamy, ty skończony idioto! Mogą w każdej chwili przyjechać i skrzywdzić Erena czy wujostwo! To też cię nie obchodzi?!
— Mikasa! — Chwycił mocno moje nadgarstki i odsunął od siebie, zaciskając szczęki. — O co chodzi?!
— Ktoś próbował zabić Samuela… — Wzięłam głęboki wdech i zamilkłam, by po chwili prychnąć śmiechem i wyrwać się z jego rąk. Popatrzyłam wyzywająco w jego oczy, czując w sercu niesamowitą gorycz. — Jeżeli zostanę wezwana na policję w tej sprawie, zeznam wszystko — wycedziłam, chwytając z powrotem telefon. — Wszystko co miało miejsce do tej pory, nawet jak się okaże, że to nikt z Akatsuki. Najwyżej pójdziesz siedzieć z tymi wszystkimi psycholami, jesteście siebie warci!
Wyszłam na korytarz i skierowałam się prosto do łazienki na parterze, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Nie potrafiłam uspokoić oddechu, zastanawiałam się, czy telefon z wigilijnej nocy mógł być od Samuela. Może bał się cokolwiek powiedzieć, żebym tylko nie zaczęła węszyć i nie wciągnęła się w kolejne kłopoty…
— Kurwa… — syknęłam, odchylając do tyłu głowę, by powstrzymać łzy.
— Mikasa. — Usłyszałam zza drzwi. — Gdzie on teraz jest? W szpitalu?
— A co cię to obchodzi? — warknęłam. Otworzyłam drzwi i spostrzegłam, jak zakłada kurtkę. — Co ty robisz?
— Gdzie jest Neil? — powtórzył wściekle.
— W Ashington — powiedziałam, marszcząc czoło. — Co ty wyprawiasz?
— Przekaż wujostwu, że potem do nich zadzwonię.
Nim zdążyłam zareagować, zatrzasnął drzwi wejściowe, wpuszczając przedtem do domu chłód. Wyleciałam za nim, widząc jak wsiada do auta.
— Levi, co ty planujesz?! — podbiegłam do niego i nie pozwoliłam zamknąć drzwi.
— Jadę sprawdzić, czy to na pewno moja wina — wycedził, odpychając mnie.
Zamknął się od wewnątrz i odpalił silnik, chwilę później cofając.
— Levi zaczekaj! — krzyknęłam, jednak nawet na mnie nie patrzył. — Levi, słyszysz?! Poczekaj!


***


— Przyjechał!
Zaalarmowana krzykiem Erena podbiegłam natychmiast do kuchennego okna. Byłam wściekła; nie odbierał ode mnie telefonów, a kontaktował się tylko z ciotką, która nie rozumiała, dlaczego jestem poirytowana jego wyjazdem do kolegi. Wkurzało mnie to, że wciągał mnie w swoje kłamstewka, a opanowywała mnie totalna kurwica, gdy sama musiałam przez niego kłamać.
Musiałam przetrwać trzy doby, nie mając pojęcia, co on tak naprawdę robi. Utrzymywałam bieżący kontakt z Samuelem, który nie został odwiedzony przez mojego brata nawet raz. Nie mieliśmy pojęcia, co kombinuje i oboje baliśmy się, że wciągnie się w jakieś gówno, jakby problemów było mało. Czuwałam jak na szpilkach, wciąż nie mogąc znaleźć sobie miejsca, wisiałam na telefonie z Neilem, który chciał za wszelką cenę wydostać się ze szpitala. Nikt tam nie rozumiał, dlaczego Sam z całych sił próbował wyjść na własne żądanie; nikt nie rozumiał tego, że w każdej chwili mógł zostać zabity przez kogoś, kto mógł się podawać za jego przyjaciela.
Przybrana matka zadzwoniła do mnie, by z zadowoleniem oznajmić mi, że odnaleziono auto napastnika. Samochód znaleziono w lesie; był zniszczony, a jego kierowca — martwy.  Wszystko wyglądało na nieszczęśliwy wypadek, a w krwi tego gnojka wykryto alkohol i narkotyki. Po dogłębnej analizie, porównaniu zniszczeń i zarysowań na samochodzie jego i Samuela, oraz jakiś innych pierdołach na których się nie znałam, dochodzeniowcy ogłosili, że znaleźli sprawcę wypadku, w którym ucierpiał Neil. Nie podano jego danych, nie znaleziono żadnych dokumentów, ani telefonu komórkowego. Podejrzenie padło na błąkających się w okolicy bezdomnych, którzy zawinęli te rzeczy by zdobyć trochę gotówki.
— Co ty sobie wyobrażasz?! — syknęłam, dopadając go w wejściu. Patrzył na mnie z góry, a na jego twarzy bardzo szybko dostrzegłam ślady po walce. Syknął, gdy chwyciłam go za prawe przedramię. — Ty cholerny draniu — warknęłam, a po chwili mój wzrok ugrzązł w ciemnych oczach chłopaka, który stał tuż za nim.
Hatake uniósł ku górze dłoń i pomachał mi radośnie, co całkowicie doprowadziło mnie do wewnętrznej furii, której nie mogłam pozwolić na uzewnętrznienie.
— Mikasa, co ty robisz Leviemu? — Nawet nie wiedziałam, w którym momencie Eren pojawił się obok.
Rivai sprytnie to wykorzystał i chwycił chłopca na ręce, uśmiechając się do niego.
— Widzisz jaka jest niewdzięczna? — Posłał dzieciakowi jeden ze swoich najsztuczniejszych, możliwych uśmiechów. — To ja jadę taki kawał, by sprawić, żeby poczuła się lepiej, a ona chce mnie bić. Baby są okropne, Eren. Zapamiętaj to.
Poruszyłam wściekle ustami i chciałam szarpnąć jego kurtkę, jednak Kakashi szybkim ruchem chwycił mój nadgarstek i pociągnął ramię w dół; uchronił mnie tym przed zbędnymi problemami, ponieważ ciotka wyjrzała na nas z kuchni. Rivai sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej jakąś wzorzystą reklamówkę, którą wcisnął mi do rąk.
Natychmiast zajrzałam do jej wnętrza, by po chwili zacisnąć powieki i zakląć w myślach. Traciłam nad sobą wszelkie panowanie. Wyminęłam wszystkich i prędko ruszyłam na górę, chcąc zatrzasnąć się w pokoju i ich nie oglądać. Już nawet nie chciałam słuchać żadnych tłumaczeń brata. Byłam również pewna, że Hatake miał w tym swój udział. Podbiegłam do łóżka i wysypałam na materac zawartość pakunku. Portfel, komórka i jakaś wygnieciona, brudna kartka. Telefon był wyłączony i nawet nie miałam zamiaru go uruchamiać. Sięgnęłam do portfela i prędko go rozłożyłam, by jak najszybciej dostać w dłonie jakiś dokument ze zdjęciem. Ani imię, ani nazwisko nic mi nie mówiły, zaś sam wizerunek chłopaka — dużo więcej. Postawny brunet z kwadratową twarzą, już samym, zastygłym spojrzeniem wprawiał mnie w dreszcze. Drań wyglądał naprawdę znajomo, więc nie wykluczałam go z listy studentów mojej uczelni. Przeniosłam wzrok na pomięty papier; mechanicznie wsunęłam dowód w kieszeń portmonetki i odłożyłam ją na pościel, by przyjrzeć się ostatniej rzeczy. Ktoś na szybko i niewyraźnie nakreślił na kartce adres. Nasz adres. Automatycznie zakręciło mi się w głowie, zrobiło słabo.
— Nie martw się — usłyszałam. Popatrzyłam w stronę drzwi, w których stał Levi. — Sprawdziliśmy komórkę. Nikt nie wykonał z niej połączenia; wysłano tylko wiadomość, że adres przywiezie osobiście, bo ich wiadomości mogą być filtrowane. A sam błagając o litość wyśpiewał, że nie zdążył nic zrobić i nie zrobi, jeżeli darujemy mu życie.
Wyszedł, jednak nie zdążył zamknąć drzwi. Chwyciłam za klamkę i wypadłam za nim na korytarz, by złapać go za fraki i pchnąć go na ścianę.
— Spieszy ci się, kurwa, do grobu?! — syknęłam rozwścieczona. — Mordowanie ludzi daje ci radość?! Zostało ci to z dzieciństwa czy jak?! — Łzy znowu zbierały się w moich oczach.
Poruszył niebezpiecznie żuchwą, a ja nawet nie wiedziałam w którym momencie role się zamieniły. Łopatki zabolały mnie od uderzenia o twardą powierzchnię.
— Uciekł nam i sam się złożył na tym drzewie — wycedził hardo — był uchlany i wyćpany, wydał na siebie osąd.
— Nie wierzę ci!
— Co wy wyprawiacie?! — Krzyk ciotki nas sparaliżował. Oboje spojrzeliśmy w stronę schodów, u szczytu których stała Carla i Eren. Wbijali w nas przerażone spojrzenia; nigdy do tej pory nie widzieli, byśmy się szarpali. — Levi, puść ją do cholery!
— Mamo! — Młody Jeager zaczął płakać i z przerażeniem ściskał dłoń matki.
Za ich plecami pojawił się Hatake, który szybko ich wyminął i oderwał ode mnie Rivaia bez najmniejszego wysiłku. Brata pchnął lekko w stronę jego pokoju, a mnie pociągnął do mojej sypialni, krzycząc coś do ciotki, jednak pulsująca w moich żyłach krew wszystko zagłuszała.
Wyrwałam ramię, spoglądając na niego nienawistnie i zacisnęłam zęby. Był taki sam jak mój brat, identyczny! Kłamliwy, zły, niewzruszony.
— Siedź tu i pozwól mi wszystkich uspokoić — szepnął, odchodząc. — Nie wychodź stąd, rozumiesz?
— Nie mam, kurwa, zamiaru.


Nie chciałam zostać w mieszkaniu, z całego serca. Nie chciałam z nimi siedzieć, patrzeć na nich. Po kilku godzinach leżenia na łóżku, przeszło mi nawet przez głowę, żeby ruszyć z Erenem i wujostwem do Arlertów. Levi jednak powstrzymał mnie, pojawiając się w pokoju i próbując mnie przeprosić, aczkolwiek nie miałam ochoty go słuchać. Ostatecznie obiecaliśmy, że nie będziemy wchodzić sobie wzajemnie w drogę i przemilczymy ten temat, zostawiając go na inną okazję, zwłaszcza, że ciocia ledwo uwierzyła w jakąś bajkę Hatake. Zadzwoniłam nawet do Samuela, żeby opowiedzieć mu o tym co się stało, jednak zdążyłam się domyślić, że on się w tym wszystkim sam za bardzo pogubił. Z jednej strony nie wiedział, czy nie powinniśmy tego raz na zawsze zakończyć z pomocą policji, jednak z drugiej zastanawiał się, czy nie przystąpić do zwykłej walki, w którą i tak był już poniekąd zamieszany. Choć wciąż bronił się przed udziałem w tej farsie rękoma i nogami, to koniec końców, wpadł po uszy i to zupełnie nieświadomie.
Senna postanowiłam zejść na dół i zrobić sobie kawę. W taki sposób, by uniknąć każdego z gości, którzy byli już u nas w domu. Nie udało mi się jednak niepostrzeżenie przedostać do kuchni, co poskutkowało wpadnięciem w pułapkę Gaary.
— Puszczaj mnie! — ryknęłam, wierzgając się szalenie, gdy chwycił mnie mocno, odrywając od ziemi. — Gaara, puść!
— Erwin! — krzyknął i gwizdnął po tym głośno, co nieco mnie ogłuszyło. Smith wyszedł z salonu i uśmiechnął się, po chwili podchodząc do nas i zakładając mi na głowę błyszczącą, kolorową, imprezową czapeczkę. — Idealnie. Czujesz teraz ten super klimat?
— Zdurniałeś do reszty — warknęłam, nieruchomiejąc. — Postaw mnie na ziemi!
— Nie, bo uciekniesz.
Popatrzyłam na blondyna, który momentalnie wyczuł moją niewerbalną prośbę o pomoc, jednak zamiast coś z tym faktem począć, uniósł ku górze butelkę piwa i ponownie się uśmiechnął.
— Postawcie ją na ziemię, do cholery. — Dziwny impuls przeszedł przez moje ciało, gdy rozpoznałam głos kolejnej osoby. — Gaara, słyszysz? Czy mam ci pomóc?
Gdy tylko moje stopy zetknęły się z jasnymi panelami, obróciłam się w kierunku Yamato, z którym nie rozmawiałam od incydentu ze strzelaniną. Potem tylko raz przemknął mi przed oczami w mieszkaniu Leviego, gdy odbili mnie Obito i Sakurze. Podszedł do mnie i przywitał się grzecznie, komentując moją cudowną czapeczkę głupawym uśmiechem.
— I co, może chcecie mi powiedzieć, że spędzę ten wieczór z taką bandą bydła? — fuknęłam wchodząc do kuchni, a trzy małpy podążyły za mną. — Gdzie Levi i Kakashi?
— Twój brat pojechał do centrum odebrać specjalną przesyłkę — mruknął Gaara, podrzucając bananem. — Więcej bydła, tak sądzę. A Kakashi pałęta się gdzieś na piętrze i gada przez telefon.
— Super — skomentowałam pod nosem, nalewając sobie do szklanki trochę soku pomarańczowego. Odechciało mi się kofeiny, zresztą tak czy siak zmusiliby mnie do picia, a moje serce mogłoby nie znieść takiej mieszanki. Wypiłam zawartość szkła duszkiem i opłukałam naczynie. — Pozwólcie, że wrócę do siebie dalej cierpieć.
— Masz na to jakieś dziesięć minut — skwitował Erwin, siadając na krzesełku. — Levi powinien niedługo być.
Wzruszyłam ramionami i podążyłam z powrotem do sypialni, po drodze ściągając z głowy durny stożek. Gdy byłam już u szczytu schodów, dostrzegłam zmierzającego w moim kierunku Hatake.
— Co się tak wściekasz? — zapytał, tarasując mi drogę do pokoju. — Będziemy grzeczni. Robi to też dla ciebie… Chce, żebyś się trochę od tego wszystkiego oderwała.
— Wolę go na razie nie oglądać, bo jest to bliskie powtórzenia akcji z koncertu — odpowiedziałam cicho, patrząc w głąb korytarza. — Dlaczego Yamato tutaj jest?
— A co w tym dziwnego? — Zmarszczył czoło. — Przecież to nasz przyjaciel.
— Ach, no tak, zapomniałam — prychnęłam, śmiejąc się, po czym skutecznie go wyminęłam — wy wszyscy latacie z pistoletami za paskiem.
Przewrócił oczyma i odszedł, a ja zamknęłam drzwi pokoju. Wciąż zastanawiałam się, po kogo mógł pojechać Levi. Myślałam o jego starych znajomych, którzy tak jak my, pouciekali z nudnego Newcastle. Jak się później okazało, bardzo się myliłam. Obserwowałam w oknie, jak samochód wjeżdża na podjazd, a po chwili wszystkie jego drzwi otwierają się zamaszyście. Najpierw z tylnych siedzeń wytoczyły się dwie, rozczochrane blondynki, owinięte w koce. Ta niższa miała wpiętą we włosy, kolorową kokardkę, a wyższa miała na głowie coś, co przypominało sowiecką, zimową czapkę z uszami. Wyglądały na ledwo przytomne, w przeciwieństwie do szatynki, która wyskoczyła z siedzenia pasażera i przeciągnęła się, pokazując całemu światu jak bardzo jest rześka.
Moje poczucie porażki, dotyczącej dzisiejszego wieczora, obróciło się w zadowolenie. Wizja tego, że nie będę jedyną dziewczyną pośród tego bydła, była całkiem radosna. Chociaż przerażał mnie fakt, że jeśli ja i Kejża nie damy rady zapanować nad Mayako i Ichirei, to ten dom wyleci w powietrze, gdy podłączy się do nich jeszcze Gaara.
— Mikasa! — pretensjonalny krzyk Okanao przedarł ciszę panującą w okolicy. Stała w zaspie śniegu z naburmuszoną miną i naciągniętym na głowę kocem, bujając się to na lewo, to na prawo. — Mikasaaa!
Otworzyłam okno i oparłam się na parapecie, z przylepionym do twarzy uśmiechem.
— Weź się zamknij, kretynko — fuknęła Tennotsukai, kopiąc w nią sporą ilością białego puchu. — Nie wszyscy mieszkańcy tego miasta muszą wiedzieć, że tu jesteś.
— Uspokójcie się, albo zaraz was skrzywdzę — warknęła Ryusaki, pomagając Leviemu wyciągnąć ich rzeczy z auta. Przy bagażniku pojawili się no Sabaku i Smith.
— Mikasa! — Mayako jednak nie dawała za wygraną.
— Czego chcesz?! — krzyknęłam, podpierając brodę na dłoni.
Obie blondynki z trudem obadały budynek wzrokiem, by w końcu mnie odnaleźć.
— Zasrana Julia, tylko Romea jej brakuje — skwitowała Ichirei, podchodząc do chłopaków.
— Siku mi się chce! — zawyła Maya, szczerząc się do mnie głupkowato.
Zaśmiałam się i odcięłam dostęp mroźnego powietrza. Przejrzałam się szybko w lustrze, poprawiłam włosy i ruszyłam na dół, by przywitać jedynych, w miarę normalnych gości.


— Nie no, wiesz. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że popieprzyła papierki i wlepiła nam kolokwium z treści, które powinniśmy mieć za rok. — Tennotsukai wymachiwała butelką piwa, wzmacniając w ten sposób pokaz swojego oburzenia. — A przecież nikt jej nic nie powiedział, bo każdy się jej boi.
— To i tak był najmniejszy problem — zaśmiała się Maya, siedząc razem ze mną na kuchennym blacie. Z salonu dochodziła do nas męska gwara i cichy rap. — Cała magia w tym, że nikt na sześćdziesiąt trzy osoby tego nie zaliczył, oprócz Ichi, która postanowiła zrzynać jak idzie z telefonu. Mimo tego, że jej oszustwo wyszło na jaw, została pochwalona przez najgorszą wiedźmę na naszej uczelni, za zajebisty postęp w byciu cwaną bestią.
Ichirei uderzyła się dumnie w pierś, na co parsknęłyśmy śmiechem. Przeniosłam jednak lekko już skołowany wzrok na Kejżę, która wydawała się być cholernie spięta. Nie wiedziałam, co było tego wynikiem, bo przez pierwsze cztery godziny utrzymywała pozycję największej duszy towarzystwa. Mayako szybko podłapała moje zainteresowanie dziewczyną.
— Tej, co z tobą? — mruknęła, prawie wylewając ze szklanki swojego drinka. — Będziesz rzygać?
— Głupia — skarciła ją spojrzeniem, poprawiając ramiączko czarnej bluzki. — Po prostu się zamyśliłam.
— Taha, jasne! — prychnęło Maleństwo, wciskając przyjaciółce w skroń palec.
Dziewczyny przez jakieś pięć minut próbowały zmusić ją do gadania, jednak wyjaśnienie przyszło samo i to dosłownie. Do kuchni wszedł Erwin, który w milczeniu nas wyminął i podszedł do lodówki, znajdującej się tuż obok Kejży. Otworzył białe drzwiczki i spojrzał na dziewczynę, po chwili się do niej uśmiechając w iście zalotny, seksowny i męski sposób. Nawet nie spojrzał, jakie piwo chwycił w rękę — był zbyt zaaferowany szatynką, która również nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
— Niedługo północ — odezwał się, wciąż wbijając świdrujące spojrzenie w dziewczynę. — Nie uwalcie się za bardzo, bo nie dotrwacie sztucznych ogni.
Nieznośne milczenie wypełniało pomieszczenie, póki Smith nie wrócił do chłopaków, a Ichi i Maya nie ryknęły gromkim śmiechem, gdy ich przyjaciółka zaczęła wachlować twarz dłonią.
— O Boże, nie wytrzymam zaraz — stęknęła Okanao, zginając się w pół.
— Ty lepiej uważaj, bo detektor wpierdolu się tu pojawi i będziesz miała Erwinka na sumieniu — wymamrotała z trudem druga blondynka, próbując powstrzymać śmiech. — Wiesz, Uchiha wiedzą wszystko.
— Erwin to dobry chłopak — wtrąciłam, siląc się na powagę — podobno romantyk.
— Zamknąć się — warknęła wściekle Ryusaki — wszystkie, rozumiecie?
Ichirei opadła na krzesełko i otarła czoło dłonią, biorąc łyka piwa. Wzięła głęboki wdech i zawiesiła wzrok na tylko sobie znanym punkcie, by po chwili popatrzeć na Mayako, a potem na mnie.
— Akatsuki się sypią — powiedziała nagle, stukając paznokciami o blat stolika. Kejża popatrzyła na nią wymownie, jednak moja sąsiadka przytaknęła temu ruchem głowy. — Przestali zwracać uwagę na to, jakich kretynów rekrutują.
— To prawda — zawtórowała jej szatynka. — Byli mocni, póki mieli jeden, pewny skład. Polegali na sobie, bo wiedzieli, że choćby nie wiem co, nikt nikogo nie wyda. Teraz te wszystkie gnojki często wpadają, nie potrafiąc wykonać swojej roboty, a potem sypią jak mogą. No, chyba, że są świadomi, że Akasie zrobią im większą krzywdę niż sąd, prokuratura czy policja.
— Tia, ale nawet mimo to, psy nie mają szans dojść do serca tego wszystkiego. — Popatrzyłam na zdegustowaną Mayako, która nieco pobladła. — Nikt nie ma szans. Dlatego właśnie są tak mocni. Pamiętacie Evelyn? — Dziewczyny przytaknęły głowami, a szare oczy Okanao zwróciły się ku mnie. Dziwny dreszcz przebiegł po moich plecach. — Haruno ją nękała, sto razy gorzej niż ludzi pokroju Hinaty.
— W końcu nie wytrzymała i poszła na policję. Opowiedziała o wielu rzeczach, jednak nic to nie zmieniło. Na nich nikt, nigdy nie miał dowodu. — Kejża westchnęła i podeszła do okna.
— Za to każdy podlega ich czujnym oczom. — Ichi przechyliła butelkę. — Evelyn zniknęła, odnaleziono ją dwa dni później na obrzeżach Londynu, rozszarpaną przez wilki.
Słuchałam ich z uwagą, nie do końca potrafiąc przyswoić wypowiadane słowa. Przez cały czas odrzucałam od siebie myśl, że Akatsuki są potęgą, tymczasem dziewczęta zaczęły utwierdzać mnie w myśli, że to nie jest wcale mylna opinia. Opanowało mnie cholernie nieprzyjemne uczucie niepokoju i strachu; serce zakuło nieprzyjemnie, przywołując niemalże natychmiast wizerunek Inuzuki. Co jeśli i on leżał gdzieś martwy? A może nic po nim nie zostało?
— No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! — Maya zeskoczyła z blatu i klepnęła mnie w udo. — Póki są skrupulatnie wycinani, w końcu ktoś dotrze i do ich szefa. A wtedy to będzie tylko kwestią czasu. Chodźmy podenerwować chłopców.
Westchnęłam głośno i ruszyłam do dużego pokoju, odganiając złe myśli. Śmiałam się w głos, gdy dziewczyny próbowały wyciągnąć z kuchni Kejżę, a w ostateczności z chęcią im pomogłam.
Męskie grono było całkiem wesołe. Przyjrzałam się bratu, który wyglądał na zupełnie wyluzowanego, a gdy tylko do pomieszczenia weszła Maya, natychmiast skupił całą swoją uwagę na niej, tak samo jak Smith na Kejży. Tennotsukai i ja klapnęłyśmy tuż przy no Sabaku, chcąc go trochę podenerwować, czemu zaczęli nam wtórować Yamato i Kakashi. Przyglądałam się Tenzou, chcąc go nieco wybadać, zrozumieć, poznać jego nawyki i odruchy; zdobyć jakiekolwiek informacje, który uchyliły by rąbka tajemnicy o tym człowieku. Jak na złość, był kurewsko normalnym obywatelem Wielkiej Brytanii, który po wypiciu trzech piw stał się okropną memeją.
Ostatecznie wszyscy wybiegliśmy przed dom z lekkim opóźnieniem, gdy huk zaczął wypełniać nieboskłon. Każdy się śmiał, krzyczał, składał sobie życzenia; miłe, lub takie, które zbliżały drugą osobę do jak najszybszej śmierci. Z zazdrością spoglądałam na mojego brata, który przycinał do siebie Mayako; na Erwina, który nie odstępował Kejży. Nawet na Ichirei, która rzucała bluźnierstwami w telefon, gdy zadzwonił do niej Itachi. Nawet ten głupi Gaara i Yamato, którzy tłukli się w jednej ze śnieżnych zasp, byli tak beztroscy, że nie potrafiłam przyjmować tego ze spokojem.
Wiedziałam, że gdyby ze mną był… Tuliłby mnie do siebie. Mocno, cholernie mocno. Szeptał coś, musnąłby moje ucho ustami, ucałował policzek, ścisnął moją dłoń. Dawałby mi swoje ciepło, czułość. Opowiadałby o tym, jak tęsknił. Rozbawiałby mnie na każdym kroku, pocieszał, gdyby zauważył nawet przelotny smutek. Być może by mnie pocałował, znowu… Jak wtedy. Pieściłby swoimi gorącymi dłońmi, oplatał silnymi ramionami… Przypomniałby mi uczucie namiętności, którego strasznie mi brakowało.
Popatrzyłam w niebo, opierając się o filar, tuż przed wejściem. Pokaz fajerwerków w Newcastle zawsze był zjawiskowy i sprawiał, że naprawdę czułam coś nowego. Tę metamorfozę, to rozpoczęcie kolejnego roku, który mógł przynieść wiele zmian, jeśli miałam ochotę się o nie starać. Tym razem było inaczej, miałam jakieś dziwne braki, bez których nie potrafiłam wystartować z nowymi postanowieniami. Na dobrą sprawę, nie czułam nawet, bym gdzieś w tym wszystkim doszła do mety. Ciągnęło się za mną zbyt wiele niedopowiedzeń, braków, niezakończonych spraw.
Mówi się trudno, prawda? Skoro odszedł, to znaczy, że miał powód. Nawet mnie przed tym ostrzegał, a ja przybiłam gwóźdź do trumny. Nie mogłam już nic zrobić, a nieustające czekanie zaczynało stawać się zabójcze. Miałam za sobą swój pierwszy zawód miłosny i musiałam się z tym pogodzić; nic więcej mi nie pozostało.
Poczułam, jak ktoś zarzucił na mnie zagrzaną przez własne ciało bluzę. Z wdzięcznością wsunęłam ramiona w rękawy i zapięłam ją pod samą szyję, zerkając kątem oka na nagie ramiona Kakashiego, który wbił dłonie w kieszenie spodni. Jako jedyny nie biegał i nie tarzał się w śniegu, nie krzyczał, nie straszył sąsiadów, nie próbował nikogo zabić. Oboje staliśmy na schodkach i obserwowaliśmy kolorowe niebo, dzieląc nostalgiczny nastrój, w przeciwieństwie do reszty.
— Szczęśliwego nowego roku… — wyszeptał. Miałam jednak wrażenie, że posłał to w eter, będąc myślami w innym miejscu. Zbliżył się jednak i objął mnie ramieniem, a ja pozwoliłam sobie oprzeć się o jego pierś. — Wszystko okay?
Skinęłam zgodnie głową i zamknęłam powieki, chcąc na chwilę wyłączyć umysł i sprawić, by chłód szybciej zwrócił mi trzeźwość. A może chciałam bez reszty zatopić się w jego ramionach, cieple, zapachu. Chciałam otrzymać trochę ciepła… Chciałam przypomnieć sobie jak to jest czuć niektóre rzeczy. Tylko nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić, by to wszystko dał mi ktoś inni, niż Kiba.


***


Wszyscy byli już w stanie mocnego upojenia i walali się po podłodze w salonie, nie potrafiąc dobrze utrzymać się na nogach i przestać wygłupiać. Zmęczona śmiechem dźwignęłam się na nogi i ruszyłam na górę, wierząc, że nikt nie zwróci na mnie uwagi. Wspięłam się po schodach i weszłam do łazienki, by kulturalnie oddać mocz. Umyłam dłonie, schłodziłam twarz i wyszłam na korytarz, święcie przekonana, że spokojnie położę się na moim łóżku i rozpocznę walkę z helikopterem. Stanęłam w progu sypialni i nagle usłyszałam, jak ktoś wbiega po schodach, a za mną pojawia się Hatake. Wepchnął mnie do środka i przymknął błyskawicznie drzwi, wyglądając na przejście przez wąską szparę. Levi wygłupiał się z Mayako, jednocześnie ciągnąc ją w kierunku swojej sypialni.
— Fu! — Skrzywiłam się i wzdrygnęłam. — Są obleśni!
— Seks jest twoim zdaniem obleśny? — szepnął, przenosząc wzrok na mnie. Był lekko zdyszany, odchylał do tyłu głowę, a ja wbijałam swój wzrok w jego szyję.
— Bardziej chodzi mi o to, że w domu są inni. — Wzruszyłam ramionami i podreptałam w stronę łóżka. Wcelowałam tyłkiem mniej więcej w środek materaca i runęłam głową na poduszkę. Włosy zsypały mi się na twarz, a oddech stał się nieco cięższy. — Jak ich usłyszę, to chyba pozabijam.
Milcząc podszedł do mnie i usiadł na podłodze.
— Każdy potrzebuje bliskości… — powiedział cicho, obracając w dłoni zapalniczkę. — On szczególnie. Skupiał wszystko na tobie, poświęcając własne potrzeby i dzieciństwo. Nie zdążył przeżyć tego śmiesznego okresu dojrzewania, dlatego czasem zachowuje się jak dziecko.
— Nie musisz tego mówić — mruknęłam, przewracając się na plecy. — Myślisz, że nie gryzie mnie przez to poczucie winy? Przez to, że musiał mnie niańczyć?
— Sądzę, że gryzie. Dlatego jesteś jaka jesteś.
— Gdybym tylko mogła coś wtedy zrobić — syknęłam.
Rozchyliłam szeroko i gwałtownie powieki, zszokowana tym co powiedziałam. Poderwałam się na łóżku i popatrzyłam na niego, nie mogąc zebrać do kupy swoich myśli. Dlaczego zaczęłam o tym mówić? Czy to była wina alkoholu, czy tego, że miałam podejrzenia, iż o wszystkim wiedział. Dlaczego przyszło mi to tak łatwo? Wcale nie czułam do niego stuprocentowego zaufania.
— Byłaś małym dzieckiem — oznajmił stanowczo, lecz cicho. — Co mogłaś zrobić, Mikasa?
Odwróciłam się do niego plecami, zwieszając nogi po drugiej stronie materaca.
— Jak wiele wiesz? — Skryłam twarz w dłoniach.
— Wszystko.
— Od dawna?
— Zdziwiłabyś się — prychnął, dziwnie niepocieszony.
Stanęłam znowu na nogi i zrobiłam rundę dookoła pokoju. Podeszłam do okna i otworzyłam je, biorąc głęboki wdech.
— Gdy matka wcisnęła mi w ręce Ayumi, wiedziałem już, że nie miałem po co wracać. — Również się podniósł i podszedł do tablicy korkowej, na której trzymałam różne pierdoły. — A gdy Rin wyszła z sali razem z Obito, wiedziałem, że to ona już do mnie nie wróci.
Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
— Już od jakiegoś czasu wiedziałem, że się spotykają, ale nie potrafiłem im tego przyznać. Za bardzo ją kochałem, a na nim mi cholernie zależało. Widziałem, jak na siebie patrzą, jak skrupulatnie unikali przebywania obok siebie przy mnie, co tylko sprawiało, że nabierałem większej pewności. — Odwrócił się w moją stronę i zaczął iść w kierunku okna, przy którym stałam. Oparł się o parapet i z ulgą przyjmował rześkie powietrze. — Nie nienawidzę go za to, że sypiał z moją kobietą. Nie nienawidzę go za to, że się w nim zakochała, że zrobili mnie w chuja, że ją, kurwa, zabił. — Westchnął i spojrzał mi w oczy. Obserwowałam go i słuchałam z nieopisaną uwagą, wiedząc już, że informacje od Leviego były zniekształcone, fałszywe. Miałam wrażenie, że od bardzo dawna chciał to z siebie wyrzucić, a ja stałam się ku temu powodem, możliwością. — Nienawidzę go za to, że w tamtej chwili, w szpitalu, pozwoliłem jej od siebie odejść, bo chciałem, żeby była szczęśliwa. Beze mnie, z nim. Co za różnica. Nie chciałem obarczać jej moją tragedią. A ten pijany skurwiel w przeciągu sekundy to zmarnował, bo nie potrafił kurwa prosto iść. — Zaśmiał się krótko.
— Ty… — Nie wiedziałam co powiedzieć, jednak czułam chory niedosyt. — Jak to się stało?
— Obito wciąż myśli, że wierzę w opowieść, którą wcisnął mi któregoś, felernego dnia. Nie ma pojęcia, że wyszedłem za nimi, by powiedzieć, że o nich wiem. Nie ma pojęcia, że wszystko widziałem. — Spuścił na moment głowę, by z powrotem ją unieść i wbić wzrok w niebo za oknem, a jego usta wyginały się w nostalgicznym uśmiechu. — Po prostu się potknął, rozumiesz? Chwycił barierkę, ale Rin już nie.
— Dlaczego nie zeznałeś o tym policji?
Wyprostował się i zwiesił do tyłu głowę. Odwrócił się do mnie przodem i znowu patrzył prosto w oczy. Cofnęłam się o krok, przylegając plecami do ściany; byliśmy w tej bardziej zaciemnionej części pokoju, gdzie światło lampki nocnej nie było już takie jasne. Kątem oka spostrzegłam ruch, po chwili czułam jego ciepłą dłoń na swoim policzku, który bez namysłu bardziej w nią wtuliłam.
— Myślisz, że ktokolwiek by mi uwierzył? — szepnął, przejeżdżając kciukiem po mojej rozgrzanej skórze. — Wcisnęli we mnie tyle leków uspokajających, że powinienem spać jak zabity. Nic to nie dało, potraktowaliby mnie jak wariata.
— Przez to wszystko, morderca wciąż jest na wolności. Nie jest ci z tym źle?
— Obito nie jest mordercą. Nie nadaje się do tego — oznajmił spokojnie. — Zrobił to przez przypadek, a wystarczającą karą dla niego jest poczucie winy. Wszystko przez egoistyczne, ludzkie pobudki. Potrzeba zagarnięcia kogoś tylko dla siebie. Zamknięcia go w złotej klatce, by czuć jego obecność…
— Bliskość… — Czemu doskonale wiedziałam, o czym mówił? Wizja bycia podobną do Obito wcale mi się nie podobała.
— Widzisz Mikasa? — wyszeptał, stając jeszcze bliżej. Odebrał mi wszelkie drogi ucieczki, której przestałam szukać, czując w całym ciele przyjemne, zapomniane ciepło. — Każdy potrzebuje bliskości… — Jego druga dłoń spoczęła na mojej szyi; zamknęłam powieki. Ciężej mi się oddychało, coś powoli zaczęło obezwładniać moje organy, miażdżyć je. — Każdy… Normalny, chory, wariat, psychopata. Każdy potrzebuje tego, by czasem dostać trochę ciepła.
— Kim jesteś ty? — Uchyliłam powieki, gdy nie zabierając dłoni, wtulił nos w moje włosy.
— Lepiej, żebyś nigdy się nie dowiedziała. — Odsunął się nagle, zabierając całe ciepło; zjawę intymności, która zaczęła oplatać nas swoimi ramionami.
— Za krótko za mną błądziłeś — wyszeptałam, gdy się odwrócił i chciał odejść. Wbił we mnie intensywne spojrzenie, wiedząc, że przytaczam jego własne słowa. — Niedostatecznie mnie sprawdziłeś, skoro myślisz, że jeszcze cokolwiek mnie na tym świecie zdziwi, Kakashi.
Byłam jeszcze zbyt skołowana, by dostrzec tak szybki ruch. Zbyt słaba, by zacząć się bronić, gdy naparł na moje ciało. Zbyt naiwna, by zrozumieć, że już nie ucieknę.
Gorący oddech wypalał na moim policzku znamię swoistej zdrady, choć przecież tak naprawdę byłam niczyja. Mimo to, gdzieś tam na dnie umysłu, coś do mnie krzyczało… Coś kazało mi przestać, bo przecież nie temu powierzyłam swoje uczucia… Tak naprawdę, zdążyłam już zapomnieć jaki był jego dotyk, zaczęłam go utożsamiać z tym, należącym do Hatake. Wobec kogo tak naprawdę byłam w tamtym momencie głupią suką? Wobec Kiby, oddając się nie jego dłoniom? Czy może Kakashiego, wmawiając sobie, że to Inuzuka mnie dotykał?
Opuszki palców zaznaczały na mojej szyi punkty, które nieznośnie i jednocześnie cholernie przyjemnie pulsowały, niwelując łaknienie bliskości. Gdzieś pod nami rozbrzmiewały salwy gromkiego śmiechu, który mnie przytłaczał, a nawet przerażał, zamieniając się w zniekształcone dźwięki wydawane przez jakieś dziwne, ciemne mary, próbujące wydostać się z piekła. Za ścianą słyszałam dziewczęcy płacz, nijak mający się do osobliwego wyrażania rozkoszy. Gdzieś w głowie, pośród narastającego szumu, słyszałam zniekształcony szept, który gnoił mnie i mieszał z błotem, przypominał o tym, że przeszłość nigdy nie da mi w spokoju. Serce zaczął rozrywać niewyobrażalny ból, a projekcja rozegrana w umyśle, przyniosła łzy. Słone krople spływały po moich policzkach i przenosiły się na jego ręce. Poczuł to, wzdrygnął się. Jednak zamiast przerwać, naparł na mnie jeszcze bardziej. I choć nie chciałam w to wierzyć, czułam jak uparcie próbował wyrwać ze mnie w ten sposób cierpienie. Jak wpijał się we mnie coraz bardziej i bardziej, jak zaciskał powieki, jak drżał, jak tulił i do siebie przyciągał.
— Nie należysz do mnie — wyszeptał, pieszcząc moje usta gorącym oddechem. Musnął je raz jeszcze; delikatnie i czule. — Wszak rozum jest sługą namiętności.

Od autorki: Niekoniecznie wiem co mam powiedzieć. Tak jak wspominałam, uważam, że ten rozdział do najlepszych nie należy, ale taki miał być. No może Samuel miał mieć złamaną tylko jedną nogę, ale Kejża uznała, że trzeba go zniszczyć ciut bardziej, za to Ichirei hejciła Mikasę i jej egoizm. xD


Mam już cząstkę czternastki i lekko mi się ją pisze, więc nie sądzę, że by trzeba było na nią długo czekać. Wciąż jednak naprzemiennie walczę o Save Me, więc to wszystko i tak rozciągnie się w czasie. A teraz uciekam spać, bo nie zmrużyłam oka od trzydziestu sześciu godzin, przez co widzę jakieś małe trolle, skaczące po biurku. ;__;

10 komentarzy:

  1. Jezus w tym rozdziale faktycznie sie nic nie dzieje ale był tak zajebisty , że chyba z godzine go czytałam , fajnie że sie wyjasniły pewne sprawy w szczególnosci Kakashiego i smutno mi , nie wiem czemu ale smutno , ogólnie ten rozdział był taki smutny , a ta akcja jak mały zaczął płakac ze nie chce umierac to mi aż serce pękło :( Wydajemi sie że te ciało które znaleźli w Londynnie nalżey do Kiby bo sama mówilaś ze on nie wroci . I ta sutuacja na koncu ahhhh nie koncz w takich momentach w koncu tak jak napisalas kazdy potrzebuje bliskoci i mysle ze Mikasa godzi sie na Kakashiego wlasnie dlatego :) Czekam na next pisz sybko dziewczyno bo po tym rozdziale bede sie czula jak bym byla na glodzie 2 tygodnie (chodz nigdy nie bylam ):D

    Banan :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze ta piosenka Amber Run - I Found , dzieło sztuki <3
      Banan :)

      Usuń
    2. A i jeszcze czegoś nie rozumiem jak sobie dzisiaj czytałam kolejny raz na spokojnie ,napisałas ze Kakashi stracil trzy osoby ale ja policzyłam dwie , no chyba ze matka wrocila do plonacego domu po kolejne swoje dziecko czyli Kakashi miał dwoje rodzeństwa ? (sory za spam :D )

      Usuń
    3. Ach, widzisz, masz mnie. To tak jest, że jak się pisze, to niektóre rzeczy zapisuje się ogólnikowo, mając wrażenie, że każdy może myśleć tak jak ja.
      Z założenia, Kakashi miał jeszcze starszego brata i to do jego pokoju matka chciała się dostać. Źle to uwzględniłam w opisie i dziękuję Ci serdecznie, że zwróciłaś mi na to uwagę. Poprawię. :)

      Usuń
  2. AAAAAAAA! XD wreszcie udało mi się nadrobić całą treść na Twoim blogu. Jakoś wcześniej nie była przekonana do tematyki cross-over i ciągle się wymigiwałam od zajrzenia tu, ale potem pomyślałam, że jak już mam to konto na google+ do można by skomentować, więc zaczynam xD
    Za każdym razem jak czytałam, to coś cisnęło mnie w mostek odcinając mi dopływ tlenu xD meeeega podoba mi się to, jak piszesz w pierwszej narracji, bo wychodzi to naprawdę genialnie. Tyle emocji Mikasy, to, że ona chce, ale jednak nie robi czegoś ze względu na Leviego.
    Levi x Mayako - wiedziała, że tak zrobisz! Mehehehe ^^
    A GDZIE KIBAAAAAA?! Wyjebało go! Czemu?! xD Przez pewien czas, patrząc na jego zachowanie myślałam, że jak nie zamieni kutasa na mózg to mu go odgryzę własnymi zębami. Na szczęście rekompensował wszystko momentami z Mikasą. W dodatku dzięki Tobie bardziej polubiłam Hinatę i jej miłość do Naruto :D jakoś tak przestała mi zawadzać, może dlatego, że paringami należy się bawić, a nie pisać według ustalonego wzoru, według wymagań czytelników. NO I KOCHANI UCHIHA! AWWWWW *_* Madara <333333 W każdym Twoim opowiadaniu jest tak zajebisty, że uhuhuhu xD ^^ *zachęcająco rusza brwiami* xD
    I ten moment z Kakashim. Jezuuuniu jak on mnie intryguje!!!!! Jest taki cud, miód, malinka xD
    No i Rivai. MMMMMMMM......Tak, piszę chaotycznie i trochę na odwal się, ale nie mogę zebrać myśli :D W przerwach między egzaminami napastowałam twojego bloga xD I pewnie będzie 2 z egzaminów xD
    No i ...chyba koniec xD Nie mogę się doczekać dalszej akcji!
    Pozdrawiam :D
    Caffeine

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze, to spokojnie od kilku dni wchodziłam kilka razy dziennie na Zamknięte - bo w końcu kto normalny pisze, że jest 100% i nie dodaje rozdziału. (?!) :D
    Wiem, że nie komentowałam wcześniejszych rozdziałów, ale wcale nie oznacza to, że nie czytałam. Czytałam! I to niejednokrotnie. Dlatego tak bardzo lubię wracać w to miejsce... Za każdym razem czegoś nie rozumiem, czegoś muszę na nowo szukać, albo oczekiwać na rozwiązanie kolejnej tajemnicy. A jeszcze bardziej uwielbiam to, że kiedy wydaje mi się, że w końcu coś może się ułożyć, że coś w końcu do siebie pasuje, tworzy jedną całość... Odpalasz kolejne fajerwerki.
    Gdzie podziewa się Kiba?
    Kim do cholery jest Kakashi i dlaczego Mikasa tak często wraca do Niego myślami? A tym bardziej tymi przyjemnymi myślami??
    Wszystko jest tak zawikłaną zagadką, że wszystkie moje domysły spalają na panewce.
    Podoba mi się stopień w jakim ujawniasz charakter Mikasy. Mimo iż tak wiele dzieje się w jej życiu, Ona się nie zmienia. Budzą się w niej może i nowe uczucia, doznaje nowych wrażeń i przygód, ale wciąz pozostaje tą niezrównoważaną dziewczyną, po której można spodziewać się wszystkiego.
    Rivai nie jest lepszy... Czasami wyobrażam go sobie i nie mogę pozbyć się myśli, że pomimo ich braterskich więzi z Mikasą, on czuje do niej coś o wiele większego... taka chora miłość. Chora i nieludzka. Przerażająca.
    Wkracza jednak Mayako... tylko kim jest dla niego naprawdę?
    Iiiii Naruto! <3 Masz smykałkę do zmiany moich stereotypów jakie do niego przypisałam. W Twoich opowiadaniach jest taki... męski. Zrównoważony, odpowiedzialny. Jakby wydawał się jedyną normalną osobą w całej tej historii...
    Nie ukrywam, że nie mogę doczekać się następnego rozdziału. I przepraszam, że nie jestem w stanie opisać wszystkiego co gdzieś tam rodzi się w mojej głowie na temat Zamkniętych. Ale jest tyle pytań... a odpowiedzi wciąż brak. ;)
    Życzę weny. Dosłownie kupę weny.
    Pozdrawiam ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bez kitu, zgodzę się z ^^^, Twój Naruto jest misiaczkiem @_@ Jest tak zajebisty, że aż chce się go sparować z kimś zajebistym i na pewno nie jest to Hjuga Buga. :c

    OdpowiedzUsuń
  5. Ile nostalgii. *___*
    Ale mimo to, jak zwykle mi się podobało. :3 Zaczynając od dziwnego sms-a, o którego podejrzewam Hidana. Tak swoją drogą, to nie wiem czemu, ale mam złe przeczucia co do Kiby. Boję się, że zrobisz z niego złego. Albo, co gorsza, będzie zastępcą Hidana etc. xD Mam nadzieję, że to błędne zdanie.
    Droga i wyznanie Samuela były cholernie tajemnicze. Bałam się, że totalnie nagle się coś stanie i wylecą w powietrze, bo samochód okaże się pułapką. xD Raczej zakłądałam, że był bity i się nad nim znęcano, skoro zaczął ćwiczyć kickboxing i bywa płochliwy. Ta wersja przeszłości była zaskakująca. Za to, jak Mikasa odskoczyła przed samochodem, który zajechał ją z tyłu, byłam przekonana, że coś jest na rzeczy. ;_;
    Scena z płaczącym Erenem rozpieprzyła moje serce. Dosłownie. Zaczęłam płakać w pokoju, gdy on krzyczał, a gdy dołączył do nich Levi, to już w ogóle zaczęłam wyć. ;__;
    Świąteczny telefon od Kakashie był cholernie tajemniczy, a zdradzenie przez Rivaia jego dziwnej przeszłości - poruszające. Do tej pory miałam Hatake za ukrytego psychopatę. Nadal go w sumie za niego mam, ale teraz przynajmniej mam powody. xD A chora miłość brata do siostry mi nie przeszkadza. Lubię takie dziwne, toksyczne wątki.
    Głuchy telefon? Najpierw stawiałam na Samuela. Potem na Kakashiego. A POTEM PRZYPOMNIAŁ MI SIĘ KIBA, KTÓRY MÓGŁBY JUŻ WRÓCIĆ.
    Sprawa Samuela zaskakująca, a reakcja Mikasy moim zdaniem trafna. Jej brat rzeczywiście w jakiś sposób jest źródłem problemów panny Ackerman z Akatsuki. No, pomijając sowity wpierdol pierwszego dnia Sakurze. xD I serio, nie spodziewałam się, że wręczy jej do ręki torbę z rzeczami tego chłopaka. xDDD Bałam się już, że Mikasa znajdzie tam też jego odcięty palec. xD
    Mam wrażenie, że rozmowa Mayako, Kejży i Ichirei o akatsuki miała za zadanie wnieść pewne informacje i teraz dumam. "Póki są skrupulatnie wycinani". O tym nie było wcześniej mowy, więc znaczy to, że ktoś po cichu ich kosi? Czyżby Inuzuka działał z ukrycia?
    Rozmowa Kakashiego z Mikasa wzbudzała we mnie straszne dreszcze. Siedziałam cała w gęsiek skórce aż mi było głupio. xD Zupełnie nie spodziewałam się tego pocałunku. I cholernie mówię nie! Kiba powinien wpaść przez okno i go przekopać xDD Przynajmniej myśli mikasy łagodziły jakoś moją złość.
    I ten Dostojewski na koniec. <3

    No, podzdrawiam Cię Maju i mam nadzieję, że Światło przyniesie nam trochęwięcej radości, bo się dobrze kojarzy. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tam lubię nostalgiczne teksty. Szkoda Samuela, jakoś go tak polubiłem. Ale cieszę się, że masz co do niego inne plany. ;) No i jajogniot-końcówka.
    Stawiam wódkę, że to Inuzuka dzwonił w nocy i że to on kosi Akatsuki.

    OdpowiedzUsuń