19 sie 2015

VIII. Tajemnica


“W życiu spotykasz tylko jedną osobę
z którą lecą iskry od samego początku.
Wymowne spojrzenia, aluzje i gra gestów.
Cała reszta to jak odpalanie prawie pustej zapalniczki.”
~ Unknown

No gdzie ty jesteś?!
— No już, lecę! — sapnąłem na wydechu, czując, jak intensywny chłód odchodzi w niepamięć. Bieg z przystanku na halę rozgrzał mnie na tyle mocno, że dodatkowe rozciąganie przed meczem było zbędne. — Dwie minuty!
Skręcę ci kark. — Rozmówca warknął na mnie ostrzegawczo; byłem pewny, że gdybym stał obok, wgryzłby się w moją tętnice, by z radością pozbawić mnie życia. — Pospiesz się, wychodzimy na halę. Nie mam zamiaru znowu kryć ci tyłka, Inuzuka.
— Sasuke! — warknąłem, wskakując po kilka stopni. Wpadłem w szklane drzwi, by pchnąć je barkiem, a moment później parłem już przez korytarz, kurczowo trzymając pasek torby, która usilnie chciała spaść z ramienia. — Jesteś mi to dłużny!
Całe życie mam się spłacać? — syknął groźnie.
Uderzyłem w drzwi szatni i stanąłem w jej progu, opuszczając dłoń w dół.
— Dopóki mnie to nie znudzi — mruknąłem zaczepnie.
Brunet odwrócił się w moją stronę i westchnął z rezygnacją. Wrzucił komórkę do torby i wyminął mnie, gdy zacząłem walkę z suwakiem kurtki.
— Dobry czas — rzucił na odchodne. — Trener spóźni się piętnaście minut.
— Jesteś dupkiem, Uchiha! — wrzasnąłem, a w odpowiedzi korytarz przesiąkł cynicznym rechotem chłopaka.
Leniwie zsunąłem z siebie wierzchni ciuch i zacząłem grzebać w plecaku, poszukując świeżutkiego, wypranego przez Naruto stroju, gdy nagle drzwi ostrzegawczo skrzypnęły.
— Jeśli wróciłeś dalej sobie śmieszkować, to lepiej wyjdź — mruknąłem, przewracając oczyma.
W zamian nie dostałem żadnej odpowiedzi. Ściągnąłem koszulkę, zarzuciłem bokserkę z numerem cztery i ze zdziwioną miną zwróciłem się do gościa; poziom mojego entuzjazmu spadł poniżej dna.
Jean podszedł do ławki i zaczął pozbywać się płaszcza, zupełnie zbywając moją obecność. Nie pozostało mi nic innego, jak zrobić to samo względem niego. Wskoczyłem w szorty, zmieniłem buty, chwyciłem butelkę z wodą i ręcznik, który przewiesiłem przez kark, po czym spokojnie ruszyłem do drzwi.
— Powiedz tej swojej przyjaciółce, by odczepiła się od Mayako — odezwał się nagle, powodując wstrzymanie mojego ruchu. Spojrzałem na niego przez ramię i zacząłem odczuwać rosnącą prowokację przez jego lekceważący brak kontaktu wzrokowego. Albo jakiegokolwiek; stał tyłem do mnie i spokojnie się przebierał. — To nie jest jej sprawa.
— Bo? — mruknąłem, odwracając się do niego. W dalszym ciągu nie zostałem obdarowany nawet krótkim zerknięciem.
— Bo tego pożałuje.
Zazwyczaj w takich sytuacjach przestawałem nad sobą panować. Nie potrafiłem kontrolować demona zamkniętego pod moją skórą i zwyczajnie polegałem na agresji. Od niedawna jednak starałem się z tym zwyciężać; wychodziło nawet z pozytywnym skutkiem. Aczkolwiek to nie zmieniało stanu rzeczy; powiedział coś, przez co odczułem niepokój. Mimo to jego dziwny wyraz twarzy sprawił, że nie byłem w stanie zrobić kroku w żadnym kierunku. Puste spojrzenie i zupełny brak emocji sprawiły, że zacząłem gasnąć.
— Nie sądzę — rzuciłem, wracając na ziemię. Oparłem się o framugę przejścia i przechyliłem głowę. — Przyjaźnią się, a tobie już raczej nic do tego. Nie uważasz?
— Masz moje słowo — wycedził, przez zaciśnięte zęby, zbliżając się do mnie. — Własnoręcznie ubiję tę sukę, Ackerman, jeśli jeszcze raz będzie próbować się wtrącać.
— Licz się ze słowami, gnoju… — Zacisnąłem palce na plastikowej butelce, która wydała z siebie ostrzegawcze skrzypnięcie. — Mogłeś szanować Mayako, a nie traktować ją jak psa. Teraz tylko czekaj, jak ktoś sprzątnie ci ją sprzed nosa. A od Mikasy wara, psie.
Kościste palce owinęły mocno moją szyję. Plecami uderzyłem o ścianę, a brzuch przyjął jego pięść.
— Zatłukę i jedną, i drugą… A przy okazji zahaczę o jej dwie, słodziutkie przyjaciółeczki. — Czułem się jak śmieć. Przyparty do muru przez kogoś, kogo zawsze miałem za słabą jednostkę, która to potrafiła tylko dużo gadać. Wyglądał, jakby coś w niego wstąpiło i podzieliło się nowymi siłami. Siłami, których nigdy bym się po nim nie spodziewał. — Braciszek Mikasy też oberwie, gwarantuję ci to. — Kolejny cios, zadany prosto pod żebra, wycisnął ze mnie resztki powietrza. — A ty doskonale zdajesz sobie sprawę, jak łatwo mi to wyjdzie, skoro widziałeś mnie z nią.
— Kiba! No ile można! — Głos Sasuke zadziałał na niego jak różdżka. Puścił mnie i odsunął kawałek, pozwalając na złapanie oddechu. Osunąłem się po ścianie, owijając ramiona wokoło brzucha i popatrzyłem na niego spod zmrużonych powiek. Kucnął i podał mi butelkę, którą upuściłem próbując się bronić.
— Miej się na baczności — warknął, wyginając dziwnie usta. — Ty też jesteś na celowniku. Tak samo jak twoi oddani przyjaciele.
Wstał i minął się z Uchihą, który z początku mnie nie zauważył.
— Ty! Co z tobą? — spytał, doskakując do mnie.
— Brzuch mnie nakurwia… — stęknąłem cicho, próbując się uśmiechnąć. — Chyba się zatrułem.
— Nie rób ze mnie idioty, Inuzuka!
Popatrzyłem na niego znacząco, a ten tylko nadął policzki i pokręcił głową, chcąc się cofnąć i pójść za Kirsteinem. Zdążyłem go powstrzymać, wciskając czubek buta w zgięcie kolana, przez co chłopak się zachwiał.
— Kiba, trener zabierze ci opaskę kapitana. — Złapał równowagę i odwrócił się do mnie zaciskając usta. Podał mi rękę i pomógł wstać. — Takich rzeczy przed nim nie ukryjesz, a według niego ten konflikt szkodzi drużynie. W najgorszym przypadku odsunie cię od ligi.
Co mnie to miało obchodzić? Kirstein ogłosił mi cudowną nowinę: wszyscy byliśmy w dupie. W kurewsko wielkim, czarnym dupsku.
— Bez znaczenia — sarknąłem, wpatrując się w etykietę butelki. — Mam inne priorytety.
— To znaczy?
Cisnąłem plastikiem o ścianę. Niedokręcona nakrętka wystrzeliła gdzieś na bok, a woda zalała podłogę. Obserwowałem jak spływa po linoleum i sięga czubków moich butów.
Musiałem coś zrobić, by ich chronić.
Bo miałem, kurwa, tylko ich.
— Hej. — Brunet stanął naprzeciwko. — Wiesz, że masz nas za sobą? Wystarczy jedno słowo, a chłopaki z nim zatańczą.
— Tak — sparowałem od razu, próbując się wyprostować. Ból powoli przechodził, ale dotykanie tego miejsca groziło śmiercią. Naprawdę. — Ale to na nic. Haruno wciągnęła go w swoje kręgi. Takie działanie z naszej strony może tylko sprawić nam więcej kłopotów.
Uchiha otworzył szerzej oczy, które pociemniały w nieprzyjemny sposób. Odchylił głowę do tyłu.
— Żartujesz?
— Nie — mruknąłem, gładząc dłonią brzuch. — Widziałem ich ostatnio razem. Owinęła go sobie wokół palca.
— To suka! — Zacisnął pięści i zaczął dziwnie machać przedramionami.
Jego też kiedyś usidłała. Na szczęście w porę się opamiętał, a tamci dali mu spokój, przez pewne względy. Jakby nie było, czułem namiastkę nadziei, wiedząc, że miałem go po swojej stronie.
— Dobra, chodź — prychnął i pociągnął mnie za sobą — powyżywamy się na nim na boisku. — Złapał się za bark i zaczął zataczać ręką wielkie koła. — Wiesz, ostatnio łokieć nie pracuje mi najlepiej i ciągle uderza w czyjeś zęby.

***

Niczym duch, snułem się po korytarzu, wciąż utrzymując brodę wyżej niż powinienem. Zaciskałem powieki i kląłem na siebie w myślach. Dwie godziny latania za piłką i obijania się o chłopaków wcale nie poprawiły mojego stanu. Brzuch bolał jeszcze bardziej, a na szyi wciąż czułem jego zimne palce.
Musiałem sobie wszystko poukładać w głowie. Faktycznie, widziałem Jeana z Sakurą, ale niespecjalnie się na tym skupiłem. Bardziej zaaferowany byłem tym, by przypadkiem Mikasa nie zrobiła czegoś głupiego, a siłą rzeczy w towarzystwie dwóch przyjaciółek jej dobrej kumpeli, która notabene również miewa dziwny wpływ na Ackerman, musiałem być skupiony.
Skoro Jean miał za sobą Sakurę, to miał również całą zgraję rozchujanej padliny, która naprawdę była w stanie posunąć się do wszystkiego. A to nie wróżyło dobrze mi, Naruto, Hinacie czy samej Mikasie, która wplątała się w to zupełnie nieświadomie. Zdawałem sobie również sprawę z tego, że jej brat i jego kompan, także mieli z nimi zatargi, co narażało jego siostrę jeszcze bardziej. Tylko co ja miałem zrobić? Odizolować ją od świata? Okłamywać? A może porwać i wywieźć daleko stąd, narażając tym samym na gniew Leviego? Okay, Sasuke, jego brat i kuzyn byli jakąś podporą, ale nie mogłem wiecznie polegać na innych.
— Kiba.
Otworzyłem oczy, czując jak ktoś lekko szarpnął moje ramię. Przed nosem znajdowała się ściana, w którą o mało nie wlazłem. Zwróciłem spojrzenie ku wybawicielce. Spoglądała na mnie tym swoim nieczułym, pozbawionym emocji wzrokiem.
Cholera, ale mnie to jarało.
— Dobrze się czujesz? — spytała, unosząc brew ku górze.
— Wyśmienicie! — rzuciłem radośnie, susząc zęby. Nie zdołałem jednak powstrzymać grymasu, który wkradł się na moją twarz w postaci kilku zmarszczek na czole i cichego syknięcia.
— Nie wydaje mi się.
— Wszystko w porządku, Mikasa — odparłem lekko, uspokajając swój ton.
Przez chwilę wpatrywała mi się w oczy, jednak odwróciła głowę w bok, kryjąc twarz pod ciemnymi włosami.
Przysiadłem na ławce i napawałem się jej widokiem, kiedy odebrała telefon i zaczęła z kimś rozmawiać. Trenowała. Wiedziałem jak długo, jak uparcie, jak intensywnie. Mimo to nie miała jakiejś okropnej, męskiej sylwetki. Wręcz przeciwnie; była taka… no taka zupełnie w moim typie — szczupła, smukłe uda, idealne wcięcie w talii, takie kochaniutkie, średnie piersi. A twarz? Jasna cera kontrastowała z ciemnymi, grafitowymi włosami. Lekko otulały buzię, spływając po ramionach; od kiedy się poznaliśmy nieco urosły. Niesforny kosmyk, który wiecznie spływał przez środek jej czoła; bawiło mnie, gdy ciągle poprawiała go ręką, albo dmuchała w górę. Drobny nos i pełne, jasne usta. Rzadko się uśmiechała, ale gdy już to robiła, nawet tak delikatnie — szalałem. No i oczy. Te oczy, które przyciągnęły moją uwagę jako pierwsze. Niebywały kolor, z jakim nigdy nie miałem styczności. Czarny, wpadający w szary? A może odwrotnie. Czasem miałem wrażenie, że przy odpowiednim świetle w tej ciemnej głębi dostrzegałem prześwity granatu czy fioletu.
Nie uważałem, że była idealnym bóstwem. Miała wady, jak każdy. Ale ja nie potrafiłem ich za nic dostrzec. I to mnie w niej cholernie pociągało. Zawładnęła mną już pierwszego dnia, a każdy jej gest, świadomy czy też nie, rzucał na mnie kolejne czary.
Wzdrygnąłem się lekko, gdy przyłapała mnie na lustrowaniu jej sylwetki. Wciąż rozmawiała, jednak urwała w połowie zdania, ściągając brwi. Z lekko uchylonymi ustami nachyliła się nade mną i zmrużyła oczy, wpatrując się w… No właśnie, w co?
— Dobra, widzimy się za dwie godziny — rzuciła beznamiętnie i odsunęła komórkę od głowy. Po omacku zakończyła połączenie i wsunęła telefon do kieszeni, nie spuszczając ze mnie wzroku nawet na moment.
— Jestem brudny? — spytałem, przejeżdżając dłonią po szyi, bo właśnie tam jej wzrok wypalał mi dziurę. Zerknąłem na dłoń, jednak nic na niej nie było.
Chwyciła za moje policzki, na co mój organizm zalał się nieopisanym gorącem. Zamiast jednak spełnić jedną z moich fantazji, uniosła do góry głowę i wciągnęła głośno powietrze.
— Co to jest? — warknęła, a w oczach pojawiła się dziwna iskra. Nie wiedziałem, co zwiastowała.
— Co?! — Chciałem opuścić brodę, ale docisnęła palce mocniej do moich skroni.
— Masz… — szepnęła, a jej mięśnie się rozluźniły. — Na szyi… — Wpatrywałem się w nią, z niedowierzaniem dostrzegając, że jej spojrzenie pociemniało.
Odpowiedź sama do mnie przyszła. Wyrwałem się z jej rąk i poderwałem na nogi, nieudolnie próbując dopiąć bluzę do samego końca. Naprawdę przydusił mnie na tyle mocno, by wyszły po tym jakieś ślady?
— Kto ci to zrobił?
Coś było nie tak. Nie wyczułem w niej konkretnego przejęcia moją osobą. Co prawda, przez cały czas miała wyciągnięte w moim kierunku dłonie, ale zaczęła gdzieś odpływać. Wpatrywała się w jeden punkt, z wciąż niedomkniętymi ustami.
Zerknąłem ponad nią. Jean stał na drugim końcu korytarza ze swoimi znajomymi i wpatrywał się w nas z dziwnym triumfem na twarzy. Po chwili zorientowałem się, że Mayako minęła go wraz z Temari i szła w tym kierunku.
Póki nas nie dostrzegła, miałem szansę. Szansę na upodlenie swojego honoru, poprzez poddanie się warunkom Kirsteina. Szansę, na rozpoczęcie powolnego procesu separowania Mikasy.
Chwyciłem ją za ramię i pociągnąłem, prąc przed siebie. Odbiłem w kierunku korytarza, prowadzącego na wydział ekonomiczny. Było to jedne z ciemniejszych miejsc na uczelni, spowodowane brakiem okien; dało nam to jako-taki kamuflaż
— Kto ci to zrobił?! — pisnęła, wyrwana z transu. Zabrała rękę i popatrzyła na mnie niepewnie. — Znowu się biłeś?!
— Nie…
— Obiecałeś, że nie będziesz się mieszać w bójki!
— Nie zrobiłem tego!
— To co to jest?! Skąd masz te ślady?!
Nie rozumiałem, dlaczego była tak rozdygotana. Coś oprócz zadręczania się mną, napierało z innej strony. Z jej wnętrza. Wspomnienie?
Odłożyłem plecak i nie zważając na jej początkowe protesty i własny, silny ból brzucha — chwyciłem niewielkie ciało w swoje ramiona. Lewym objąłem głowę, którą przycisnąłem do piersi, a drugim plecy.
— Ufasz mi? — szepnąłem, korzystając z ciszy. Obróciłem nas i oparłem się plecami o ścianę. Oddała mi się, rozluźniając w końcu mięśnie.
— Powinnam? — spytała, równie cicho.
Nie było to zbyt dobre rozwiązanie; obiecaliśmy sobie, że będziemy unikać takich zachowań… Jednak nie znałem innego sposobu na uspokojenie jej — byłem cholernie słabym mówcą i pocieszycielem.
— Powinnaś — odparłem, wzmacniając lekko uścisk. Wtuliłem nos w jej włosy i zamknąłem powieki. — Przysięgam, że na nikogo nie podniosłem ręki. Po prostu… Znalazłem się w nieodpowiednim miejscu. Uwierz mi.
Nie wiedziałem jak interpretować jej milczenie.
— Coś jest nie tak, prawda? — mruknęła w końcu. — Czuję, że coś jest nie tak…
— Mikasa trzymaj się z dala od Jeana, rozumiesz? — Owijanie w bawełnę nic by mi nie przyniosło. Nie była głupia.
Uwolniła głowę spod mojego ramienia i popatrzyła mi w oczy.
— Z dala — powtórzyłem, z całych sił powstrzymując się przed ucałowaniem jej czoła. — Nie wtrącaj się w jego relację z Mayako. Jeśli ta dziewczyna nie zmądrzeje i sama tego nie zostawi, to jej sprawa. Nie twoja.
— On ci to zrobił?
— Obiecaj, że się od tego odsuniesz.
— On?
— Obiecaj! — huknąłem, zaciskając zęby i powieki. Ból pod żebrami nasilił się przez wykorzystanie przepony. Oderwałem od niej ręce i owinąłem nimi brzuch; miałem wrażenie, że ktoś zaciska dłonie na moich mięśniach i żołądku.
— Kiba! — jęknęła, wpadając w zupełną dezorientację. — W-wiesz, że nie potrafię tego tak zostawić...
— Tu nie chodzi o mnie, zrozum — wycedziłem sucho, próbując uspokoić oddech. — Mogę za ciebie dostawać po mordzie i sto razy dziennie. Ale jeśli nadal będziesz w to ingerować, to narazisz wszystkich.
— Nie rozumiem…
— Ty, ja, Mayako… Hinata, Naruto… Nawet twój brat — wyszeptałem, spoglądając na nią — wszyscy za to zapłacimy. Za wysoką cenę. Chcesz tego?
— To ma związek z Sakurą? — Osunąłem się na podłogę, a ona przysiadła obok. — I tą jej bandą pomagierów? — Skinąłem zgodnie głową.
— To nie jest zabawa… — Westchnąłem głośno i zamknąłem oczy. — Żadne przepychanki, straszenie; coś, co rozejdzie się po kościach. Wiesz dobrze, że mieliśmy z tym wszystkim styczność. Zrozum, że jeśli na kogoś się uprą, to po prostu taką osobę zlikwidują.
— Dobrze — odezwała się i spojrzała nieprzytomnie w głąb korytarza. — Nie będę w to ingerować. Ale tylko ze względu na was.
— Dziękuję — odparłem, czując lekką ulgę. Mimo to nie mogłem pozbyć się wrażenia, że powiedziała to dla świętego spokoju. — Ale obiecaj mi, że jak zacznie się coś dziać, od razu mi o tym powiesz.
— Obiecuję. — I zamilkła. Na minutę, dwie, trzy… Ból lekko ustał. — To wszystko brzmi jak scenariusz jakiegoś durnego filmu — prychnęła, owijając nogi ramionami. — Od kiedy tu jestem, ciągle czuję się jak na planie.
— Och… Sprawdzałaś w skrypcie, czy przewidują dla twojej bohaterki gorący romans i sceny rozbierane? — spytałem, czując, że czas na rozluźnienie atmosfery.
— Być może — szepnęła, opierając czoło o kolano. Widziałem jej nikły uśmiech. — Jeszcze nie znam całości.
— Już widzę spieklonego Leviego, który morduje każdego, kto obejrzał ten film — zaśmiałem się, obejmując ją ramieniem.
— Ano...
— Zrobiłabyś coś takiego? — spytałem, gdy minęła nas grupka studentek, spoglądających w naszym kierunku. — Pytam całkiem poważnie.
— Czy zgodziłabym się na takie sceny?
— Yep.
— W życiu — odparła, opierając głowę o mój bark. — Nie myl tego ze staroświeckimi zachowaniami, ale przeszłość wywarła bardzo niekorzystny wpływ na moją psychikę. Póki nie poznałam ciebie, Naruto czy Samuela, unikałam facetów jak ognia. Bałam się.
Spoglądałem na czubek jej głowy, w wyobraźni odpędzając się od natrętnych pytań. Jej przeszłość była zagadką. Ona sama była zagadką. Zastanawiałem się, czy kiedyś poznam jej rozwiązanie i będę w stanie uwolnić słabą duszę od łańcuchów wspomnień.
— Dlatego też nie pozwalałam się nikomu dotykać. Odmawiałam spotkań, randek i innych tego typu rzeczy. Wiesz... — Nabrała w płuca powietrza, po chwili głośno je wypuszczając. — Czekałam na tego jedynego. — Zaśmiała się. — Chciałam oddać mu pierwszy dotyk, pocałunek. Oddać siebie. — Poczułem gorąc w podbrzuszu. — A ty, pieprzony dupku, upiłeś mnie i mi to zabrałeś.
— Nie wszystko! — sparowałem natychmiast.
— I nawet sobie nie wyobrażaj, że kiedyś to otrzymasz — fuknęła zadziornie.
— Nie próbuję — skłamałem. Moja wyobraźnia już dawno przestała się ze mną liczyć. — Ale skoro ten… pierwszy dotyk, pierwszy pocałunek należą już do mnie, to chyba świadczy o tym, że naprawdę jestem tym puzzlem.
— Jesteś. — Wtuliła policzek w moją bluzę i cicho westchnęła. — Chcąc nie chcąc, jesteś. I jakoś nie mogę na to aktualnie narzekać.
— Mogę cię pocałować? — Ja pierdolę, ty jebany imbecylu.
— Nie — odparła lekko, jak gdyby nigdy nic. Nawet nie zmieniła pozycji!
— Tak myślałem. — Wyprostowałem się i pokiwałem z uznaniem głową. — A w czoło?
— Nie.
— Policzek?
— Nie…
— Rękę?
— Nie — bąknęła i się odsunęła. Wyciągnęła w moim kierunku dłoń; zaciskała wszystkie palce oprócz wskazującego. Wbiłem spojrzenie w opuszkę, gdy wskazała na nią drugą ręką. — Tu, możesz.
Złapałem za przegub i dotknąłem ustami delikatnej skóry. Chwilę później przycisnąłem jej piąstkę do piersi i popatrzyłem na nią spokojnie.
— Za ile masz zajęcia? — mruknąłem, widząc, jak unika mojego spojrzenia.
— Trwają od dziesięciu minut… — szepnęła, zerkając za siebie. Byleby tylko nie spotkać się z moim wzrokiem.
— Taka pilna była z ciebie studentka, a teraz się buntujesz?
— Mogę, więc to robię.
— Możesz to ty się spóźnić piętnaście minut. — Podniosłem się na nogi i pomogłem jej wstać. — Leć, bo potem będzie na mnie.
Schyliła się po torbę. Chwilę na mnie popatrzyła; chyba się wahała, chyba chciała coś powiedzieć. Uśmiechnęła się jednak delikatnie i odeszła.
Dobry humor mnie opuścił.
Chciało mi się płakać z zupełnej bezsilności.
Chwyciłem plecak i ruszyłem do wyjścia. Miałem dziesięć minut do przyjścia Naruto; podszedłem do samochodu, otworzyłem, wrzuciłem bagaż na tylne siedzenia i zamknąłem drzwi. Czułem się skołowany i osłabiony; miałem wrażenie, że wszystko na co spoglądałem, traciło ostrość. Oparłem się o bagażnik i splotłem ramiona na piersi, biorąc głębokie wdechy. Może brakowało mi tlenu?
— Siemasz. — Głos ewidentnie nie należał do Naruto. Zerknąłem na intruza i choć nie dałem po sobie poznać, poczułem mdłości. No tak, niech jeszcze on mi wpierdoli.
— Cześć — rzuciłem, wyczuwając we własnym głosie nutę niechęci. Levi, bo to on zagościł w mojej przestrzeni, lustrował mnie wzrokiem. Stał przede mną, trzymając dłoń w kieszeni i chyba się nad czymś zastanawiał. — Coś się stało? — burknąłem, nie mogąc znieść ciszy, jaka między nami zapanowała.
Nadal milczał. Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę fajek i ulokował jedną między wargami. Chwilę później czułem już dym, a przed nosem pojawiło się opakowanie czerwonych Marlboro.
Chłopak odpalił mojego papierosa.
I milczał dalej.
Unikałem palenia, zazwyczaj było mi po tym niedobrze. Ale w tamtej chwili czułem, że chcę się dobić. Nabierałem dymu w płuca, czując jak rozkosznie się w nich kłębi. Obracałem przedmiot między palcami, starając się wyłączyć umysł.
Dobra, kurwa, to jest chore.
— Słuchaj, jeśli masz mi do powiedzenia coś kurewsko gorzkiego, wal śmiało — rzuciłem na wydechu. — Nie sądzę, by udało ci się jeszcze bardziej spierdolić mój humor.
Prychnął z kpiną, kręcąc głową.
— Traktujesz mnie jak wroga? — spytał cicho, opierając się o auto tuż obok mnie.
— To ty go sobie ze mnie zrobiłeś — odparłem, nawet na niego nie patrząc. Nie dobrze, wskaźnik agresji mi skacze.
— Widocznie miałem powód. — Wyrzucił peta na trawnik, a ja zrobiłem to samo. — Dwukrotnie naraziłeś ją na niebezpieczeństwo.
— Nieświadomie.
— Bez znaczenia.
— Tak uważasz? — warknąłem, spoglądając na niego. — Nie zmusiłem jej do niczego. Na nic nie nalegałem. Pojawiała się z własnej woli, a ja nie byłem w stanie magicznie przenieść jej w bezpieczne miejsce. — Uniósł brodę ku górze. — Nie mam nad Mikasą władzy sprawczej. Ty również, nie sądzisz?
— Owszem, nie mam. — Odbił się od auta i stanął naprzeciwko. — I odpuściłem zgrywanie jej bariery. Jest wolna, jak każde z nas. Ale to nie zmienia faktu, że nie życzę sobie, byś wplątywał ją w jakiś szajs.
— Aktualnie, to próbuję ją od niego odciągnąć — syknąłem cicho, bardziej do siebie, zaciskając przy tym pięści.
— Widzę. — Popatrzyłem na niego zaskoczony. — Nie jesteś głupi, ani słaby. Polegam na tobie. — Cofnąłem głowę, nie wiedząc, czy przypadkiem nie jest to jakaś prowokacja. — Nie mogę być zawsze obok niej i obserwować, czy ktoś nie wykorzysta jej przypadłości co do plątania się w kłopoty. Dlatego po cichu liczę, że ty to robisz.
— Staram się jak mogę… — Zmrużyłem powieki.
— Sądzę, że jesteś świadomy zagrożenia, jakie sprawia Haruno. Wręcz doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, jaką ma nad nami wszystkimi przewagę. — A więc znał problem. — Powierzam ci odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo, które jest zagrożone. Jean…
— Nie odpuści, wiem — sarknąłem. Zastanawiałem się, dlaczego o nim mówił. Czyżby jakimś cudem dowiedział się o zajściu w szatni?
— Obserwuję go i jak będzie trzeba, to wyeliminuję. — Wsunął ręce do kieszeni spodni. Był tak śmiertelnie poważny, że zrobiło mi się, kurwa, zimno. — Ty też miej oczy szeroko otwarte, jasne?
— Ta…
Wyciągnął w moim kierunku dłoń, a ja nie pozostałem dłużny. Pożegnał się i odszedł kawałek, by po chwili się zatrzymać.
— Masz w czwartek czas? Chciałbym się z tobą spotkać i na spokojnie omówić jedną sprawę. — Chciałem kogoś o nazwisku Ackerman, ale nie jego!
— Kończę o szesnastej, potem jestem wolny.
— Okay, skontaktuję się z tobą.
I odszedł. Zupełnie jak jego siostra.
— Ty, co to było?!
Wzdrygnąłem się i gwałtownie obróciłem za siebie, by dojrzeć szeroko otwartych oczu Naruto. Podszedł do samochodu i nie odrywał ode mnie wzroku.
— A żebym ja wiedział. — Wzruszyłem ramionami i rzuciłem mu kluczyki. — Prowadź, ja się dzisiaj nie nadaję.
— Dlaczego on z tobą gadał?!
— Nie wiem — mruknąłem, zajmując miejsce pasażera. — Ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że zaraz oberwę w pysk.

***

— O, hej! — Jasne oczy otworzyły się szeroko, chwilę po tym, jak ich właścicielka uchyliła drzwi i wpuściła mnie do środka. — Coś się stało?
— Nie — odparłem, odwieszając kurtkę. — Cholernie mi się nudzi, Naruto nie ma. Pomyślałem, że do was wpadnę.
— Do nas, mhm — mruknęła, zerkając na mnie znacząco. — Mikasy nie ma.
— Zabawne. — Posłałem jej głupi uśmieszek i dałem się poprowadzić do kuchni, gdzie dziewczyna bez pytania mnie o zdanie, nalała do szklanki soku pomarańczowego po czym podała mi naczynie.
Dobra, lubiłem Mikasę. I każdy zdawał sobie z tego sprawę, bo nie kryłem swojego zauroczenia, ale to nie oznaczało, że zapominałem o innych. Jednak, mimo to…
— A gdzie się podziewa? — rzuciłem luźno, że niby mało mnie to interesowało.
— Trening — odpowiedziała, nie przerywając zmywania. Zmarszczyłem czoło i oparłem się o blat, patrząc na przyjaciółkę.
— Przecież wczoraj go miała…
— No tak, ale od tygodnia trenuje co dzień. — Wzruszyła ramionami i ustawiła na suszarce kubek. Wytarła dłonie w ręcznik wiszący na rączce kuchenki i popatrzyła na mnie. — Coś wspominała, że ma z Samuelem jakieś wyjście do innego klubu, nie wiem… — Skrzywiła się i powtórzyła ruch ramion. — Raczej nic ważnego.
Poczułem, jak powieka nerwowo mi zapulsowała.
— Samuel? — Popatrzyłem na nią znacząco, czując jak serce zaczyna mi szybciej bić. Nie rozumiałem dlaczego. Albo próbowałem nie rozumieć. — To ten jej kolega, który był z wami na meczu?
— Tak. — Skinęła głową, szukając czegoś w jednej z szafek. Nagle na jej buzi wymalował się tak cholernie cyniczny uśmiech, że zmroziło mi krew w żyłach. Czasem mnie to frustrowało. Tylko ja i Naruto wiedzieliśmy, jaka ona potrafi czasem być, a każdy, kto znał ją mniej, w życiu by nam nie uwierzył. — W sumie to przyjaciel. Nie raz wspominała, że się z nim dobrze dogaduje.
— Próbujesz wzbudzić we mnie zazdrość? — Zaśmiałem się, przechodząc z nią do salonu.
— Próbuję dać ci znać, że nie jesteś jedynym samcem w jej otoczeniu.
— Nigdzie mi się nie spieszy. Jej zresztą też.
— Wyklucz z tej sytuacji siebie i Mikasę, wtedy zobaczysz ilu innym się spieszy.
Wpatrywała się w telewizor, zajmując miejsce na kanapie. Usiadłem w fotelu i obserwowałem szklankę, którą lekko kiwałem.
Przecież próbowałem się wyzbyć wszelkich zachowań, przypominających zaborczość, ale… Ale przez Hyuugę wszystko się sypało.
— Co powinienem zrobić, by się do mnie przekonała? — spytałem cicho, gdy skakała po kanałach.
— Nie mam pojęcia, Kiba. — Westchnęła, przymykając powieki. Zawiesiłem wzrok na bandażu, owiniętym dookoła jej łokcia. — Mikasa nie ma romantycznej duszy i jest zamknięta, specyficzna. Zresztą o czym ja mówię… — Uśmiechnęła się i rzuciła pilota obok siebie. — Bądź sobą, nie kombinuj i czekaj na rozwój wydarzeń. Tyle wystarczy, zważając na zachowania waszej dwójki.
— Co ci się stało? — spytałem, wciąż obserwując biały materiał.
Dziewczyna popatrzyła chwilę na swoje ramię i westchnęła głośno.
— Mam nie kłamać? — Zerknęła na mnie, a ja popatrzyłem na nią spod czoła. — Mikasa miała w nocy napad szału. — Coś zakuło moje serce. — Najpierw usłyszałam łomot w jej pokoju, potem coś krzyknęła. Poszłam do niej i zastałam ją w kompletnym amoku. Próbowałam ją powstrzymać, żeby nie zrobiła sobie krzywdy i runęłyśmy na ziemię, przy okazji tłukąc mój łokieć o ramę łóżka.
— Jasna cholera… — Zwiesiłem głowę do tyłu. — Cholernie chciałbym wiedzieć, skąd to się u niej bierze.
— Ja też… Bez tego nie jesteśmy w stanie jej pomóc.
— Sądzisz, że w ogóle mielibyśmy taką możliwość? — bąknąłem, odstawiając szklankę na stolik. — Skoro przez tyle lat wciąż ją to męczy…
— Rozmawiała ze mną, mówiła, że jej się poprawiło. Podobno wcześniej było stokroć gorzej. Ataki bez powodu, szpitale, terapie… Teraz dzieje się tak, gdy reaguje na jakieś bodźce.
— Dziś się jakiś pojawił? — Zmarszczyłem czoło w zamyśleniu.
— Nie wiem, Kiba. — Sięgnęła po poduszkę i położyła ją sobie na kolanach, chwilę później przyciskając przedmiot do brzucha. — Chociaż, gdy już okupowałyśmy podłogę, to popatrzyła na mnie w tak cholernie dziwny sposób… To nie były jej oczy, coś je zupełnie zamgliło…
— I?
On umrze, jeśli nic nie zrobię.
Nie musiałem się domyślać, że zacytowała słowa Mikasy. Ale nie miałem zielonego pojęcia, o kim mogła mówić. Może chodziło o Leviego? Podobno ciągle pakował się w niebezpieczne sytuacje, a ona po prostu się o niego bała?
— A co z tobą? — spytałem, po jakimś czasie ciszy. Zerknęła na mnie pytająco. — Naruto mi mówił, że całkiem niedawno…
— Bez zmian. Raz jest dobrze, raz nie.
— Hinata, wiem, że przejście przez coś takiego było kurewsko ciężkie, ale powinnaś wziąć się w garść. — Odwróciła wzrok, z powrotem wbijając go w ekran. — Nie sądzisz, że Naruto zrobił już naprawdę wiele, by zmienić kilka rzeczy?
— To nie jest takie proste…
— A moim zdaniem, gdybyś w końcu przystała na stałą relację, to zaczęłabyś przypominać sobie o normalnym życiu. Im dłużej będziesz zwlekać, tym gorzej. — Zamknąłem oczy i odetchnąłem. — Płomienie przeszłości wciąż wypalają w tobie stałe dziury. Póki nie pozwolisz temu chłopakowi ich ugasić, zginiesz sama w sobie.
— Nie chcę o tym rozmawiać.
— Hin…
— Nie chcę.

***

— Halo?! — Ręka Naruto przecięła kilkakrotnie powietrze przed moją twarzą.
Zamrugałem energicznie i przeniosłem leniwie spojrzenie na towarzysza. Kącik moich ust drgnął lekko, gdy dostrzegłem jego policzek, wymazany sosem z hamburgera. Przez chwilę miałem ochotę mu o tym powiedzieć, jednak wolałem nadal błądzić wzrokiem po studenciakach, kręcących się po bufecie.
— Jesteś niemożliwy. — Westchnął i zaczął czytać coś w zeszycie. Chwilę się zastanawiał, coś zapisał, coś przekreślił i ponownie dopisał. — Może jej dzisiaj nie ma?
— Przemknęła przez korytarz, widziałem — odburknąłem, podpierając policzek pięścią.
— Potrzebujesz czegoś od niej? — Przewrócił kilka stron książki, którą wyciągnął z plecaka.
— Nie.
— To na cholerę na nią czekasz?
— Ty nie lubisz czasem bez powodu poprzebywać z Hinatą i się na nią pogapić? — Poruszyłem się, czując chłód. Naciągnąłem rękawy bluzy na dłonie i przyjąłem poprzednią pozycję. Brak odpowiedzi z jego strony był jednoznaczny z moimi odczuciami. — No widzisz.
— Po prostu do niej zadzwoń…
— Nie odbiera.
— Unika cię?
— Nie wiem — warknąłem w końcu. Może miał rację? Często mnie zbywała. — Może coś się stało...
— Sądzę, że by o tym powiedziała. — Zatopił nos w książce.
— Słyszysz siebie? Jakbyś jej nie znał…
No i pojawiła się. Szybkim krokiem mknęła przez korytarz w kierunku wyjścia. Przez chwilę siedziałem w zupełnym bezruchu, jednak zdecydowałem się poderwać i za nią pobiec, niechcący uderzając Uzumakiego łokciem.
— Mikasa!
Dziewczyna zatrzymała się tuż za drzwiami. Wypadłem na zewnątrz, a chłodny podmuch przypomniał mi o braku kurtki.
— Tak? — spytała, gdy stanąłem tuż przed nią. Musiała zadrzeć wysoko nos, by móc na mnie popatrzeć.
— Co dziś robisz?
— Trening…
Zagryzłem policzek. Ciut za mocno, bo poczułem metaliczny posmak krwi.
— Ile można? — mruknąłem poirytowany.
— Już niedługo. — Uśmiechnęła się lekko i odwróciła za siebie, szukając kogoś w tłumie ludzi. — Kiba, spieszę się. Pogadamy później.
— Później? — Chwyciłem ją za ramię, gdy chciała już odejść. — Za rok? Dwa?
Poczułem, jakby ktoś strzelił mi w głowę. Może próbowała mi pokazać jak się czuła, gdy ja postawiłem na unikanie jej?
— Od czwartku jestem wolna, naprawdę…
— Powiedz co się dzieje… — Przymknąłem powieki, chcąc się uspokoić. — Przecież każdy widzi, że coś jest nie tak.
— Kiba, nie teraz…
— Mikasa!
Spojrzałem ponad nią, próbując zlokalizować źródło krzyku i krew we mnie zawrzała. Ten pieprzony chłopaczek, w pieprzonych okularkach sterczał na parkingu, opierając się o swoje pieprzone auto. Przeniosłem wzrok z powrotem na brunetkę.
— Mikasa… — Puściłem jej rękę, ale ona znowu się tylko uśmiechnęła i zwróciła na pięcie.
— Przepraszam, do zobaczenia.
Uciekła w jego kierunku. Wrzuciła plecak na tylne siedzenie i ulokowała się na siedzeniu pasażera, a chłopak wsiadł za kółko. Chwilę później wjechali pomiędzy sznur samochodów i zniknęli.
— Ja pierdolę… — szepnąłem gorzko, czując jak wszystkie mięśnie mi się spinają.
Nie rozumiałem tego… Nie rozumiałem, dlaczego po tych wszystkich słowach, gestach i sytuacjach, coś nagle się zmieniło.
— Hej, bez nerwów. — Ktoś złapał za mój bark, a do nozdrzy dotarł dym papierosowy. W tamtej chwili ten zapach dołożył mi dodatkowej irytacji. Zerknąłem przez ramię i dostrzegłem jasne włosy, splątane na czubku głowy. Podkrążone z niewyspania oczy i zarumienione od chłodu i mżawki policzki, nieco mnie rozluźniły swoim komicznym zestawieniem z papierosem. Wyglądała jak jedno, wielkie nieszczęście z zaspanym uśmiechem. — To tylko treningi.
— Mayako — burknąłem, chowając się z nią pod dachem, gdy deszcz zaczął mocniej siąpić. — Może ty coś wiesz?
— Hm? — Spojrzała na swoją dłoń i zaczęła gryźć skórkę przy paznokciu. — O czym?
— Dlaczego wciąż znika? — Oparłem się o ścianę i popatrzyłem na wychodzącego z budynku wykładowcę.
Zerknęła na mnie niepewnie i zaczęła się zastanawiać.
— Nie wiem.
— Kłamiesz! — Obruszyłem się, widząc jej głupie spojrzenie, które nijak nie przypominało niewinnego.
— Słuchaj, skoro o czymś ci nie mówi, to znaczy, że nie powinno cię to obchodzić, co nie? — Wzruszyła ramionami. — Z drugiej strony… — W jej spojrzeniu kryło się coś dziwnego. — Gdyby działo się coś dziwnego, od razu dałaby znać… Jest słowna.
Zmrużyłem powieki momentalnie zestawiając jej słowa z daną przez Mikasę obietnicą.
— Chyba, że nie chce się chwalić tym, że zaczęła się z kimś spotykać…
Uśmiechnęła się delikatnie, zaciągnęła po raz ostatni dymem i zgasiła peta w popielniczce, ulokowanej na czubku sporego kosza na śmieci. Poprawiła plecak i westchnęła. Popatrzyła chwilę w kierunku ulicy, dokładnie tam gdzie ja, czyli na miejsce, gdzie po raz ostatni widziałem samochód Samuela.
— Nie powinieneś być tak zaborczy — szepnęła — to zupełnie niepotrzebne w przypadku tej dziewczyny. Chyba powinieneś już o tym wiedzieć z własnych obserwacji…
— Ta… — syknąłem, wciskając dłonie w kieszenie bluzy. — W tej chwili chyba nie ma gorszego uczucia od zazdrości.
— Jest — mruknęła, gdy puściłem ją w przejściu. — To bezradność.
Zatrzymałem się, obserwując jak znika w tłumie.
Ktoś przechodząc niechcący trącił mnie ramieniem, a jego przepraszam doszło do mnie jak zza grubej ściany.
Miała rację.
Czułem się bezradny.

***

Ja naprawdę rozumiem zaistniałą sytuację i twoje zasrane uczucia, ale błagam cię, nie zrób sobie krzywdy. Ani Mikasie… Ani tamtemu! — Musiałem przyznać, że trzymanie komórki barkiem podczas prowadzenia samochodu nie było zbyt wygodne, a jazgoczący Naruto nie sprzyjał poprawie mojego samopoczucia.
— Będę go tłuc po tej parszywej twarzyczce, aż nie zacznie jęczeć!
KIBA!
— Przecież żartuję! — warknąłem, gwałtownie hamując. Skręciłem na parking znajdujący się przy sporym budynku, mieszczącym w sobie kilka różnych instytucji. Zatrzymałem auto prawie pod wejściem, ciesząc się z owego, pustego miejsca i zgasiłem silnik.
Jeżeli dowiem się, że coś odpieprzyłeś, to nie wpuszczę cię do domu! Możesz być tego pewny!
— Jasne, jasne — bąknąłem i rozłączyłem się, wsuwając szybko telefon do kieszeni. Oparłem się o samochód i potarłem o siebie dłońmi, czując chłód wieczora. Zerknąłem na szklane drzwi i już miałem pewność, kto zaraz zza nich wyjdzie. — W samą porę…
— Damy sobie radę! — Jego głos wpędzał mnie w szał. — Tylko nadal nie wiem, czy powinnaś to ukrywać przed swoimi znajomymi.
Krew we mnie zawrzała.
— Daj spokój… — Mikasa machnęła ręką i zatrzymała się, kładąc torbę na ziemi. Zaczęła w niej grzebać. — Gdyby się dowiedzieli, to chyba by mnie roznieśli. Szczególnie Levi i Kiba. Widziałeś, jacy oni są…
— Dlatego sam się trochę dygam, ale mając ich po swojej stronie…
— Przestań. — Uśmiechnęła się, wyciągając z bocznej kieszeni komórkę. Wyprostowała się i zarzuciła bagaż na ramię. — Kiedyś im powiem.
— Jak uważasz, Mikasa. — Poprawił te swoje cholerne okulary, w ten cholernie głupi sposób. Odbiłem się od auta. — Podwieźć cię?
— Nie trzeba! — warknąłem, idąc w ich kierunku. Samuel spojrzał na mnie zaskoczony, a na twarzy Ackerman pojawiło się czyste przerażenie. Zatrzymałem się jakieś trzy metry przed nimi i patrzyłem prosto w jego oczy. — Dziś ja ją zabiorę. Chyba, że macie jeszcze jakieś plany? — Brzydziłem się swoją ohydną, cyniczną postawą, ale nie potrafiłem nad nią zapanować.
— Dziś chyba nie — zażartował beztrosko i wyciągnął do mnie rękę, zbliżając się. Jedyny powód, dla którego miałem ochotę unieść swoją dłoń, to władowanie mu pięści w twarz. — No… Dobra — mruknął, gdy nie odwzajemniłem gestu, tylko skupiłem wzrok na Mikasie. — Do jutra.
— Pa… — Dziewczyna wbiła wzrok w ziemię.
Miałem ochotę ją rozszarpać. Rozerwać na kawałki, wsadzić do pierdolonego pudełeczka i postawić je sobie na biurku. Czasem bym nim potrząsnął, żeby przekazać jej swoją złość.
— Ruszaj się — syknąłem, chwytając za dziewczęcy nadgarstek. Nie zwracając uwagi na to, że się potykała i mamrotała coś pod nosem, zaciągnąłem ją do auta. Poziom zdenerwowania osiągnął dziewięćdziesiąt dziewięć procent, gdy zaprotestowała przed wejściem do środka.
— Wsiadaj do tego zasranego samochodu!
— Nie!
— Chcesz za nim pobiec?! — warknąłem, popychając ją lekko. Przywarła plecami do drzwi i rzuciła torbę na ziemię. — No chcesz, czy nie?!
— O co ci do cholery chodzi?! — pisnęła, zaciskając dłonie w piąstki.
— Łazisz z tym pieprzonym pedziem wszędzie! Znikasz z nim i ciągle nie masz czasu! — Gorąc zaczął bić od mojego ciała; czułem jak pieką mnie uszy. — Co się u licha dzieje?! Sypiasz z nim czy jak?!
Jej dłonie uderzyły o moją klatkę piersiową. Wydałem z siebie urwany wydech i zacisnąłem zęby.
— Licz się ze słowami — warknęła, a jej barki unosiły się od wściekłych oddechów.
Bez trudu dostrzegałem, że stawiała się dla picu, a jednocześnie szukała jakiejś drogi ucieczki. Gdy tylko chciała dać susa w lewo, opuściłem swoje blokady. Własnym ciałem docisnąłem ją do auta, wbijając łokcie w jego karoserię. Jęknęła bezradnie, wypuszczając z ust gorące powietrze, a to bezkarnie owiewało moją szyję. Przez chwilę zapomniałem o pierwotnych celach, gdy wajcha od pożądania niebezpiecznie przechyliła się w przód, jednak szybko to zniwelowałem.
— No mów — syknąłem, opierając nos o jej rozgrzane czoło. — Powiedz to, kurwa.
— Ale co, do cholery… — jęknęła, przez zaciśnięte gardło.
— Spotykasz się z nim… — Jak bardzo upadłem? Słyszałem w swoim głosie zupełną bezradność, rozpacz. — Co z tym pierdolonym puzzlem? Może to jednak on zamyka tę pierdoloną układankę?
— Ty idioto…
— No powiedz to! — wrzasnąłem, uderzając ponownie o samochód.
— Zazdrość tak bardzo wyniszcza ludzi? — Jej głos był tak spokojny i stonowany, że przepływ mojej krwi chyba ustał. Wcisnęła dłonie pomiędzy moje ramiona i chwyciła policzki, by unieść moją głowę. Patrzyła mi w oczy, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech; taki, jakiego jeszcze nie widziałem. Był zabójczy. Obserwowałem ciemne oczy z uchylonymi ustami, czując jak ciało odmawia mi posłuszeństwa. Prawe ramię zsunęło się z samochodu, a ja straciłem w nim władzę. — A może to bezradność?
Przegrałem.
Oparłem głowę o jej ramię, obdarowując ją swoim ciężarem.
— Nie chcę się tobą z nikim dzielić, rozumiesz? — jęknąłem, chwytając jej biodra. Przycisnąłem je do swoich i zacisnąłem mocno powieki. — Z nikim, kurwa.
Objęła mnie lekko, a jej miarowy oddech nieco mnie uspokoił. Westchnęła głośno i rozluźniła się.
— Samuel to przyjaciel, tylko ze mną trenuje i czasem widujemy się na mieście. — Przybrała ton typowy dla osoby, która tłumaczyła coś przygłupiemu dziecku. A tak się właśnie czułem. — Dba o mnie i pilnuje mojego bezpieczeństwa. Rozmawia i spędza ze mną czas, ale nie jest tym, za kogo go masz. Zrozum to, proszę.
— Ale dlaczego tak nagle zaczęłaś co dzień trenować? — szepnąłem, odsuwając się od jej ciała, by móc zajrzeć w oczy. — Czemu robisz z tego tajemnicę, skoro twierdzisz, że wszystko jest w porządku? I ta wasza czuła rozmowa po wyjściu…
— Kiba… Wszystko wyjaśnię ci w piątek, dobrze?
— Nie.
— Proszę cię.
— Nie!
Niepożądane dźwięki wprawiły ją w strach. Odwróciłem się i zauważyłem bandę pijanych kiboli, którzy szli w tym kierunku. Ich rozjuszona postawa i darcie mordy nie zwiastowały niczego dobrego, a moje doświadczenie z takimi ludźmi od razu zapaliło czerwoną lampkę.
Szarpnąłem dziewczynę i otworzyłem tylne drzwi, wpychając ją do środka. Rzuciłem torbę na podłogę i wpakowałem się tam za nią, po chwili sięgając do guzika, zamykającego auto od wewnątrz; agresorzy byli coraz bliżej.
Siedziałem okrakiem na jej nogach, ściągając z siebie kurtkę, którą rzuciłem na przednie siedzenie. Wsparłem ramiona po bokach jej głowy, czując cholerny mętlik w głowie.
— Gadaj — warknąłem, nachylając się nad jej twarzą.
— Daj spokój, błagam cię…
— Dobrze więc… — szepnąłem i nie zważając na to, że dosyć mocno zacisnęła palce na moich ramionach, wcisnąłem twarz w jej szalik. Gdy tylko wyczułem szyję, nie miałem zamiaru dłużej się powstrzymywać. — Masz ostatnią szansę.
— Rozwalę ci zaraz głowę...
Wpiłem się w nią, kompletnie bagatelizując ciche jęknięcie i wypuszczone przez zęby powietrze. Zassałem lekko skórę, tracąc zmysły przez ciężki, kobiecy oddech. Opadłem całkiem na jej ciało, gdy odchyliła do tyłu głowę i poczułem przez materiał bluzy wbijające się paznokcie.
— Nie tak miało być…
— Wiesz... — Odsunąłem się i wziąłem głęboki wdech, widząc ciemny ślad na jej szyi. — Właśnie zrobiłem ci malinkę. I będzie ich więcej, jeżeli nadal będziesz niezdecydowana.
— Kiba!
Tym razem poczuła też moje zęby. Zacisnąłem dłoń na jej boku, gdy poruszyła się niespokojnie, słysząc, że pijani kibice są tuż przy aucie. Ssałem jeszcze mocniej, czując jak się wije, ale nie potrafi przede mną uciec. Oddychaliśmy coraz głośniej; powinienem był to przerwać, bo powoli odchodziłem od meritum sprawy, a męski instynkt zaczynał odbierać kontrolę zdrowemu rozsądkowi. Sytuacja nabrała dziwnego obrotu, niesamowitej intymności i adrenaliny.
Cholera jasna, stop.
— Jak będzie? — mruknąłem, ponownie się odsuwając. Wiedziałem, że zaraz ją pocałuję. Wiedziałem, że się nie powstrzymam.
— Nie — odparła, cicho. — I czego nie zrobisz, nie ustąpię, więc się nie fatyguj.
Obróciłem głowę w bok, by przez tylną szybę dostrzec bandę liczącą jakiś tuzin osób. Westchnąłem głośno i zwiesiłem głowę, wiedząc, że teraz mam ją w garści.
— Dobrze — mruknąłem — pójdę ich tylko przegonić i zawiozę cię do domu.
Złapała mnie za szyję, gdy tylko chciałem się podnieść.
— Rozum ci odjęło?! — syknęła, unosząc lekko głowę.
— Nie mamy tu po co siedzieć, więc chcę jechać do domu.
— Poczekaj, aż odejdą!
— Nie chce mi się.
Oderwałem od siebie jej ramiona i wyprostowałem się, wciąż klęcząc na kanapie.
— Kiba, błagam cię, uspokój się! — Porwała mnie w dół i objęła jeszcze mocniej.
— Masz pięć sekund, żeby powiedzieć, o co chodzi — prychnąłem i przejechałem kciukiem po jej suchych ustach. — Inaczej zacznę wrzeszczeć i ściągnę ich do środka.
— Nie zrobisz tego! — Otworzyła szeroko oczy, gdy tylko ja zrobiłem to samo z ustami. Jej dłoń przykleiła się do mojej twarzy, tuż pod nosem. — Mamy jutro turniej charytatywny. Pieniądze zebrane za bilety przekazane są na Dom Dziecka, a pierwsze miejsce gwarantuje nam pewne miejsce w półfinałach letniego sezonu — wymamrotała szybko, bojąc się, że nie zdąży przede mną.
— Zrobiłaś tajemnicę z czegoś takiego?! — Jakaś zapadka w moim mózgu głośno się zatrzasnęła. — Albo kłamiesz, albo jesteś nienormalna!
— Walczymy na hali Świętego Patryka.
Kurwa, no nie.


16 komentarzy:

  1. Aaaaaaaaaaaaaaaaa. Targają mną emocje. Jak przystało na stalkera i psychofana to ja jestem oczywiście zachwycona :D Hinaty jak nie lubię tak nie lubię i ona po prostu nie pasuje mi do Naruto, bo.. bo on jest na nią zbyt zajebisty. Jean to agresor i dupek, tak stwierdzam >>" może trochę późno, ale jednak. Plus za "poziom mojego entuzjazmu spadł poniżej dna", jak i całą masę innych zajebistych zdań, które mnie oczarowały, ale których już nie chciało mi się szukać i wklejać itp. Kibaaaa <3 Uwielbiam go tutaj, no uwielbiam. A on i Mikasa to są takie, kurwa kociaczki, że nie mogę *-* weź ich tak... bliżej, no! :D Podnieciłam się ostatnią sceną róóównieżżż, ale jest jeszcze coś czym podniecam się bardziej za każdym razem. Ja pierdole opisy uczuć i w ogóle... i w ogóle ... i w ogóle, tam są drzwi, wyjdź. Jestem i zazdrosna i podziwiam.
    Starcia dwóch ludzi ze sobą, a zwłaszcza dwóch różnych płci ( w Twoim wykonaniu ofc ) przyprawiają mnie zawsze o dreszcze >>" i tak się dziwnie po nich czuję, jakbym była w środku tego wszystkiego, albo pójdę dalej: jakbym odczuwała to samo co bohaterowie!
    No cóż, jak widać zachwyt nie mija :D Niezmiennie czekam naaa kolejny rozdziaaaaałłłł iiii życzę wenki. Buzia! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JEZU, JARAM SIĘ OKRUTNIE, JAK KTOŚ MI MÓWI, ŻE UWIELBIA W MOIM OPOWIADANIU KIBĘ. <3 XDDDD

      Usuń
    2. Nooo wyszedł Ci przekozacko :D Ja w sumie jarałam się nim jeszcze w gimbie, więc jak gdzieś jest fajnie stworzony, to w ogóle sraka XD

      Usuń
  2. First of all: piosenka. Błagam Cię, podaj jej link, bo jest zajebista. ;__;
    Dobra, dygoczę. xD Końcówka była tak kurcze napięta, że nie mogłam wysiedziec na krzesle. xd Faktycznie na poczatku byl lekki chaos, mialam wrazenie, że trudno Ci było to ogarnąć, ale w sumie wszystko było zrozumiale, wiec to nie problem. ;)
    Rozbawił mnie ten tekst, z tym, że zrobiło mu się zimno jak Levi się nie odzywal. I jestem bardzo ciekawa tego, czego on chce od Kiby. Nie mow, ze udaje miłego a w czwartek wywiezie go do lasu xD
    Rozmowa o planie filmu też śmieszna. No i w końcu myślalam, że wyjasni się co do Hinaty troche, ale jak zwykle przewalasz Mayako! Tylko jeszcze bardziej nasiliłaś niewiedze i chec jej zdobycia.
    Myślałam, że Kiba naprawde rzuci się na Samuela. No i jaki frajer z tym tekstem, czy Mikasa z nim sypia. ;-; na jej miejscu piznęłabym go w twarz... A potem to już achh :3 Ale zakończyłaś w taki sposóbn, że czuję iż spotkanie z kibolami i tak sie odbedzie xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://www.youtube.com/watch?v=LW5grTbZwPk
      Prawda, jakoś tak nie zapanowałam nad początkiem. ;__; Nie, nie wywiezie! xD

      Usuń
  3. No dobra, zabiłaś mnie już caaaaałkowicie :o Najpierw nie wiedziałam co się dzieje z narracją, podejrzewam, że miałam w głowie mętlik nie mniejszy niż Kiba w niektórych momentach xD Później Levi nagle pozwala mu się spotykać ze swoją siostrą, jeszcze prosi Inuzukę, żeby ten jej przypilnował... Już nie wspominając o tym, że końcówka rozłożyła mnie na łopatki. Takiej zazdrości mogłam się po Kibie spodziewać, ale gdyby mi facet zrobił coś takiego... gdyby tak mnie naciskał i jeszcze mnie straszył malinkami i swoim libido, chyba bym mu urwała łeb. Jak go dziewczyna tak prosi, żeby poczekał, to kurczę mógłby się powstrzymać... No aż mi ciśnienie na chwilę skoczyło! Aczkolwiek jak zwykle plusa masz oooogromniastego za opisy uczuć, pocałunków etc. Aż dreszcze przechodzą po grzbiecie :3
    Weny dużo, moja droga! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, pobijmy go Kyane. xD W sumie dopiero jak to opublikowało i kilka osób o tym wspomniało, to pojęłam, że sama bym kogoś zatłukła za taki tekst. xD

      Usuń
    2. Nie no, bić nie będę. Już się uspokoiłam xD Ale ten pomysł był mocno zabójczy jak dla mnie xD

      Usuń
  4. Bożeeeeee ta piosenka zrobiła mi dobrze normalnie. *_________________* A jeszcze ta ostatnia scena, Maja, nienawidzę Cię za to. xD
    Fajnie, że napisałaś rozdział z punktu widzenia Kiby. Jezu, podnieciłam się już w momencie, gdy jego podnieciły zimne oczy Mikasy. Takie męskie przemyślenia są niesamowite, no jeja. Kiba jest niesamowity, uwielbiam go u Ciebie! A narrację z jego punktu widzenia poprowadziłaś wyśmienicie. :3 To, jak walczył z agresją, jak tęsknił za Mikasą, to wszystko było takie że no albo ściskałam fotel, albo się rozpływałam. Cudownie. :3
    Scena z Levim mnie rozbawiła. Naprawdę. xD Jak on tak stanął koło Kiby i nic nie mówił to zaczęłam się śmiać. xD Ale potem, jak Rivai niejako przekazał Mikasę Kibie... Wzruszyłam się nawet! Serio! :3
    Co prawda wkurwiłam się jak nie wiem co, gdy Kiba zarzucił dziewczynie, że się puszcza i szczerze zdziwiłam się, że ta go nie pobiła, bo ja bym chyba to już dawno zrobiła, ale... Ta końcówka w aucie była taka genialna *______* Jezu, nigdy nie wpadłabym na to, żeby szantażować kogoś malinkami. xD GENIALNE, GENIALNE. KOCHAM GO. <33333
    TA PIOSENKA <333333333333333

    Jezu, komentarz bez składu i ładu, ale nawet na drugi dzień ten rozdział wywołuje we mnie ogromne emocje, więc to dlatego. Wiedz, że uwielbiam to opowiadanie, uwielbiam Kibę (MIMO, ŻE CZASEM JEST CHUJEM) i Ciebie też nawet. xD

    <33333333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę polecam szantaż typu: "Zrób to i to, bo inaczej jak zaśniesz, to zrobię Ci malinkę na czole". Zawsze działa. xD

      Usuń
  5. Okej, niby wszystko spoko, ale co to jest WAJCHA OD POŻĄDANIA?! XD zakochałam się w tych dwóch scenach z Mikasą ;3 az mam motylki w brzuchu, uwielbiam ich. W życiu nie spodziewałam się, że tak to się skonczy. Mogła tego nie mówić, teraz Levi-Srevi zrobi wszystko by ją wkurwic i tam nie puścić =_=

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MÓWIŁAM, ŻE NIE W TEN SPOSÓB TRZEBA O TYM MYŚLEĆ. XD

      Usuń
  6. Ostatnia scena - miodzio. T_T

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam, jako że jesteś uczestnikiem konkursu literackiego: Wyzwanie albo śmierć, informuję, że na spisie pojawił się post dotyczący dalszego etapu.
    Pozdrawiam!
    Sasame Ka ze Świata Blogów Narutomanii

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiba! Jaram się Kina! On jest...... seksowny! Wreszcie ktoś o nim pisze! Świetny FF!
    Pozdrawiam,
    Azjatoholiczka.

    OdpowiedzUsuń